Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
241 / 338


2015-09-24

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Voodoo (czytano: 978 razy)

 

Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Niech mnie ktoś uszczypnie. Aaaaaa!

sam już nie wiem, ale pech jaki mnie prześladuje od jakiegoś czasu jest coorevsko niefajny momentami, i raczej mało co ma wspólnego z Seksmisją.
Przechodzę i doświadczam ostatnio coraz to ciekawszych przeżyć i sam już nie wiem o co w tym wszystkim chodzi? czemu i dlaczego? a może po prostu ktoś trzyma od lat moją kukiełkę i się nieźle zabawia?

W zeszły weekend miałem pojechać do Zbąszynia, wystartować "na pełnej coorvie" w Półmaratonie, miałem dać się ponieść emocjom, wybuzować adrenalinę w żyłach i przemieszać to wszystko z Endorfinami przed metą drąc ryja "jakie to wszystko jest zajebiaszcze".

Z soboty na niedzielę w nocy jednak dopadł mnie atak korzonków, kiedy to byłem w łazience za potrzebą. Ledwo doczołgałem się do wyra, zresztą dygocząc. Wyłem z bólu, zresztą nie mogąc się ruszyć bez bólu. Rano wysłałem sms do znajomych, że nie dam rady zejść z łóżka, a tym bardziej wystartować w biegu...
Wieczorem dopiero mogłem się ruszyć i myślałem, że jakoś to przejdzie. Niestety w poniedziałek rano zdołałem zrobić jakieś 10 kroków i po dojściu do łazieny ścięło mnie z nóg. Nie mogłem pleców ruszyć. Powtórka z czołgania do łóżka i niestety telefon do pracy, że nie dam rady.
Dramat, nie mogłem się ruszyć aby się napić, nie mówiąc już o zjedzeniu czegokolwiek.
Popołudniu zacząłem się zastanawiać, co dalej? jak funkcjonować? jak żyć? co w ogóle zrobić? mieszkam samemu... mieszkanie zamykane od środka.
Zastanawiałem się, czy zadzwonić po karetkę, czy do znajomych aby od razu na SOR do Szpitala? krótkie hasło na fejsie i dostałem parę wiadomości, niektóre były wręcz masakryczne, no ale postanowiłem przekręcić na pogotowie.
Mówiąc wprost i delikatnie - zostałem olany ciepłym moczem. Wszelkie tłumaczenia, że sam, że nie mogę się ruszyć od 2 dni, że nie piłem wody od 20h itd. nie zrobiły na odbierającym żadnego wrażenia.
Zostałem zrypany, że dzwonie do nich, bo to nie jest zagrożenie życia, no i czemu nie dzwonie do Lekarza Rodzinnego?
Miałem skontaktować się z Lekarzem Rodzinnym, a "najwyżej" jak będzie gorzej do wieczora, to wówczas mam znowu przedzwonić. Fajnie :)))))))) ja p....

Udało mi się dodzwonić do "rodzinnego", babka lekko zatroskana zapisała mnie na wizytę poranną w przychodni, a jakbym nie dał rady się podnieść, to miałem dać znać. Wieczorem z wielkim k.. bólem udało mi się doczołgać po wodę, do toalety i do szafki z kremami. Poza Niveą :)) znalazłem Naproxen, który po nasmarowaniu plerów zdziałał cuda. Mogłem jako tako stanąć na nogi. Nie wiem jak, ale udało mi się ubrać i trzymając się niczym moher za plery wyskoczyć do pobliskiego mini-sklepu po jakieś zdechłe bułki.
Noc, kolejna zresztą, to koszmar, spanie prawie niemożliwe. Rano jakoś udało mi się znowu stanąć, zjadłem bułę z miodem i ubrałem się, zamówiłem taxę i wio do "rodzinnego". Babka w moim wieku na oko, przepisała mi jakieś tablety "rozluźniające" mięśnie i tak dalej jakieś mechanizmy w rdzeniu. Sirdalud i Nimesil - na receptę. Poczytałem ulotki i masakra. Dostałem L4 do końca tygla, taxa do pracy aby to zawieźć i kumpela podrzuciła mnie pod dom.
Szczerze, to już rzygam łóżkiem, leżeniem i telewizją. Radia nawet nie włączałem, bo tam jest jeszcze lepszy "coorva kyrk". Wkoło wszędzie leci to samo. W telewizorni jeszcze gorzej. Seriale powinny być ustawowo zakazane. W Polsce pod tym kątem jest chyba gorzej, niż w Bollywood (Indie).

Tego samego dnia przekręciłem do znanej już sobie przychodni sportowej i umówiłem się z fizjo na masaż kręgosłupa + porady co tu jeszcze można. Wyczytałem, że odnośnie plerów robią jakieś zabiegi McKenziego, czy innego mądrali, ale na miejscu się okazało, że to nie dla mnie (na szczęście).
Trafiłem na stół do masażu... a właściwie stół tortur. Po oględzinach fizjo przystąpił do pracy. Wyłem, wyłem jak wiewiórka na drzewie z bólu, nie mówiąc już, że prawie się poryczałem również z tej samej okazji. Plery miałem pospinane i twarde niczym beton. Zresztą nie tylko plery, ale i tylne pasmo nogi prawej, trochę stopę (mini). Ogólnie całe pasmo miałem spięte... przez to chyba kręgosłup się poddał w końcu i trafiło na jakiś nerw albo i nerwy.
Przy okazji czuję trochę przyczep jakiegoś dużego mięśnia plerów na dole, gdzie się łączy z pośladem, tak samo to samo miejsce rozpoczynające mięsień od nogi.
Po masażu mogłem się ostrożnie schylić do kostek, gdzie wcześniej mogłem niejako lekko za kolana. Miazga. Dostałem tejpy na obolałe miejsce, aby odciążyć nieco trochę okolice.

Zabawne, uważałem, że mam słabe plery... ale teraz twierdzę, że wręcz za mocne. Mięśnie człowieka jednak potrafią wiele, czasem za wiele...
Na razie ogólnie nie biegam. Ledwo co chodzę, ale jest coraz lepiej. Jutro w piątek kolejny masaż i dopiero będę wiedział co dalej z tym wszystkim robić.


Szkoda, bardzo mi szkoda, szczególnie ostatnich dni, kiedy to biegało mi się coraz to lepiej i sam byłem ciekawy, co może wyjść z tego półmaratonu.
Po szaleństwach w Winobranie było rozważnie i romantycznie, luźny bardzo crossik i przyjemny z koleżanką na trasie Parszywej 12, gdzie tętno oscylowało w okolicach 120.
Kolejny cross dwa dni później (czwartek), na pełnym spontanie, czyli Fartlek bez granic i wyznaczników, latałem, niczym wściekły wiewiór, niczym mops spuszczony ze smyczy, niczym Tommy Lee Jones w Ściganym, niczym wolny elektron... to był jeden z tych treningów, tych wybiegań, gdzie ma się wrażenie, że łydka podaje. Bardzo rzadkie uczucie u mnie w ostatnim czasie, może dlatego taki byłem nabuzowany, kiedy to od początku czułem "że podaje", co jeszcze bardziej nakręcało mnie ;) Takie dni, takie treningi dodają przede wszystkim mentalnego Powera.
Po tym przyszłą kolej na długie wybieganie, po lesie, z czterema szybkimi odcinkami, wszystkie akcenty wyszły poniżej 4:00, a samo wybieganie 30km. Czułem, że powoli zaczynam wracać na właściwe tory. Kolejnego dnia poprawiłem znowu crossem, tym razem na luźnych obrotach, lecz w trudniejszym terenie. Wyszło po raz kolejny fajnie.

Po tak owocnym okresie postanowiłem spróbować szarpnąć się na swój specyficzny akcent znany z Greiffa, czyli 3x3000/2000.

Ten trening jest jak przysłowie dla kobiet odnośnie słodyczy: "faceta oszukasz, koleżanki oszukasz, ale leginsów nie oszukasz" ;)))

Podobnie jest z trzytysiączkami, bynajmniej u mnie. Endomondo oszukasz, znajomych oszukasz, Garmina oszukasz, ale tętna oraz trzytysiączków nie oszukasz ;)

Moje ostatnie podejście do tego typu treningu było na wiosnę, wtedy skończyło się po pierwszym kilometrze...
Powoli wychodzę z anemii, co czuję, jednak nadal nie jest to pełnia mocy, jaką czuję w sobie, więc tak, obawiałem się tego treningu dość mocno.
Jak idzie dobrze Drugi Zakres (wychodzi w okolicach tempa maratonu) i dobrze idą trzytysiączki, wówczas można coś tam już planować z maratonem.
Poleciałem na stadion szutrowy i po przebiegniętych 3km wio, bez przerwy, tak jak robiłem to kiedyś.
Pierwsze kmy na luzie, wszystkie poniżej 4:00. Dwa kilosy w truchcie i kolejna seria, było już ciężej, ale wyszło jeszcze lepiej. Znowu dwa kilosy w truchcie i ostatnia seria. Pierwszy km zawsze, ale to zawsze tej serii wychodzi najdziwniejszy u mnie. To był jednak najszybszy km, a trzeci trzeciej serii już trochę rzeźbiłem. Wszystko parę sekund poniżej 4:00, z czego byłem zadowolony. Wiedziałem po tym, że kieruję się w dobrą stronę.
Rozbiegałem to crossem w czwartek i w sobotnie delikatne i krótkie rozbieganie przy tętnie poniżej 130 byłem naładowany i gotowy do niedzielnego startu.

Treningi wt-czw-sb-nd przynoszą efekt i czekałem na wynik tego wszystkiego w postaci sprawdzianu na Półmaratonie Zbąskich. Niestety...


Is this the real life?
Is this just fantasy?
Caught in a landslide, no escape from reality...


k..., jakie to wszystko jest dziwne. Nie zdążyłem na dobre wyjść z anemii, a dostałem poprawę z korzonkami.
O ile coraz głośniej myślałem o zakręceniu się w okolicach trójki w maratonie, to teraz sam już nie wiem co z tym wszystkim.
Czeka mnie raczej miła przygoda 42kilometrowa, najprawdopodobniej z tejpami, o ile nic po drodze niespodziewanego nie wyskoczy. Nie wiem czy z tymi przyczepami jest wszystko ok, czy to tylko chwilowe podrażnienie i przeciążenie.
Byłbym Lewandowskim, to by mi od razu zrobili prześwietlenie, tomografię i różne takie cuda, no ale nawet prywatnie pewne rzeczy nie są w moim zasięgu, bo na służbę zdrowia to wolę już raczej nie liczyć.

Why so serious? ;)
Co cię nie zabiję, to cię zmieni - jak to mawiał Joker z Batmana :)
nadal będę optymistą, w sumie nic innego mi nie pozostaje, chyba że znowu ktoś wbije mi szpilę


Raczej nie zrobię już długiego wybiegania, na które to chciałem zrobić różne kombinacje z tempem maratońskim. Chciałem też jeszcze raz pocisnąć te trzytysiączki, względnie dwutysiączki, jakiś bieg progowy, drugi zakres... no ale już powoli czasu nie ma na nic.
Coś mi się wydaje, że to może być maraton jeden z tych, gdzie będę najbardziej wypoczęty od biegania hehe ;)


Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


sobieslaw (2015-09-25,00:34): Tak na to spójrz: odpoczniesz teraz i polecisz maraton "na świeżości" :) Pozdrowienia (dosłownie) :)
michu77 (2015-09-25,09:15): Dokładnie... maraton na świeżości zrobisz...
snipster (2015-09-25,12:04): tia świeżość... ;) świeżość w maratonie przeważnie mija po 30sce ;)
Truskawa (2015-09-27,10:17): Mysle bardzo podobnie. Będziesz świeżutki na maratonie i pójdzie ja z płatka. Tego ci zresztą życzę. I zdrowiej w końcu!! :)
snipster (2015-09-27,14:42): pożyjemy, zobaczymy... na razie się martwię tym przyczepem plery-tyłek, bo czasem jeszcze to czuję, tak samo jak bolący mięsień w plecach, który się łączy z tym miejscem, ale to chyba za sprawą masakry-masażu
Joseph (2015-10-02,16:05): Snipi, jeśli celujesz gdzieś w przedział 3:00-3:08, to będę się kręcił w okolicach :) Jakby co, służę mentalnym kopem w d...ę ;)
snipster (2015-10-02,16:18): hehe ;))) najprawdopodobniej polecę... na tętno, na Drugi Zakres, albo na totalnego ślepca, bez zerkania w Gremlina bez ciśnienia i na samopoczucie. Na razie po prochach czuję się jak łodyga







 Ostatnio zalogowani
kostekmar
07:18
Leno
07:09
platat
06:57
biegacz54
05:33
plomyk20
02:49
aro
01:38
stanlej
00:38
Marcin Nosek
00:32
grzedym
00:29
perdek
23:15
lachu
22:57
Stonechip
22:46
zeton
22:43
kasar
22:39
żabka
22:09
Citos
22:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |