Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Dusza
Pamiętnik internetowy
WSPOMNIENIA BIEGAJĄCEGO INACZEJ

Duszyński Tomasz
Urodzony: 1976-01-04
Miejsce zamieszkania: Strzelin
69 / 86


2014-08-30

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Frankenstein czyli bieg z wielu części złożony! (czytano: 771 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://www.tduszynski.eu.interia.pl

 

Frankenstein - czyli start z wielu części złożony ;)
Wielu z Was oglądało film "Frankenstein", a być może niektórzy czytali książkę Mary Shelley. Przypuszcza się, że ta brytyjska pisarka tworząc opowieść o doktorze Frankensteinie zainspirowała się artykułem o „aferze grabarzy” z 1606 roku, która miała miejsce w miejscowości Frankenstein (dzisiejsze Ząbkowice Śląskie).
Monstrum stworzone przez dr Frankensteina to zlepek hmmm… wielu części ciał ludzkich znalezionych na pobliskich cmentarzach. Tak wiem, wszyscy sobie zdają z tego sprawę, wystarczy obejrzeć film, przeczytać książkę, albo popatrzeć na plecak córki z bohaterkami "Monster High". Jednak czy zdawaliście sobie sprawę, że nie tylko monstrum Frankensteina, ale i start na 10 km może być z wielu części złożony?
Hmmm, zacznijmy od początku.

W tym roku przed moimi dwoma kolejnymi maratonami postanowiłem zrobić sobie jeszcze jeden sprawdzian na 10 km. Wybór mój i żony padł na Ząbkowice Śląskie i „Ząbkowicką dychę”. 30 sierpnia, w sam raz na zakończenie wakacji z hukiem... Blisko naszej miejscowości, teren, który lubię, miasteczko, które także darzę sympatią. Wszystko przemawiało za tym wyborem.
Forma? Po cichu liczyłem na rekord życiowy. Przymierzałem się śmiało na 46:30 (na treningach ten czas osiągałem) potrzebowałem jednak oficjalnego potwierdzenia w starcie w zawodach. Tym bardziej, że liczyłem, że adrenalina startowa pozwoli mi jeszcze uszczknąć coś z cennych sekund. Uznałem, że w końcu, po ostatnich przygotowaniach, wzlotach (rzadkich) i upadkach (częstych) - „jestem w gazie!”.

Przyjechaliśmy dosyć wcześnie do Ząbkowic. Odebraliśmy jako jedni z pierwszych pakiety startowe, co okazało się dobrym posunięciem ze względu na kolejkę, która potem utworzyła się w biurze zawodów i postanowiliśmy przyjrzeć się życiu mieszkańców miasta.
Usiedliśmy na ławeczce przy fontannie zdając sobie sprawę, że słońce zaczyna prażyć coraz mocniej. Prognozy pogody wróżyły na ten dzień chmury, burze i przelotne deszcze, nad nami nie było jednak ani jednej chmury, a temperatura wzrastała coraz szybciej. Uznałem jednak, że temperatura nie pokrzyżuje mi szyków, przebiegnę trasę tak, jakbym miał nad sobą rozpięty parasol przeciwsłoneczny. Miałem przecież ku temu przesłanki, w końcu… „byłem w gazie!”

Zaparkowaliśmy blisko krzywej wieży w Ząbkowicach, która to wieża co prawda nie jest równie sławna jak ta we włoskiej Pizie, ale także malownicza i w końcu przecież nasza : )
Przyszedł czas na start.

START NUMER 1
Stanąłem w grupce biegaczy tuż przy linii startu w rynku. Wcześniej usłyszałem, że start właściwy nie będzie z samego rynku, ale z centrum Ząbkowic w asyście policyjnego wozu przebiegniemy rundę honorową, jakieś osiemset metrów do miejsca startu właściwego…

Ok., pomyślałem, takie rzeczy się zdarzają, chociaż 800 metrów… czy ja za bardzo się nie zmęczę? Nic to, taki start to dla mnie pestka i ten honorowy i ten właściwy, w końcu… „byłem w gazie!”.

Biegacze obok mnie byli bardziej zdezorientowani. Jakieś 80% z nich było pewnych, że start ostry, czyli właściwy jest właśnie stąd, z rynku. Uspokajałem ich jak mogłem. Na szczęście pan z mikrofonem potwierdził moje przypuszczenia, że te pierwsze 800 metrów jest startem pokazowym, na dobiegnięcie do linii startu właściwego…
Nie pogubiliście się w tym wszystkim? Ja zaczynałem mieć już mętlik w głowie, do którego jeszcze wtedy się nie przyznawałem.
Ruszyliśmy. Oczywiście jak dla mnie ta runda honorowa wydawała się zbyt szybka, jakby wszyscy za punkt honoru postawili sobie jej wygranie na zasadzie lotnej premii nagrody za lotny finisz itp. Niektórzy pognali na łeb na szyję, a ja miałem coraz większe podejrzenia, że coś źle zrozumiałem. Nie przejmowałem się jednak tym, bo przecież… ( no tak to już wiecie, byłem w gazie)

Biegacze obok zaczęli nagle dopytywać moją skromną osobę, czy ten start to już był teraz, czy będzie za chwilę, a jak za chwilę to za ile, i w czasie i w metrach… Uspokajałem i ich i siebie, że przecież nie ma co się spieszyć. Start będzie za te 800 metrów, zatrzymamy się i ruszymy… potem dodałem, żeby mnie nie cytować i w sądzie wszystkiego się wyprę... Na wszelki wypadek pochyliłem głowę i udawałem, że zgłębiam sztukę biegania w sposób, w jaki nikt jeszcze jej nie zgłębiał.

Minęło te 800 metrów, tak podpowiadał mi nos… A już na pewno czołówka przede mną była sporo dalej. Zupełna konsternacja, nie wiedziałem czy zwalniać, przyspieszać czy pytać teraz innych jak to jest z tym startem. W końcu ktoś krzyknął, że minęliśmy właśnie wymalowaną na asfalcie linię z napisem START.
O matko, jęknąłem. O co tu chodzi? Adrenalina podskoczyła znacznie, tętno także. Cóż, ruszyłem.

START NUMER 2
Wskoczyłem na wysokie obroty. Włączyłem stoper i próbowałem złapać rytm biegu, który zaplanowałem. Nic mnie nie mogło dziś podłamać, w końcu byłem w… Teraz nie tyle w gazie, co w brzydkim słowie na cztery litery, ale uznałem, że nie ma co się na zapas przejmować. Pierwszy kilometr minąłem, kolejne kilkaset metrów…

Słyszałem wyraźnie klakson samochodu, powtarzający się przeciągły, złowieszczy… Zbiegłem, tak jak reszta zawodników na prawą stronę jezdni. Samochód mnie wyminął. Z tyłu odczytałem napis KONIEC BIEGU…
Przez chwilę pomyślałem, że ostatni zawodnicy zdeprymowani naszym tempem wyprzedzili tych biegnących z przodu, ale nie… (wybaczcie moje zakręcenie w tamtej chwili). Samochód po chwili stanął w poprzek drogi i zatarasował ją przerywając nasz bieg…

O rany, pomyślałem, wojna, coś się stało. Putin zdenerwował się za ten samolot, co wczoraj ze Słowacji leciał, a my go nie przepuściliśmy.
Nic z tego. Na szczęście.
To oznaczało tylko, że właśnie staniemy się świadkami startu numer…

START NUMER 3
Postaliśmy chwilę, czekając na tych, co biegli za nami. W końcu jednak ktoś widać znudził się tym czekaniem, bo usłyszałem 3,2,1 i wszyscy rzucili się do przodu.
Jestem konformistą przyznaję. Ruszyłem także, odechciało mi się już trochę tego biegu, bo złapałem wcześniej właściwy rytm, a teraz wszystko musiałem zacząć od początku.
Tak, wymieniliśmy kilka uwag o pogodzie i innych takich sprawach z biegaczami, z którymi się mijałem. Chyba każdy zachodził w głowę jak to wszystko jest możliwe.

W końcu przestałem zrzędzić i skupiłem się na złapaniu rytmu, po raz kolejny zresztą. Na szczęście szybko się udało, złote nogi, złote płuca, złoty chłopak! W końcu byłem w… gazie!

Zacząłem wyprzedzać innych, słońce grzało intensywnie, ale ten mój słoneczny wróg tak psujący mi szyki na innych trasach teraz zupełnie mi nie przeszkadzał. Czułem, że to mój dzień, nogi mocne, głowa mocna, pośladkami mogę rozłupywać jak Jagna orzechy... Uznałem, że muszę dać tego dnia czadu, choć już w głowie pojawiły się wątpliwości innej natury, jak oni ten bieg będą czasowo liczyć, od startu numer 1, dwa? A może 3? Mam zegarek bez GPS. Nie wiedziałem ile przebiegłem, ile przede mną, ani w jakim tempie pokonuję kolejne kilometry. Nie dostrzegłem oznaczeń na asfalcie, choć pewnie tam były. Biegłem trochę jak dziecko we mgle.

Trasa ciekawa, okazało się, że znalazło się w drugiej części kilka dosyć męczących podbiegów. Przyznaję trochę mnie wyhamowały. Trzymałem się jednak założonego tempa. Wyprzedzałem dalej!

Kibice na trasie bardzo mili, podawali nawet wodę. Ja nie korzystałem. Na punkcie wodnym po 4 kilometrze wylałem jedynie na siebie wodę z kubka i tak jako miss mokrego podkoszulka biegłem dalej…

Ostatnie kilometry przyspieszyłem. Kilkaset metrów przed metą znów podbieg, u jego szczytu nogi trochę wymiękły, ale przecież dla mnie to nic! Przecież byłem w…

Wbiegłem na metę, gdzie dowiedziałem się, że w kategorii OPEN uzyskałem 54 miejsce, 16 w swojej kategorii wiekowej (nie pytajcie jakiej), z czasem 38:53 ukończyłem „Ząbkowicką dychę”. Tylko żeby to dycha była…

Eeeech.
Dopytywałem tych z GPS jaki dystans przebiegliśmy od momentu startu numer 3 do finiszu. Odpowiedzi wahały się od 8,5 km do 8,9 km. Można więc przypuszczać, że przebiegliśmy coś ponad 8,5 km… Teraz mogę się tylko zastanawiać jaki czas miałbym na 10 km... Życiówki oficjalnej nie będzie. A byłaby niezła biorąc pod uwagę trudność trasy i pogodę. Tylko tego żałuję.

Tak naprawdę nie mam zupełnie pretensji do organizatorów. Miałem kontakt z nimi wcześniej telefoniczny, byli mili i widać, że poświęcili swój czas na organizację biegu. Trochę mi ich szkoda. Coś zawaliło. Ktoś nie zatrzymał biegaczy tam, gdzie powinien. To tylko jeden zgrzyt, choć pewnie poważny.
Szkoda też trochę zawodników, którzy tak jak ja przyjechali po to, by przebiec 10 km. (choć w sumie to pewnie przebiegliśmy i 10800 m : )) Ale biega się też dla zabawy i towarzystwa innych biegaczy. Pod tym względem nie mam zastrzeżeń ;) W końcu jestem w…


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Stonechip
05:44
Wojciech
05:33
biegacz54
04:41
Arti
00:56
Borrro
00:12
marwil
00:08
tomekpolom
00:03
Marcin Nosek
23:35
Bodzioo
23:28
tomekki
23:10
Jawi63
23:03
rolkarz
23:02
zbigniew0689
22:52
Krzysiek_biega
22:16
1223
22:12
kasjer
22:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |