Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
122 / 338


2013-05-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
półmaratońskie-nowosolskie poszukiwania (czytano: 702 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://youtu.be/zWz7y8pktP0

 

Świat się zmienia, ludzie się zmieniają...
Hermiona z Harrego Pottera stała się niegrzeczną dziewczynką i zaczęła kraść, a mi po kontuzjach przeszła ochota na starty i ściganie. To chyba typowe wśród niesprecyzowanej generacji nastolatów, wszak Hermiona wciąż wygląda na licealistkę (fajną :)), a mi? hmm no cóż, mijała mi niedawno 18tka... niestety nie pierwsza. To ostatnie już nie jest takie fajne ;)
Piętno kontuzji, a raczej przerw których było 3 w przeciągu pół roku odcisnęło jakiś ślad. Zna to tylko ten, co ostatnio miał jakąś przerwę. Przerwę z dwa-trzy tygodnie, bo kilka dni to nie przerwa.
Te piętno chyba tak mnie stopowało przed zbyt wczesnym powrotem, bo jak tu się czuć na siłach, kiedy człowiek przyspiesza "tak, jak kiedyś" i dostaje zadyszki inaczej niż kiedyś?
No dobra, można przecież startować i nie ścigać się. Czysty FUN i pogawędki na trasie...
Na razie mam takie zdanie, że takie zawody na lajcie bez ścigania jak dla mnie są... są jak sex w dwóch gumach, i bynajmniej nie chodzi o gumy na stopach. Tak, wiem, jestem dziwny ;)

No ale, skoro w kalendarzu jest końcówka maja, to można odwiedzić fajne miejsce, gdzie rok temu ścigałem się.
Chodzi oczywiście o Półmaraton Solan. Imprezka z historią w tle i to ładną i sporą. Wygrywał tam m.innymi znany Skarżyński, a trasa mimo trzech pętli jest prosta.
Bieganie jest proste i lubi rzeczy proste, więc suma sumarum miejsce jest dobre do biegania ;)
Wówczas dokonałem pewnego kroku milowego w swojej krótkiej karierze (ochhh jak to dumnie brzmi ;)) biegowej. Złamałem wtedy barierę 1:25 w połówce, co było dla mnie kolejnym wyczynem wart uwagi. Wszak średnia tamtego 1:24:19 czegoś wychodzi po 4:00 na kilosa, a to już swoje wymaga. Taka analogia do łamania 40 minut na dychę... tylko że kolejny krok.
Lubię takie kolejne kroki.

Przyszedł więc krok na Półmaraton Solan, na który wybierałem się po miesiącu harówy, jednak bez jakiegoś spinania się, bo kolanka czułem i czuję nadal. Tym bardziej przypomniała mi się znana z tamtego roku prawa rzepka, delikatnie, ale jednak... Ironia, człowiek wyszedł z Achillesa, a tu znowu coś mąci urok...
W sumie to się dobrze złożyło, bo postanowiłem nieco zluzować kilometraż mając na uwadze kolana.
Wypadł mi poniedziałek z bieganiem w drugim zakresie w ogóle, bo wtedy coś tam innego robiłem. Wtorek sauna, środa kilometrówki tym razem nie na szutrowym stadionie (studenciaki zajęły stadion na rzecz imprez w Bachanaliach), czwartek znowu sauna (za dużo chyba tej sauny), a piątek już lajtowo.

Przyszła sobota i dzień startu. Tak niechcianego w sumie.

Wymyśliłem kiedyś, nie pamiętam już przy czym, takie powiedzonko, na wzór słoma-siano ;)

"Nie spodziewaj się spodziewanego, oraz oczekuj nieoczekiwanego"

To tak w ramach różnych planów czasowych. Nie można nic zakładać, bo albo pogoda, albo sytuacje gastryczne, albo jakaś przeszkoda, albo inne cuda. Zawody to jedna wielka niewiadoma, a z góry planowanie i sztywne trzymanie się tego, przeważnie kończy się stwierdzeniem "jaka ładna katastrofa" :)

Za dużo rzeczy się kolidowało w tej Nowej Soli. Pogoda wsiurska, na szczęście prognozy się nie sprawdziły i nie lało. Było wietrznie, ale chłodno, a ja? marudny oczywiście. Bieg był o 17:00. Z jednej strony fajnie, lubię popołudniowe śmiganie, ale z drugiej strony ciężko wycyrklować z posiłkami, tym bardziej chęci oparcia się słodyczom... ;)


hmmm
wiem wiem, za dużo piszę... ale nie potrafię w jednym zdaniu napisać, że po prostu nie czułem się na siłach do ścigania

Moje pierwsze ściganie wyobrażałem sobie tak, że będę już mocno, a raczej odpowiednio rozbiegany. Myślałem sobie, że chociaż raz zaliczę poniedziałkowy bieg z tak zwanym "drugim zakresem" w tempie okołomaratońskim w założonym dystansie, bo jak na razie na przeszkodzie były bebechy i rewolucje w nich i przez miesiąc nie udało mi się w pełni albo przebiec, albo w planowej prędkości. Środowe kilometrówki i wielokrotności jakoś szły, jednak... bieg, to nie kawałki kilometrowe, czy trzykilometrowe z przerwami wolnego truchtu. Zawody to ciągły zapieprz do przodu, gdzie nie ma czasu na wszelakie "koko dżambo". Jeśli na czymś zaoszczędzisz, to później takie "koko koko" wszystko niweczy... Normalnie jakby to pięknie ujął Adaś Miauczyński "No jak krew w piach" :)

O czym to ja pisałem? - nie oczekuj oczekiwanego? no właśnie ;)

Krótka rozgrzewka, rozciąganie bardzo uważne czworogłowych i łydek, potem paręset metrów truchtania i na start. Wciągnąłem malinowego żela i po chwili czekałem na Prezydenta Nowej Soli, aż da znak-sygnał, że to już. Już ten moment i poszły konie po betonie.

Nie zdołałem się przecisnąć na starcie bliżej początku, więc pierwsze set coś metrów miałem wyprzedzanie "truchtaczy". Uważałem, aby się nie potknąć, oraz aby mnie nikt nie popchnął. W pewnym momencie musiałem zrobić małą przebieżkę, bo zbliżał się mały skręt z rondem, a grupka wokół mnie zacieśniała mnie jak w jakimś horrorze, a ja w środku nich. Pyk pyk i byłem już przed nimi.
Leciałem więc tak sobie miło i przyjemnie na początku z jednym z naszych z Zielonej Góry, Andrzejem z Nowej Soli i jeszcze paroma ścigaczami.
Nie zakładałem jakiegoś określonego tempa, chciałem zobaczyć po jakimś czasie co mogę w ogóle tego popołudnia poczynić. Wiało momentami, żeby było ciekawiej.
W sumie tempo mi pasowało, biegło mi się w miarę lekko, tętno miałem również nie za wysokie w porównaniu do tych moich BC2 z poniedziałków.

Na agrafce wielkiej szarpaniny nie było. Pierwsza pętla minęła spokojnie i bez zrywów. Czasy na Gremlinie jakie wpadały mi w oko były w okolicach 4:00 poza pierwszym szybszym km. W sumie to było ok, do momentu, gdzie cyknąłem się, że zachciało mi się zmoczyć usta. To był 7km, ale niestety za późno się zorientowałem o wodopojach. Jakoś tak sucho mi się zrobiło. Do wody musiałem czekać z 3 kilosy. Jedyne o czym wtedy marzyłem to to, żeby przypadkiem nie ominąć kubka, oraz żeby ten przede mną nie zgarnął całego stolika ;)
Udało się, mały łyk i wio dalej. Po chwili była już agrafka i powrót mijając ludzi biegnących z naprzeciwka.
W pewnym momencie się tak zamyśliłem, że mnie przytkało. Kurcze - myślę sobie, co za cholera? a to dopiero 12km. Tempo nie było jakieś szybsze, nawet te chwilowe.

Od jakiegoś moim ulubionym "ekranem" w Gremlinie jest
dystans całkowity na górze
środek lewy to tempo chwilowe, środek prawy to tempo średnie okrążenia (czyli aktualnego kilosa)
a na dole tętno

przydaje się w różnym terenie, aby nie zaszaleć na podbiegach, albo nie leniuchować ;) na zbiegach nie pędzić i tak dalej.

Ogólnie przez cały dystans nie wiedziałem ile już biegnę. Widziałem jedynie kątem oka czas na 7km, oraz co jakiś czas mijające kilometrowe lap`y. Parę piknięć jednak nie zwracałem uwagi, aby nie zaśmiecać sobie głowy tempem.

Końcówka drugiej pętli, szybko wyjąłem żel malinkę zza spodni i szybko go wciągnąłem (gdzieś w ponad połowie) i już ustawiłem się dobrze, aby wziąć wodę. Mały łyk, reszta na głowę i siebie. Udało się bez problemów, tylko mordkę i usta miałem obklejoną ;)
Ogólnie końcówka tej pętli trochę mnie osłabiła. Po punkcie z wodą patrzę, a grupka mi uciekła na 5-10 metrów. Burza myśli - odpuścić i lecieć swoim tempem, czy dogonić ich i trzymać się.

Przez 50 metrów rozmyślałem, co ja tu robię, po co to robię, oraz co chcę zrobić? takie proste pytania.
Nie chciałem szarpać się mając ciężkie treningi za pasem i niepewne kolana czy rzepkę. Miałem też w głowie dawne przeciążenie Achillesa. Co prawda już nic nie czuję, jednak ta myśl w głowie, która pojawia się co jakiś czas i szepta "tylko nie przegnij pały..." znaczy się uważaj, bo o naderwanie łatwo.

Z jednej strony była myśl, co by spokojnie dolecieć te trzecie kółko, bo za miesiąc góry, za chwilę parę ciężkich jeszcze treningów po drodze, no i przecież szkoda znowu coś złapać, tym bardziej mając wrzesień i Berlin na celowniku - a to jest dla mnie Numeru Uno, nie góry.
Z drugiej strony... no właśnie? po co tu jestem, skoro już jestem? dwie pętle za mną, do pyknięcia zostało "raptem" 7km. W tle w myślach jeszcze krążyły te międzyczasy w okolicach czwóreczki na kilosa, więc pomyślałem sobie, że ostatni kilos wystarczy się sprężyć i będzie coś w okolicach życiówki. Jak po takich przejściach przerwie, to fajnie by było zbliżyć się do niej.

Przycisnąłem trochę i złapałem chłopaków.
Dobrze, że myśli nie są słyszalne, bo od rozpoczęcia tej trzeciej pętli biadoliłem jak stara baba w ciąży.
Czułem się słabo, chociaż tętno nie było jakieś oszałamiająco wysokie, wręcz przeciwnie. Przypomniała mi się piosenka - Tell me lies - czyli jedyna deska w takich przypadkach - oszukiwanie samego siebie. Bieg od tego momentu był "od teraz do jakiegoś miejsca". Wychodził brak wybiegania w takich prędkościach, a raczej z taką intensywnością w takim czasie. Powtarzałem sobie, że miałem rację z tymi startami, że za wcześnie i tak dalej pitu-pitu.

Wystarczył jeden moment, w którym kogoś wyprzedziłem. To był chyba ten znak-sygnał. Postawiło to moją babską teraźniejszość do pionu i postanowiłem walczyć. Wtedy już wiedziałem, że nie odpuszczę. Do końca 5km. Najtrudniejszy dystans z całego repertuaru. Na agrafce widziałem ludzi, do których się zbliżaliśmy. Po agrafce szybko dopadliśmy kolejną i kolejną grupkę. Po minięciu 17km, gdzie lekko zaczęło powiewać postanowiłem olać wszystko i wpatrując się w dal po prostu lecieć.
Gremlin jęczał o minięciu 18km... potem 19km, po chwili wbiegaliśmy do miasta. Lekko już padnięty byłem i przez chwilę pomyślałem, że w sumie dopiero teraz powinienem się zrywać, a nie dwa kilosy temu.
Końcówka przecież, 20km bzyczał mi na ręce, a ja tu myślę, że jak to mam teraz 5 bieg włączyć? nie czułem tego Powera co rok temu. Raz rzuciłem tylko wzrok na czas, chwilówka wypadała z trójką na początku, reszty nie widziałem i w sumie nie chciałem widzieć. Myślałem wtedy, że oklapłem i lecę powyżej czwórki na kilosa, skoro była 3... było ok.

Ostatnie 400m było przy współdzielonych ruchu, akurat samochody się zjechały co niestety zatkało mnie. Spaliny nie są lubiane przez moje organy przyzwyczajone do leśnych klimatów. Z wymarzonego sprintu zostały jedynie spaliny więc. Dociągnąłem jakoś do ostatniej prostej i wpadłem sobie na metę bez jakiejś ekscytacji i fikołków.
Zatrzymałem stoper w Gremlinie, po chwili Prezydent udekorował moją szyję fajnym medalem, jakiś człowiek w nagrodę dał mi butelkę z wodą i dopiero wtedy... zobaczyłem ten piękny w sumie czas
1:23:59

nie sądziłem, że wykręcę taki czas i zrobię nową życiówę... miło, bardzo miło


Patrząc sobie teraz na spokojnie po emocjach weekendowych na ten bieg to stwierdzam, że przez ostatnie pół roku, a raczej przez te moje trzy przerwy... dorobiłem się jakiegoś hamulca w głowie.
Na trasie brakowało mi osoby, która by mnie opie...iła, że zachowuje się jak dziecko nie wiedzące czego w sumie chce.
Czy była myśl o życiówie przed? jasne ;) co start by się chciało pobijać swoje rekordy.
Jednak chyba nastawienie takie niejakie spowodowało, że walczyłem, jakbym nie chciał.

Rok temu po przerwie potrafiłem strzelić półmaraton biegnąć o 10 sercopyknięć większym. Jeszcze większe tętno miałem w zimowym biegu na 15km w Trzemesznie w tamtym roku.
Średnia w Nowej Soli wyszła mi 165. Identyko miałem w Przytoku przed miesiącem. Znaczy się zapas mam spory, jednak coś mnie blokuje do puszczenia łydy luźno i zapieprzania jeszcze większym. W sumie to nie wiem co jest ze mną...
Napatoczyły się badania okresowe z pracy, więc popatrzę sobie w wyniki badania krwi. Może te moje niechcemisię-niemogę-niedamrady-nieczujesięnasiłach jest wynikiem jakiś braków? a może po prostu tak ma być, przecież dopiero jestem po miesiącu/półtora treningów po przerwach pokontuzyjnych...

Nie spodziewać się spodziewanego. Brakuje mi cierpliwości chyba :)

Chciało by się już teraz szybciej i szybciej. Ach ta ambicja ;)


Z jednego się bardzo, ale to bardzo cieszę - łydki.
Chyba pierwszy półmaraton, po którym nie czułem problemów z łydkami. Żadnych zakwasów, żadnych skurczy, nic.
I to nie za sprawą kompresji, bo tą odstawiłem, za co pewnie mnie tu pojadą ;)

Polubiłem po prostu swobodę podczas biegania, im mniej na sobie, tym czuję się lepiej i biega mi się lepiej. Może też i inne rzeczy.
Szukam więc i szukam, jak we śnie.

Dobra, już nie marudzę, przecież ciesze się z tej nieoczekiwanej życiówki :)



Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Aga Es (2013-05-28,23:36): To tylko Piotrek potwierdza tezę,że"wyhamowanie" na treningach może przełożyć się na sukces na zawodach. Nieźle:)Gratulacje!
Marysieńka (2013-05-29,09:06): Odstawiłeś "kompresy"??? Nie mów, że przestały się Tobie podobać "gadżeciki"??? A tak całkiem serio...gratki...dodam jeszcze że 3, 4 tygodnie przerwy to....żadna przerwa :))
paulo (2013-05-29,09:16): Gratuluję Piotrze Wielki :). Oby z tą wielkością rosła również cierpliwość :)
snipster (2013-05-29,09:18): Aga, Dzięki :) ale tezy mają to do siebie, że się co chwilę zmieniają :)
snipster (2013-05-29,09:20): Maryś, jakby były zielonooczojebne to długo bym się zastanawiał nad odstawką hihi ;) no tak, taka przerwa do pół roku czy roku to nie przerwa. Na razie wolę nie testować takich przerw :) Dzięki
snipster (2013-05-29,09:20): dzięki Paulo :)
jagódka (2013-05-29,09:22): Gratki Piotruś:)) a co do powrotów po kontuzji to coś w tym jest, że szybciej wróci do formy kontuzjowana kończyna niż głowa, z tą bywa trudniej.
snipster (2013-05-29,09:27): Jagódko, dzięki bardzo :) faktycznie coś w tym jest...
jacdzi (2013-05-29,10:11): 1. Ilosc sercokopniec - u mnie zalezy w duzej mierze od kobiecego towarzystwa;-) 2. Do osiemnastki (kolejnej) mam jeszcze nascie lat aktywnosci-niewinnosci;-) 3. Wlasnie wyczytalem ze robicie maraton winno-miodowy. Cudowny pomysl na promocje regionu, w tym roku nie dam rady, ale w przyszlym chocby nie wiem co...
snipster (2013-05-29,10:16): Jacku, kurcze... u mnie identycznie z tymi sercokopnięciami :))) odnośnie maratonku to racja, będzie trochę winka nawet ;)
Emi (2013-05-29,12:00): żeś się rozpisał...z tym sexem w dwóch gumach to chyba kiedyś jakąś traumę przeżyłeś, albo tak ci się podobało, że ciągle o tym wspominasz:P Kolejne koty za płoty, Nową Sól odwiedziłeś w pięknym stylu i tego Ci także życzę w górach...a jak nadal marudzisz, że nie czujesz tej Cortiny, to mogę pobiec za Ciebie..nie trzeba mnie dwa razy namawiać:)
snipster (2013-05-29,12:08): Emi, nie próbowałem w dwóch gumach, ale po próbie wyobrażenia... tak mi się jakoś naszło :p na Cortinę ochota mi nie przeszła, oby tylko śniegu nie było. Ja tam chcę mieć lato i podziwiać widoki, a ścigania tam raczej i tak nie będzie
jacdzi (2013-05-29,13:16): Apropos wina i Zielonej Gory, bylem niedawno w Waszej Palmiarni na degustacji lokalnych win. Bylem bardzo sceptycznie nastawiony... A tu rozowe wrecz genialne, biale - przyzwoite, czerwone tylko bez komenatarza.
snipster (2013-05-29,13:25): Jacku, słyszałem, ale nie byłem, więc nie chcę się wypowiadać ;)
michu77 (2013-05-29,13:56): ...zastanwiałem się nad tą Nową Solą, ale tyle... ciekawych półmaratonów znacznie bliżej... ;p
snipster (2013-05-29,14:20): Michu, no tak, wy macie połówkę Lwa... szkoda, że to się dubluje, bo też fajna impreza z tego co widziałem na zdjęciach i słyszałem od ludzi
(2013-05-30,21:57): Brawo! A do życiówki byłeś po prostu przygotowany! :-)
snipster (2013-05-31,09:29): Dzięki Piter ;)
dario_7 (2013-05-31,10:12): "im mniej na sobie, tym czuję się lepiej" - chyba nie zaczniesz startować wkrótce na golasa??? :D Jeszcze raz gratulacje Smerfie Marudo! :))
snipster (2013-05-31,10:21): heh myślałem o tym, ale to by było zbyt luźno :) Dzięki :)
(2013-06-01,22:14): biegowa legenda niesie, że ponoć gdzieś za górami za lasami są biegi dla golasów ;-)
snipster (2013-06-02,20:47): Piter, podobno we Francji... jest też rower dla golasów w Holandii ;)
Truskawa (2013-06-02,21:16): No pięknie. Achillesy i kolana... to już lepiej żeby stawy łokciowe padły. :)) Zartuję. Dbaj o nie! Nie niecierpliw się. Powidziałam ja. Co dzisiaj polazałam na rower w końcu, a powinnam jeszcze leżeć z kopytem do góry.. Ech.. no życie. A start piękny. Też bym chciała. :)
snipster (2013-06-02,21:30): Iza, Dzięki :) a kolana, a raczej rzepka to brak rozciągania w jednej pozie czworogłowego... ale sobie przypomniałem jak to rozwiązałem rok temu i na razie powoli powoli odpuszcza. Kuruj się również :)







 Ostatnio zalogowani
pckmyslowice
06:05
Rafał Mathiak
05:55
keemun
05:54
Leno
05:28
biegacz54
05:22
Grzegorz Bl
04:37
Lektor443
04:25
FEMINA
04:09
orfeusz1
02:52
pbest
00:14
  Tomasz.Warszawa
00:03
Iryda
00:01
hajfi1971
23:59
milu7
23:45
bmakow
23:28
kasar
23:18
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |