2015-11-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Chore leczenie. (czytano: 307 razy)
Zaplanowałem, że w listopadzie zrobię sobie roztrenowanie. Ponieważ wybierałem się na cały miesiąc do Wrocławia, by popracować ciężko psychicznie, to przez pierwszy tydzień miałem udawać, że nie mam nic wspólnego z bieganiem a przez następne dni 1 – 2 razy w tygodniu potruchtać niedużą ilość kilometrów, trochę posiłować się z ciężarami a może nawet poboksować, bo ból przegubu sprzed roku już mi minął. Początek planu zrealizowałem w stu procentach ale pod koniec błogiego, sportowego nieróbstwa, rozchorowałem się. O bieganiu nawet nie było mowy, bo po kilkugodzinnej pracy miałem jedynie siłę na drzemkę po posiłku. Zdychanie w nocy gromadziło nieprzespane godziny. Siłownia mi nie przeszkadzała a worek bokserski tylko zasłaniał mi telewizor. Trwało to dwa tygodnie, czyli razem z nieróbstwem, to już trzy bez biegania. Bałem się, że przytyję, ale gdzie tam, Dieta słoikowa i całkowicie inny tryb życia spowodowały, że waga pozostała a może i spadła. Nawet słodyczy nie jadłem tyle co zawsze. Nie przeszkadzało mi to w odwiedzeniu Decathlonu, w którym kupiłem kilka par długich skarpet w przystępnej cenie. Wprawdzie na dziale tenisowym ale do biegania się nadają – są chyba bardziej zawodowe niż moje wyniki, a moje typowo biegowe stopki są za krótkie na zimowe przebieżki. Wpadłem też do Lidla, w którym wypatrzyłem cienką bluzę rowerową, z przedłużonym tyłem, czterema kieszeniami, z suwakiem na całej długości, z przekreśloną ceną 9,99 i aktualną 6,99. Przy kasie pani spytała o cenę, więc podałem, że 6,99. Jednak maszyna naliczyła 9,99. Takiej drogiej nie chciałem, więc pani poszła na stoisko, by sprawdzić cenę. Po nabiciu spytała, czy zgadzam się na cenę 5,80.
- Oczywiście, że tak, biorę. I wziąłem.
Ciekawe, że nowa M była jak ze starszego brata w porównaniu do starszej M tej samej firmy.
Przez następnych kilka dni dochodziłem ze świata zombie do świata żywych. Doszedłem. W ostatnim tygodniu robota szła mi łatwiej a po pracy zrobiłem sobie trzy razy siłownię i wcale nie padałem na ryj. Przez cały wrocławski czas bolało mnie kolano i coś w nim przeskakiwało, z bólem dołączała się także druga noga. Co jest, nie biegam a boli? To już wolę biegać, a jeśli boli, to przynajmniej wiem z jakiego powodu. „Zdrowo” sobie pochorowałem i choć miałem „chore” leczenie (bo przecież cały czas pracowałem), to chyba z tego wyszedłem.
Wróciłem na wieś, przyszła niedziela. Co tu robić? Może pobiegać? Po półtoragodzinnej robocie przy układaniu drewna przebrałem się do truchtu w nową bluzę i skarpety.
- Wrócę za 45 – 50 minut – powiedziałem żonie.
- Oj jakiś ty głupi, w taki deszcz i wiatr, trzeba było chociaż wybrać sobie - na pierwszy raz - trasę półgodzinną.
- Ale to jest trasa półgodzinna, tylko ja nie mam kondycji.
Wiatr i deszcz, to dla mnie od dawna nie problem, więc pobiegłem. Nie powiem, że było fajnie, że odżyłem, że tego mi brakowało. Nie. Powiem, że skarpety i bluza sprawdziły się, a ja cieszę się z tej przebieżki, bo zrobiłem ją w 34 minuty, bo wiem, że mogę nadal biegać a marzy mi się – nie wiem dlaczego – maraton w przyszłym roku.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2015-11-29,16:47): Ostatnio z przyjemnością czytam Twoje wpisy(nie zawsze tak było)Mam wrażenie jakby pisał zupełnie ktoś inny... Masz duży dystans do Siebie i dowcip niczego sobie.Tak trzymaj!Pozdrawiam! Hung (2015-11-29,17:29): Miło mi, Mahor. Na wszelki wypadek poszedłem sprawdzić w lustrze. To ja. paulo (2015-11-30,08:40): wiesz Mareczku, przypominasz mi nieco mojego żółwia żółtolicego, który czasami wyjdzie z tej wody i się niemrawo porusza, ale dopiero odżywa, kiedy wskoczy do wody i pływa :) Tak jest chyba z Twoim bieganiem :) Hung (2015-11-30,16:04): Pawle, porównanie idealne. Też często się rozglądam wokół swojego biegania a jego tempo jest również żółwie.
|