Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [9]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Pamiętnik internetowy



Urodzony:
Miejsce zamieszkania:
50 / 50


2015-11-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
„Reformatorzy Pana Jezusa” (czytano: 607 razy)
(POPRAW WPIS , ZMIEŃ ZDJĘCIE , USUŃ ZDJĘCIE)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=6-RFwFjaVAk

 

http://swiat.newsweek.pl/afera-podsluchowa-w-watykanie-aresztowania-za-ujawnienie-poufnych-informacji,artykuly,373382,1.html

Jeżeli ktoś nie wierzy w nauczanie Kościoła, na pewno nie jest katolikiem. Ten kto nim jest, zaprawdę został przez Boga ogłuszony i oślepiony. Ani chybi w akcie miłosierdzia.

Historia jest ponoć nauczycielką teraźniejszości. To bardzo optymistyczna, niezwykle pokrzepiająca wizja. Niestety, wszystkie znaki na niebie i ziemi skłaniają raczej ku tezie przeciwnej – ludzie nie tylko nie znają historii, lecz nawet gdy im ją podsunąć pod nos, wolą się trzymać swoich wyobrażeń o świecie. Opary fantazji nikogo jeszcze nie uchroniły przed rzeczywistością, doprowadziły natomiast do upadku niezliczone jednostki, jak i całe narody. Owszem, czasy się zmieniają, jednak nie zmieniają się zasadniczo ludzie mający przemożny wpływ na kształtowanie obrazu swoich czasów.

Poniższy fragment to III rozdział pracy ROBERTO GERVASO „Borgiowie”.

„Poprzednicy”

8 kwietnia 1455 r. na tron papieski, przyjąwszy imię Kalikst III, wstąpił biskup Walencji, Alfons de Borja, które to nazwisko zitalianizowano na Borgia. Miał 77 lat; urodził się 31 grudnia 1378 r. w Jativie koło Walencji, był bardzo słabego zdrowia, ale cieszył się sławą dobrego prawnika i kanonisty, nigdy nie dawał powodów do skandali, miał niewielu przyjaciół, ale też i niewielu wrogów. Na dworze hiszpańskiego króla Alfonsa, którego był sekretarzem i doradcą, rozwiązywał skomplikowane spory świeckie i kościelne. To on przekonał antypapieża Klemensa VIII do zrezygnowania z tiary i zdobył dzięki temu biskupstwo Walencji (1429 r.). On też pogodził Alfonsa z papieżem Eugeniuszem IV, który wynagrodził go za to purpurą i rzymską bazyliką Czterech Ukoronowanych Świętych.

Wybór Borgii nie spodobał się rzymianom, ani Włochom, którzy obawiali się drugiego Awinionu, tym razem na ziemi hiszpańskiej. Kalikst nie miał jednak zamiaru przenosić stolicy Piotrowej i poprzestał na otwarciu szeroko bram Watykanu przed swymi rodakami, którzy tłumnie przybywali do Rzymu z Katalonii. Ta bezprecedensowa inwazja sprawiła, że sędziwy papież stał się bardzo niepopularny. Nowi przybysze zawładnęli wszystkimi lub prawie wszystkimi dźwigniami władzy i dopóki żył ich protektor, do nich wszystko należało. Najbardziej faworyzował swoich krewnych, a wśród nich dwóch synów swoich sióstr: Luisa Juana de Mila, biskupa Segorbe, i Rodriga Borgię. Kalikst wysłał tego pierwszego do Bolonii, by objął rządy w mieście; przebywał już tam drugi siostrzeniec kończący studia. W następnym, 1456 r., wyróżnił ich obu kapeluszami kardynalskimi. W 1457 r. mianował Rodriga wicekanclerzem – był to drugi po papieskim urząd w państwie – i dowódcą wojsk. Kardynał Capranica krzyczał, że to skandal, ale papież udawał bardziej głuchego, niż był nim w istocie z racji swego podeszłego wieku.

„Kalikst – pisze jeden z jego biografów – zmienił całą kurię; stworzył wiele nowych urzędów: kamerdynerów, protonotariuszy, audytorów, subdiakonów, kleryków kamery, a nawet sformował kohortę pretorian. Mianował około pięćdziesięciu sekretarzy; w ich gronie znaleźli się różni ludzie, od notariuszy po robotników. Było wśród nich wielu ignorantów. Znieważył całą kurię powierzając wysokie urzędy niegodnym”. Nepotyzm został podniesiony do rangi systemu, a koszty tego ponosiła, jak zwykle, wiara.

Nie wiemy, ile tej wiary miał Kalikst. Z pewnością więcej niż jego siostrzeńcy, którzy nie mieli jej w ogóle. Gdyby Kalikst był pozbawiony wiary, nie działałby z taką energią na rzecz krucjaty. Przez trzy lata, bo tyle trwał jego pontyfikat, marzył o odzyskaniu Konstantynopola, wypędzeniu Turków z Europy i uwolnieniu Lewantu od ich floty. Przeznaczył na ten cel 600 tys. dukatów pozostawionych przez papieża Mikołaja V oraz 200 tys. ze swego osobistego majątku, a następnie wezwał króla Francji i cesarza, by dołączyli się ze swymi wojskami do jego oddziałów. Zbudował nawet stocznię okrętową na prawym brzegu Tybru, między szpitalem św. Ducha a mostem Sykstusa, i wysłał małą flotę na Morze Egejskie, która jednak zamiast poskromić krnąbrnych niewiernych, nękała w imię Boże biednych chrześcijan. Kiedy Kalikst się o tym dowiedział, odwołał dowódców. Druga flota, która wypłynęła z Rzymu 11 czerwca 1456 r., zachowywała się lepiej, ale również nie odniosła sukcesu. Nie ulegało wątpliwości, że papież nie był w stanie sam stawić czoła wrogowi takiemu, jakim byli Turcy. Bez pomocy – obiecywanej, ale nigdy nie udzielonej – książąt chrześcijańskich przedsięwzięcie było niemożliwe do zrealizowania.

Podobnie niefortunna była jego polityka wewnętrzna. Fiaskiem zakończyła się próba obalenia Ferrante, nowego króla Neapolu, którego prawo do tronu Kalikst negował, i zastąpienia go swoim siostrzeńcem Pedro Luisem. Bulla, na mocy której Kalikst chciał zaanektować to królestwo, została unieważniona w wyniku starań Francesca Sforzy i Cosima de Medici, którzy uznali suwerenność Aragończyka.

Pozycję papieża osłabiły także jego liczne dolegliwości, dokuczające mu tak bardzo, że nieraz rozchodziły się pogłoski o jego śmierci. Katalończycy spiesznie je dementowali, obawiając się represji. Kiedy wieczorem 6 sierpnia 1458 r. pogłoska okazała się prawdą, w Rzymie zapanował chaos. Wrogowie Borgii, na czele których stanął klan Orsinich, rozpoczęli polowanie na Hiszpanów: ci, którym nie udało się zbiec, zostali zamordowani.

Wybór następcy przywrócił trochę porządku. Enea Silvio Piccolomini, który przyjął imię Pius II, był Włochem i człowiekiem o przyjemniejszym usposobieniu niż Kalikst. Pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej z Corsignano koło Sieny, gdzie urodził się w 1405 r. Tam też skończył studia prawnicze, ale jego prawdziwą pasją byli klasycy. We Florencji był uczniem Filelfa, który wprowadził go w problematykę humanizmu. Karierę rozpoczął mając 27 lat, kiedy to potężny kardynał Capranica zatrudnił go jako sekretarza. Jego szanse jeszcze bardziej wzrosły, gdy wkrótce potem spotkał się z cesarzem Fryderykiem III Habsburgiem. Nikt by nie przypuszczał, że w przyszłości stanie się człowiekiem Kościoła; wyglądał raczej na przeciwieństwo duchownego. Nie tylko dlatego, że był przepojony pogańską kulturą. Również dlatego, że był człowiekiem na tyle tylko religijnym, aby nie wzbudzać co do tego wątpliwości. Chodził na mszę – nie on jeden – raczej dla przyzwoitości niż z pobożności, do sakramentów przystępował niechętnie, grzeszył bez wyrzutów sumienia, ulegał wszelkim pokusom. Miał też w pełni odwzajemnianą słabość do kobiet. Dorobił się – w tym też był dzieckiem swego wieku – licznych bękartów, które utrzymywał, ale nie troszczył się o ich edukację (jednego z nich, z braku lepszego rozwiązania, oddał na wychowanie własnemu ojcu). Lubił pisać i pisał dobrze, czerpiąc inspirację raczej z wzorów świeckich niż duchownych, przedkładając Katullusa, Owidiusza i Boccaccia nad Augustyna, Hieronima i Tomasza, których znał, ale nie lubił. Perspektywa zostania księdzem nie pociągała go: nie dosyć wierzył w Boga i obawiał się – niesłusznie – że sutanna będzie hamulcem dla jego rozwiązłości.

Swój czas dzielił na równi między interesy, kobiety i klasyków. Obdarzony niezwykłą weną twórczą i cudowną wrażliwością, uprawiał najróżniejsze gatunki literackie. Pisał eseje, wiersze, powieści, pamiętniki, biografie, komedie, traktaty, notatki z podróży. Wolał pisać po łacinie niż w języku ludowym, ale obydwoma językami władał ze zręcznością i wdziękiem. Wszyscy to uznawali i wielu mu zazdrościło. Jego współczesny, Platina, informuje nas, że zostawszy papieżem „czytał i dyktował leżąc w łóżku aż do północy i spał tylko pięć, sześć godzin”. Usprawiedliwiał się, mówiąc: „Nie były to godziny zabrane naszym obowiązkom. Poświęciliśmy na pisanie czas przeznaczony na sen, pozbawiliśmy naszą starość należnego jej odpoczynku, aby móc przekazać potomności to wszystko, co uważamy za godne zapamiętania”.

W 1445 r. Fryderyk III wysłał go jako ambasadora do Rzymu. Papież Eugeniusz IV był nim oczarowany i Enea Silvio stał się jego pupilem. Wyświęcony wreszcie na księdza uczynił coś, co zdumiało wszystkich, a chyba najbardziej jego samego: ślubował czystość. Być może dlatego, choć z pewnością nie był to jedyny powód, papież uczynił go kardynałem. Był rok 1456, a Piccolomini miał 51 lat.

Już w dwa lata później, dzięki rozstrzygającemu głosowi Rodriga Borgii, otrzymuje tiarę. Jego wybór spodobał się rzymianom bardziej niż wybór Kaliksta, a tumult wywołało tylko kilku zapaleńców chcących przywłaszczyć sobie białego konia papieża. Panowanie Piusa II trwało od 1458 do 1464 r., ale w chwili wyboru nikt nie sądził, że będzie żył tak długo. Dręczyło go bowiem mnóstwo chorób: podagra, kamica nerkowa, chroniczny kaszel. „Niekiedy – pisze Platina – gdyby się nie odezwał, nikt nie wiedziałby, czy jeszcze żyje”. Wychudzony, wywracający oczami, ze stawami zniekształconymi przez kwas moczowy, przedwcześnie płacił za młodzieńczy brak wstrzemięźliwości.

Umiarkowanie w jedzeniu i piciu – choć przyszło tak późno – a także przebywanie na świeżym powietrzu przynosiło ulgę jego cierpieniom i opóźniało koniec, który codziennie, przez sześć lat, wydawał się bliski. Wyjeżdżał często na wieś i tam, pod dębem nad strumykiem, odbywał konsystorze i przyjmował ambasadorów. Obowiązki polityczne i dyplomatyczne wypełniane z wielkim zapałem oraz zadania duszpasterskie wykonywane z pobłażliwym sceptycyzmem nie przeszkadzały mu w kontynuowaniu studiów nad ukochanymi klasykami. Otaczał się raczej humanistami niż prałatami, dyskutował częściej o platonizmie niż o scholastyce, cytował chętniej poetów z czasów Augusta niż Ojców Kościoła. Zachęcał do prowadzenia wykopalisk, zakazał rozbierania antycznych zabytków, zarządził amnestię dla mieszkańców Arpino, ojczyzny Cycerona, zamówił nowy przekład Homera, mianował sekretarzem Platinę, sprowadził do Rzymu malarzy Mina da Fiesole i Filippa Lippiego.

Ale i on nie oparł się pokusie faworyzowania własnej rodziny. Był mniej bezczelny niż Kalikst, nie skąpił jednak urzędów, beneficjów, prebend rodowi Piccolominich, którzy z tego powodu nie będą – podobnie jak Borgiowie – zbytnio opłakiwani. Pius II przymykał oczy na ich zachłanność, wywoływane przez nich skandale i nie starał się powściągnąć ani pohamować swoich krewniaków. Poprzestał na nawoływaniu do reformy obyczajów i powierzył to zadanie komisji wysokich dostojników Kościoła, którzy pilnie baczyli, by jej nie wprowadzić w życie; ugodziłoby to bowiem przede wszystkim w nich. Papież nie nalegał. Choć sam wyrzekł się tylu przyjemności, był nadal niezmiernie pobłażliwy dla tych – łącznie z duchownymi – którzy im się oddawali. Tak więc reforma pozostała martwą literą. Zresztą papież miał inne, większe kłopoty. Jednym z nich była czeska rewolta wzniecona przez Jana Husa, który o stulecie wyprzedził Reformację. Niemiecki kler sprzymierzony z niemieckimi książętami potępiał wymuszanie dziesięciny, chciał się odwołać do soboru, by ten oczyścił Kościół i oskarżył papieża, postać tak kontrowersyjną. Piccolomini replikował, że tylko papież może zwołać to zgromadzenie, ale spór bynajmniej nie został załagodzony, zaostrzał się, by później, za przyczyną Lutra, gwałtownie wybuchnąć.

Drugim cierniem dla Piusa II byli Turcy, którzy kontynuowali swój niszczący marsz: wzdłuż Dunaju na Wiedeń, przez Bałkany na Bośnię. Jeśli nikt ich nie zatrzyma, to wcześniej czy później wtargną do Italii, serca chrześcijaństwa. W miesiąc po włożeniu tiary papież zaprosił katolickich książąt do Mantui w sprawie nowej krucjaty, ale prawie nikt nie przybył: ani cesarz, ani król Francji, ani pełnomocnicy weneccy. Pojawili się tylko książę Burgundii, książę Mediolanu i kilku innych włoskich panów, zbyt niewielu jak na przedsięwzięcie mające na celu odbicie Konstantynopola i unicestwienie osmańskiej potęgi.

Nie zniechęciło to jednak papieża. Nie mogąc zbrojnie przywołać sułtana do porządku, postanowił go nawrócić. „Gdybyś przyjął chrześcijaństwo – pisał do niego przypochlebnie i z odrobiną arogancji – żaden z ziemskich książąt nie przewyższyłby cię w sławie ani dorównał w potędze. My uznalibyśmy cię za cesarza Greków i Wschodu, a to, co dotychczas zagarnąłeś siłą i czym niesłusznie władasz, stałoby się wówczas twoją legalną własnością. Och, jaki doskonały pokój zapanowałby wówczas! Powróciłby opiewany przez poetów złoty wiek Augusta. Gdybyś się do nas przyłączył, wkrótce cały Wschód nawróciłby się na wiarę Chrystusa. Jedna tylko wola mogłaby zapewnić całemu światu pokój: twoja wola”. Oczywiście – nie mówił tego, ale zakładał – że to on, następca Piotra, dyktowałby mu tę „jego wolę”. Sułtan nie odpowiedział: dlaczego on miałby stać się chrześcijaninem, a nie papież mahometaninem? On przynajmniej wierzył w Mahometa.

Pius II był bardzo zawiedziony, ochrzczenie sułtana sprawiłoby mu przyjemność. Pocieszeniem po tej zniewadze było odkrycie bogatych złóż aluminium w Tolfie, w zachodnim Lacjum; stąd można było wreszcie czerpać środki na sfinansowanie krucjaty. Wystosował natychmiast drugi apel wzywający do walki z Turkami, na który odpowiedziała pozytywnie Wenecja, uzbrajając flotę i wysyłając ją do Ankony, gdzie miała się połączyć z flotą dowodzoną osobiście przez papieża. Święte Kolegium próbowało go odwieść od tego zamiaru, ale Piccolomini nie dał się przekonać. Nic go nie mogło powstrzymać: ani podagra, ani kamienie nerkowe, ani kaszel.

Ująwszy w ręce krzyż wyruszył do stolicy prowincji Marche, gdzie czekała na niego groteskowa armada: rozsypujące się, nędzne, bezbronne okręty. Nie było natomiast weneckiej floty, głównej siły ekspedycji. Nie mogła wyjść z laguny z powodu zarazy. Kiedy wreszcie po dwóch tygodniach pojawiła się, Pius II, nie mogąc z powodu nagłego pogorszenia się stanu zdrowia wypłynąć naprzeciw, obserwował z okna jej przybycie. Serce jednak nie wytrzymało i zanim okręty weneckie rzuciły kotwice, wyzionął ducha. Wenecja spiesznie odwołała swe posiłki. Krucjata spełzła na niczym i być może dobrze, że tak się stało.

Wiadomość o śmierci Piccolominiego wywołała w Rzymie panikę wśród licznej gromady jego rodaków, „następców” Katalończyków; większości z nich udało się cichaczem opuścić miasto. Jeśli nie doszło do większych zamieszek, to tylko dzięki energii kardynała kamerlinga.

Konklawe mogło się więc odbyć we względnie spokojnej atmosferze. Wybrano kardynała Wenecji Piotra Barbo, czyli Pawła II, odznaczającego się nie tylko doskonałą prezencją, ale i pobożnością. Zanim włożył tiarę, zobowiązał się, na żądanie Świętego Kolegium, zwołać sobór powszechny i zorganizować krucjatę. Ale szybko wycofał się i z jednej, i z drugiej obietnicy. Bardziej niż na walce z Turkami zależało mu na podporządkowaniu sobie wichrzycielskich stronnictw rzymskich, rozdzieranych przez wieczne walki wewnętrzne, które zamieniły miasto w pole marsowe. Aby nauczyć rozumu buntowników i złoczyńców, stosował bardzo surowe kary, łącznie z zakazem sprawowania urzędów państwowych, ekskomuniką, wygnaniem. Przestępczość się zmniejszyła, ale nie została wyrwana z korzeniami. Trzeba było na to czegoś więcej.

Sprzyjał rozwojowi rolnictwa, osobiście nadzorował handel zbożem, ustalał ceny na artykuły pierwszej potrzeby, ukrócił nadużycia popełniane przez sieneńczyków, rozdawał okresowo jałmużnę. Co roku wydawał wspaniałą ucztę, na którą przybywały tysiące mieszkańców miasta. Nie dopuszczonym do tej uczty, tzn. ubogiemu ludowi, kazał hojnie rozdawać resztki. Była to być może tylko demagogia, ale plebs rzymski, próżniaczy i żebrzący, uważał to za wielką szczodrobliwość.

Sympatia ludu wynagradzała papieżowi antypatię, jaką do niego czuli humaniści, faworyzowani przez jego uczonego poprzednika. Paweł II ich ignorował, a nawet wielu pozbawił stanowisk. Kiedy Platina ośmielił się przeciw temu zaprotestować, papież uwięził go na cztery miesiące w zamku św. Anioła. To samo uczynił z niektórymi członkami Rzymskiej Akademii, którzy – jak się wydaje – chcieli go obalić. Kiedy zmarł 26 lipca 1471 r. lud go opłakiwał, intelektualiści odetchnęli z ulgą, a szlachta podniosła głowę.

Jego następcą został – przyjąwszy imię Sykstus IV – 57-letni sawoneńczyk, Francesco della Rovere, chłopski syn, filozof i teolog, otoczony – jak Borgia i Piccolomini – zgrają krewnych, którzy przekształcili Rzym w liguryjską kolonię. Najbardziej zachłanny i bezczelny był jego siostrzeniec Pietro Riario, pupilek wuja. Beneficja, jakie mu nadał papież, oburzały kurię: gdy miał 26 lat otrzymał purpurę, a następnie biskupstwa Treviso, Senigalli, Spalato, Florencji. Pietro, który miał „dziurawe ręce i robaczywy mózg”, używał życia, ile się tylko dało. Roztrwonił tysiące dukatów na zabawy, uczty, orgie, co w wieku 28 lat doprowadziło go do grobu. Papież miał jeszcze dwóch innych siostrzeńców: Girolama Riario, którego mianował dowódcą wojska papieskiego oraz panem na Imoli i Forli, oraz Giuliana, przyszłego Juliusza II, którego uczynił kardynałem.

Również papieżowi della Rovere wewnętrzne sprawy Kościoła leżały bardziej na sercu niż problemy zewnętrzne, łącznie z krucjatą. Rzym, mimo starań jego poprzedników, był nadal terenem starć nieprzejednanych frakcji. Państwo papieskie było wydane na łaskę panów ciągle skłóconych – między sobą i z Rzymem. Władza, jaką nad nimi sprawował wikariusz Chrystusa, była czysto formalna.

Wysiłki Sykstusa IV, by ustabilizować Ojcowiznę Świętego Piotra, zaniepokoiły Florencję i Neapol; obawiały się one umocnienia Państwa Kościelnego, z którym graniczyły. Chwyciły nawet za broń i tylko śmierć papieża zapobiegła rozszerzeniu się konfliktu.

Francesco della Rovere zszedł ze sceny w 1484 r. po trzynastu latach pontyfikatu. „Pod wieloma względami – pisze Durant – był on pierwowzorem Juliusza II, tak jak Girolamo Riario pierwowzorem Cezara Borgii. Imperialistyczny i surowy kapłan, kochający wojnę, sztukę i władzę dążył do swoich celów bez skrupułów i subtelności, ale z dziką energią i odwagą nie znającą wahań”.

Nie był wcale święty i nie pretendował do świętości. Ale nie był też, jak złośliwie sugeruje zjadliwy Infessura, sodomitą; faworyzował siostrzeńców, ale ich nie uwodził. Był bardzo złym duszpasterzem i bezwstydnym „ojcem chrzestnym”. Handlował nonszalancko tymi urzędami, których nie przydzielił krewniakom, i spekulował zbożem, sprzedając dobre za granicą, a złe w kraju.

W odróżnieniu od swego poprzednika, odpornego na fascynację sztuką i głuchego na potrzeby kultury, wydał ogromne sumy na upiększenie Rzymu i Watykanu. Założył nową bibliotekę, przebudował szpital św. Ducha, zreorganizował uniwersytet, otworzył przed publicznością Muzeum Kapitolińskie. Zatrudniał najlepszych ówczesnych malarzy – Signorellego, Perugina, Pinturicchia, Ghirlandaia, Botticellego – którym powierzył ozdobienie freskami Kaplicy Sykstyńskiej. Otaczał się również humanistami i był – w dobrym i złym – pierwszym prawdziwym papieżem Odrodzenia.

Innocenty VIII, Giovanni Battista Cybo, genueńczyk, który zajął jego miejsce, był dobrym, spokojnym człowiekiem i „bynajmniej nie ignorantem”. Jak wielu poprzedników i bardzo wielu następców również on usilnie zabiegał, by zasiąść na tronie Piotrowym, ale gdy już tak się stało, pozostawił innym efektywne sprawowanie władzy. Sprawy polityki zagranicznej powierzył najpierw Giuliano della Rovere, któremu zawdzięczał wybór, a następnie Wawrzyńcowi Medyceuszowi. I dobrze uczynił: przez pięć lat we Włoszech nie było wojen.

On również splamił się symonią: sprzedawał wszystkie możliwe do sprzedania urzędy i tworzył nowe. Rozbudował nadmiernie organy administracji papieskiej, zamiast je zredukować. Spieniężał nawet zbrodnie: jeśli ten, kto je popełnił, był dostatecznie bogaty, aby zapłacić przewidzianą grzywnę, unikał nie tylko stryczka, ale i więzienia. Infessura (któremu jednak nie zawsze można w zupełności dowierzać) opowiada, że pewien człowiek oskarżony o zgwałcenie i zamordowanie swoich córek został wypuszczony na wolność w zamian za 800 dukatów.

Najgorsze było to, że nikt się tym nie gorszył. To, że namiestnik Chrystusa na ziemi kupczył sakramentami, trwonił jałmużnę wiernych, utrzymywał flotę i wojsko, rabował, gwałcił, miał nieślubne dzieci, otaczał się konkubinami, oburzało i gorszyło Savonarolę, ale nie obchodziło mas. Czy Kościół był, czy nie był mocarstwem doczesnym? A jeśli nim był – a był – to dlaczego miałby postępować inaczej niż inne doczesne mocarstwa, bawić się w faryzejskie skrupuły lub zbaczać ze swej drogi kierując się ku oczywistym utopiom?

Innocenty VIII bacznie wystrzegał się potępiania lub karcenia za podobne przywary torując tym samym drogę swemu następcy: kardynałowi Rodrigo Borgii.

ROBERTO GERVASO: „Borgiowie”, KSIĄŻKA I WIEDZA, Warszawa 1988. Z włoskiego przełożyła JANINA PERLIN.

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


(2015-11-04,07:29): Taka prawda. Dlatego staram się łączyć wiarę ze zdrowym rozsądkiem i trzeźwym obserwowaniem świata. Miłego dnia Tadeusz







 Ostatnio zalogowani
alex
09:51
AdamP
09:47
Wojciech
09:34
japaszk
09:11
marekcross
09:01
GriszaW70
08:59
lechu93
08:56
gadom1990
08:33
Lego2006
08:25
mariuszkurlej1968@gmail.c
08:22
42.195
08:20
kirc
08:14
kostekmar
07:54
platat
07:44
jaro109
07:08
biegacz54
07:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |