Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [50]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Varia
Pamiętnik internetowy
Wariacje biegowe starszej pani

Joanna Grygiel
Urodzony: ------
Miejsce zamieszkania: ŻARKI LETNISKO
3 / 66


2014-02-14

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Walentynkowe refleksje, czyli jak biegaliśmy w Dąbrowie (czytano: 622 razy)

 

Czy po 35 latach spędzonych z tym samym życiowym partnerem można jeszcze obchodzić walentynki? Jasne! Najlepiej niekonwencjonalnie :) A swoją drogą, aby wytrzymać tyle lat razem i nie dać się zwariować, to żyć też warto niekonwencjonalnie, na przykład po pięćdziesiątce zacząć wspólnie biegać. A jak się już wspólnie biega (albo chodzi z kijkami), to w ramach walentynkowego święta można związać się czerwoną tasiemką i wespół--w zespół wystartować w Biegu Walentynkowym w Dąbrowie Górniczej. I my tak właśnie zrobiliśmy w tym roku. A razem z nami jeszcze 114 par biegowych i 21 "kijkowych". Wśród nich byli nasi przyjaciele -- dwie inne leśnoludkowe pary: Mariola z Markiem i Renia z Jarkiem. Można też było startować jako singiel i tak zrobiły 4 Leśne Ludki: Ania i Adrian z kijkami oraz Sławek i Łukasz bez.

Pogoda zrobiła się iście lutowa, czyli pełna wiosna: słoneczko i 12 stopni na plusie. Nad Pogorią III, gdzie usytuowano start, kłębił się kolorowy tłum zawodników i kibiców. Patrzyliśmy z podziwem na wspaniałe przebrania. Czego tam nie było: Amorki, Murzynki, Arabowie, kotki, diabełki, rycerz na koniu i z księżniczką, a nawet seksterrorysta i zomowiec. Słowem cała wesoła menażeria, tylko oczy paść. My byliśmy jakoś mniej ambitni, ograniczyliśmy się do przewiązania w pasie szeroką czerwoną gumką, do której przyczepiliśmy czerwone serduszko i dwa przydziałowe czerwone balony, a Renia wymalowała wszystkim na policzkach serduszka. Czerwone oczywiście. Tak a propos balonów: Jarek wypuścił na wolność dwa nasze baloniki... Niby niechcący, niby to ja nie upilnowałam... Czyżby chciał mi dać coś do zrozumienia? :( Ale co tu deliberować, jest muzyka, jest słonko, wokół pełno przyjaciół -- pora na zdjęcia i rozgrzewkę.

Trochę się niepokoiliśmy tym wspólnym startem, niby różnice w tempie naszego biegu nie są wielkie, wspólnie trenujemy, ale ja ciągle jeszcze nie doszłam do siebie po kontuzji, a poza tym jestem znaną ofermą -- co będzie jak zaplątam się w tasiemki albo nie uda nam się ominąć drzewa z tej samej strony? Nie ma czasu na zamartwianie -- ustawiamy się gdzieś w środku stawki i już jest start. Biegniemy. Za pomocą okrzyków "teraz na prawo", "dawaj z lewej", "bierzemy środkiem" sterujemy naszym tandemem, starając się bezkolizyjnie wymijać inne pary. Chyba poszłam trochę za szybko, bo dopiero w okolicach pierwszego kilometra dogania nas Łukasz, a potem Sławek. Powoli zaczyna mi brakować oddechu, z asfaltu przenosimy się na niezłe błotko i muszę zwolnić. Na jakiejś skarpie łapię poślizg i przez chwilę czuję się jak na nartach wodnych. Elastyczna taśma miedzy nami rozciąga się i za chwilę wystrzelę jak z katapulty! "Zwolnij"--wrzeszczę resztą oddechu. Po drugiej stronie rzeki widać już prowadzącego zawodnika, ma sporą przewagę nad resztą. Nas też zaczynają wyprzedzać kolejne pary. Mobilizuję siły, zwłaszcza, że znów wbiegam na asfalt i jest mi trochę lżej. No cóż, mojemu partnerowi także. Pędzi jak wicher, a ja za nim -- jak po sznurku! Szczerze mówiąc nie mam za wielkiego wyboru :) Taśma między nami rozciąga się do oporu i Jarek chyba czuje w pełni mój słodki (miejmy nadzieję) ciężar. Kibice ostro dopingują, meta tuż tuż..... Jeeeeeest! Dobiegliśmy! Jako 43 para, w sumie nie ma się czego wstydzić.

Po kolei docierają na metę kolejne Leśne Ludki. Podziwiamy przepiękne medale, wchłaniamy bułeczki z kawą i cieszymy się wspaniałą atmosferą, promieniami słońca i sobą nawzajem. Po dekoracji zwycięzców (także w kategorii "najzabawniejsze przebranie"), grupa Paleo proponuje wspólne morsowanie. Rzeczywiście, pomimo wysokich temperatur, na zbiorniku wodnym ciągle utrzymuje się lód, w którym zrobiony jest przerębel. Marek zapala się do tego pomysłu. Mówi, że od dawna tego pragnął i wreszcie może zrealizować swoje marzenie. To nic, że nie ma ręcznika ani odpowiednich butów. Biega boso po lodzie, rozgrzewa się pompkami i śmiało wskakuje do przerębla. Patrzymy z podziwem, okutani w kurtki i polary, żaden inny Leśny Ludek nie jest najwyraźniej skłonny do takiego masochizmu. Chociaż... za chwilę dowiaduję się, że właściwie to mój własny mąż też by miał ochotę.... ale na szczęście może jeszcze nie tym razem. Ufff! A jakby tak zamarzł, został w tym lodzie do prawdziwej (nie lutowej) wiosny? Komu gotowałabym obiadki? No i kto by ze mną biegał? Na szczęście Marek wychodzi z przerębla cały i zdrowy, i możemy szczęśliwie zakończyć naszą przygodę z biegiem walentynkowym. Obiecujemy sobie wrócić tu za rok! A może jeszcze wcześniej?

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
stanlej
17:43
krokodyllos
17:42
andbo
17:40
janusz.m
17:34
Isle del Force
17:27
kolor70
17:24
CZARNA STRZAŁA
17:22
Sypi
17:18
mirotrans
17:16
Łomża
17:16
Rapi15
17:15
valdano73
17:11
fan10
17:08
ab
17:07
WOLF
17:04
anc
17:04
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |