2012-11-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XV Jesienny Bieg Niepodległości, czyli miło jest się zaskoczyć... (czytano: 463 razy)
"Chciałbym się zmieścić w 50 minutach" – tak oto odpowiadałem na pytanie innych biegaczy co do moich oczekiwań czasowych w gdyńskim XV Jesiennym Biegu Niepodległości. I wcale nie przesadzałem! Jeszcze rok temu taka odpowiedź byłaby nie do pomyślenia dla kogoś, kto bez większych problemów – można by rzec: bez spocenia się – mieścił się w 45 minutach. Tylko że przez ten rok wiele się zmieniło. Marcowa kontuzja, która spowodowała, że przez ponad pół roku nie biegałem i musiałem niemalże zaczynać wszystko od nowa. Co prawda od momentu powrotu do treningów minęło już niemal dwa miesiące, więc teoretycznie powinno być wszystko w porządku, ale ja nadal nie mogłem nabrać prędkości, nadal męczyłem się niemiłosiernie, nadal czułem ołów w nogach, a potem wielkie zakwasy. Jeszcze dwa dni przed zawodami zrobiłem sobie próbę generalną na 10km i mimo że zasuwałem ile tylko miałem sił w nogach, to nie udało mi się zmieścić w 50 minutach, a nawet zbliżyć do nich (50:38), a w dodatku na koniec ledwo wczłapałem się po schodach do domu, tak mi ten trening dał w kość. Pocieszałem się tylko, że zawody rządzą się innymi prawami, że to jest inna atmosfera, inna presja i może ostatecznie nie będzie aż tak źle. Okazało się, że miałem rację.
Już od startu biegło mi się dobrze, a nawet rewelacyjnie. Mimo rekordowej ilości uczestników (2885 osób) wyjątkowo nie trafiłem na zatory na trasie – stąd mogłem biec cały czas swoim rytmem, bez zbędnego szarpania i szalonego przyspieszania. To było niemalże równe tempo, średnio po 4:45/min (tylko ostatni kilometr poleciałem równo 4:00) i to był chyba powód, że nie padłem gdzieś po drodze, że nie dyszałem jak lokomotywa, że nic mnie nie bolało, że sił starczyło mi idealnie i że na metę wpadłem z uśmiechem na ustach z czasem 47:13. Gdybym taki czas uzyskał w innym okresie, w pełni formy, to oczywiście byłbym zawiedziony, ale biorąc pod uwagę te problemy, o których pisałem wyżej, to byłem wręcz niesamowicie zaskoczony i przeszczęśliwy. Jak to dobrze się czasem miło zaskoczyć i przekonać się, że nie należy porównywać wyników z treningów z rezultatami na zawodach.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |