2025-10-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Półmaraton bez przygotowania? (czytano: 138 razy)

Był wtorek przed datą startu Półmaratonu Lubelskiego, siedzę w pracy przeglądając listę startową i widzę wiele znajomych nazwisk. Przyznam, że trochę zazdroszczę tej adrenaliny przedstartowej, której dawno nie czułem. Ba! Nawet nie czułem treningowej, bo ostatnie miesiące to absolutny brak biegania, lub jego skandalicznie mała ilość. Nawet nie wiem skąd się wziął pomysł żeby zapisać się na ten bieg, ale postanowiłem sprawdzić, czy można przebiec dystans półmaratonu bez przygotowania i przeżyć.
Nigdy nie należałem do tych najrozsądniejszych, ale ten pomysł to prawdziwy kosmos głupoty. Wstawię teraz statystyki liczby przebiegniętych kilometrów z ostatnich miesięcy przed startem, dla uplastycznienia odklejenia jakiego doświadczyłem:
Październik - 0km!!!
Wrzesień - 23km
Sierpień - 34km
Lipiec - 11km
Szybka decyzja na 5 dni przed biegiem i tak 19 października o 9:00 zameldowałem się na starcie 9-tego Półmaratonu Lubelskiego. W ramach rozgrzewki zrobiłem lekkim truchtem jedno okrążenie stadionu i 10 minut dynamicznego stretchingu. Wyznaję zasadę, że jeśli nie jesteś gotowy na zawody, to nie męcz się jeszcze nie rozgrzewce :)
Moim optymistycznym założeniem było zbliżenie się do wyniku 1:45, a realnym złamanie dwóch godzin. Brałem też pod uwagę, że biegu nie ukończę, ale o tym wolałem nie myśleć. Ustawiłem się więc z grupą na czas 1:50 i ruszyłem w tę niepewną podróż. Po około kilometrze złapałem luz w nogach, a czas oscylował wokół 5:00 min/km, napawało mnie to optymizmem i dołączyłem do grupy na 1:45, z którą trzymałem się do 12km... wtedy zaczął się prawdziwy Lublin, czyli długi i momentami naprawdę stromy podbieg. Przyznam, że etap 13-17km zniszczył moje niedoświadczone ostatnimi czasy nogi, i mimo, że oddechowo i fizjologicznie było wszystko dobrze, to łydki, stopy, czwórki i pośladek zaczynały się buntować. Przetrwałem kryzys i ruszyłem finiszować, jednak już nie było z czego, czułem sztywność całego dołu, pomimo chęci i generalnie dobrego samopoczucia musiałem zadowolić się zwykłym doturlaniem się do linii mety.
Efekt eksperymentu?
Czas 1:49:43
Miejsce Open 354/948
Czy polecam robić podobnie?
Absolutnie nie, każdy kto zna się trochę na treningu i fizjologii wie, że to nie był najlepszy pomysł.
Zrealizowałem jednak cel jaki sobie postawiłem. Znowu poczuć pasję do biegania i rywalizacji. Teraz pozostaje nic tylko trenować i za jakiś czas podjąć wyzwanie bicia starych rekordów - tym razem już z głową na karku.
MCH
Biegacz NIEregularny
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |