Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
238 / 338


2015-08-17

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
vit. S (czytano: 1082 razy)

 

Minęło parę dni od mentalnego nieoczekiwanego strzała w tył głowy, kiedy zobaczyłem mizerne wyniki badania krwi. Wtedy dotarło do mnie, że jestem tylko człowiekiem.
Cóż, pocieszałem siebie na wzór "Nawet Mona Lisa się sypie" powiedzeniem znanego z "Podziemnego Kręgu"...
Można było siąść i się załamać, ale można było też nie myśleć o tym zbyt intensywnie i puścić się w wir otaczającego świata.

Na pierwszy ogień postanowiłem odbudować moje potargane bebechy. Nastąpiła przerwa w bieganiu i innych.
Zacząłem przyjmować jeden z probiotyków, dodatkowo postanowiłem ogólnie trochę więcej jeść. Mięcho na obiad, obowiązkowo surówa (preferowane buraki, marchewa...), czasem ryba, sporo owoców jak na mnie, mniej słodyczy, zdecydowanie mniej.
Od czasu do czasu czosnek, którego nigdy nie jadłem w czystej postaci - polecam przegryźć... wrażenia oszałamiające, mi mało ryja nie urwało :)))
Doznania z czosnkiem za pierwszym razem mogę porównać jedynie do pierwszego razu z Wasabi i stekiem, kiedy to nie wiedziałem "co to te Wasaaabi". Wtedy o mało nie doznałem chyba zawału serducha i chyba się ostro zagotowałem, teraz z czosnkiem w sumie było podobnie ;)

Po paru dniach też nabyłem Spirulinę, takie zielone coś z Alg czy czegoś tam podwodnego, proszek, do rozrabiania z np. jogurtem. Pierwszy raz z tym czymś również był specyficzny, bo dosypałem sobie tego proszku do kubka z amerykańskimi borówkami i żeby było śmieszniej, bo zbyt sucho to wyglądało... dolałem rozrobionego Isostara. Mało pawia nie puściłem... złe proporcje i w ogóle wszystko złe ;)
Kolejne próby były już z jogurtem i tak należało rozpocząć przygodę z tym czymś. Do tej pory jak widzę borówkę amerykańską w sklepie gdzieś, to od razu zbiera mi się na pawia bo przed oczami mam tą zieloną papkę... ;)

Początki bywają trudne :)


Doszła suplementacja żelazem. Jednak i tu była zacna przygoda. Pech albo i nie chciał, że akurat miałem wizytę u dentysty. Pogadałem sobie z miłą panią dentystką o moich problemach i wspólnie ustaliliśmy, że żelazo do dobry trop. Zapisała mi jakiś preparat, środek - tablety.
Polazłem do apteki i pytam się czy jest "cośtamcośtam" (nie pamiętam już tej nazwy) - widzę pewne zakłopotanie w oczach panny farmaceutki z miłym dekoltem i błyszczykiem na ustach, która po paru sekundach oznajmia, iż nie ma tego preparatu... jednak znowu po paru sekundach z coraz to większym zdziwieniem mówi "ale to jest środek dla ciężarnych kooooobiettttt".
No zatkało mnie... patrzę w dół, brzucha nie widzę, podnoszę głowę i mówię, że nic mi nie wiadomo, abym był w ciąży... ;)
Po krótkiej wymianie zdań, wyjaśnieniu całej sytuacji i uśmianiu się... miła panna zaproponowała mi "Szelazo" - preparat z dużą dawką żelaza, kwasu foliowego, witamin z grupy Be i cośtam jeszcze. Preparat dla ludzi z objawami anemii.


Kiedyś miałem o tych wszystkich tabletach, suplementacji i całym tym chemicznym świecie jedno mniemanie - to bez sensu, nie dla mnie, to jak szprycowanie się niczym "koksiarze", itp.
Cóż, punkt widzenia zmienia się w momencie, kiedy zaczyna się mieć problemy ze zdrowiem... aktywny tryb życia z siedzącą pracą, czasem stresującą bywa taki, że no czasem coś się zmienia, należy więc działać.


Po paru dniach bezruchu zacząłem odczuwać mini zmiany. Mroczki w oczach, które były prawie codziennością na każdym kroku, jakby odpuszczały. Zmęczenie prostymi sprawami nadal było. Śmieszne... wstanie z fotela w pracy często gęsto kończyło się tym, że musiałem stanąć, skłonić się, żeby nie paść od zawrotów... po tych paru dniach jakby to było mniej odczuwalne.

Postanowiłem dołożyć kolejną cegiełkę w tym całym procesie odbudowy - dotlenianie się na świeżym powietrzu. Góral (MTB) i leśne szlaki, albo mało uczęszczane drogi były dobrą i ciekawą opcją, zamiast leżenie z nogami do góry i słuchanie muzy. Wszystko bez szaleństw, na niskim tętnie.

Rower jest o tyle fajny, że nie bełta bebechami jak bieganie. Tu można zjeść normalne obfite śniadanie i po chwili dosiąść rumaka i pognać sobie w siną dal...
Rozterka rower kontra bieganie jest jak rozterka narty czy snowboard. Narty są oczywiście najlepsiejsze, jednak to buty od Snowboardu są wygodne w przeciwieństwie do narciarskich.
Bieganie również jest najlepsiejsze, jednak to na rowerze można jechać praktycznie bez przerwy z bananem na ustach kilkanaście godzin, popijając od czasu do czasu iso, zagryzając coś i jeszcze podziwiać wszystko wokół. Z bieganiem podobnie, ale inaczej.


Dobra...
dni mijały, pogoda na przekór bywała coraz lepsza - gorętsza. Nijak nie szło usiedzieć na miejscu
Postanowiłem dosiąść moją Dzidzię, czyli szosówę i wypuszczać się jeszcze bardziej i bardziej.

Nie myślałem zbytnio o tym wszystkim. Coś we mnie podpowiadało mi "wsiądź na rower, będzie fajnie" i tak też robiłem.
Cieszyłem się jak mały kociak chyba za sprawą mini endorfin, chociaż bardziej to była zasługa Słońca, które i przypiekało i opiekało, zapiekało, smażyło, lekko prażyło, muskało, czy wręcz dotykało mnie.
To była jedna z tych "S" - witamina S, która dodawała mi w tym wszystkim energii, ale chyba przede wszystkim mentalnych.


Kolejne dni mijały i zaczynałem czuć już spory głód biegowy, a zarazem zacząłem się czuć coraz to pewniej na rowerze.
Tak naprawdę to trzy tygodnie przerwy w bieganiu minęły mega szybko, prawie niczym dłuższy seans w kinie, a zarazem to była wieczność.

Postanowiłem spróbować i zobaczyć co dalej z tym wszystkim będzie. Nie zakładałem, że będzie git, hiper i w ogóle, wręcz przeciwnie... nie wiem czemu, chyba przez te wszystkie kopy po tyłku w ostatnim czasie myślałem o tym wszystkim z mega luzem.

Miałem wcześniej zrobić badania krwi, jednak plan nieco zmieniłem.
Wtorek wypuściłem się do lasu na delikatne bieganie. Zero kontroli tempa, czy czegokolwiek, po prostu luźne przebieranie nogami bez zwracania uwagi na Gremlina.
To była radocha, to było zupełnie inne bieganie, niż 3 tygodnie wcześniej.
Zapomniałem już jak radosne może być bieganie bez towarzyszących mroczków w oczach, zadyszce przy truchcie, uczuciu braku paliwa, wiecznego szemrotania w bebechach, którego bardzo, ale to bardzo się bałem. Wiedziałem, że jak nie będzie tego, będzie dobrze.

Wrażenia były bajeczne, mimo lekkiej zadyszki z okazji przerwy - trzy tygodnie bez biegania swoje robią, jednak to nie była ta zadyszka oznajmiająca brak mocy wszelakich. Chciałem sobie wręcz zanucić Lady Pank - Sztukę latania...

Następnego dnia z rańca wybrałem się oddać krew do badania, tym razem do zestawu badań dołożyłem również zbadanie poziomy ferrytyny. Łącznie 9 badań od standardowej morfologii, glukozy, elektrolitów, kreatyniny, glukozy, OB, żelaza... 98 zeta. Sama ferrytyna 40 zeta, no ale lepiej wiedzieć, niż się domyślać.
Trzy tygle to krótki okres, jednak chciałem zobaczyć w którą stronę to wszystko idzie.

Następnego dnia odebrałem wyniki, które trochę mnie podbudowały, jednak tylko częściowo.
Hemoglobina 12.7 (norma 14.0-18.0)
Hematokryt 38 (norma 40-54)
MCV 78 (norma 80-99)
MCH 26 (norma 27-35)
RDW-CV 15.2 (norma 11.6-14.8)
Monocyty 11.1 (norma 2.0-10.0)
OB 10
Żelazo 83.0 (norma 65.0-175.0)
Ferrytyna 12.3 (norma 21.8-274.6)
reszta w sumie w normie. Sód, magnez i potas wzorowe.

Trochę się polepszyło, minimalnie, zarówno z hemoglobiną jak i żelazem, jednak najważniejsze to poziom ferrytyny, która jest bardzo niska. Widać ostre niedobory żelaza i puste magazyny. Z resztą również nie jest wesoło, jednak coś drgnęło. Bebechy jakby zaczęły pracować i chyba to mnie najbardziej cieszy, tu jest mój problem.
Następne badania zrobię sobie za podobny czas, dodatkowo chcę również zrobić sobie test na nietolerancję pokarmową, aby zobaczyć co mi może bruździć. Dodatkowo mam w planie jakieś konsultacje z lekarzem, bo do tej pory nie było czasu... w pracy sezon urlopowy, a ja ludek pracujący za kilka osób przeładowany pracą :/

Jest jednak światełko w tunelu, mam tylko nadzieję, że nie jest to nadjeżdżający pociąg ;)
Lato w pełni i to mnie w tym wszystkim chyba trzyma w kupie, chociaż to niezbyt właściwe słowo ;)

Słońce, słońce, moja podstawowa witamina.
Żeby nie było, to po paru dniach rozbiegania ćwirka mi w głowie maraton :))) jak widać więc nie straciłem krzty biegowego szaleństwa ;)

Na razie jednak głównie śmigam sobie po lesie, po Wzgórzach Piastowskich, bez kontroli czegokolwiek. Czekam jedynie po wyjściu z domu na Gremlina i złapanie tętna w nim, a potem ruszam w drogę i na nic nie patrzę. Biegnę po prostu jak mi dusza gra z hamulcem i bez szaleństw. Bieganie znowu staje się piękne, a będzie tylko lepiej jak wróci moje ciało. Taką mam nadzieję :)



PS. na razie zrobiłem sobie mentalny szlaban na bieganie dzień po dniu. Żeby trochę więcej tego luzu było. Wtorek, czwartek, sobota i niedziela to dobra opcja... tak mi się wydaje :)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


maleńka26 (2015-08-17,22:38): Wracaj szybko do zdrówka...
Hung (2015-08-17,22:59): Najgorzej jest walczyć z nieznanym przeciwnikiem. Życzę wytrwałości i wygranej.
michu77 (2015-08-18,08:26): Kuruj się, kuruj... :P
snipster (2015-08-18,09:14): kuruję się... ;]
paulo (2015-08-18,14:58): światełko w tunelu oby stawało się coraz jaśniejsze ! Nie mylić oczywiście z przejściem na drugą stronę życia :)
snipster (2015-08-18,15:40): oby oby
żiżi (2015-08-18,16:39): Czyli trochę zmądrzałeś jeżeli chodzi o zbyt intensywne biegania-i bardzo dobrze,zadbaj najpierw o zdrówko a potem biegaj,biegaj i biegaj...no,ale najbardziej to mnie rozwaliłeś tekstem o czosnku..jesteś mistrzem tekstów!
snipster (2015-08-18,21:22): Żiżi, w sumie to trochę masz rację... czasem wpadam w wir biegania codziennego, niekiedy z myślą, że przecież "biegnę regeneracyjnie". Nie o to chodzi, aby robić takie rzeczy na osłabieniu i tak dalej. No ale, takie rzeczy widzi się dopiero po pewnym czasie ;) a z czosnkiem cóż... było komicznie ;)
Varia (2015-08-19,19:03): Czasami trzeba sobie odpuścić (oj, znam to, znam to). I rower baaardzo pomaga:)
snipster (2015-08-19,19:56): Varia, z rowerem to mam już sporo przemyśleń, tylko muszę to jakoś poukładać w sensowną całość, a z tym jak wiadomo różnie bywa, szczególnie u mnie :))) a odpuszczanie, a w zasadzie luzowanie też powinno zaprocentować
kokrobite (2015-08-20,05:35): Zawsze można zacząć wszystko od nowa. Życzę zdrowia. Wpis bardzo pouczający dla innych biegaczy. Bardzo, bardzo. Jednak nie jesteśmy ze stali.
snipster (2015-08-20,08:47): Leszku, zaczynanie od nowa to chyba moja specjalność ;) a na serio, to właśnie tak mniej więcej to wygląda, że zaczynam wszystko niejako od nowa, chociaż z kolejnym bagażem doświadczenia. Najtrudniej jest opanować sytuację i znaleźć przyczynę, potem można działać
mac123 (2015-08-20,16:26): I tak masz lepsze wyniki badań niż moje z lutego. A z czymś w rodzaju anemii walczę od ponad 2 lat. Morfologia z przed 2 lat była poniżej wszelkiej normy. Od tamtej pory suplementuję witaminę B12 raz w miesiącu w formie zastrzyków. Od jakiegoś czasu dość mocno zainteresowałem się dietetyką kliniczną i sportową. Swoją wiedzę testuję na sobie stopniowo od 4 miesięcy. Czuję, że wrześniowa morfologia będzie przełomowa. Dobre samopoczucie i nadmiar energii.
snipster (2015-08-20,21:17): Maćku, teraz i tak jest lepiej, niż badania sprzed 3... a właściwie 4 tygodni temu, wtedy hemoglobina i żelazo były jeszcze niższe. Dwa wpisy chyba temu o tym pisałem. Cieszę się z tego, że suplementacja jakoś pomaga, przede wszystkim czuję poprawę... fakt, że do "starej" dyspozycji jeszcze długa droga, no ale pożyjemy zobaczymy ;] zdrówka również życzę :)
mac123 (2015-08-20,23:11): Ze swej strony mogę polecić buraki. Ja sezonowo używam z własnego ogórka do sporządzenia koktajli. Zazwyczaj jest to banan, burak, miód, cytryna, woda, liście z buraka jak były młode i/lub inne owoce, co posiadasz. Ja kroję na mniejsze kawałki i blenderem. Powstaje gęsta, paćka mi to nawet smakuje ale są różne gusta. W zeszłym sezonie piłem taką miksturę często i po okresie wakacyjnym, hemoglobina wzrosła bardzo mocno. W tym też piję :). Używałem też naparu z pokrzywy lub soku z pokrzywy ale go u mnie w aptece ciężko dostać. Piłem np 2 tyg potem 2 tyg przerwy na czczo rano. Ciężko mi powiedzieć czy to działa, takie rady znalazłem w internecie. Raczej panie wypowiadały się, że działa. Raz nawet sam zbierałem pokrzywy i potem przez maszynkę do mięsa i gazę i miałem sok własnej produkcji. Ale to było paskudne w smaku. W tej chwili zmieniam nawyki żywieniowe, ograniczyłem (praktycznie wyeliminowałem) gluten i nabiał, oraz zmieniłem proporcje dostarczanych kalorii z składników. Mniej węglowodanów, więcej tłuszczy. Jak chcesz to mogę się odezwać za około 2 tyg i napisać czy u mnie się to sprawdziło i jak będą wyglądać moje badania. Mam nadzieję, że coś pomogłem. Polecam spróbować koktajli z buraków :D
snipster (2015-08-21,08:53): Maćku, buraki jedynie trawie w postaci ewentualnej surówki do schaboszczaka... w innej formie nihuhu, tym bardziej zabawy z nim i szatkowanie, czy robienie jakiś wywarów/soków. Mam odrzut do tego czegoś i tyle, jedynie akceptuje jakoś surówkę :P







 Ostatnio zalogowani
Patriszja11
09:00
lotnik
09:00
Wojciech
08:51
StaryCop
08:33
Leno
08:27
benfika
08:18
chris_cros
08:10
jaro109
07:46
Hung
06:35
biegacz54
05:21
kornik
04:19
orfeusz1
01:22
alex
00:01
Snake
23:49
mieszek12a
23:23
mazurekwrc
23:20
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |