Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [17]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Shodan
Pamiętnik internetowy
Moja droga do Maratonu

Eryk
Urodzony: 1972-11-27
Miejsce zamieszkania: Warszawa
37 / 82


2013-07-13

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Wakacje (czytano: 3148 razy)

 

W wakacje odpoczywam od reżimu treningowego. Owszem biegam, startuję w zawodach, ale do tego wakacyjnego biegania dodaję szczyptę spontanu. W kwietniu skończyłem plan maratoński, potem kolejne dwa miesiące walki z planem pod 10 km, ostatnie poważne ściganie w czerwcu a lipiec to już freestyle running.

Pierwszą część urlopu spędziłem w Szczyrku. Góry uwielbiam, a bieganie po górach sprawia mi niezwykłą frajdę. W Szczyrku byłem 6 dni i było to 6 dni biegowych. Moja ulubiona trasa w tym rejonie to kombinacja szlaków żółtego, czerwonego i zielonego prowadzących na dystansie ok 17. km na Skrzyczne. Tam, w schronisku PTTK zawsze fundowałem sobie prywatną nagrodę w postaci pucharu ze złotym, pienistym płynem, a do tego piękne widoki (te były w pakiecie ;). Po krótkim odpoczynku zjazd wyciągiem Szczyrku i zakończenie wycieczki biegowej.

Drugi tydzień to Mazury. Inauguracją mazurskiego biegania był wyścig w Prostkach. Typowo wakacyjny, lajcikowy sparing z dystansem 10 km – bez zbytniej napinki, bez zażynania się. Przez łąki, pola, lasy, bez oznaczonych kilometrów, bez chipów – ale miło, serdecznie i w jakże malowniczych okolicznościach przyrody.

Kolejne dni błogo mi upływały na udeptywaniu mazurskich ścieżek i pływaniu w jeziorze (z domku, w którym mieszkałem miałem dwa kroki do jeziora). Od czasu do czasu, „z pewną taką nieśmiałością” spoglądałem też w stronę roweru, który był do dyspozycji. W końcu, któregoś dnia zacząłem kombinować: bieganie, pływanie, rower… pływanie, rower, bieganie… i tak zrodził się pomysł na wakacyjny eksperyment.

Ostatniego dnia przed wyjazdem przygotowałem sobie „strefę zmian”. Przed domek wystawiłem krzesło, a na nim: ręcznik, spodenki na rower, spodenki i buty do biegania, koszulka, banan, żel, czapeczka, okulary…

Na środku jeziora była wyspa, w odległości – 1100 m od brzegu. Wcześniej pływałem tylko w jedną stronę (wracałem łódką), tym razem zaplanowałem, że popłynę do wyspy i z powrotem.

Na marginesie: polubiłem pływanie – takie bardziej długodystansowe. Jest wiele podobieństw do biegania. Rytm, oddech, równe tempo. Można zatopić się w swoich myślach, ukryć przed światem. Jestem ja i woda. Może dla tego, że mniej słychać i mniej widać, można bardziej pobyć ze sobą. Nie wiem jeszcze, czy to będzie wielka miłość, ale romans na pewno tak.

Do wyspy dopłynąłem bez żadnych problemów, potem nawrót – i przede mną było kolejne 1,1 km do pokonania. Pojawiła się lekka obawa, czy dam radę, ale im dłużej płynąłem - tym lepiej się czułem. Po dobiciu do brzegu miałem poczucie, że spokojnie mógłbym płynąć dalej (i nawet szybciej) – ale teraz, zgodnie z planem, czas na rower. Szybka przebiórka, łyk izotonika i zacząłem pedałować. Zaplanowałem dziewięćdziesięciokilometrową trasę m.in. przez Mrągowo i Szczytno.

Ciekawy byłem tego uczucia, kiedy zmienia się dyscyplinę, kiedy wychodzi się z wody i zaczyna jazdę na rowerze. Nie wiedziałem czy dam radę przejechać choćby kilka kilometrów – tymczasem po pływaniu czułem się dobrze (a nawet tak przyjemnie zrelaksowany). No chyba romans będzie z tym pływaniem jak nic.

Pierwsze 25 km na rowerze minęło bardzo przyjemnie, głównie na rozpracowaniu zagadnienia „przerzutek”. Później niestety pojawił się lekki dyskomfort w spodenkach, który po kolejnych 20. km przerodził się w konkretny ból tyłka. Zaczęły się tortury. Nogi dawały radę, ale to co nad nimi już nie… Ostatni raz, dłuższy odcinek przejechałem na rowerze kilkanaście lat temu, potem to tylko takie sporadyczne przejażdżki na pożyczonym sprzęcie. Gdy zostało ostatnie 20 km ostatecznie porzuciłem koncepcję, która zrodziła się gdzieś na początku jazdy, aby dla równego rachunku przejechać dodatkowo 10 km. O nie! Nie tym razem. Na ostatnich kołach dotoczyłem się do końca trasy.

Teraz czekała mnie kolejna niewiadoma: jak to jest zsiąść z roweru i zacząć biec. No łatwe to nie jest. Na pierwszych metrach nie miałem czucia w nogach (i nie tylko w nogach). Pojawiły się chwile słabości: odpuść, poddaj się, zimne piwo czeka… Ale pojawiła się też ciekawość – ile jestem w stanie przebiec, jakie tempo osiągnąć. Zacząłem od 6:30 min/km, ale z każdym krokiem odzyskiwałem (względną) świeżość w nogach i po przebiegnięciu pierwszego kilometra ustabilizowałem się na trochę poniżej 5:30. No lekki bieg to nie był. Uczucie jak po 30. km na maratonie.

Plan zakładał przebiegnięcie 21 km. Problem w tym, że wybrałem pętlę czternastokilometrową i w momencie, kiedy dobiegałem do końca pętli nie było już takiej siły, takiej motywacji, która poderwałaby mnie do dalszego biegu. Już z daleka słyszałem jak wołało mnie zimne piwo i oprzeć się nie mogłem.

Zegarek zatrzymałem po 7 godzinach i 22 minutach, w tym ok. 20 min zostawiłem w „strefie zmian”. To był jeden z najbardziej hard core’owych treningów. A już na pewno najdłuższy, jaki kiedykolwiek zrobiłem. Chciałem spróbować triathlonu – no to spróbowałem. Zabawę miałem przednią. Może czas pomyśleć o zakupie jakiegoś roweru? Wygląda na to, że dystans 1/2 IM jest do ogarnięcia. Gorzej z pełnym dystansem – tu już nie ma miejsca na zabawę. Tak samo jak kiedyś przebiegnięcie maratonu było dla mnie czymś magicznym, całkowicie poza zasięgiem, ale z każdym treningiem czułem, że ten dzień jest coraz bliżej - tak teraz postrzegam IM – na razie kosmos, ale z każdym treningiem…

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2013-07-13,12:50): niezłe poszalałeś :) z tym TRI to muszę kiedyś spróbować, tylko że ja pływam jak laluś... ;) kiedyś parę razy spróbowałem rower potem zaraz bieganie, no ciekawie jest, ciekawie ;)
Shodan (2013-07-13,13:17): Pływanie jest do ogarnięcia. Ja jeszcze niedawno przepływałem co najwyżej kilka basenów, ostatnio poprawiłem kilka elementów w swojej technice i jest dużo lepiej (i nawet sprawia mi to frajdę). Pewnie nadal pływam jak laluś w porównaniu ze ścigaczami, tuńczykami i delfinami - ale najważniejsze, że mam z tego fun :)
ultramaratonka (2013-07-14,11:27): dobry sprawdzian na treningu i świetny tekst :-) masz świadomość nad czym trzeba pracować i to konsekwentnie. Życzę powodzenia... sama też kiedyś spróbuję :-)))
Honda (2013-07-14,18:52): Moim marzeniem (zaraz po przebiegnięciu maratonu) jest właśnie triathlon. Zawsze fascynowała mnie ta nietypowa dyscyplina sportu... ;) pewnie po tym 7-godzinnym treningu czekało niejedno piwko? :)
Shodan (2013-07-14,23:23): Piwko tylko jedno, ale do tego dobry obiad :)
(2013-07-15,07:49): bardzo ciekawy tekst. Gratuluję osiągnięcia! a czy płynąłeś w jakiejś piance?
Shodan (2013-07-15,10:29): Bez pianki, nie było problemu; ale przy trochę niższej temp. myślę, że byłaby przydatna...
lszalkowski (2013-07-20,19:11): Gratuluję motywacji do takich hardcor"owych treningów. Wiem, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ja w tym roku biegnę pierwszy maraton w życiu. Po tym zobaczymy może wdam się w romansidło z triathlonem:)







 Ostatnio zalogowani
wwdo
18:51
gpnowak
18:50
b@rtek
18:26
INVEST
18:22
jann
18:16
kubawsw
18:12
Henryk W.
18:12
Hieronim
17:59
przystan
17:39
kasjer
17:11
marczy
16:50
RobertLiderTeam
16:44
biegacz54
16:33
Citos
16:27
Darmon
16:14
mirotrans
16:11
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |