Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
98 / 218


2010-12-08

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
ja mikołaj (czytano: 570 razy)



W zeszłą niedzielę, dzięki wybitnej uprzejmości kilku osób, miałem możliwość wystartowania w Półmaratonie św. Mikołajów. Odgrażałem się wprawdzie, że potowarzyszę zawodnikom nieoficjalnie, ale w ostatniej chwili, okazało się, że przy odrobinie wysiłku i nieocenionej wręcz pomocy Artka (który zresztą podarował mi pakiet), dam radę przebiec te zawody z numerem i na pełnych prawach. Oczywiście skorzystałem. Jestem też w pełnym szoku, że organizator nie robił najmniejszych problemów z powodu dwukrotnie przenoszonej opłaty startowej(!). Byłem święcie przekonany, że usłyszę przynajmniej dwa razy, coś w stylu: ale tak się nie da i/lub za późno. Tak czy inaczej, po załatwieniu tych nietypowych formalności, stanąłem na starcie imprezy, przyodziany w rynsztunek mikołajkowy, tak jak i cała reszta licznego grona zimowych biegaczy. Narzekałem w tym roku kilkakrotnie na upał podczas przeróżnych biegów, więc dla zachowania równowagi, tym razem, chciałbym szepnąć kilka cierpkich słów w stronę dowcipnisia, zawiadującego pogodą, w sprawie przygotowanych warunków meteorologicznych do biegania podczas tegoż półmaratonu. Było zimno jak diabli. Zimno i nieprzyjemnie. Może termometry nie wskazywały jakiegoś ogromnego minusa (przed startem było raptem -10), ale w związku z tym super niezbędnym przecież wiaterkiem, temperatura odczuwalna musiała, jak na moje gusta, być z 5 st. niższa. No i ponieważ nie mam zielonego pojęcia kiedy powiedzieć sobie: spokojnie kolego, nie warto; to oczywiście postanowiłem się ścigać. A na jak ogromną głupotę się zdecydowałem miały wpływ cztery rzeczy: po pierwsze – przeprowadzam eksperyment i sprawdzam jaki wpływ na moje osiągi biegowe może mieć dieta bezmięsna, na której jestem od ponad tygodnia, po drugie – od tygodnia sprawdzam również, ile jestem w stanie przetrzymać bez spożywania alkoholu i po trzecie, co na bank ma związek z podrugim – bardzo źle ostatnio sypiam, a w nocy z soboty na niedzielę (lekki stresik?) nie spałem wcale, a po czwarte – po czwartkowym treningu byłem przeziębiony. Dodatkowo jakoś źle zinterpretowałem zapisy w regulaminie i na forum biegu, mówiące o tym, po jakiej nawierzchni będziemy biegać. Wydawało mi się, że to będzie w lwiej części odśnieżony asfalt. No i był – przez kilka pierwszych kilometrów, a potem wbiegliśmy do lasu, gdzie nieubitego śniegu było obszernymi odcinkami, gdzieś tak po kostki (a ja biegłem w startówkach). Nie ma co opisywać biegu. Dla mnie była to masakra. Po 11km miałem już dość całej zabawy. Po 15km nie miałem już kompletnie sił, a od 18 walczyłem o przetrwanie. Jak to się stało? A no klasycznie - wypuściłem się po tym asfalcie (mając wiaterek w plecy) po 4:20/km. Pierwszą dychę pobiegłem w 43:44, utrzymując na siłę względnie wysokie tempo, jeszcze na długo po tym, jak wbiegliśmy do tego przeklętego lasu. I bezsensownie atakując. A tam temperatura zrobiła się jeszcze niższa, a z kolei po tym, jak zmieniliśmy kierunek biegu, wiaterek z plecków przeniósł się na twarzyczkę. Zaczęły mi zamarzać palce u rąk, nos i usta. Zrobiło mi się też zimno w głowę z powodu mokrej czapki. Każdy kilometr po dziesiątym zaczął się robić coraz trudniejszy i oczywiście wolniejszy - 4:34, 4:38, 4:44 a nawet 4:56 (14). Gdyby nie fakt, że strasznie mi było zimno, pewnie położyłbym się na glebie i zaczął płakać. Ostatnią piątkę zrobiłem w 24:11(!) ledwo wlokąc nogę za nogą i marząc, żeby ta katorga się skończyła. Na dobitkę tuż przed stadionem (metą) wyprzedził mnie człowiek biegnący tylko w kąpielówkach (no i czapce mikołaja)! Całą trasę tak pokonał, bo pamiętam go ze startu. To był cios poniżej pasa – psychiczny cios, ma się rozumieć. Na mecie miałem zamarznięte pół twarzy. Czułem się zupełnie jak przy znieczuleniu dentystycznym, stosowanym przy wyrywaniu ząbków lub innych poważniejszych zabiegach. Próbując pytać ludzi o to, gdzie jest szatnia i depozyt, wydobywałem z siebie coś w stylu: yyddiiieee yyjjeeffftt eebbboooyyyytttt. Serio, nikt nie mógł zakumać, o co mi chodzi. I kręciłem się tak kilka dobrych minut, zanim pewien człowiek nie wyczytał tego pytania z moich zdesperowanych oczu. A rączki zaczęły odmarzać, dotkliwie dając mi o tym znać - niespecjalnie byłem w stanie utrzymać kubek z ciepłą herbatą, nie mówiąc o tym, że chwycenie czegokolwiek mniejszego od tego dzwonka, który dyndał na mojej szyi, graniczyło z cudem (rozpinanie zamków zwłaszcza). Potem, gdy wreszcie, trzęsąc się z wyczerpania i zimna, zlokalizowałem autobus-szatnię stojący po drugiej stronie stadionu (zero oznakowania na mecie) i gdy wreszcie, trzęsąc się z wyczerpania i zimna, odnalazłem swoją torbę i gdy wreszcie, trzęsąc się z wyczerpania i zimna, przebrałem się (w tymże autobusie właśnie – zero oznakowania innej szatni, choć ponoć była) w towarzystwie przecudownych wolontariuszek, które przez cały czas szturchały i przestawiały mnie z miejsca na miejsce, szukając toreb innych - trzęsących się z wyczerpania i zimna – zawodników, udałem się do namiotu z wyżerką. A ponieważ miałem już serdecznie wszystkiego dość, zalałem w siebie piwo (potem jeszcze kilka potem jeszcze wino i potem jeszcze wiśniówkę (notabene)) i poszedłem do miejsca swojego noclegu, żeby w spokoju poczekać na te zapalenie płuc, oskrzeli, gardła czy co tam jeszcze jest dostępne na liście popularnych choróbsk, wynikających najczęściej z głupoty chorującego delikwenta właśnie. Oczywiście zalałem się też po pas gilami a gardło sprawiało wrażenie, jakby bawiło się igłami do akupunktury. Po godzinie byłem dopiero w stanie samodzielnie wleźć pod prysznic i pójść potem do apteki po każdą możliwą chemię łagodzącą objawy przeziębienia. Swoją drogą, pseudoefedryna zawarta np. w Akatarze czy Ibupromie Zatoki, zmieszana z alkoholem wywołuje niesamowite doznania – odważnym polecam. Co najśmieszniejsze wykręciłem 1:35:z hakiem i zająłem 101 miejsce na ponad 13 setek startujących. Widocznie bieganie po śniegu osłabiło nie tylko mnie, bo od ósmego kilometra (punkt kontrolny) wyprzedziło mnie tylko trochę ponad 20 osób.
Obecnie jestem w trakcie przymusowej przerwy w bieganiu i tonę w zasmarkanych chusteczkach, choć i tak mam wrażenie, że to dość niska kara za moją biegową brawurę. No i całe szczęście, że zrezygnowałem ze startu w maratonie w Radomiu. Boję się nawet myśleć jak sprawy mogłyby się wtedy potoczyć.

Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga


Kkasia (2010-12-08,21:02): a ja myślałam, że biegacze, którzy lecą szybko nie marzną.. ja leciałam wolno i się bałam, ale nie zmarzłam ani trochę. Pewnie tłuszcz mnie chronił...ale i tak było fajowo, no przyznaj..







 Ostatnio zalogowani
adam_j
14:43
SzyMen
14:16
Artur Walkowiak
14:13
jery
14:05
Jakub_AK77
13:59
kostekmar
13:55
Maria
13:49
aga74
13:14
jantor
13:01
milosz2007
12:33
StaryCop
12:30
janeta75
12:21
andreas07
12:18
eldorox
12:13
alex
12:13
lupusfalco
12:12
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |