Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna/Wałbrzych Podgórze
40 / 89


2013-02-19

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Matki Polki komandoski (czytano: 629 razy)

 

Wszystko zaczęło się od tego zdjęcia
które zostało zrobione na moich pierwszych zawodach biegowych
w jakich wystartowałam - IV Biegu Katorżnika w 2008 roku.
Jakiś czas wcześniej
już trochę sobie pobiegiwałam
w zaciszu wrocławskich wałów
lecz byłam zdziczała jak Caballo Blanco w Miedzianym Kanionie.
Zawody sportowe to był dla mnie nowy nieznany świat.
Świat do którego jak mi się wydawało wcale mnie nie ciągnie.
Jednak gdy siedząc wygodnie przed komputerem
z wypiekami na twarzy oglądałam filmiki
z poprzedniej edycji tego ekstremalnego biegu przełajowego
postanowiłam że koniecznie muszę tam być!
Rzuciłam się w wir przygody dokonując
spontanicznego zapisu na bieg z głębokim przekonaniem
że jakoś to będzie
i to jakoś okazało się
zdecydowanie przerosnąć moje oczekiwania.
Przed biegiem dramaturgii w budowaniu wydarzeń dodała pogoda.
Dzień przed zawodami nad miejscem startu - Kokotkiem koło Lublińca
przeszła trąba powietrzna zrywając dachy z okolicznych domów
wyrywając drzewa z korzeniami no i dewastując część
i tak już niełatwej trasy.
Jak na sierpień było też dość zimno.
Moi rodzice którzy przyjechali mi kibicować
zobaczyli w drodze do biura zawodów
finiszerów kolejnych biegów eliminacyjnych
zziębniętych od przebywania przez długi czas w zimnej wodzie
z rozbitymi o podwodne przeszkody piszczelami
i z przerażeniem pytali czy aby na pewno chcę wystartować w tym "biegu"?
Oczywiście robiłam dobrą minę do złej gry
udając że ogóle się nie martwię
w duchu zastanawiając się czy uda mi się wyjść z tego cało.
Pamiętałam zapis w regulaminie
że woda w jeziorze miejscami może dochodzić
do 1.5m, a ja mam przecież 1.64m!!! myślałam.
Wystrzał startera
i woda się zagotowała
tłum ludzi gruchnął w wir wydarzeń
przebierając bezwładnie kończynami
to trafiałam na grunt to go traciłam
krótkie odcinki biegu
przeplatały się z brodzeniem w wodzie
wkrótce ten raj się skończył
i czekały nas już tylko
rowy melioracyjne z czarną
lodowatą wodą
w której pełno było
podwodnych pułapek dla nóg.
Taki profil trasy sprawiał
że bardzo trudno było walczyć o lokatę
a ludzie którzy powinni z zasady ze sobą rywalizować
pomagali sobie nawzajem idąc jak po sznurku jeden za drugim
i informując się o kolejnych podwodnych przeszkodach.
Miałam sporo szczęścia
znalazłam się w grupie na początku stawki
i tak dobrnęłam do mety.
Martwiąc się po drodze głównie
o to by pewnie postawić nogę
w każdym kolejnym kroku
ani się obejrzałam jak rowy melioracyjne zmieniły się w gęstą breję
a gęsta breja wyprowadziła mnie na dobieg do mety.
Zamazana w błocie od stóp do głów
byłam rozpoznawalna głównie dzięki
numerowi startowemu który i tak już wymoczył
się przez ponad godzinę taplania w bagnie.
Wbiegłam na metę kompletnie pozbawiona sił
i niesłychanie szczęśliwa że udało mi się przejść cało przez tą katorgę.
Żeliwna kilkukilogramowa podkowa zawisła na mojej szyi
i niemal natychmiast przestała mieć znaczenie
bo oto właśnie dowiedziałam się że w biegu eliminacyjnym do jutrzejszego finału
- biegu po złotą podkowę
kwalifikują się trzy pierwsze kobiety z każdego biegu
a ja byłam właśnie tą trzecią.
Moje szczęście pomieszało się z konsternacją
Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać
że dostałam przywilej powtórzenia tej trasy z nawiązką w dniu jutrzejszym.
Siedząc w wannie i patrząc na moje zbite na kwaśne jabłko piszczele
podjęłam decyzję brzemienną w skutkach
choć nie mogłam jeszcze wtedy przypuszczać że
jej konsekwencją będzie wyjątkowa babska przyjaźń.
Następnego dnia stojąc w tłumie zwycięzców
którzy w nagrodę za trud otrzymali kolejne jego pokonanie
Zamiast się martwić
zaczęłam rozmowę z dziewczyną która wybijała się z tłumu
jej mahoniowe kręcone włosy pięknie kontrastowały
z niebieską bluzką
w oczach miała siłę i spokój
Tego było mi trzeba
moja rozmówczyni przy bliższym poznaniu
okazała się być bardzo sympatyczną osobą
Jak się okazało miałyśmy bardzo podobny czas
z dnia poprzedniego
i choć wcale tak się nie umawiałyśmy
pomyślałam że będziemy
trzymać się razem.
Podobnie jak dnia poprzedniego
wystrzał startera
wyzwolił w tłumie lawinę emocji
która pociągnęła nas za sobą
Straciłyśmy się z oczu
lecz nie to było teraz moim zmartwieniem
wykonując te same czynności w na tej samej trasie
czułam że syndrom dnia poprzedniego
odcisnął na mnie swoje piętno
i choć nie miałam zegarka wiedziałam
że przesuwam się znacznie wolniej niż wczoraj.
Moim celem było po prostu dobrnąć cało na metę
skoncentrowałam się więc na tym
aby nie szarżować.
Grupa biegaczy w której się znajdowałam
powoli się skrystalizowała
na wąskich rowach z czarną wodą.
Podobnie jak w biegu eliminacyjnym ludzie sobie nawzajem
pomagali informując się o czyhających w wodzie pułapkach
zasysającym bagnie czy głębokich rowach.
Moim pacemakerem
tego biegu była pogodna kobieta z hartem ducha do walki
nie wiem skąd ale wiedziałam że potrafi poradzić sobie w każdej
nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji
szybko złapałyśmy nić porozumienia
choć nasza konwersacja z początku
ograniczała się do jej powtarzanych monologów
- "uwaga korzeń":)
to jednak gdzieś po drodze z punktu "a" do punktu "b"
choć prawie się nie znałyśmy
dowiedziałyśmy się o sobie że możemy na siebie liczyć.
Razem dobrnęłyśmy dzielnie do mety
gdzie powieszono nam na szyi takie same złote podkowy
a tam już czekała ta trzecia
- dziewczyna którą poznałam na starcie
Stanęłyśmy razem i zaczęłyśmy rozmawiać.
Wtedy właśnie ktoś zrobił nam zdjęcie
i tak powstała ta fotografia.
Czas płynął dla mnie wartkim strumieniem
zdążyłam się przeprowadzić
wyjść za mąż
zarzucić na chwilę bieganie by znów do niego wrócić
po urodzeniu Oseska
Tyle rzeczy się we mnie zmieniło
a fotograficzna pamiątka z mojego pierwszego biegu w zawodach
pozostała taka sama tyle, że z czasem
stała się bardziej symbolem naszej biegowej przyjaźni niż mojego debiutu
Dziewczyny też nie próżnowały
podczas gdy ja starałam się im dorównać
stając się połączeniem mamy i biegaczki
one jako "Matki Polki" zdobywały kolejne szlify
w ekstremalnych biegach
takich jak Maraton Komandosa
czy Maraton Twardziela.
Od czasu do czasu spotykałam się raz z jedną raz z drugą
na przeróżnych imprezach mniej lub bardziej przełajowych
wciąż jednak nie po drodze było nam wystartować razem
W końcu jak policzyłam
okazało się że nie biegłyśmy w żadnym biegu we trójkę już 5 lat!
Żeby to zmienić
postanowiłam dorównać dziewczynom
w ich sile i determinacji
i stanąć z nimi na starcie IX Maratonu Komandosa
w którym obie biegały od dawna
a co z kolei od dawna było i moim nieśmiałym marzeniem.
Moje plany spaliły jednak na panewce
rozchorowałam się tuż przed biegiem
i gorzko rozczarowałam samą siebie.
Na pocieszenie pozostał mi fakt
że niedługo jest połówka komandosa
i okazja do spotkania z Kasią.
Mundur, plecak i buty wojskowe
skompletowałam już dawno
teraz pozostało sprawdzić czy nie wymięknę
na tle moich przyjaciółek
i dam radę dźwignąć te 10kg
na dystansie 21.097.
Na liście startowej
raptem zauważam kilka kobiet
i to głównie tych "mundurowych"
Pewnie i ja gdybym nie znała Ewci i Kasi
to nie podejrzewałabym siebie
o takie rzeczy
ale dziewczyny ośmieliły mnie
do sięgania wyżej i dalej
niż sama sobie wyobrażałam.
A więc do dzieła!
10kilogramowy plecak
nie wydaje się aż tak ciężki
gdy niesie się go z uśmiechem,
a ja cieszę się dziś na spotkanie z Kasią jakbyśmy
umówiły się na jakieś babskie pogaduchy
a nie na półmaraton komandosa.
Po odebraniu numerów startowych
zważeniu plecaków
mamy kilka chwil
na krótką wymianę zdań przed startem.
Pomimo ogromu wysiłku jaki zaraz
ma na mnie spaść jestem spokojna.
Czuję że tu właśnie zmierzałam
i było tylko kwestią czasu kiedy
wystartuję w tym biegu.
Kilka informacji technicznych
i ruszamy rundą honorową
wokół stadionu WAT.
Nie wiem czy to ciężar plecaków czy doświadczenia
powoduje że biegniemy zwartym szykiem w milczeniu.
Trzymam się gdzieś z tyłu stawki
moim celem jest przecież samo ukończenie biegu.
Kręta 7 kilometrowa pętla
na terenie poligonu WAT
ma sporo zakrętów i kilka
niespodzianek z małym błotkiem
akurat spotykam tam Kasię
przypomina mi się bieg Katorżnika
nawet wspominam coś o tym i ruszam dalej.
7km mija mi jak z bat strzelił
na końcu pętli jest jeden niewielki podbieg
na widok którego większość
zawodników się krzywi
gdy do niego docieram
zwalniam więc tempa by wejść pod górę
i czuję że moją "piętą Achillesową" w tym biegu
będą właśnie pozdzierane pięty.
Od samego zakupu wiedziałam że będzie z tym problem
cóż
żołnierze zawodowi biegają pewnie w swoich butach roboczych
ja kupiłam najtańszą wersję dostępną w sklepie z militariami
Pierwszy trening pokazał mi już próbkę tego
co miało mnie teraz czekać.
Tak więc spodziewając się najgorszego
biegnę po prostu dalej
i staram się nie myśleć o swoich stopach.
Z każdym kolejnym kilometrem plecak zdaje się być cięższy.
Cała moja taktyka
opiera się na utrzymywaniu równego tempa
i odliczaniu kolejnych kilometrów.
Do 14 km jakoś się udaje
po skończeniu drugiej pętli
wybijam się się z rytmu by napić się herbaty
moje ciało widząc metę do której tak naprawdę mam jeszcze 7km
zaczyna dawać mi znaki
że mam dość i w tym miejscu właśnie powinnam się zatrzymać.
Już wiem że cały ten półmaraton
rozgrywa się tak naprawdę na tych ostatnich 7km.
Próbuję marszu by nabrać sił do dalszego biegu.
Ku mojemu zaskoczeniu jednak plecak
okazuje się być jeszcze cięższy gdy idę.
Staram się odciągnąć myśli od wysiłku
i postanawiam skupić się na
utrzymywaniu dystansu do dziewczyny która właśnie mnie wyprzedza
Pomaga na krótko.
Świadomość że meta jest blisko
pomaga bardziej
zwłaszcza że odkąd minęłam 14km
o niczym innych nie marzę jak tylko o dobiegnięciu do celu.
Na zegarku mam
niewiele ponad dwie godziny
niemożliwe abym miała mieć tu lepszy czas niż na Wilczych Groniach
a jednak biegnę na podobny wynik z tym że tutaj jest 6km więcej
ta myśl teraz trzyma mnie przy życiu
okazuje się bowiem że jest ze mną znacznie lepiej niż moje ciało mi podpowiada.
Nie daję się złamać
choć plecak przygina mnie już do samej ziemi
wiem że dam radę
jeszcze tylko ten podbieg a zanim widać już stadion.
Na górce ze zmęczenia z trudem utrzymuję równowagę
by nie zsunąć się bezwładnie w dół po oblodzonej skarpie jak chłopak przede mną,
zbiegam bokiem trzymąjc się krzaków.
Od teraz wszystko jest już z górki
przy trasie dostrzegam Moją Drugą Nie Tylko Biegową Połowę
która tym razem jest moim aniołem stróżem.
Przebiegamy razem kilka metrów
Dzięki niemu podrywam się jeszcze jakoś do walki na końcówce.
Wybiegam na ostatnią prostą
i oczom moim ukazuje się wielki zegar
gdy go mijam wskazuje 2:38:40
Zatrzymuję się tuż za metą
nie mając sił nawet na to aby zdjąć z siebie plecak
i wtedy podchodzi do mnie żołnierz
mówiąc że zabiera go do ważenia
to uczucie ulgi po jego zdjęciu
-bezcenne.
Zanim dociera do mnie to co się stało
na metę wbiega kolejna zawodniczka
- to Kasia.
W jej oczach widzę swój własny wysiłek jak w lustrze
nie potrzeba nawet słów.
Chwilę po biegu doświadczam największego zmęczenia
jakie mnie kiedykolwiek spotkało
tyle że kumuluje się ono w plecach nie w nogach
ból mięśni powoduje że nie mogę unieść ręki
ale teraz to nie ma już znaczenia
najcięższe chwile za mną
pozostały jeszcze tylko przyjemności.
Na dekorację i medale dla wszystkich trzeba czekać kilka godzin
tutaj na mecie każdy jest zwycięzcą
każdego wyczytują z imienia i nazwiska wręczając mu medal
We mnie budzą się jednak obowiązki Matki Polki
i tłumacząc się że muszę wracać do Oseska
odbieram medal wcześniej.
Żegnam się z Kasią
ale czuję że niedługo znów się spotkamy tym razem we trójkę
i to na pełnym "Maratonie komandosa"
Wracam do domu
i codzienności
w której jestem po prostu mamą
oddaję Oseskowi medal za chwilę spokoju
lecz z góry wiem że nie mam na to co liczyć.
Uśmiecham się i myślę
że z pewnością nie poradziłabym sobie tak dobrze w tym biegu
gdybym codziennie jak każda mama
z zupełną łatwością nie nosiła na rękach swojego 13kg dziecka
i w tym momencie
przypomina mi się motto ze strony głównej Półmaratonu Komandosa:

"To co się w największym wysiłku tworzy,
winno wyglądać tak, jakby powstało szybko,
prawie bez wysiłku z zupełną łatwością,
na przekór prawdzie." Michał Anioł

Tak
Macierzyństwo to geniusz natury i najlepszy trening.

Ten wpis dedykuję Ewci i Kasi, mamom i biegaczkom,
które natchnęły mnie do podejmowania wyzwań
na które sama z siebie pewnie nigdy nie miałabym odwagi się zdecydować.
Dziękuję Wam dziewczyny jesteście WIELKIE!!!!







Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


zurkas (2013-02-20,11:37): Hmmm...taaaa... Ewcia? Damy radę coś dopisać? Chyba NIE ;) Pati, mówiłam Ci, jeden wdech, jeden wydech, a potem wszystko z górki...;) potem z łatwością wyzwolisz z siebie Komandoskę ;)
Patriszja11 (2013-02-20,15:09): Tak wiem:) Pamiętam jeszcze Ewci powiedzenie, że każda pod górka ma swoje z górki zawsze je sobie przypominam na trudnych podbiegach:) No a bieganie z plecakiem to jeszcze inna bajka, kojarzy mi się trochę z "Mitem Syzyfa" teraz po tym półmaratonie jeszcze lepiej rozumiem słowa A.Camusa "Aby wypełnić ludzkie serce potrzebna jest walka prowadząca ku szczytom trzeba wyobrazić sobie Syzyfa szczęśliwym" a ja od ostatniej soboty jestem właśnie taki Syzyfem szczęśliwym:)
Ewcia (2013-02-21,09:35): Kasiu,nic dodać nic ująć :) czas strasznie szybko leci ,5 lat niczym pstryk.Z górki,pod górkę ,plecakiem czy bez,teraz to już nie migniemy się od wspólnego startu.Kolejność na mecie ustalimy już telefonicznie :)
Patriszja11 (2013-02-22,14:53): Tak dokładnie:) wobec tego już spieszę się z zapisem na jubileuszowy także dla nas X Maraton Komandosa.







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
15:37
xtomaj
15:19
czewis3
15:08
Biela
14:59
mieszek12a
14:41
ronan51
14:24
Stonechip
14:21
Leno
14:17
przemcio33
14:11
Nicpoń
14:09
duck
14:03
lida401
13:52
cierpliwy
13:28
galik
12:51
StaryCop
12:36
Admin
12:28
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |