Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
248 / 338


2015-12-23

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Wszystkiego Najruchliwszego (czytano: 633 razy)

 

Pojęcie czasu jest względne, albo jakoś tak to Einstein próbował przekazać.
Zastanawiające jest jak szybko potrafi czas lecieć, kiedy człowiek spieszy się do toalety, albo podczas ściany w maratonie, czy gdzieś tam, kiedy to czas wskazywany przez Gremlina upływa w tempie logarytmicznym, kiedy się na niego nie spogląda (znaczy się zapieprza).

Zdecydowanie inaczej jednak jest, kiedy ma się wytrzymać "tylko chwilkę" siedząc w fotelu dentysty-sadysty i nie jest ważne to, że dentystka jest płci pięknej... kiedy to operuje świderkiem po nerwie usilnie się pytając "chyba bez znieczulenia, co? to tylko chwilkę".
Chwilka ta trwa i się przeciąga, niczym guma ze starych majtek w młodości :))

Bardzo szybko też zleciał tydzień, czy tam parę dni, w sensie tygodnia w pracy, kiedy to wylajtowałem się z wszelkimi planami "kiedy to ja znowu pobiegam".
W sensie mentalnym to były oczywiście wieki...
W sobotę, w taką fajną pogodę... wpadła myśl-spontan, że się przebiorę i potruchtam do lasu. Najwyżej wrócę szybciej, albo przemaszeruję.
Takie spontany są najlepsze. Coś jak w życiu, kiedy widzi się jakąś fajną osobę o ponętnych włosach zakrywających niespełna ramiona, na których wystają skromnie ramiączka zmuszające różowe komórki w łepetynie do irracjonalnego wysiłku wyobrażeniowego, czy te ramiączka połączone są z koronką, czy może innym fikuśnym materiałem utrzymującym cudowne okazy, za którymi szaleją wszyscy faceci.

Po tych kilku dniach nie chciałem być jak "inni". Przypomniała mi się sentencja z Trainspotting
...Będę jak inni. Praca, rodzina, zajebisty TV, pralka, samochód, kompakt, otwieracz do puszek, dobre zdrowie i żarcie, ubezpieczenie, kredyt, dom, sportowy ubiór, garnitury, teleturnieje, niejadalne żarcie, dzieci, spacery, etat, golf, czysty wóz, szafa swetrów. Święta z rodziną, emerytura, zwolnienie podatkowe, pogodna starość i życie... aż do śmierci.
jestem leniem, ale takie nudne życie? nie, nie chcę.

Bieganie jednak to jest coś innego...
wskoczyłem więc w ciuszki biegowe - niekoronkowe ofkors :> z lekką dozą dekadencyzmu i nieśmiałością wyskoczyłem przed chatę. Musiałem się sporo naczekać, bo Gremlin uczył się chyba od nowa kontaktu z bazą i GPSami... jednak po chwili wio, ruszyłem.

Plecy mimo, iż nadal są słabe, jakoś zdecydowanie w lepsiejszej formie były, nawet z kręgosłupem było wporzo, niż tydzień wcześniej.
Myślałem więc sobie - dolecę do lasu i powrót, aby nie przeginać. Tym bardziej, że w lesie różne cholerne pagórki, na których nie ma lekko.
Początek był dziwny, bo wciąż czekałem aż odezwie się coś z plecami, jednak nie było tak źle. Było znośnie, choć bez jakiejś rewelacji. Wolałem nie ryzykować z sylwetką do przodu, oraz do tyłu, przy okazji starając się biec jak po puchu, prawie na palcach.

Leciałem więc sobie spokojnie, niczym zabłąkany elektron, albo raczej kawałek mgiełki, która przewija się pomiędzy drzewami.
Odżyły staaaare romantyczne wspomnienia, kiedy to leciałem sobie w upalne lato, z przewiązaną koszulką na ręce (czyli w półnegliżu) :)
wtedy pot lekko zalewał skronie, teraz wiatr delikatnie muskał moje łydy, które chyba przemawiały do mnie niczym szkrab w filmie do ojca "tato? czy my naprawdę biegniemy? jeju... zajebiaszczo!"

Byłem na pograniczu mentalnym z jednej strony, bo cholernie starałem się uważać na ruchy, jednak z drugiej strony starałem się nie myśleć o niczym... Tęsknie za tym stanem, kiedy to w lesie... wpadam do lasu i nie ma mnie. Jestem niczym i wszystkim wtedy. Stan Nirvany połączony z półświadomym transem, stanem alfa, czy jakoś tak to się zwie. Czuję się wtedy jak połówka duszy, która gdzieś wyskakuje nade mnie, obok mnie, bardzo blisko mnie, która nic nie czuje, tylko lekki wiatr we włosach, czasem muchy w zębach, komary na ręce, słońce podgrzewające pot, który spływa w oczy, po plecach, po tyłku, czy po łydach, gdziekolwiek lub nigdzie.

Wtedy to właśnie nie czuję się jak "ci inni", oni tam, gdzieś tam, co nie biegną, tylko klepią pilota na kanapie, albo jarają szlugi z redbullem odpinając kolejną dziurkę w pasku klnąc pod nosem "po nowym roku to się biorę za siebie".

Tak... w sobotę miałem mega mieszankę myśli.
Po piątym km zadałem sobie pytanie: no, chłopczyku, wracamy, co?
jednak ten stan, ta głodomorowatość doznań i w ogóle wszystko wokół i wewnątrz sprawiły, że poleciałem dalej. Kręgosłup nie doskwierał, plecy jakoś dawały radę, no a reszta wiadomo jak, kiedy to przez miesiąc w zasadzie na dobre nie biegała.
Łydy jakieś dziwne, poślady również, czwórki coś tam również szemrały, a i nawet kolana jakieś takie zardzewiałe chyba również ;)
Bunkrów nie było, ale i tak było zaj...ście. Leciałem więc sobie dalej bez wpatrywania się w tempo. Spoglądałem sobie jedynie z ciekawości na tętno, które przy spokojnym biegu było niskie. Myślałem o tym sporo, bo kiedyś po przerwie 3 tygodniowej, wręcz świrowało w drugim zakresie przy byle podniesieniu nogi.


Na jednym ze zbiegów tak odpłynąłem mentalnie, że pod nosem nuciłem wręcz "Baśka miała fajny biust...", żeby nie odczuć mini podbiegu, którego poczułem właściwie jak byłem już na szczycie.

Biega się zupełnie inaczej, kiedy można nie czuć swoich dolegliwości na tyle, żeby delektować się samym bieganiem, ruchem, wszystkim tym dookoła.
Zastanawiam się czasem nad tym, jak te bieganie mnie zmieniło oraz jak je traktuję. Szacunek? czy raczej przywiązanie jak do ulubionej maskotki, bez której nie można żyć?

Czasem widzę u ludzi na fejsie czy endomondo opisy w stylu "bieganie zaliczone", lub "no to pobiegane, można zając się czymś innym", lub podobne w tym tonie... które odczytuję jako coś na odwał, jak mycie talerzy, latanie na mopie, czy wycieranie butów. Nie wiem, dla mnie bieganie jest czymś "speszyl", a raczej stało się. Dziwne to jest, bo z jednej strony jestem leniem i nie mogę czasem zebrać się do jednej rzeczy sporo. Jednak kiedy już zabiorę się za wymianę kontaktu, którego obiecywałem dwa i pół roku, to zabieram się za niego sumiennie.
Bieganie to swoista pasja, więc nie rozumiem innych biegaczy, którzy piszą "zaliczone" jakby to była klasówka. No sorry :P


W sobotę wykręciłem ponad 13 kaemów.
Jak wróciłem i zatrzymałem się przed chawirą byłem niczym po powrocie z nadprzestrzeni w Gwiednych Wojnach. Plecy jakoś się trzymały, nie rozciągałem ich. Bałem się zrobić nawet skłon, więc porozciągałem bardzo delikatnie łydy, czwóry i to tyle. Powiedziałem sobie w doopę, nic nie robię, żeby czegoś sobie nie ponaciągać, tym bardziej związanego z plecami.

W niedzielę zrobiłem powtórkę planu, jednak o poranku czułem te specyficzne DOMSiki, mini-zakwasiki. Miałem pobiec z grupką z Bractwa, jednak się spóźniłem... więc poleciałem sam, znowu przez Wzgórza Piastowskie, tym razem jednak wybrałem nieco inną, krótszą trasę.

O ile w sobotę było hipermentalnie smerfastycznie, to w niedzielę był kosmos. Trochę wilgotno, jak to w lesie, no ale lubię wilgoć, a niektórą nawet bardzo ;))) yyy :)

Pierwsze mijane wzgórza były prawie jak w amerykańskim filmie... mini mgiełka schodziła z mini górek w dół, przez drzewa... powodując, kierva, orgazmiczne doznania świetlne wywołane przez próbujące przebijać się słońce. Do tego mini wiaterek, jakby to powiedział Adam Małysz, sprawił dodatkowe okoliczności przyrody.
Czasem to była mini zupa, przemieszana przez samego Najwyższego na górze, mini mgły i słońca.
Biegłem przez 50 metrów wśród poruszającej się w tempie żółwia mgiełce, po której była pustka, otoczona przez inną mgiełkę. Mega doznania i wrażenia.
To był taki mentalny erotyk. W zasadzie wilgotno było również, ale tylko w powietrzu ;)

Powrót pod wzniesienie był jak wiadomo lekko sapiący, jednak bez jakiś szaleństw i wybryków. Na to przyjdzie jeszcze pora, aczkolwiek bardzo mnie korciło depnąć. Nie czułem bardzo dawno, jak pikawa mi wskakuje na obroty, jak oddech trzeba pogłebić i tak dalej. No ale, na wszystko przyjdzie pora.
Po powrocie było podobnie, ale już czułem lekko zmęczone mięśnie. Również nie szalałem z rozciąganiem, jedynie nogi i tyle


Byłem ciekawy co będzie w poniedziałek po tych dwóch dniach.
Poniedziałek 21 grudnia był "światowym dniem pozdrawiania brunetek, oraz dniem orgazmu".
Hmmm orgazmu nie czułem, czułem za to mini zakwasy w łydach, w czwórkach no i nawet mini w pośladach. Plecy jakoś się trzymały co by znaczyło, że te bieganie to był ciekawy akcent w rehabilitacji tego odcinka cielesnego.

Daleka droga jeszcze przede mną, aby odzyskać lepszą sprawność. Uświadomiłem to sobie we wtorek, kiedy to wypuściłem się na ulicę wieczorem, po dwóch dniach ostrej jazdy w pracy, musiałem jakoś odreagować... wyszło ponad 15km i niestety mocno się przestraszyłem. Plecy czułem osłabione. Miało wyjść zdecydowanie krócej, albo źle obliczyłem trasę i wyszło nadmiarowo. No ale na szczęście nie było negatywnych odczuć w dzień następny. Uff.


Życie jest zupełnie inne, kiedy można biegać :)
Trochę mnie to rozkojarzyło i wciąż czekam na kolejny raz i kolejny. Do tego stopnia jestem już nakręcony, że dzisiaj jak robiłem szoping w jednym sklepie, to życzyłem kasjerce "Wszystkiego Najruchliwszego"... oops :) no ale przynajmniej było wesoło ;)

chociaż po wyjściu jak się tak zastanowiłem, to w zasadzie są to fajne życzenia - wieloznaczne. Lubię wieloznaczność :)))

Alleluja



--fota z poznańskiego maratonu, kiedy to za metą sobie ostentacyjnie padłem, aby spokojnie uzupełnić braki tlenowe ciesząc się, że cało dobiegłem do mety :)

Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


maleńka26 (2015-12-23,22:33): Wesołych Świąt Bawidamku...Smacznych serniczków.
snipster (2015-12-23,22:38): Lucy, Tobie również spokojnych i niewkrewiających polityką Świąt :)
Truskawa (2015-12-23,22:44): Serio śpiewasz takie piosenki po drodze?? :)))) Wesołych Swiąt Piotr. I dbaj o te plecy żebyś znów nie musiał robić przerwy. :)A! Mój mąż, w kwestii tych kontaktów to bardzo lubi cytować taki tekst: Jak mówiłem że zrobię to zrobię i nie trzeba mi co pół roku przypominac.
snipster (2015-12-23,22:49): hehe nucę ogólnie czasem wszystko co mi zwoje mózgowe podrzucają ;) a z tym mężowym powiedzeniem to właśnie o to mi chodziło :) Wesołych Iza i zdrowego obżarstwa, przecież wszystko idzie i tak wiadomo gdzie :)
paulo (2015-12-24,08:37): fajny spontan myślowy :) Szczególnie sentencja Trainspottinga jest niezła oraz oczywiście cudowne wyobrażenia okazów poniżej ramiączek :) Miłych Świąt :)
snipster (2015-12-24,09:52): Paulo, Tobie również mile spokojnego obżarstwa świątecznego jak i luzu w otoczeniu najbliższych :)
żiżi (2015-12-26,22:11): Mhm też tak mam,jak wbiegam do lasu...rozmarzyłam się..Wesołych Świąt Snipi :)
snipster (2015-12-27,08:57): :)
jacdzi (2015-12-29,21:05): Wesolego biegania i pedalowania w Nowym Roku ktory juz za 27 godzin powitasz!
snipster (2015-12-29,22:14): Jacku, lekko niefrasobliwy dobór słów, wszak nie jestem Szurkowskim :> jak już to wielu doznań wśród płci pięknej na trasach biegowych i nie tylko, czego i Tobie życzę ;)







 Ostatnio zalogowani
42.195
10:01
dammy
09:53
jakub738
09:45
Admin
09:35
Deja vu
09:34
marczy
09:29
basia1266
09:02
pbest
08:25
Rychu67
08:15
kostekmar
07:18
Leno
07:09
platat
06:57
biegacz54
05:33
plomyk20
02:49
aro
01:38
stanlej
00:38
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |