Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
152 / 338


2013-11-14

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bieg (Nie)podległości (czytano: 824 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://youtu.be/5RqMgupbnWA

 

Życie wciąż zadaje nam jedno podstawowe pytanie, kiedy tańczymy do rytmu, którym wydaje się być czas.
Możemy odnieść wrażenie, że poruszamy się dziwnie, jednak splot wydarzeń steruje nami powodując zmianę naszego rytmu.
Czy to możliwe, że można zrozumieć te rytmy, do których tak tańczymy?
Pytaniem zatem jest: czy jesteśmy w stanie tańczyć do tego rytmu?

Mijając drugi kilometr w Biegu Niepodległości w Warszawie wydawało mi się, że jakoś tak podświadomie udaje mi się tańczyć do tego rytmu.
Jednak... od tego momentu zacząłem błądzić, zamiast walczyć. Byłem zdecydowanie niezdecydowany, jak samobójca na moście, który zawiązuje sznurówki w butach, w których zamierza skoczyć i się... wiadomo. Bez sensu.
Z góry, przed startem skreśliłem sam siebie. Byłem bez wiary. Taki muminkowaty.

Po paru dniach czuję tylko sportową złość, bo mogłem i w sumie były ku temu warunki, aby powrócić w tym zacnym Narodowym Święcie z życiówką na dyszkę.

Po drugim, czy trzecim kilometrze przypomniał mi się, nie wiedzieć czemu daaawny utworek, który błądzi w moich myślach i przypomina się bardzo rzadko. W myślach miałem tylko


nie mogę oddychać
nie mogę oddychać
tonę...



zanim jednak zacząłem tonąć, zdałem sobie sprawę z tego, jak ważne są detale.

Pomarudzę...
Do Wawki przyjechałem dzień przed startem. Tym razem sernik omijałem z daleka. Lekko popołudniu po odbiorze pakietu startowego wciągnąłem małą rybkę ze szpinakiem, a wieczorem pyszny makaron... również ze szpinakiem ;)
Pokój w hostelu miałem mieć single, jednak dostałem 6 osobowy do samodzielnego użytku hehe. Taka sytuacja...

Wieczorem nie szalałem ze słodyczami i wciągnąłem tylko pół paczki jakiś herbatników. Zaplanowałem, że skoro start jest o 11:11, oraz że o 10:20 byłem umówiony z ludźmi z firmy na wspólne foto, chciałem być przed 10 albo najpóźniej o 10:00 pod Arkadią, w której miały być szatnie i depozyty.
Polazłem spać przed 23:00... masakra. Pobudka o 7:00.
Po raz pierwszy zasnąłem praktycznie od razu ani razu się nie budząc. Nie pamiętam kiedy tak miałem. Byłem ostro wytyrany tygodniem w pracy i zmęczeniem.


Rano wylazłem jakoś 9:20 i 5 minut później byłem na przystanku przy Centralnym. Było już paręnaście osób. Myślałem, że tramwaj zaraz się zjawi.
Niestety, tramwaj się nie zjawiał. Ludzi przybywało, czas uciekał i przed 10tą zdałem sobie sprawę, że pół godziny czekania to trochę za długo.
Zacząłem studiować mapkę połączeń przy przystanku i o 10:00 postanowiłem, że daję ostatnie dwie minuty "a może jednak przyjedzie".
Nie przyjechał.

Wyjścia miałem dwa, albo z buta około 3km zaiwaniać, albo się przejść pół kilosa na metro, potem z jakiegoś "przystanku Gdańskiego" jakoś tak z 400m z buta do Arkadii. Wybrałem metro, aby oszczędzać nogi na bieg. Po dojściu do Arkadii błądziłem w poszukiwaniu owej szatni. Wszędzie było pełno biegaczy. Samo centrum handlowe było nieczynne, lecz udostępnione biegaczom. Po kilku wycieczkach do środka i na zewnątrz w końcu ktoś mi powiedział, że szatnie i depozyty są na poziomie -1.

Znalazłem. Zacząłem się przebierać i... założyłem długi rękaw, na to koszulkę. W myślach miałem "za ciepło, za ciepło", jednak rano było zimno i bałem się przewiania.
Zawsze słuchaj swojej podświadomości! ja tym razem znowu jej nie posłuchałem...
Oddałem torbę do depozytu, żeby wrócić po nią i po... rękawiczki! :)
Odstałem jeszcze swoje w kolejce do WC i ostatecznie jak wyszedłem z Arkadii gotowy do rozgrzewki była godzina... 10:55, czyli 15 minut do biegu!

Kurna żesz... a miałem tu być godzinę wcześniej.
Musiałem poprawić sznurówki i zawiązać je na nowo, oraz złapać przecież bardzo ważne imperialistyczne satelity do GPS w Gremlinie! ofiara losu to ja ;)

Rozgrzewkę zacząłem uwaga o godzinie 10:59 (start był o 11:11). Szybki dolot w okolice startu, gdzie kręciły się spore tłumy i spiker właśnie nawijał, że zaraz ruszają wózki!
kurcze, zrobiłem trzy szybkie przebieżki, żeby nie było, że się nie rozpędziłem... jednak serducho i w ogóle cała reszta mojej cielesności była nadal nierozgrzana, mimo dwóch warstw i rękawiczek ;)
Znaczy się, gorąco zaczynało mi już wtedy być, jednak nie byłem rozgrzany ruchowo...
Dwie warstwy to ja zakładam na siebie dopiero wtedy, kiedy jest w okolicach zera! a nie +8C

Poleciałem więc do strefy. Po chwili ruszyli wózkarze i oznajmiono, że startować będzie Premier, Pan Tusk, no i że hymn odśpiewamy.
Bardzo mi się to spodobało... żeby tak narodowcy i reszta polityków zaczęli w takiej formie spędzać to Święto, było by pięknie.

Po chwili start
miałem wrażenie, że stoję w strefie 50 minut. W sumie by się zgadzało, bo przede mną był Premier ze swoją świtą, która ostatecznie przyleciała w niecałe 50 minut ;)
Po paru metrach o mało się nie zabiłem o fotografa, który próbował biec. Po chwili ominąłem innego, który również próbował biec, jednak nie patrzył w bok i machał aparatem tak, że o mało nie wsadził mi obiektywu do buzi. Pysznie.

Ominąłem towarzystwo i zdałem sobie sprawę, że lecę po złej stronie ulicy. To już nie miało znaczenia. Byłem białasem wśród czerwonych ;)
Starałem się hamować, żeby nie skończyć po kilosie swojego ścigania, jednak nie za wolno, aby trochę się już rozpędzić.

W myślach miałem cały niedawny kilkudniowy okres. Błąd. Zamiast myśleć o bieganiu, błądziłem myślami gdzieś tam, sam już nie wiem gdzie. Leciałem bez przekonania. Taki bezuczuciowy bieg. Jak na treningu.

Po wspomnianych już 3km czy 4km powróciłem do uczuciowego biegania, ponieważ wszystkie moje bezuczuciowe treningi kończyły się tym, że łapałem się na bezjajecznym oddychaniu. Niestety również dopadło mnie to teraz.
Uświadomiłem sobie, że ja lecę prawie z zamkniętymi ustami, oddycham jak w kinie, zamiast łapać oddech jak wieloryb na oceanie, jak Tommy Lee Jones w Ściganym, jak facet z jajami na wyścigu.
Efekt łatwy do przewidzenia. Przed nawrotem zaczęło mnie przytykać. Tempo spadło do nieco poniżej 4:00 na km.

Początek w tym zamyśleniu wyszedł obiecująco: 3:39, 3:43, 3:56, 3:52 i 3:55
Od tego momentu powróciła moja trauma i słowa "i can`t breathe, i can`t breathe..."

Patrzę wokół, wszyscy powoli mnie wyprzedzają. Czy ja biegnę z jakąś oponą? ;)

Nawet taka jedna dziewczyna w koszulce Tattoo Convention, którą oglądałem z każdej strony zastanawiając się, w którym miejscu to Ona ma ten niby tatuaż, bo nigdzie nie był widoczny... teraz odjeżdżała z lekkością sarenki. Motyla Noga żesz!!!

wyć, wyć, wyć? nie, nie chciało mi się nawet wyć
Po chwili zauważyłem kolejną dziewczynę, która zwalniała. Leciała na krótko.
myślę sobie, że zaraz się z nią zrównam, powiem... żeby się podczepiła pode mnie i jakoś razem doczłapiemy do mety, jednak... po zrównaniu się ze mną, po pięciu metrach przyspieszyła i nie zdążyłem nawet spróbować coś rzec.
Panna z tatuażem odjechała, panna na krótko odjechała... i żeby dobić ostatni promyk nadziei, to mijał mnie po chwili gość z flagą w łapie.

Bez kozery, ale tego rytmu i melodii moja słaba psychika nie zdołała unieść... Leci gość z flagą na kiju w jednej łapie i z łatwością Porsche mnie wymija.
Dramat...
dramat się nie kończył, bo z drugiej strony przeleciało Ferrari, znaczy się inny gość z Wózkiem!

czułem się jak Pan Samochodzik ;)

Kiedy mijałem budynek centrali firmy na Jana Pawła II po raz pierwszy byłem ucieszony jego widokiem, że aż chciałem tam wejść i jakąś delegację czy coś... popracować, aby nie biec w tej popelinie ;)

Ostatni kilos starałem się jak mogłem, jednak kiedy fabryka nie daje, to nie ma i już. Ostatnie pół kilosa, kiedy widziałem metę już leciałem jak na stadionie "przecież to prawie jak ostatnie kółko". Jakoś podziałało, a finisz... no w sumie fajny był ten finisz.

Za metą ledwo złapałem powietrze i zbliżał się gość, żeby mnie poklepać. Chciałem się pochylić i złapać więcej powietrza (ooo teraz to się oddychać mi zachciało ;)) jednak kiedy widziałem jego rękę, którą chyba chciał mnie klepnąć po plecach, od razu... prawie pawia nie rzuciłem. Znaczy się finisz był chyba udany ;)
Przeszedłem jednak dalej, dostałem medal, potem jakieś Izotoniczne coś i już byłem gotowy do następnego biegu :)

Rozciągając się dopiero do mnie dotarło, że ja przecież na bieg przyjechałem, a nie pobłądzić myślami nie wiadomo gdzie... echhh

Półmetek leciałem na życiówkę, znaczy się na coś w okolicach 38:00, skończyłem ostatecznie z wynikiem 39:00
wynik śmieszny, bo jakbym nie cyrklował, to bym nie trafił tak równego czasu.

Jednak to niecałe pół minuty za życiówką. Aż, czy tylko pół minuty?


"Can you dance to my beat"?
jednak tego dnia nie potrafiłem zatańczyć. Przy roztruchtaniu zdałem sobie sprawę, że teraz koniecznie muszę się roztrenować, odpocząć. Maraton w Berlinie jednak swoje zostawił.
Może zrobiłem błąd i zaraz po nim nie zrobiłem 3-4 dni przerwy, tylko "oszczędzałem" się biegając?
Taka papka w sumie wyszła z tego wszystkiego. Zdałem sobie sprawę, że nie można Albo-Albo. Albo się odpoczywa, albo się dalej biega.

Na pozytyw mam to, że ostatnio robiłem "drugi zakres", który wyszedł nieco lepiej, niż zakładałem i chyba on mnie trochę rozpędził w porównaniu do dyszki w Lubinie.
Na negatyw niestety jest to, że nie potrafię się rozpędzić, tym bardziej nie potrafię wejść na wysokie obroty z serduchem (przemęczenie?).
Średnio wyszło mi 176 uderzeń w tym biegu, kiedy mój max to 191/190...
Bieg położyłem jednak kilkoma rzeczami, echmmm

Jak to było? "gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka..." ;)

Odnośnie ubrania się to nawet nie chcę na siebie patrzeć.
Ubrałem się jak moher na zimę, a nie jak na wyścig na wysokich obrotach. Byłem zgrzany zaraz po starcie.
Dwie warstwy... no i rękawiczki, brawo :)


Gdybać więc kończę, zacząłem roztrenowanie, tak mi należne...


Bieg Fajowy. Żywa flaga... coś fantastycznego.
Tylko ta komunikacja... no ale "akurat" tej jednej rzeczy nie doczytałem. Zresztą nie tylko ja tam stałem pod Centralnym w oczekiwaniu na tramwaj ;)


rytm życia leci dalej :)


--Fota oczywiście z MaratonyPolskie.pl ;)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


(2013-11-15,07:19): Nic się nie staaaałoooo, Piotrze, nic się nie stałooooo! :-)
(2013-11-15,08:10): myślę, że na Twoim obecnym poziomie sprawności to było TYLKO pół minuty a nie AŻ pół minuty. Sporo biegasz i o życiówki już przecież nie tak łatwo jak na początku... Poza tym sądzę że są biegi, w których trzeba brać udział niezależnie od celu-wyniku, i takim właśnie jest Bieg Niepodległości. W dowolnym mieście. Tak więc gratuluję zwycięstwa, bo porażką byłoby nie jechać.
snipster (2013-11-15,08:34): Piter, LOL hehe :)
snipster (2013-11-15,08:36): Woście, niby tak, tylko że mnie stać na dużo lepszy wynik, wiem to z jednej strony, z drugiej zawsze coś mi komplikuje... albo ja sam sobie komplikuje ;)
jacdzi (2013-11-15,08:36): Gdybys serniczka nie oduszczal byloby ponizej 3"/km
snipster (2013-11-15,08:37): Jacku, nie nie nie... serniczka przed biegiem już nie wciągnę, bynajmniej nie w takich ilościach, jak niedawno ;)
paulo (2013-11-15,09:12): ponoć 532 dni czekałeś na życiówkę w maratonie :), więc może należałoby sobie jeszcze dać czas i przygotować się do niej na 10km? :)
snipster (2013-11-15,09:20): Paulo, nieeeee nieeeeeee, jak mam czekać półtora roku na życiówkę na dychę, to się chyba pochlastam ;) na wiosnę będzie atak, koniecznie! :)
krunner (2013-11-15,09:41): Mimo wszystko gratulacje. A o życiówki nie tak łatwo jak na początku, wiadomo. Wierzymy w Ciebie, chłopaku :) :)
snipster (2013-11-15,09:47): KRunner, Dzięki ;) ale chyba sam muszę najpierw uwierzyć, bo zabieram się do tego jak kot do jeża...
Shodan (2013-11-15,09:53): W czasie PM warszawskiego, kiedy już w końcówce leciałem na ostatnich oparach, wyprzedził mnie facet przebrany za różowego prosiaczka. Miało co nie usiadłem ;)Z tego wszystkiego chyba już lepszy gość z flagą... Widać to był ten dzień, który nie był tym dniem... Nie ułożyła się logistyka, a potem już domino poleciało. Pozytyw: masz rezerwę, trochę cierpliwości i wystrzelisz.
snipster (2013-11-15,10:01): Shodan, a to przepraszam... różowy prosiaczek wygrał zdecydowanie :)))) usiadłbym chyba, jakby mnie ktoś taki jeszcze wyprzedził :))
Kaja1210 (2013-11-15,12:31): Bardziej przeżywałeś Gościa z flagą czy te dwie dziewczyny? Pamiętam jeden mój start w tym roku (przeciętny zresztą) i słowa kibica "Józek, babie się dajesz?" kiedy wyprzedzałam faceta. A te 30 s to wypadek przy pracy. Wynik poniżej 40 to jest klasa sama w sobie :)
snipster (2013-11-15,12:51): Kaja, oczywiście, że te dziewczyny... bo nie miałem już co oglądać i właśnie wtedy ta Flaga mnie wzięła i wózek i w ogóle dużo ;) hehe ale tekst dobry, kiedyś go słyszałem już :)
Truskawa (2013-11-16,07:59): 11:11 to godzina Turnaua.. a tak mi przypomniałeś. :)) I nie marudź chopie bo ja bym wiele dała żeby biegać tak jak Ty!! Dla mnie super! :)
snipster (2013-11-16,12:09): nie wiedziałem, że to godzina Turnaua ;) Senkju Truskawo ;)







 Ostatnio zalogowani
Jurek3:33:33
01:02
camillo88kg
00:26
ksieciuniu1973
00:25
  Tomasz.Warszawa
00:15
s0uthHipHop
23:20
Andrzej Kalini
23:16
szyper
22:59
szakaluch
22:59
arco75
22:57
SzyMen
22:46
gpnowak
22:37
Admirał
22:22
jantor
22:21
Andrea
22:18
porywczy
22:12
Admin
22:08
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |