Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [29]  PRZYJAC. [86]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
robaczek277
Pamiętnik internetowy
FunOfRun

Jacek Będkowski
Urodzony: --
Miejsce zamieszkania: Łowicz
179 / 197


2016-05-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
2:46:42 na OWM (czytano: 569 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/OWM_2016

 

2:46:42 Orlen Warsaw Marathon 2016

Wszystkie zdjecia pod linkiem powyzej.

Dokładnie 2 tygodnie po docelowym wiosennym starcie na 100 km w Seregno postanowiłem sprawdzić się na dystansie Maratonu. Chciałem wykorzystać tak zwaną „super kompensację”. Zdawałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo biegać szybko po Seregno, gdzie zostawiłem bardzo dużo sił i co najważniejsze serca, ale z drugiej strony nie miałem nic do stracenia. Postanowiłem zawiesić poprzeczkę bardzo wysoko jak na mnie i pobiec na czas 2:45h. Podobnie jak w poprzednich startach zakładałem strategię „negative split”, która pozwoliła mi ustanowić życiówki we wszystkich startach w tym roku. Na 50 km pobiegłem 3:38:02, półmaratonie 1:18:08 i na koniec docelową setkę w 7:45:25. Teraz przyszedł czas aby rozprawić się z dwoma barierami w maratonie. Pierwsza to poprawienie życiówki (3:03:11), a druga to złamanie 3h. Patrząc na to jak przepracowałem przygotowania do setki i wyniki z tego roku, czułem że te 2:45 jest w moim zasięgu. Wiadomo jednak jak to jest w maratonie, na mecie mogą być łzy szczęścia lub rozczarowania.


Zaraz po setce zabrałem się za przygotowania do startu w Warszawie. Treningowo nie robiłem nic specjalnego, najważniejsza była regeneracja. Pozostało popracować nad logistyką i serwisem na sam bieg. Na początek zerknąłem do internetu aby sprawdzić pogodę i tutaj miłe zaskoczenie bo warunki miały być dobre do biegania. Jak się później okazało w czasie biegu pogoda się nie sprawdziła (jak zawsze), było zimno i wietrznie, co miało swój wpływ na końcowy wynik. Przygotowałem tabelę z międzyczasami, którą mieliśmy realizować z Tomkiem. Na koniec pozostało zabezpieczenie wsparcia na trasie. Tutaj z pomocą przyszedł Przemek, który spisał się super podając mi moje butelki na 15 i 30 km. Bardzo mu za tą pomoc dziękuję bo nie wiem jak by to było bez Niego. Wszystkie elementy układanki zaczeły pasować do siebie i układać się w całość co miało zaowocować piękną życiówką.


Foto: tabela międzyczasów


W Warszawie pojawiłem się w sobotę około 15 i od razu udałem się po pakiety dla mnie i Tomka. Nie obeszło się bez małych problemów, ponieważ obaj startowaliśmy jednocześnie w Mistrzostwach Polski, dlatego zajeło to troszkę więcej czasu. Musiałem pobiegać między stolikami, aby dostać potrzebne na starcie numery.

Foto: na stoisku ASICS

Kolejne kroki skierowałem na stoisko ASICS. Od początku tego roku jestem członkiem grupy ASICS Frontrunners Polska, dlatego miałem spotkać się z innymi biegaczami właśnie na stoisku sponsora naszej grupy. Dodatkowo mieliśmy sesję zdjęciową w nowych strojach, dlatego troszkę czasu spędziłem na koronie stadionu paradując wraz z innymi przed obiektywem aparatu.

Foto: zdjęcia na koronie stadionu


Maratoński poranek zbliżał się bardzo szybko. Pomimo tego, że zakładałem szybkie bieganie byłem bardzo spokojny. Nie mogłem tego samego powiedzieć o Beatce, która denerwowała się za mnie i za siebie a i pewnie za setki innych biegaczy. Spało mi się bardzo dobrze, a co najważniejsze czułem się bardzo dobrze. Jak to bywa w ostatnich latach na imprezy biegowe w Warszawie wraz z Rembertów Team udajemy się SKM-ką. W niedzielny poranek chyba 99 % pasażerów wybierała się na przystanek Warszawa Stadion. To było typowe święto biegania a ja i kilku kolegów z Rembertowa byliśmy częścią tej imprezy.


Na miejscu nie miałem zbyt wiele czasu, musiałem szybko znaleźć Tomka, aby oddać mu jego numer i zostawić rzeczy w depozycie. Ze względu na dużą ilość biegaczy zarówno w maratonie jak i 10 km nie było łatwo dostać się do strefy startu, która była dość sporo oddalona od depozytu. To troszkę zabrało nam cennego czasu z rozgrzewki, ale tragedii nie było.


Jak tylko dostaliśmy się do strefy poniżej 3:00h postanowiłem nie kombinować i spokojnie poczekać na start. Rozgrzewka była bardzo mizerna, ale mieliśmy te 42,2 km na dogrzanie się. Na kilka minut przed startem spotkałem jeszcze kilku biegowych „ultra” kolegów, Andrzeja, Roberta, Pawła, Marcina, ..., można powiedzieć trzon Polskich Biegów Ultra. Byli też inni koledzy z Marcinem na czele. Pomimo tego, że byliśmy w pierwszej strefie to do linii startu nie było tak blisko. Około 200-300 biegaczy dookoła skutecznie osłaniało nas przed zimnym wiatrem, dlatego było OK i czekaliśmy spokojnie na start. Początek wszyscy ruszyli dość szybko a jak pilnowałem, aby Tomek nie zniknął mi gdzieś w tłumie. Pierwszy kilometr w dość sporym ścisku udało się pokonać lekko powyżej 4 min. Wszystko szlo dobrze i nie było czym się stresować.


Od samego początku musiałem troszkę stopować Tomka, bo wiedziałem że nie mogę sobie pozwolić na zbyt szybki początek jeśli myślałem o dobrym wyniku. Pierwsze 5 km szybko zleciało a my mieliśmy kilkunastu sekundową stratę do planowanego czasu. Oczywiście tragedii nie było, to dopiero początek naszej długiej walki. To był jedyny 5 km odcinek, który pokonaliśmy w średnim tempie powyżej 4 min/km. Na 10 km było już wszystko zgodnie z planem. Zameldowaliśmy się tutaj z kilku sekundowym zapasem. Już od kilku startów skupiam się na 5 km odcinkach kiedy sprawdzam międzyczasy. Dobrze się to sprawdza i pozwala na spokojne korekty tempa biegu bez konieczności szarpania i aptekarskiej precyzji na każdym kilometrze. Od samego początku współpraca z Tomkiem szła bardzo dobrze. Upewnialiśmy się, że każdy z nas łapie coś do picia na punktach i kontrolowaliśmy międzyczasy.


Zaraz po 15 km czekał na mnie Przemek z moją butelką. Chyba głowa czekała na ten moment bo zacząłem odczuwać lekkie braki energii. Dorzuciłem węgla i maszyna zaczęła działać jak potrzeba. Dodatkowo na horyzoncie pojawiła się mała grupa biegaczy, dlatego teraz mieliśmy kolejny cel, złapać ich i wykorzystać małą osłonę przed wiatrem. Praktycznie od 16 do 22 km biegliśmy w tej małej grupie co ułatwiło nam życie. Moja głowa mogła troszkę odpocząć od kontrolowania tempa i mogłem skupić się tylko na przebieraniu nogami. Początkowo mieliśmy przytrzymać się w grupie przez jakieś 2 km, ale komfort osłony przed wiatrem zrobił swoje. Ciężko było wyrwać się przed grupę i forsować z wiatrem na własną rękę.


Na półmetku pojawiliśmy się w 1:23:30 co było o pół minuty wolniej niż planowaliśmy. Nasza grupa biegła dobrze, jednak troszkę za wolno. Te małe części sekundy uciekały i nasza strata co do planu robiła się coraz większa. Szybka kalkulacja i okazało się, że biegnąc z nimi dalej wylądujemy gdzieś w okolicach 2:50h, a może i dalej. Dodatkowo czułem, że moje nogi robią się coraz cięższe i takie sztywne przez ten zimny wiatr. Wiedziałem, że jak teraz czegoś nie zrobię to będzie po maratonie i mogę skończyć nie tak jak planowałem. Co najgorsze pojawiały się czarne myśli o czasie sporo powyżej 3 godzin co nie poprawiało mojego nastawienia do dalszego biegania. To był dopiero półmetek a ja już miałem czarne myśli.


To był chyba przełomowy moment tego biegu i moje doświadczenie z biegów ultra się przydało. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę i na 20 km przed metą rozpocząć długi finisz. Zawołałem Tomka i zacząłem przyśpieszać. Od tego momentu mieliśmy za kompana wiatr prosto w twarz, a ja zabrałem się za rozprowadzanie biegu. Tomek chyba troszkę się wahał, ale nie tracił dystansu. Praktycznie od tego 22 km do prawie 30 km wyprzedzaliśmy wielu biegaczy, co działał na mnie bardzo motywująco. Pomimo tego, że przyśpieszyłem, tempo nie było aż tak mocne i zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że nasze szanse na 2:45 zaczynają nam uciekać. Przez mocno wiejący wiatr nie udało mi się przyśpieszyć na tyle, aby myśleć realnie o tej granicy. Z drugiej strony wiedziałem, że mamy jeszcze sporo biegania i nie chciałem, aż tak bardzo ryzykować. Kilka sekund mogło zaprzepaścić całą pracę.


Kolejny przełom nastąpił na 30 km. Dla mnie zaczął się ten bieg jak by na nowo. Przemek czekał jakieś 200 m przez znacznikiem „30 km” i kolejny raz dostałem zastrzyk węgli. Tym razem mocy jednak nie przybywało. Dodatkowo mój żołądek nie chciał współpracować co odbiło się na moim tempie. Dołączył do nas również Marcin, serwisant Tomka, który miał pomagać nam biegnąc blisko nas. Chłopaki zaczęli mi odchodzić, dlatego od tego momentu musiałem liczyć tylko na siebie. Nie było mi łatwo biec samotnie, ale nie było innego wyjścia. To nie pierwszy raz kiedy lecę sam, jesteśmy przecież samotnikami bardzo często. Na szczęście brzuszek szybko zaczął współpracować i mogłem skupić się na walce na ostatnich kilometrach.


Aby zająć czymś głowę, zacząłem kalkulować jaki czas mogę zrobić tego dnia, biorąc pod uwagę otaczającą mnie rzeczywistość. Wiedziałem, że raczej nie dam rady przyśpieszyć znacząco, dlatego pogodziłem się z faktem, że będę raczej walczył o czas w granicach 2:48-2:50. Nie to żebym narzekał, ale musiałem brać poprawkę na to co aktualnie się ze mną dzieje i jakie mamy warunki. Tak mi się wydaje, że z jednej strony może za wcześnie zacząłem ten finisz i straciłem siły między 22 a 30 km, ale z drugiej strony wyczekiwanie za plecami innych mogło mieć jeszcze większy efekt domino. Zbyt duża strata mogła by okazać się nie możliwa do odrobienia. Czy zrobiłem dobrze nie wiem, ale jestem przekonany, że to była słuszna decyzja.


Przełom nastąpił zaraz po 35 km. Zobaczyłem Natalie i Tomka jak robili zdjęcia na trasie i mocno mi kibicowali. Wiedziałem, że muszę podjąć walkę i te kilka słów dało mi bardzo pozytywnego kopniaka.

Foto: na trasie zaraz za 35 km (zdj. Tomasz).


Teraz zacząłem już wypatrywać stadionu. Na początku pojawił się stadion Legii i już wiedziałem, że jestem blisko. Po chwili na horyzoncie pojawił się „Narodowy”. To było kolejny moment kiedy poczułem przypływ pozytywnych emocji. Nie było czasu już na nic. Przestałem zerkać na zegarek i zacząłem ostateczny atak. To był mój drugi finisz tego dnia. Wyraźnie poczułem przypływ mocy mijając kolejnych biegaczy. Oj jak pięknie biegnie się na 39 – 40 km, jak w locie mijasz biegaczy, którzy tak jak ty walczą z bólem i samym sobą. Wiedziałem, że nic już się nie stanie i czekałem już tylko na to co zobaczę na wielkim zegarze na mecie.


Ostatnia długa prosta i mogłem się cieszyć z przekroczenia linii mety. Czas brutto 2:46:53, a netto 2:46:42. Byłem bardzo szczęśliwy bo poprawiłem się o 16:30 min na królewskim dystansie. Dało mi to 76 miejsce open na prawie 6600 biegaczy. W Mistrzostwach Polski zająłem 14 miejsce na 28 zawodników.

To były piękne chwile. Czułem się zmęczony, ale nie zajechany. Udało mi się zrealizować założenia taktyczne czyli dobiec do mety w negative split, choć o te 1:42 min wolniej niż zakładane 2:45:00. Patrząc jednak na to jak mocno wiejący wiatr dał się we znaki wszystkim, oceniam biega bardzo dobrze. Jestem bardzo zadowolony, bo udało mi się zregenerować po setce i dobiec do mety. Pewnie miała ona swój wpływ na końcowy wynik w Warszawie, ale teraz nie ma to już znaczenia. To nie była moja docelowa impreza. Nie będę się zastanawiał ile mógł bym pobiec w innych warunkach i przygotowując się tylko pod maraton, ale wiem że tego dnia nie za wiele lepiej bym pobiegł. Zakładany czas 2:45 był jak najbardziej w moim zasięgu i założenia były jak najbardziej celowe.

Dziękuje przede wszystkim Beatce za wsparcie, Przemkowi za super serwis, Tomkowi za super współprace na trasie i wszystkim, którzy kibicowali na miejscu w Warszawie, przed TV, w necie, ....

Teraz czas na kolejne wyzwania.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2016-05-11,08:17): Jacku, gratulacje. Piękne osiągnięcie. Rozbawiło mnie, to finiszowanie 20 km przed metą :) Jesteś niesamowity :)







 Ostatnio zalogowani
lukasinski82
22:27
czewis3
22:18
maratonczyk
22:18
benfika
22:07
Przemek_Czersk
22:07
przemek300
21:58
soniksoniks
21:57
henry
21:40
miłośnik biegania
21:25
BOP55
21:16
Dana M
21:16
42.195
20:10
tomako68
19:54
Wojciech
19:46
Darek102
19:44
szakaluch
19:42
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |