Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [17]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Shodan
Pamiętnik internetowy
Moja droga do Maratonu

Eryk
Urodzony: 1972-11-27
Miejsce zamieszkania: Warszawa
38 / 84


2013-08-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Na czas, czy dla przyjemności? (czytano: 562 razy)

 

Jakiś czas temu w ramach obowiązków służbowych musiałem ‘zaliczyć’ tzw. spotkanie biznesowe. Sala konferencyjna, garnitur, koszula związana krawatem, poważne tematy do omówienia. Moją interlokutorką była młoda kobieta, myślę, że lekko po trzydziestce. Często na takich spotkaniach na pierwszy ogień bierze się tematy lekkie, neutralne – ot tak, aby przełamać lody i trochę się wzajemnie oswoić. Od pewnego czasu stosuję taktykę, którą nazwałem „pogoda – sport”. Zaczynam od komentarza nt pogody, po czym płynnie przechodzę do biegania – np.: „oj gorąco dzisiaj, ciężko będzie się biegało”, albo: „chłodny dzień dzisiaj – ale lubię taką pogodę – fajnie się biega”. Bardzo często okazuje się, że mój rozmówca, czy rozmówczyni również biega – i już mamy płaszczyznę porozumienia. A nawet jeżeli nie biega, to jeździ na rolkach lub na rowerze i też jest o czym pogadać. Pamiętam jak nie tak dawno temu miałem w planach spotkanie, które zapowiadało się dość stresująco. Zgonie ze swoją strategią, rozmowę zacząłem od pogody z szybkim przeskokiem na bieganie i okazało się, że mój rozmówca też biegał, że startowaliśmy w tych samych zawodach i nawet osiągaliśmy podobne wyniki. Większość czasu, jaki mieliśmy do dyspozycji poświęciliśmy na rozmowę o bieganiu, a pozostałe tematy ogarnęliśmy szybko i konkretnie, po czym rozstaliśmy się w przyjacielskiej atmosferze..

Wracając do mojego ostatniego spotkania: młoda, sympatyczna pani, z którą rozmawiałem, jak się okazało, również biegała. Deliberowaliśmy więc o miejscach do joggingu, o zawodach, o przebiegniętych dystansach… Robiło się coraz bardziej sympatycznie, aż do momentu, kiedy powiedziałem, że któreś zawody nie za bardzo mi wyszły i nie byłem zadowolony z wyniku, co z kolei pani skwitowała uwagą: „nie rozumiem ludzi, którzy biegają na czas”. Pierwszą myślą, która pojawiła się w mojej głowie było: „a je nie rozumiem ludzi którzy nie biegają na czas” – ale nie powiedziałem tego. Nie powiedziałem tego, bo byłoby to nieprawdą. Ja ich rozumiem.

W filmie „Spirit of the marathon” John Bingham (w światku biegowym znany m.in jako propagator “chodzonych” maratonów i hasła „no need for speed”) mówi: „There are people who competing in marathons. There are people who completing marathons. And the beauty is that the sport is big enough to embrace us all” (w wolnym tłumaczeniu: Są ludzie, którzy chcą się ścigać w maratonach. I są ludzie, którzy chcą je ukończyć. A piękne jest to, że w tym sporcie jest miejsce dla nas wszystkich). I czego tu nie rozumieć? Trafione (jak to powiedział gen. Zambik w „Rozmowach kontrolowanych”) w sedno tarczy. Czy mój pomysł na bieganie jest lepszy od pomysłów innych biegaczy? Dla mnie jest najlepszy, ale to wcale nie oznacza, że jest uniwersalny. Regularnie widuję biegaczy w koszulkach z Run Warsaw 2007 z nadrukiem: „Jeden bieg – tysiąc powodów”. Każdy ma swój powód, swój cel, swoją filozofię i żadna nie jest ani lepsza, ani gorsza od pozostałych. Nie dziwię się, nie krytykuję, nie oceniam, w końcu też nie moją sprawą jest czy ktoś przypisuje sobie miano maratończyka, czy też w swojej skromności nie jest go godzien. Ani mnie to ziębi, ani grzeje. I znowu zaczerpnę z Binghama: "I am a runner because I run. Not because I run fast. Not because I run far. I am a runner because I say I am. And no one can tell me I"m not." (Jestem biegaczem, bo biegam. Nie dlatego, że szybko, czy daleko. Jestem biegaczem, bo ja tak twierdzę i niech nikt mi nie mówi, że nie jestem).

Owszem, staram się przekabacać początkujących (choć nie tylko początkujących) biegających znajomych na „ciemną stronę mocy”, w której pojęcia „życiówka”, „plan treningowy”, „interwały” są chlebem powszednim, no ale nie jest to krucjata i nikogo nie traktuję ogniem i mieczem jeżeli nie chce biegać szybciej, czy dalej – po prostu staram się pokazać, że z bicia rekordów, pokonywania kolejnych barier też można mieć dużą frajdę i to, że ktoś spina się na zawodach i walczy o każdą sekundę – wcale nie oznacza, że gość jest sfrustrowany i nie potrafi cieszyć się bieganiem – on też się cieszy – tylko w inny sposób. I nawet, jeżeli po nieudanym starcie przychodzą chwile zwątpienia – to tylko po to, aby zmobilizować się do kolejnych treningów i zrewanżować na kolejnych zawodach – a wtedy radość z sukcesu uderza ze zdwojoną mocą. Im wyżej wieszamy sobie poprzeczkę tym większa satysfakcja z jej przeskoczenia.

Dwa lata temu, w mojej poprzedniej firmie został ogłoszony nabór do drużyn na zawody sztafetowe Ekiden. W mejlu z HR można było przeczytać: „będą dwie drużyny: jedna pobiegnie na czas, a druga dla przyjemności. Prosimy o zgłaszanie się”. Od razu przypomniał mi się stary dowcip jak to lew postanowił podzielić zwierzęta na piękne i mądre. Zgromadził wszystkie na polanie i zaordynował: piękne na lewo, mądre na prawo. Wszystkie zwierzęta przeszły na jedną, bądź na drugą stronę, tylko żaba została na środku. Lew więc pyta: „żaba, a ty co?”; a żaba na to: „no przecież się nie rozdwoję”.

Foto: Orlen Warsaw Marathon 2013.



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2013-08-03,22:21): tyle co jest ludzi, tyle jest opinii ;) to jest właśnie piękno sportu amatorskiego, chociaż nie wszystko wszystkim musi pasować ;)







 Ostatnio zalogowani
przemek300
07:25
Henryk W.
07:00
Qba23
06:55
POZDRAWIAM
06:54
marand
06:29
KKFM
06:22
Basia
06:01
biegacz54
05:41
42.195
05:16
orfeusz1
01:47
wd70
23:39
MarasP
23:00
przystan
22:23
Robertkow
22:17
agajagoda
22:16
mario1977
22:11
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |