Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
153 / 338


2013-11-17

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
fan leśnego oddechu (czytano: 725 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://youtu.be/6FbWyxdcXEk

 

Roztrenowanie, więc czas na większy luz, tylko... no właśnie.
To tak samo, jak siedzieć przed sernikiem i móc tylko się w niego wpatrywać.
To tak samo, jak być przed plażą i nie móc wejść na nią i sobie poleżeć.
To tak samo, jak być przed dziewczyną, która... zaczyna zrzucać ciuszki i nie móc skonsumować soków tego pysznego owocu ;)
Mordęga dla duszy.

Wytrzymałem 6 dni bez biegania.
Po Wawie przeprosiłem się z drabiną i coś tam dłubałem w domu z remontem (wiecznym), jednak średnia to jest przyjemność ;)

W czwartek postanowiłem spontanicznie się trochę poruszać, na rowerze, po pracy, w ciemnościach.
Miałem drętwy humor. Nie wiem już, czy to te ciemności, czy brak tego i owego, czy czegoś jeszcze innego, ale postanowiłem zmęczyć ten obleśny stan podświadomości. Żeby było hardkorowo - w lesie, w ciemnościach.


Wskoczyłem w krótkie rowerowe spodnie z "pampersem", długi rękaw, cienka ortalionówa Naja, Buff na łepetynę, okulary.
Do tego oczywiście czołówka :)

Po starcie... zanim wjechałem do lasu, dioda informacyjna w lampce rowerowej zaczęła mi już mrygać, że akumulator zaczyna być Low Battery, czekałem więc ile wytrzyma i co się stanie. Mam ją od tygodnia, więc byłem ciekaw ;)
Po dojeździe do lasu (1km) włączyłem czołówę. Mijałem ostatnie lampy i zaczynało być mrocznie.
Na początku prawie wyjechałem z trasy, bo było lekko ślisko. Dreszczyk emocji tym większy, że nogi wpięte w pedały SPD. Postanowiłem zwolnić i nie szaleć... bo jakbym się wygrzmocił, to do rana byłbym już chyba na bank pożarty przez leśne stwory ;)

Pierwsza niespodzianka... dojeżdżam do ogródków przy Wzgórzach Piastowskich.
Z daleka nagle widzę odbicie dwóch oczu... niedobrze, bo są blisko siebie. Czuję podświadomie, jak spinają mi się poślady i modlę się, żeby nie był to dzik. Po paru metrach widzę jednak, że to kotek... ufff czuję rozluźnienie wiadomo gdzie. Kocisko w ogóle jakieś dziwne, bo o mało go nie rozjechałem. Może zjadł coś albo wypalił podejrzanego z tych ogródków? ;)

Brnę dalej. Co chwila rozglądam się na boki. Czołówa daje radę. Lampka od roweru ustawiam na bardzo do przodu. Widoczność extra... która jednak z czasem jakby nieco przygasała. W pewnym momencie, jakoś po 20minutach intensywność lampki jest identyko jak czołówki.
Dziwne, ale dopiero wtedy do mnie dotarła ta myśl - ciekawe co będzie, jak będę musiał wracać na samej czołówce???

Nie minęło 10 minut. Zbliżam się do punktu agrafki. Symboliczny Krzyż przy jakimś polu, na skraju lasu, niedaleko jakiejś wsi.
WTEM (moje ulubione słowo z komiksów "Tytus, Romek i A`tomek") lampka się wyłącza. Poślady znowu się spinają, a ja o mało nie ląduje poza drogą obok jakiegoś korzenia. Jadę dalej.

Po parunastu metrach jakoś ogarniam wizję. Nawet nie jest źle i wporzo. No prawie.
Co chwila głowa mi chodzi na boki i do tyłu.
Percepcję uszno-słyszalną mam na poziomie Stevie Wonder`a. Kiedyś wydawało mi się, że las na jesień jest głuchym lasem. Teraz słyszę wszelkie wręcz szepty mrówek, dżdżownic które podkopują się od drugiej strony kuli ziemskiej, wędrówki czegokolwiek żywego, czy wręcz rozmowy drzew. Poślady spinają i luzują się co chwilę... takie interwały pośladowe można by to nazwać ;)

No jakoś to się jechało... zbliżałem się do końcówki lasu, byłem pół kilosa od parku i latarni. Już widziałem je w myślach. Tylko ostatni podjazd... nagle jednak widzę obok szlaku jedną parę oczu. Auuu. Nie ruszają się. Po chwili drugą parę po drugiej stronie... jakoś odchodzące w bok. Jadę dalej i widzę, że pierwsza para również się wycofuję. Adrenalinka rośnie, tętno bije szybciej, poślady znowu napięte, a ja kręcę jak na Tour de France.
Dojeżdżam do Parku. Ufff... bezpieczny. Na wyjeździe tylko jeszcze jakiś kundel coś tam hau-hauka.


"Ach te roztrenowanie..." myślę sobie po dojeździe do domu. Jednak jak zobaczyłem siebie przed lustrem w łazienie, to dopiero zobaczyłem... byłem cały w błocie. Doszczętnie wszędzie. W zębach mi zgrzytało, zresztą nie tylko tam ;)
Przywiozłem pół kilo lasu do domu.
Przypomniał mi się kwietniowy wypad na rowerze również do tego samego lasu, kiedy to odebrałem rower z serwisu po przeglądzie. Wtedy było identyko, tylko że za dnia :)


Przyszedł weekend, czyli... najpierw znajomi, a potem kuzynostwo.
Poza drenażem kieszeni, lekkim kacem i miło spędzonym czasem, znowu wyskoczyłem na rower. Przecież nie można biegać.

Przyszła Niedziela.
Standardowe śniadanie jak na studiach, czyli o 12ej i luz przy tv i laptopie ;)
Miałem znowu wyskoczyć na rower, jednak tu nastąpił zwrot wydarzeń.
Szykowałem się do wyjścia na jakąś pizzę, czy coś podobnego, żeby potem śmignąć MTB do lasu, jednak naszedł mnie totalny spontan.

A może pobiegać dzisiaj??? :)))

Walczyłem z tą myślą 10 minut. Miałem nie biegać, tylko sam nie założyłem sobie ILE?
Uznałem, że 6 dni wystarczy, oraz że jak już, to ma być wolno.


Dobra. Rozsuwam szafę i widzę jak krótkie spodenki już się cieszą na mój widok :)
Wskakuję więc w krótkie spodenki, długi obcisły rękaw, Buff na głowę, okulary przeźroczyste, skarpetki, trailówy na nogi, opaska na klucze i cienkie rękawiczki. Zakładam Gremlina na łapę, zamykam chawirę, łapie imperialistyczne GPSy... i WIO.

Pierwszy kilometr wręcz skakałem. Problemów z tempem nie miałem po przerwie (oraz mimo malutkiego kaca :p), wręcz przeciwnie, musiałem się ostro hamować... przecież ma być wolno.


Do Lasu wbiegłem jak operator składu owoców tropikalnych - z bananem na ustach. Od razu przypomniał mi się utworek U2 - Where the streets have no name. Byłem w swojej innej rzeczywistości. Ciągle musiałem siebie hamować.
Oczekiwałem też kolki z racji małego kaca i przerwy. Po przerwach zawsze pierwsze bieganie było z kolką. Tym razem nic podobnego. W sumie 6 dni to chyba nie przerwa.

Tup tup wdech... tup tup wydech... tup tup... tup tup...
wydech... jeju ten dźwięk mnie dzisiaj wręcz rozwalił. Czułem się, jakbym pół roku "siebie" nie słyszał. Uwielbiam ten stan, w którym wszystkie zmysły pracują równolegle.
Droga widoczna, przecież dzień. Nic nie szczeka, nic nie wrzeszczy, tylko szumi las.

To było moim serniczkiem, moją plażą, moim dziewczem zrzucającym fikuśne szmatki, którego mogłem dotknąć i skosztować.
Byłem malutkim trybikiem, który wkręcił się w wielką powolną maszynę, która sobie po prostu szumiała... i oddychała.
Delektowałem się tym wszystkim jak po rozstaniu.

Miało być odpuszczenie biegania. Ok, było. Będzie bieganie, lecz dużo wolniejsze i rzadsze. Przez jakiś czas.
Nastał etap delektowatości...



PS. fota z kwietnia o której pisałem, wyglądałem podobnie ;)
a muzka w linku... taka nastrojowa, chilloutowa, taka [tu wstaw co chcesz] ;)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


jacdzi (2013-11-18,06:34): Szybko do lekarza! Ty masz chyba ospe!!! ;-)
(2013-11-18,07:46): czarną ospę ;) interwały pośladowe, o ja pierdziele, mało nie umarłem :-)))
Michału (2013-11-18,08:23): I znowu ten sernik ;) A ja jestem na odwyku :)
paulo (2013-11-18,08:32): też podobne rozterki przeżywałem w miniony weekend; chciałem odpoczywać, ale jak tu wyluzować jak taka piękna, jesienna pogoda? :)
snipster (2013-11-18,08:32): Jacku, hehe to błotko :)
snipster (2013-11-18,08:33): Woście, ja również... jak adrenalinka gwałtownie rosła i malała :)
snipster (2013-11-18,08:36): Michu, ja również... z małym wyjątkiem wczoraj. Przecież nie można drastycznie porzucać wszystkiego ;)
snipster (2013-11-18,08:37): Paulo, niby tak, ale nawet jakby lało to też bym chyba wyskoczył. Jak tu żyć? ;)))
michu77 (2013-11-18,09:25): ...a ja muszę popracować nad tym bieganiem w nocy po lesie. Zazwyczaj... odpuszczam ;p
snipster (2013-11-18,09:30): Michu, w nocy się śpi ;) jak już, to wieczorem po zmroku ;)
TheMarco (2013-11-18,10:15): Największa frajda z jazdy rowerem to właśnie nocą. Nigdy tak do końca się nie wie czy skręciło w dobrą drogę ;) A przyjemność trafić na dziki miałem, biegając wieczorem trafiłem na lochę z warchlakami (gdzieś w sierpniu), trochę się wtedy strachu najadłem :)
Truskawa (2013-11-18,10:28): Fajny wpis. :) U2 też mi sie często nawija na uszy. :)
snipster (2013-11-18,10:44): Marco, hehe racja... też jechałem i się zastanawiałem "czy ja dobrze skręciłem?" :) na rowerze jeszcze jakoś uciekać można, ale po ciemku to już niepewność 99% i wolałbym nie spotkać się z dzikami czy innymi zabłąkanymi psami, a i takie spotkałem kiedyś w zimę jak za sarną ganiały... masakra
snipster (2013-11-18,10:47): Iza, ten utworek jest szczególny, przecież zaczyna się od "i want to run" czyli "chcę pobiec" ;) zresztą czasem takie głupie i dziwne utworki mi się przypominają znikąd jak biegam, że muszę to kiedyś opisać... niech mnie tylko wena najdzie ;)
Kaja1210 (2013-11-18,11:04): "Interwały pośladowe" zaprocentują, będzie jabłuszko nie budyniek ;)
snipster (2013-11-18,11:10): Kaja, a nie wiem nie wiem... nie mi to oceniać ;)
Mahor (2013-11-18,11:56): Uwielbiam takie wpisy.Lekkie,miłe ,swobodne z humorem i pełnym dystansem.Tworzone przez biegacza dla biegaczy a jakże inne od wpisów "wsobnych"nauczycieli,uzdrawiaczy ludu,znękanego życiem chyba nie biegacza Vana.Twoje wpisy są pyszniutkie jak winogrona z Zielonej Góry,bo nasze...czekam na jeszcze...
snipster (2013-11-18,12:00): Mahor, ja jestem tylko człowiekiem... więc nic co ludzkie, nie jest mi obce ;) a winogronka to temat rzeka, wszak z nich powstaje nektar bogów ;)
piTTero (2013-11-18,14:48): od razu widać że prawdziwy biegacz-nałogowicz z Ciebie bo opis tęsknoty za bieganiem genialny:D w ogóle tekst bardzo fajny, czyta się jak to napisałeś "jak operator składu owoców tropikalnych":P jedyne czego nie mogę pojąć to jakiegoś takiego braku adrenaliny, który zmusza Was np. do jazdy rowerem po lesie nocą w zasadzie bez światła xD muszę kiedyś spróbować jak już się dorobię roweru, czołówki i wszelkiego innego sprzętu, który w razie czego pozwoli mi na szybką ewakuację przed parami złowieszczych oczu ^^ pozdrówka
snipster (2013-11-18,15:05): Piter, w sumie u mnie to raczej była ciekawość, niż adrenalina. Adrenalina jest np. podczas zjazdu z jakiejś góry, kiedy balansujesz pomiędzy drzewami na speedzie... można powiedzieć, że no jest wtedy mocna adrenalina, jak mijasz drzewo na grubość kory :))) nawet bardzo mocna hehe :) do tej pory jeździłem wyłącznie po zmroku po mieście, więc chciałem spróbować... a wiadomo, podczas przerw determinacja do ruchu jest przeogromna, więc to był tylko bodziec, który doczekał się właściwej chwili :) jechałem sprawdzoną trasą, którą znałem z biegania i omijałem jakieś piaski, czy podejrzane korzenne rejony, a i tak to wszystko jest pikuś po zmroku :) ale jest ciekawie zarówno na rowerze, jak i podczas biegania. To zupełnie inna bajka :)







 Ostatnio zalogowani
marczy
11:55
tomasso023
11:53
arco75
11:48
MarcinMC
11:46
OSiR Władysławowo
11:41
Citos
11:36
BemolMD
11:33
Admin
11:14
Grzegorz Kita
11:01
Leno
10:57
martinn1980
10:55
edgar24
10:50
INVEST
10:49
Paw
10:45
szyper
10:43
michu77
10:30
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |