Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
300 / 338


2017-09-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
dont stop me (czytano: 451 razy)

 

Są takie momenty, gdzie logika wysiada... wtedy pojawia się czekolada :)
Czekolada nie pyta - czekolada rozumie. Dodając do czekolady "biegactwo" wychodzi naprawdę smerfne połączenie, no ale... może od początku.

Po przesympatycznych doznaniach w ostatnio opisywany weekend, kolejne dni były również wymieszane niczym drink pewnego Dżejmsa.
Musiałem reagować na to, co się w danym momencie dzieje. Weekend mimo, iż był podzielony na dwie części swoje w nogach zostawił.
Poniedziałek lajtowałem się w saunie, za to we wtorek chciałem ambitnie pokręcić nóżką. Rozmyślałem o tym co zrobić i padło na TempoRun bez przerywania.

Z jednej strony dwa dni po Długim Wybieganiu jak pamiętam zawsze to kijowato wychodziło, po prostu nogi zawsze miałem dobite, to jednak w tym przypadku dochodził inny aspekt, że dawno takiego czegoś nie biegałem.
Postanowiłem spróbować chyba głównie za sprawą podzielonego Długiego Wybiegania. Pobiegłem na szutrowy, a właściwie żużlowy Stadion Uniwerka i po minięciu 3km na Gremlinie podkręciłem tempo.
5 kilosków TempoRun lekko poniżej 4:00, kilos truchtu i szybki kilos w palnik na pobudzenie w 3:39. Wracałem na miękkich nogach z poczuciem dobrze spoconego sapania :)
Jakbym palił pety, zapewne bym pobiegł na przystanek wyżebrać jakiegoś papieroska zgodnie z twierdzeniem, że po dobrym sexie nawet sąsiedzi wychodzą zapalić ;)

Kolejny dzień byłem dobity energetycznie mimo paru biszkoptów po kolacji... po pracy wyskoczyłem na spokojny bieg bez zwracania uwagi na tempo. Miało być wolno i spokojnie i tak też było. Średnie tętno 120 na dystansie 11km z hakiem, przy 5:09 min/km jest chyba moim rekordem. Tak niskiego tętna nie miałem nigdy, jednak na zawodach nie liczy się kto miał najniższe tętno, lecz zupełnie co innego... więc bez podniety na to spoglądam. Warte do zapamiętania tu było co innego - byłem mega zmęczony i tak niskie tętno jest chyba raczej reakcją organizmu na jakiś wysiłek... no ale nie wiem.

Zmęczone Morale znowu podnosiłem w sprawdzony sposób - biszkopty ;)

Rozruszanie i biszkopty pomogły, bo kolejnego dnia nogi były w miarę w porządku... a że pogoda była średnia - kropiło - poleciałem na Wzgórza Piastowskie pokręcić się po pagórkach, zamiast kręcić się w kałużach na ulicy.
Spontan oczywiście dał o sobie znać - w drodze postanowiłem przelecieć się trasą Parszywej 12, zamiast czegoś łagodnego. Pod koniec oczywiście przeklinałem siebie na Szlaku Pocztowym (vide Szlaku Listonosza), który jest na koniec trasy i wgniata fizycznie, oraz mentalnie w glebę po stokroć. Make life harder.

Po takiej kumulacji stwierdziłem, że trzeba się wyluzować i w piątek zająłem się tylko wcinaniem makaronu :)
Na weekend chciałem pobrykać tysiaki, albo dwutysiaki po leśnej ścieżce, na której dawno nie biegałem. Mając w pamięci zmęczone nózie postanowiłem porobić dwutysiaki w tempie progówy na przerwie pół kilosa. Czyli nie oranie niczym Reksio Szynkę na maxa, ale takie dosyć intensywne... chciałem w okolicy 4:00. Jak TempoRun.
Pierwsza seria uświadomiła mi, że w tym lesie sporo zmian zaszło i niestety z prostej drogi zrobiła się miejscami przełajówa rozjeżdżona przez samochody jadące na działeczki. Swoje fisiował również GPS, więc na tempo nie zwracałem uwagi. Takie latanie na samopoczucie i na odpowiednie dyszenie ;)
Ostatnia seria najszybsza i najintensywniejsza, więc w sumie wyszło wporzo. Na szczęście ruch na działeczki był znikomy, więc polatałem w czystych okolicznościach przyrody.

Wracając do domu szykowałem się mentalnie na Winobranie, które tego dnia zaczynało się w Zielonej Górze :)
Tego samego dnia był też Bachus - w sensie Nocny Bieg Bachusa.
W tym roku postanowiłem strzelić focha i nie wystartować. Z dwóch powodów.
Jednym to dopiero moje powroty do intensywnego biegania po przejściach i przerwach, a drugi... to zmian trasy w związku z remontem ulic w ZG.
Trasę puszczono fatalnie - nie dość, że był w pi..du fajny 200m podbieg, to jeszcze przez Park, żeby tylko nie blokować jakiejś ulicy, mimo iż to była boczna ulica.
Organizacja Bachusa z roku na rok spada na mordę. Zabrakło medali mimo sporego zapasu do limitu.

Mój wnerw jest pokroju takiego, że porównuję to do sytuacji hipotetycznej: To tak, jakby Bieg Niepodległości w Wawie był zrobiony na Polach Mokotowskich, żeby tylko nie urazić jakiejś grupki kierowców.

Szkoda tej imprezy, bo ma potencjał głównie z racji Winobrania i specyfiki dopingujących "na płynnym dopingu", ale również klimat samej, wieczornej imprezy. Ech...
Można naprawdę wyznaczyć inną trasę, szybką, ale... luz.


Niedziela była ciężka i to kosmicznie. Winobranie niszczy każdego.
Zamiast Longa, czyli Długie Rozbieganie... zdołałem zrobić tylko 12km z hakiem. Na więcej nie wypuszczałem się nawet. Stwierdziłem, że więcej krzywdy, niż pożytku z tego będzie. W ramach pokuty wydumałem, że w kolejny dzień pobiegam dłużej i intensywniej.

... i tu było ciekawie ;)
Przed obiadkiem byłem w sklepie po banana czy coś... i całkiem przypadkiem w ręce wpadła mi czekolada. Zwykła, najlepsza - Milka z orzechami i rodzynkami :)
Miał być tylko kawałek... ale poszło 3/4 przed obiadem, po obiedzie resztka.
Sprawdza się to, że czekolada zawsze znika tego samego dnia. Czekolada nie pyta - czekolada rozumie wszelkie troski. Moje zmęczone ego najwidoczniej tego potrzebowało. Miałem w d... kalorie, wiedziałem że wieczorem to spalę :P


Crème de la Crème było popołudniu po pracy. Chwila odpoczynku i o 18:00 wio!

Pobiegłem w stronę znanej już 4km pętli na trasie północnej... po 3km przyspieszyłem i od tego momentu żałowałem jedynie, że wziąłem żel na drogę, którego musiałem targać w łapie.
W zasadzie wziąłem żel zachowawczo, bo wymyśliłem, że stuknę 4 pętlę, więc jakoś wyjdzie 17km Drugiego Zakresu.

Więc... po tych 3km przyspieszam. Słońce mnie oślepia. Nogi w sumie się kręcą dość spokojnie... sapania nie ma jakiegoś. Pięknie.
Jakby to rzekł komentator Szpakowski - perfect timing (perfekt tajminkkk jak on to wymiana :)) - to było jedno z tych wejść w trening, gdzie wie się, że od razu jest dobrze.
Czułem się praktycznie jakby ktoś nastawił kasetę i wcisnął przycisk PLAY. Po pierwszej pętli i długim podbiegu czułem się zaskakująco dobrze. Tak świetnie dawno mi się nie biegło, jeśli chodzi o prędkości i intensywności okołomaratońskie. Podbieg w 4:14, pozostałe poniżej 4:10? helou?
Przypomniałem sobie, że wciągnąłem czekoladę i chyba to ona dodała mi tego Powera. A może to resztki Winobrania? :)))

Leciałem kolejne kilosy aż zaczęło mi huczeć w uszach "Don`t stop me" Queen, chociaż wiaterek również momentami zawiewał. Pogoda była smerfastyczna, lekko chłodno nawet...

Tonight I`m gonna have myself a real good time
I feel alive and the world turning inside out Yeah!
And floating around in ecstasy
So don`t stop me now don`t stop me
`Cause I`m having a good time having a good time

Dzisiaj zamierzam się dobrze bawić
Czuję że żyję a świat się wywraca na drugą stronę
I unoszę się nad ziemią w ekstazie
Więc nie zatrzymuj mnie teraz
Bo dobrze się bawię, dobrze się bawię


Zdecydowanie Tak. Bawiłem się bieganiem jak dawno. To było coś podobnego, jak niedawno w weekend, kiedy biegłem spokojnie po lesie dotykając się niejako z promykami słońca. Tu buszowałem jak Słoń w składzie porcelany z wielkim hukiem.
Wszystko wtedy grało. Nawet bebechy ani razu się nie zająkły, czy mruczały. Żel nawet nie był potrzebny.

Po piknięciu 17km BC2 (20km) zwolniłem i skierowałem się w stronę domu. Powrót nie był już jednak tak kolorowy... zmęczenie jakieś już było odczuwalne, szczególnie w łydach.
To był piękny i udany dzień. Gdyby nie Winobranie pewnie co innego by z tego wyszło... ;)

Kolejny dzionek spokojne rozbieganko po Wzgórzach Piastowskich w ramach dotlenienia, bez spinania się na cokolwiek. Było jednak o tyle fajnie, że w drodze powrotnej, po wylocie z lasu porobiłem 8 dwusetkowych rytmów obok Amfiteatru.


Dzień przerwy i znowu mnie ADHD rozpierało.
Postanowiłem śmignąć TempoRun po ulicy. Myślałem o tysiakach, ale z racji Winobrania obstawiałem, że stadion będzie zajęty jakimiś pierdołami... poza tym nie chciałem szuflować i przerywać i szuflować i przerywać... wybrałem się więc na ulicę (z lekkimi wzniesieniami po drodze - wszak to Zielona Góra) i znowu po 3km wio w palnik.
Trochę przeszkadzał ruch na ulicy, a właściwie jakiś stary diesel, czy motorynka, bo te padaki kopcą najmocniej :/
Tym razem 6km narastająca od 4:01 do 3:53 i w sumie korciło mnie o jeszcze jeden kilos... ale wolałem już nie przeginać.

Z jednej strony to była pokusa, ale bałem się nacięcia i potknięcia o nią. Kiedyś parę razy tak spróbowałem dokręcić i wychodziło z tym różnie.

Plan na weekend był niejako powtórką - Winobranie.
W piątek więc po pracy wyskoczyłem na 13km rozbiegania, żeby w sobotę zrobić Długie Rozbieganie.
Wyszło fajnie, nawet bardzo jak na ten etap w przygotowaniach pod maraton. 27km w średnio 4:32 na tętnie 142. Z jednym żelem po drodze. Powoli przekonuję się do płynnych Dextro, które w Hamburgu po biegu wciągałem.
Końcówka biegania była wredna... pod wiatr, pod górę, dokręcanie intensywności średnio mi wychodził, ale było zgodnie z przewidywaniami.

Wieczorem na miasto i Winobranie :) było chyba wszystko :)

W niedzielę lekko znowu nie było.
Skoczyłem pokibicować człowiekom biegnącym Półmaraton. Miałem porobić zdjęcia, ale akumulator w aparacie mi wysiadł i niestety nie zdążył się podładować.
Impreza mi nie leży z kilku względów i po dwóch razach jedynie kibicuję.


Tydzień, a właściwie to dwa wypadły bardzo ciekawie jeśli chodzi o biegowatość.
Kolejny raz się zastanawiałem nad tym, że układ tygodnia czasem lepiej rozstrzelić na większą ilość dni.
Po kilku razach raczej sprawdza się to, co do tej pory... czyli jest mega topornie jeśli chodzi o akcent dwa dni po długim bieganiu.
Wytrzymałość powoli się rusza do przodu, prędkość chyba też, chociaż do TGV jeszcze daleka droga przede mną.



Z planów... wstępnie układa mi się wszystko pod maraton we Frankfurcie. Myślałem również o ciekawej pozycji - maraton w Tuluzie tydzień wcześniej, ale chyba padnie na Frankfurt.
Szykuje się "Rumble in the jungle" - odwet za traumatyczne przejścia w starcie sprzed kilku lat po zatruciu pokarmowym. Chciałbym pocisnąć ten maraton na pełnej k..wie. Najchętniej atakując życiówkę 2:56, no ale wszystko poniżej 3h po moich przejściach w tym roku będzie chyba git.

Myślę również o połówce w Katowicach, gdzie jeszcze nie biegłem. To tak w ramach przetarcia. Do tego połówka w Krakowie, ale już na pół gwizdka treningowo w tempie maratonu. Wszystko w odstępach 2 tygodni, więc ma to jakieś ręce i nogi ;)


Don`t stop me now... zatem :)
biegamy dalej


W tygodniu czeka mnie mały eksperyment badawczy, więc z biegowymi planami znowu muszę zdać się na spontaniczność :)


--fota po sobotnim Długim Wybieganiu... wyszło jak zawsze, czyli fotogeniczność 2/100 ;)

Aloha
pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2017-09-12,13:03): dobrze masz, więc przyj na przód :) Ja "wirusuję" już 9 dzień :( Fatalne uczucie miesiąc przed maratonem
snipster (2017-09-12,13:58): zdrówka Paulo...







 Ostatnio zalogowani
Struś Emu
15:26
Kravis
15:21
jacek wąsik
14:59
CZARNA STRZAŁA
14:50
Leno
14:48
Wojciech
14:41
panpanda
14:41
janusz9876543213
14:34
gora1509
14:31
flatlander
14:04
Borrro
13:59
Citos
13:50
1223
13:44
Tyberiusz
13:35
kulja63
13:20
Marco7776
13:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |