Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

METRYKA WATKU DYSKUSYJNEGO
  Dyscyplina  
  Status  Wątek aktywny ogólnodostępny
  Wątek założył  Krzysiek_biega (2012-12-28)
  Ostatnio komentował  Krzysiek_biega (2012-12-28)
  Aktywnosc  Komentowano 1 razy, czytano 284 razy
  Lokalizacja
 aaa - brak lokalizacji
Do tego tematu podpięte są artykuły:
Dookoła świata: Korea Południowa(Mateusz Goleniewski, 2012-12-28)
 

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH



Krzysiek_b...
Krzysztof Bartkiewicz
MaratonyPolskie
TEAM


Ostatnio zalogowany
2024-01-16
18:09

 2012-12-28, 10:20
 Dookoła świata: Korea Południowa
Na końcu wspomniano o mistrzu olimpijskim z Atlanty, który na zaproszenie startował w 2006 roku w Warszawie. Znalazłem bardzo ciekawy wywiad który ukazał się w Wyborczej

"ROZMOWA Josiah Thugwane, mistrz olimpijski z 1996 roku i gwiazda Maratonu Warszawskiego

Ucieczka przed pustym portfelem


Biegałem. Goniłem za każdą premią, co weekend. Byłem młody, nie zastanawiałem się nad tym, że mogę sobie zrobić krzywdę, a trzeba było biegać, żeby uciec przed pustkami w portfelu - mówi Josiah Thugwane


Rz: Powiedział pan kiedyś: "Maraton nie był moim powołaniem, raczej życiową koniecznością".

JOSIAH THUGWANE: Zawsze chciałem być piłkarzem, ale nie jest łatwo nim zostać na południowoafrykańskiej wsi. Byłem zbyt biedny, żeby czekać na to, aż wywalczę sobie miejsce w drużynie i zaczną mi płacić za mecze. W biegach czekały łatwiejsze pieniądze, wszystko było w moich nogach: jeden dobry start, kilkanaście randów (jeden rand to ok. 40 groszy) do kieszeni i już można było spokojniej myśleć o następnym tygodniu.

Chyba nie biegał pan maratonów co tydzień?

Biegałem. Goniłem za każdą premią, co weekend. Byłem młody, nie zastanawiałem się nad tym, że mogę sobie zrobić krzywdę, a trzeba było biegać, żeby uciec przed pustkami w portfelu. Pierwsze profesjonalne buty do biegania, używane, musiałem kupić na raty i spłacać je z nagród za biegi. To nie było takie trudne, w RPA brakowało wtedy silnych konkurentów. Żeby wygrać, wystarczyło pobiec w czasie 2:22 - 2:25. Traktowałem to jak ostrzejszy trening. Dopiero w 1995 roku, gdy po raz pierwszy zajął się mną zawodowy menedżer, otworzył mi oczy: "Jesteś już tak dobry, że możesz wybierać. Startuj najwyżej kilka razy w roku, tam gdzie dobrze płacą, bo inaczej się wykończysz".

Tak pan zrobił?

Nie do końca mu wierzyłem, bo czułem się świetnie, ale zgodziłem się. W najlepszych latach kariery, tak jak większość zawodowych maratończyków, koncentrowałem się na dwóch wielkich maratonach rocznie, takich jak ten w Nowym Jorku, Londynie, gdzie zająłem kiedyś trzecie miejsce, czy mój ulubiony, w Fukuoce. Dziś jest trochę inaczej, przyjmuję więcej zaproszeń na takie imprezyjak Maraton Warszawski, startuję na 50 kilometrów. Nie mam już dawnej szybkości, ale ciągle biegam dobrze, a ludzie chcą zobaczyć na liście startowej znane nazwiska. Poza tym to pomaga mi zbierać pieniądze dla grupy młodych biegaczy, którymi się opiekuję.

Zwycięstwo w Atlancie było jak z bajki: pierwsze igrzyska z udziałem RPA po okresie wykluczenia z powodu apartheidu, pan zostaje pierwszym czarnoskórym mistrzem olimpijskim z tego kraju i staje się z dnia na dzień bogatym człowiekiem...

Jestem szczęśliwy, ale to nie znaczy to samo, co "miałem szczęście". To była ciężka praca, przygotowywałem się do biegu na igrzyskach przez cztery lata. Co do bogactwa, to raz jest w RPA błogosławieństwem, a raz przekleństwem. W moim kraju żyje wielu ludzi, którzy nigdy nie pracowali. Nie rozumieją, że można dojść do pieniędzy codziennym wysiłkiem, nie wiedzą, że wystarczy trochę ruszyć głową. Dla nich istnieją tylko drogi na skróty. Widzieli mnie często w telewizji, widzieli, że mam dobry samochód i uważali, że im też coś się ode mnie należy. U nas jest bardzo niebezpiecznie. Byłem zastraszany, bity, kilka razy się przeprowadzałem. Ta długa blizna na brodzie to pamiątka po postrzale, podczas jednego z napadów. Nie potępiam sprawców, bo gdy człowiek nie ma co jeść, gdzie się położyć, nietrudno zostać kryminalistą. Teraz mam więcej spokoju, bo rzadziej pojawiam się w telewizji.

Maraton stał się wielkim, rządzonym przez menedżerów biznesem, w którym zwykle trzeba wybierać: albo chwała na igrzyskach i mistrzostwach świata, albo wielkie pieniądze na mecie w Nowym Jorku, Tokio czy Bostonie. Jest w nim jeszcze miejsce na sukcesy takich samouków jak pan?

Jest wielu biegaczy, którzy - tak jak ja - mają menedżerów, ale sami są sobie trenerami. To ma swoje wady, ale pozwala na większą niezależność. Menedżer często nie jest w stanie zrozumieć do końca maratończyka, zwłaszcza tego na dorobku. Może mówić biegaczowi ze swojej grupy: zgłosiłem cię do startu tu i tu, oszczędzaj siły. Ale nie zdaje sobie sprawy, że ten chłopak albo jego rodzina za kilka dni nie będą mieli za co zjeść obiadu i on choćby był zmęczony, musi powalczyć o premię jak najszybciej.

Mówi się nawet o mafiach menedżerów, którzy młodych biegaczy z Etiopii czy Kenii traktują jak żywy towar. Uważają, że skoro wyrwali ich z afrykańskiej biedy, mogą być władcami ich życia. Słyszał pan o takich przypadkach?

Nie, ale dziś tak wielu menedżerów przyjeżdża do Afryki szukać młodych talentów, że wszystko jest możliwe. Wiem też, jak trudno pracuje się z młodymi afrykańskimi biegaczami. Z moją grupą mam mnóstwo problemów: z leniwymi zawodnikami, ich rodzicami, którzy robią mi awantury, że ich dziecko znów nie przywiozło do domu pieniędzy.

Już dwa razy ruszały prace nad filmem o pana życiu. Kiedyś uda się go skończyć?

Pierwsze podejście, w 1997 roku, trzeba było odwołać, bo reżyserowi nie starczyło pieniędzy. Teraz pojawił się kolejny i wszystko wskazuje na to, że jemu się uda. W przyszłym roku film ma trafić na ekrany, a potem moja biografia pojawi się w księgarniach.

Będzie pan mógł wybrać tytuł dla filmu? "Samotność długodystansowca" i "Człowiek z blizną" są już zajęte...

Nie interesuję się tym zbytnio. Niech filmami zajmują się filmowcy, a nie biegacze. Nawet nie wiem, jak wygląda aktor, który ma mnie zagrać. Umówiliśmy się tak: ja się nie wtrącam, ale gdy film będzie już zmontowany, zobaczę go jako pierwszy.

Rozmawiał Paweł Wilkowicz


Urodzony 22 kwietnia 1971 r. w Bethal, dziś mieszka niedaleko Pretorii. W maratonach startuje od 15 lat, ale dopiero wygrana na igrzyskach w Atlancie odmieniła jego życie. Wcześniej mieszkał w rozpadającym się domu bez bieżącej wody i prądu, zarabiał sprzątaniem toalet i kuchni w kopalni złota. Nie umiał czytać ani pisać. Po złotym medalu olimpijskim, gdy znalazł sponsorów, stać go było na wynajęcie prywatnego nauczyciela. Rok po igrzyskach był trzeci w maratonie londyńskim i wygrał w Fukuoce, ustanawiając świetny rekord życiowy — 2:07.28. Teraz pracuje z młodymi biegaczami i piłkarzami. W najbliższą niedzielę pobiegnie w Maratonie Warszawskim. Będzie pierwszym mistrzem olimpijskim, który stanął na starcie tego biegu.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (193 wpisów)


DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH




 Ostatnio zalogowani
Darmon
16:14
mirotrans
16:11
42.195
16:05
zbyszekbiega
15:59
Daniel Wosik
15:57
biegacz54
15:47
Piotr Czesław
15:41
Arqs
15:20
mieszek12a
15:10
Jarek42
15:08
KrzysiekWRC
14:47
Lego2006
14:47
mariuszkurlej1968@gmail.c
14:43
ksieciuniu1973
14:37
DaroG
14:36
duńczyk
14:27
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |