Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
223 / 338


2015-03-16

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Maniackie przemyślenia (czytano: 732 razy)

 

Ezoteryczny Poznań... nanana
Jadąc do Poznania na Maniacką Dziesiątkę nie byłem w nastroju do śpiewów, czułem się słabo, trochę zawiedziony, że akurat tak to wszystko w ostatnim czasie się potoczyło... ale z drugiej strony nie jechałem przecież na Igrzyska Olimpijskie, czy ścięcie głowy.
Postanowiłem więc trochę się rozchmurzyć, nieco uśmiechnąć, ale tylko odrobinę ;) no i powalczyć w ramach możliwości.
Na pewno nie chciałem rezygnować z tego startu, nawet o tym nie myślałem.

Dopadło mnie totalnie osłabienie, sam nie wiem jakiego dokładnie podłoża, ale w tygodniu wręcz biegałem do tyłu, niż do przodu, jeśli tylko wskakiwałem na prędkości... i to nie jakieś kosmiczne.
Podłoże mogę zgadywać, wszak nie raz już wspominałem moje problemy natury trawiennej, ale chyba sam również trochę dołożyłem do kotła będąc nieco osłabionym po przejściach z tym związanych, co tylko pogorszyło (tak mi się wydaje) sprawę.


Tydzień przed Maniacką nie zamierzałem odpuszczać, wszak Dycha to nie był mój wymarzony i docelowy start, więc chciałem go potraktować jako kolejny szczebelek w długim procesie.
Długie, crossowe wybieganie w sobotę poczułem dnia następnego przy "regeneracyjnym" crossie. Mimo wszystko dramatu jakiegoś nie było, tylko lekkie zmęczenie, wszak po górkach to norma. Można by rzec - nuda, albo inaczej - udany trening, skoro go trochę czułem.

W poniedziałek jednak była lekka trauma.
Wybrałem się na planowy "Drugi Zakres", czyli latanie na samopoczucie po leśnych duktach na prędkościach okołomaratońskich, na których można się rozpędzić, jednak momentami trzeba uważać na korzenie, piasek i inne ciekawe rzeczy rodem z lasu, które skutecznie spowalniają.
Początek był ok, tętno i tempo jeszcze w miarę, jednak później było już tylko gorzej. Nie zwracałem wielkiej uwagi na wskazania, bo czasem GPS potrafi w tym lesie ostro świrować, poza tym teren nie jest idealnie płaski i tak dalej.
Końcówka treningu jednak była z gatunku prac rzeźbiarskich, z zapasem, jednak nie z takim, jakiego oczekiwałem.
Wracając powiedziałem do siebie, że w tym stanie nie ma sensu się porywać na maraton, skoro Drugi Zakres po paru km zaczyna mnie męczyć na obecnym etapie.
Przeszuranie maratonu w 3:20 aby tylko "zaliczyć" jakoś mnie nie interesuję, chociaż wiem, że spokojnie dałbym radę go pyknąć. Dystans nie robi już na mnie wrażenia ;) jednak szybsze tempo na obecnym etapie jest dla mnie dziwnie męczące.


We wtorek postanowiłem się aktywnie rozruszać na MTB na bardzo niskiej intensywności (puls w okolicach 100-120, średni 108), co czasem bardzo fajnie na mnie działa. Zmęczenia wielkiego nie czułem. Myślałem, że jest więc ok.

W środę jednak, kiedy poleciałem na stadion z zamiarem zrobienia trzech trzytysiączków na przerwie dwutysiączkowej... była totalna trauma.
Po dobiegnięciu na stadion (około 3.4km) i dokręceniu do pełnego 4km, zacząłem akcent... po pół okrążenia prawie mnie ścięło z nóg. No dramat. Patrzę w Gremlina i tempa nie wychodzą jakieś zabójcze. Średnie tempo w okolicach 3:58, czasowo by się zgadzało... a mnie prawie zwaliło z nóg, jakbym pocisnął 3:00 na kilosa albo i szybciej.
Może chwilowy kryzys? brnę dalej. Doleciałem do pełnego kilosa i się zastanawiam, czy przerwać? czy dalej? może zrobić serie tysiączków? a może totalnie się zatrzymać i wrócić do domu?
eee przecież to może tylko chwilowe... więc ciągnę dalej temat. Walczę jak bym był na ostatnim kilometrze maratonu. Masakra jakaś. Pierwszy kilos 3:58, drugi wychodzi identyko, jednak nie mam już sił na cokolwiek więcej. Zwalniam do truchtu...
Tu następuje istny Grunwald myślowy bo jestem w szoku. Nie tyle, że mnie wytargało, co fakt, że jestem total klapek bez sił...

Po paru okrążeniach postanowiłem zrobić jeszcze cztery serie pełnych okrążeń na ósmym torze w przerwie na pół okrążenia, czyli jakoś 450m/225, potem jeszcze sześć technicznych rytmów 100 metrowych i luźno do domu.

Wpadłem do chaty i czułem się jak małe dziecko, któremu ktoś zabrał sterowany samochodzik, albo wyjął wszystkie baterie z latającego helikoptera. Chciało mi się wyć, byłem wkoorviony i bezsilny zarazem. To był jeden z tych dni, kiedy nic nie wiadomo.
Wydaje się, że mniej-więcej ogarnia się swoje ciało, zna się czasem różne triki czy próby oszustwa tego naszego cwanego ciałka, jednak wtedy byłem załatwiony jak amen w pacierzu.


Po takich kilku dniach wizja weekendu i startu w Maniackiej wyglądała dość blado :)
Postanowiłem odstawić witaminki, które brałem od jakiegoś czasu. Byłem w szoku, jak po dniu-dwóch moje bebechy zaczęły wracać do stanu normalności... nie wiem, może to jest przyczyną? Zobaczymy, jednak po kilku dniach sytuacja się normuje i stabilizuje.


W sobotę przyjazd do Poznania ze znajomymi. Było zabawnie po drodze, jednak brak czasu na szukanie innych znajomych, czy nawet większa chwila na pogadanie z już spotkanymi. W Biurze zawodów tylko przez chwilę pogadałem z wesołą Anitką :) i zdążyłem się przywitać z Edim, Emi i Pauliną.
Potem przebieranie, długa rozgrzewka w jakiejś bocznej uliczce, parę rytmów, zdjęcie długiego rękawu, założenie worka na siebie i wio w drogę na start.

Na starcie tłum ludzi :)
W tle słyszę, jak Arti wydziera się o Berlinie... ach, od razu mi się przypomniały chwilę jakie tam przeżywałem przed startem... słyszę Sirius - Alan Parson Project i po chwili bum z armaty.
Tłok taki średni, spoooro ludzi przede mną. Jeju - myślę sobie - ile to harpaganów nagle się znalazło ;)

Początek luźno. Chcę w ramach testów sprawdzić luźną taktykę, czyli początek wolno i sukcesywne rozpędzanie się do prędkości "dyszkowej". Od razu przypomina mi się środowy trening o wizja, że 3:58 mnie za chwilę może zabić... staram się jednak o tym zapomnieć.
Pierwszy kilos luźny, bo z górki ;) 4:05, potem 4:02... nadal jest luźno, potem jakieś zawijasy i spore grupki, które staram się ciągle omijać.
Trzeci kilos wypada najszybszy 3:54. Było jeszcze ok, chociaż już zacząłem głębiej oddychać. Starałem się jednak lecieć z luzem, nie spinać się, trochę chować za ludźmi bo momentami trochę powiewało.
Trochę zakrętów, kibice, znowu zakręty, przelotka z ludźmi obok, trasa mija fajnie. Nie wpatruję się w Gremlina, lecę jak mi akurat gra, myśląc jednak, iż lecę z zapasem.
4km 3:56, piąty 3:58 jednak zanim doleciałem do bramki... było 100m. Tu jakoś cwaniak skrócił trasę, więc pierwszy strzał, że zwolniłem. Półmetek minąłem w 20:10 jak się później okazało.

Niby planowo, luźno, z zapasem, jednak jakoś tak zaczynało brakować mocy na przyspieszenie. Tempo siadło i to mocno. Starałem dojść do jakiejś większej grupki, aby się osłonić od wiatru, jednak nihuhu.
Szósty km w 4:07, siódmy 4:09 przez most, gdzie mnie najbardziej wywiało. Miałem tutaj być w okolicach 4:00 i poniżej, a ja czułem jak nie mam mocy aby depnąć i tracę.
W 4:10 leci mi się w miarę komfortowo, jednak zamiar przyspieszenia jest jak pojawiająca się znikąd kula w nogach (czy wręcz opona). Oddechowo po japońsku - jakotako - nie dyszę szybciej niż dwukrok, ale z drugiej strony nie mam w sobie sił na zmianę tego rytmu. Przypominają mi się chwile, jak trzy lata temu potrafiłem się wkręcić na wdech-wydech na jeden krok i intensywności dużo większe.
Wbieg na Maltę to próba podreperowania humoru w postaci podczepienia się zza fajną dziewczyną, w której oglądnąłem każdy skrawek jej... ubioru. Było miło, nawet starałem się nie sapać jak jakiś gwałciciel ;)
Tempo jednak stawało się zbyt komfortowe, więc oderwałem się od niej i starałem brnąc do przodu. W tym momencie już mi się chciało tylko jednego - mety.

Niestety w takich chwilach, kiedy wiadomo już, że ani życiówki nie będzie, ani nawet szans na złamanie 40min nie ma... i co najgorsza, nie ma z czego depnąć, aby nie paść... no jest kiepsko. Brakuje tej iskry nie tylko w oku, ale również w środku. Smutne trochę.

Myślę jednak po chwili o tej całej sytuacji, że w sumie to i takie biegi są potrzebne.
Nie zawsze jest cacy, świeci słońce, nie ma wiatru, nóżka podaje i jest super świetnie. Walczę dalej starając się pomęczyć jeszcze zasoby i 9km wychodzi w 4:02, dziesiąty prawie najszybszy w 3:56. Końcówka motywuje się już... ostatnia prosta wykręcam spida w okolicach 3:00 mijając paru po drodze. Taka osłoda na koniec ;)

Na mecie chwilę sobie oddycham, jednak po chwili czuję się ok. Jakoś super zmęczony nie jestem...
Nie wiem już sam, czy ja może bałem się przegiąć granicę, czy naprawdę nie miałem mocy. Zakwasy po biegu... a raczej ich brak! przyznam się, że jest to rzecz niespotykana u mnie od ojjjj długiego czasu. Ostatnie zakwasy miałem w grudniu na święta, jak się wybrałem na sporym kacu na "Tarkę", czyli cross w górkach dół-góra.

Może nie potrafię latać dych? może powinienem od razu wdepnąć piąty bieg na "dzień dobry" w myśl staropolskiej zasady - "Początek na maxa, potem przyspieszyć, a pod koniec już ile fabryka na całość"? ;)

Wyszło chyba ewidentnie przemęczenie, jednak jest i pozytyw - nie miałem problemów z bebechami w tym biegu, więc coś jest w tym odstawieniu "chemii", czyli wszelkiego rodzaju witaminek.
Maraton jednak na razie to nuta przyszłości, nie widzę sensu zajeżdżanie siebie, bo szans na dzisiaj to ja nie mam na wynik. W sumie Maraton to nie królik, może poczekać ;)

Tak sobie jeszcze myślę, że ten start był z gatunku również tych morskich - "a może..." - może tym razem będzie inaczej? (wiem, gra słów, morskość się inaczej pisze).
Łudziłem się, że chwilowe osłabienie (środa) to tylko wybryk, że po dwóch dniach najdzie mnie magiczna superkompensacja, jednak wychodzi tu raczej ogólna prawidłowość - nie tyrało się na prędkościach, to nie będzie prędkości w zawodach. Z wolnego biegania nie ma wyników. Nie ma nic za darmo.

Są też i plusy - coraz bliżej wiosna :)


Żeby nie było - Maniacka Dziesiątka bardzo mi się podobała!
Nie wiem czemu, ale bardzo lubię biegać w Poznaniu. Tu zawsze jest sporo dziewczyn, fajnych dziewczyn, które biegają ;)
Inaczej się biega wśród płci przeciwnej. Weselej :)


Czas 40 i 27 sekund... dwie minuty gorzej od życiówki. Nie wiem, z jednej strony te cztery dychy o każdej porze dnia i nocy kiedyś się myślało, że się będzie łamało, z drugiej... dwie minuty to dużo, czy mało? w takim stanie?



PS. zielona oldschoolowa koszulka BB i biała czapka to ja ;)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Joseph (2015-03-16,17:19): Taaak, doskonale czuję to porównanie do helikoptera bez bateryjek.... Ja w takiej sytuacji ten bezużyteczny helikopter mam zawsze ochotę potraktować tak centralnie z ... tłuczka ;) No cóż, na moje jesteś Waść całkiem konkretnie zamulony. Odbija się na Tobie trochę ten eksperyment z tym neverendingbieganiem, a i sytych dłuższych startów też Ci chyba ostatnio nie brakowało. Zamuła plus to żołądkowanie. Tak se myślę. No i mignąłeś mi chyba w Biurze Zawodów. Nie podszedłem, bo w sumie za bardzo skupiłem się na tym "chyba" :)
snipster (2015-03-16,20:32): Dżoseff, w Biurze to mi wszystko migało... sporo ludzi było ;) co do reszty to może i tak też być jak piszesz
Truskawa (2015-03-16,20:58): A ja doskonale wiem dlaczego lubię biegać w Poznaniu. Bo ja kocham to miasto! Jego klimacik i znajomych, którzy tam mieszkają. Graty Piotruch za kolejny bieg. :)
snipster (2015-03-16,21:16): Iza, w pełni się z Tobą zgadzam :) jest tam cała masa fajnych babek i ludzi, no i miasto trochę również fajne... nie wspominając Rogali Marcińskich ;)
maleńka26 (2015-03-16,21:42): Piotruś ,mała niedyspozycja to wina pogody ,jak mam tak od trzech tygodni,powodzenia i głowa do góry...
snipster (2015-03-16,21:49): Lucy, to raczej nie pogoda... ;)
Truskawa (2015-03-16,22:38): Co do rogali to mam nieco mieszane uczucia ale w ramach kosztowania tradycji, czemu nie? :) Najbardziej jednak lubię Poznań dla samego Poznania. Malta, stare miasto, WPN. Zoo! Nie sposób nie lubić. :)
paulo (2015-03-17,08:41): Fajnie to opisałeś :) Najbardziej mi sie spodobała jednak ta staropolska zasada :) Nie znałem jej. W tym roku tylko kibicowałem, ale czasami warto spojrzeć z boku na biegnących. Może to kiedyś opiszę :) Gratuluję tej satysfakcji z biegu :)
snipster (2015-03-17,09:37): Iza, z Rogalami Marcińskimi mogę odpuścić Tobie, wszak nie każdy jest ortodoksyjnym łasuchem jak ja (no może w mini stopniu) ;) co do miasta to jak każde ma swój urok w jakimś stopniu. Mi się najbardziej podoba przestrzeń wokół i w samym Poznaniu, Cytadela, Malta, lasy wokół... nie jest to jakoś zbite, co niestety coraz bardziej widzę w swoim mieście, gdzie każdy możliwy kawałek wolnego terenu przeznacza się albo na market, budynek lub stację benzynową...
snipster (2015-03-17,09:41): Paulo, dzięki, chociaż to jest taki zwykły chaos przy herbatce.. ;) co do spojrzenia z boku to każdy z biegających to powinien kilka razy doświadczyć, oczywiście nie w momencie kiedy się ma kontuzję :) dopingowanie jakiegoś sportu, kiedyś się jest jego częścią jest zupełnie inne, niż dopingowanie np. Stocha kiedy się samemu nie skacze. Tak samo jest z uczestniczeniem w współorganizacji jakiejś nawet mini imprezy biegowej. Wtedy dopiero docenia się trud innych i zmienia pogląd na niektóre sytuacje, lub np. śmieszność niektórych argumentów w stylu "zupa była za słona" ;) Pozdro
Joseph (2015-03-17,10:48): Mnie z kolei podoba się crossowość i zieloność Zielonej Góry. I mówię to jako "poznańczyk" od kilku pokoleń ;)
snipster (2015-03-17,11:11): Dżoseff, fakt, jest parę fajnych terenów wokół ZG, jednak obecna władza dość skutecznie zaczyna zabierać się za wszelkie tereny zielone... ostatni porąbany plan - plany budowy południowej obwodnicy przez Wzgórza Piastowskie, obok już istniejącej drogi, gdzie ruch jest znikomy i ta droga jest niepotrzebna. Ręce opadają. No ale może będzie lepiej ;)
Joseph (2015-03-17,13:28): O tak, każda waaaadza chce żeby było lepiej ;) Każda, każdziusieńka ;)
snipster (2015-03-17,13:56): tia... dla siebie i swoich królików ;)
sobieslaw (2015-03-18,22:06): 40 i 27 sekund - chciałbym kiedyś pobiec dychę tak "powoli" jak Ty... ;)
snipster (2015-03-18,22:22): Sobiesławie, podobno... jak głosi jakaś mądra teza, ograniczenia narzucamy jedynie my sobie, sami, znaczy się nasza mózgownica jak się uprze na coś, to zmiana tego czegoś na coś innego niby jest trudne, ale z drugiej strony teoretycznie łatwe ;) a na serio to nie można porównywać siebie do innych w 1:1, przecież każdy z nas jest inny i mnie osobiście denerwuje i ręce opadają, jak słyszę "ja w 1945 roku to biegałem/biegałam tyle i tyle, a ty teraz latasz tyle i tyle..." ;) każdy jest inny, robi co innego, ma inną pracę, przeszłość, ciało i tak dalej, poza tym nie jesteśmy robotami a bieganie, bynajmniej dla mnie i na moim poziomie jest tylko i aż zabawą, czasem ambitną i dziwną, jednak nie jest to moim jedynym życiem i celem w życiu. Nie można być zakładnikiem własnego siebie :)
Truskawa (2015-03-23,19:50): Nie byłam jeszcze w Twoim mieście ale mam nadzieję na zmianę tego statusu. :)
żiżi (2015-03-25,19:30): Snipi czy Ty sugerujesz,ze tylko na Maniackiej biegają fajne dziewczyny????
snipster (2015-03-26,09:35): Żiżi, ależ nie, sugeruję jedynie to, że w Poznaniu jakoś bardziej je zauważam :P
snipster (2015-03-26,09:35): Iza, jakby co to wpadnij pod koniec czerwca na Parszywą 12 :)







 Ostatnio zalogowani
bobparis
05:54
kamay
05:53
biegacz54
04:49
kuzag
01:12
Marco7776
23:56
camillo88kg
23:43
przystan
23:39
inka
23:30
Roadrunner
23:21
conditor
23:12
Lektor443
22:21
pixel5
22:03
kornik
22:00
kos 88
21:50
Przemek_Czersk
21:49
rdz86
21:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |