Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

GrandF
Panfil Łukasz
LKS Maraton Turek

Ostatnio zalogowany
2024-03-25,17:25
Przeczytano: 511/947437 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/1

Twoja ocena:brak


Wywiad z Marcinem Chabowskim
Autor: Łukasz Panfil
Data : 2014-04-19



Sportowa kariera pod względem przebiegu jest bardzo zbliżona do żywotności żarówki. W zależności od poziomu mocy daje oślepiający blask, albo ledwo zauważalne, niewiele wnoszące do mroku danej dyscypliny światełko. W tym drugim przypadku przyciskanie włącznika z coraz większą siłą nie da nigdy żadnego efektu. Jeśli blask jest jednak na tyle perspektywiczny, że warto dla niego wejść w najciemniejsze zakamarki sportowego marazmu, należy uważać na szereg czyhających niebezpieczeństw.

Może doznać uszkodzeń mechanicznych. Drut wolframowy żarówki jest bardzo delikatny i nieodporny na mechaniczne działania z zewnątrz. To tak jak ludzkie kości i ścięgna – w końcu przyjdzie taki moment, że pod wpływem tysięcy wypracowanych motogodzin zaczną skrzypieć, pękać albo nie daj Bóg łamać się. Czasami brak jakiejś fazy powoduje chwilowe przygasanie. Czasami brak dalszej perspektywy oświetlania wciąż jednego pomieszczenia bywa powodem zmiany na inne. To wszystko jest do zniesienia. Oby tylko nie nastąpiło wypalenie, wtedy już nic nie można zrobić. Bo dopóki jest gaz, są chęci i motywacja.

Nasz dzisiejszy bohater przeżył w ciągu swojej 14-letniej przygody ze sportem wszystko oprócz ostatniego czynnika. Błyszczał, przygasał i gasł zupełnie z powodu nękających kontuzji. Mierząc zawsze wysoko, bez sentymentu zmienił swoje naturalne, przeszkodowe środowisko na maratońskie co okazało się strzałem w dziesiątkę, a właściwie w dwa dziesięć przed dwoma laty. Oczekiwany od tego czasu maratoński start jest dowodem na to, że on nadal ma gaz!



Panie i Panowie – Marcin Chabowski!

Łukasz Panfil
– Zacznijmy od Twojego występu sprzed kilku dni. 2:11:23, wynik wartościowy, ale czy to jest na pewno to o co Ci chodziło?

Marcin Chabowski – Na pewno liczyłem na więcej, przyjechałem do Łodzi z myślą żeby złamać 2:10, tym bardziej że prowadzenie miało być na 1:04:30 w połowie dystansu. Niemniej jednak po przejechaniu trasy samochodem dzień wcześniej stwierdziłem, że nie jest ona aż tak łatwa i trudno będzie tyle nabiegać. 2:11:23 oceniam jako wynik przyzwoity, jest on potwierdzeniem tego, że po dwóch latach wróciłem na europejski poziom, ale liczyłem na dużo więcej i mam aspiracje na znacznie szybsze bieganie. Podsumowując – nie jestem do końca zadowolony z rezultatu jak również z zajętego miejsca. Mam dużo mieszanych uczuć jeżeli chodzi o sam przebieg maratonu.

Ł.P. – Pace-maker nie wywiązał się ze swoich zadań? Wspomniałeś, że założeniem było prowadzenie pierwszej połówki w 64:30, a odczyty z punktu pomiarowego wskazują iż minęliście 21km i 97m dokładnie minutę wolniej.

M.C. – Bieg był bardzo rwany – raz 3:10, za chwilę 3:05, następnie 3:15, a kolejny np. 3:03. Kilometry były na pewno dobrze odmierzone więc nie można tutaj doszukiwać się uchybień.

Ł.P. – A czym to rwanie było spowodowane?

M.C. – Na pewno różnicą poziomu zająców. Nduwa był bardzo słaby i przy wolnej dyszce w 30:50 nie był w stanie już biec, a drugi zając był zdecydowanie mocniejszy. Nie wiem czy oni kiedykolwiek prowadzili jakiś bieg, tzn Nduwa na pewno, ale ten mocniejszy? Nie mam pojęcia. Po połówce w 65:30 zebrał się na kilka kilometrów i poprowadził w miarę równo – po 3:04-3:05, ale całość jego pracy oceniam negatywnie.

Ł.P. – Do którego kilometra był w stanie prowadzić?

M.C. – Zszedł po 30km.

Ł.P. – Zostaliście sami i co się wówczas działo? Ktoś przejął inicjatywę?

M.C. – Nie, zaczęło się czajenie. Kilometry zaczęły wychodzić w 3:12-3:13, czyli bardzo wolno, a ja czułem się rewelacyjnie. Miałem wrażenie, że robię bieg ciągły, ale już od 21 czy 23km przestawiłem swój priorytet i zamiast na dobry wynik postawiłem na zwycięstwo. Kalkulacja, którą zrobiłem w trakcie biegu – trudna trasa, momentami wiatr, złe prowadzenie i zawodnicy , którzy nie są skłonni współpracować, wykluczyła walkę o uzyskanie satysfakcjonującego czasu. Od 23km był to bieg wyłącznie taktyczny, z nastawieniem na wygraną każdego z grona prowadzącej grupy.

Ł.P. – W tym momencie wejdę Ci w słowo. Wiele osób w rywalizacji na łódzkiej trasie dopatrywało się przedłużenia Twojego wcześniejszego konfliktu z Yaredem Shegumo. Czy pojęcie „konfliktu” w ogóle funkcjonuje jeszcze między wami? Czy czuć było w trakcie biegu napięcie, czy jest to raczej ludzki wymysł stworzony na potrzeby wyolbrzymienia Waszej rywalizacji?

M.C. – Nie, zupełnie nie było czuć żadnego napięcia na tej płaszczyźnie. Konflikt był kiedyś, teraz wymieniamy ze sobą kilka zdań, podajemy sobie dłonie i gratulujemy po biegu. Oczywiście nie jesteśmy wielkimi kolegami, ale nasze relacje są poprawne. Nie było żadnego napięcia ani przed, ani po maratonie. Nie miały miejsca żadne uszczypliwe rozmowy w trakcie rywalizacji czy złośliwości przed biegiem, każdy był skupiony na sobie i pracował na osiągnięcie jak najlepszego wyniku.



Ł.P. – Co zdarzyło się w ostatniej fazie biegu? Na 36km biegłeś jeszcze w ścisłej czołówce z szansą na zwycięstwo, na mecie byłeś piąty.

M.C. – Przez cały dystans maratonu czułem się rewelacyjnie oddechowo i energetycznie. Miałem w sobie ogromne rezerwy wydolnościowe. Niestety nie wytrzymałem dystansu mięśniowo. Od 37km miałem skurcze mięśnia dwugłowego, a od 39 bóle mięśni czworogłowych. Wiedząc, że przybiegnę na 4-5 pozycji nie skupiałem się na urywaniu sekund, tylko chciałem w zdrowiu dobiec do mety. To, że nie wytrzymałem mięśniowo jest na pewno spowodowane również tym, że nie biegałem maratonu 2 lata. Istnieje coś takiego jak pamięć mięśniowa, a moje nogi dawno nie rejestrowały aż tak potężnego wysiłku mięśniowego. Na finiszu czułem rozczarowanie tym, że nie jestem tak zmęczony jak byłem na mecie maratonu w Dusseldorfie kiedy uzyskiwałem 2:10:07. Mimo doskonałego samopoczucia wydolnościowo – energetycznego nie byłem w stanie przeskoczyć bólu mięśni. Ale jest to dobry prognostyk i potwierdzenie, że mogę maraton biegać znacznie szybciej. Mam nadzieję, że zdrowie dopisze i jesienią powalczę o wynik poniżej 2:10 albo nawet 2:09. Jeżeli będę w stanie znieść dystans siłowo, na pewno te plany są możliwe do zrealizowania.

Ł.P. – Sądzisz, że jesteś w stanie uzyskiwać wyniki na miarę tych autorstwa Henia Szosta?

M.C. – Zdecydowanie tak, jednak muszą ze sobą współgrać dwa czynniki – zdrowie i zabezpieczenie finansowe. Jeżeli musiałbym zacząć rozdrabniać się na biegach ulicznych w celu zarobkowym to na pewno nie jest to droga do sportowego rozwoju.

Ł.P. – A jak oceniasz Łódź Maraton Dbam o Zdrowie pod kątem możliwości uzyskiwania tutaj dobrych rezultatów w następnych latach?

M.C. – Jak już wspominałem – trasa nie należy do łatwych i spodziewanie się tutaj nadzwyczajnych wyników będzie zawsze skazane na patrzenie przez pryzmat jej trudów. Na pewno należało by powierzyć prowadzenie bardziej doświadczonym pace-makerom. Poza tym beznadziejnie funkcjonowały punkty odżywcze z napojami personalnymi dla zawodników. Dwukrotnie musiałem zatrzymać się do zera, aby sięgnąć swój bidon. Napoje były podawane przez niewyszkolony personel, lub przez dzieci, które nie radziły sobie z podawaniem upuszczając między innymi mój wspomniany bidon.



Ł.P. – Osiągnąłeś minimum kwalifikacyjne na tegoroczne Mistrzostwa Europy w Zurychu. Czy podtrzymujesz swoje zdanie o braku zainteresowania tą imprezą z Twojej strony. Na konferencji prasowej przed startem w Łodzi dałeś jasno do zrozumienia, że w Zurychu Cię nie zobaczymy.

M.C. – Po maratonie kiedy po raz kolejny usłyszałem to pytanie zadane w formie korespondencyjnej przez trenera występującego z ramienia PZLA, przedstawiłem swój konkretny warunek. Ze względu na fakt iż od dwóch lat jestem blokowany przez pewne osoby w związku, jest robione wszystko abym nie był szkolony przez Polski Związek Lekkiej Atletyki postanowiłem nie aspirować do reprezentacji na Zurych. Wysłałem jednak treść swojego, może nie tyle warunku co oczekiwania do związku. Mógłbym wystartować w Mistrzostwach Europy tylko i wyłącznie wtedy kiedy zostałyby mi zwrócone koszty przygotowań, które związek poniósł na osoby szkolone do maratonu.

Ł.P. – Masz na myśli tzw. wyrównanie?

M.C. – Tak, dokładnie. Jeżeli uzyskałbym od związku koszt szkolenia, który został przewidziany na zawodnika, od początku roku do maratonu, do którego był szkolony wtedy nie wykluczam mojego startu w Mistrzostwach Europy. Jeżeli nie będzie to możliwe to w ogóle nie mamy o czym rozmawiać.

Ł.P. – Nie boisz się, że zaczniesz być postrzegany jako maratoński komercjalista, który odmawia udziału w imprezie mistrzowskiej, zaszczytu zakładania koszulki z orzełkiem, a bierze udział w wielkich maratonach z wielką kasą?

M.C. – Nie boję się. Sytuacja byłaby inna gdyby władze były inne i zachowywały się fair w stosunku do zawodników na moim poziomie. Uważam, że zachowałem się moralnie we właściwy sposób rezygnując świadomie z udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Było kilku zawodników kontuzjowanych, którzy polecieli na wycieczkę. Ja odmówiłem. Przed Londynem uzyskałem bardzo dobry wynik – 2:10:07, był to siódmy czas tamtego sezonu w Europie. Zostałem jednak przez pewne osoby w związku zablokowany mimo iż chciałem przygotowywać się do Mistrzostw Europy. Wysłałem do PZLA plan szkolenia do ME, który obejmował naprawdę niewielką pomoc. Chciałem uzyskać tylko i wyłącznie możliwość uczestniczenia w jednym obozie klimatycznym. Zależało mi tylko na tym jednym obozie wysokogórskim zagranicą, bez obozów krajowych. Jak wspomniałem – zostałem zablokowany, nie dostając żadnego szkolenia mimo iż posiadam rekomendację w postaci cyfr 2:10:07. Mając realne szanse na medal ME drużynowy jak i indywidualny, ktoś postawił mi szlaban. Zeszły rok był dla mnie pechowy. W pierwszej części sezonu nie ukończyłem maratonu w Londynie z powodu kontuzji łydki. Drugą część przekreślił upadek na treningu w wyniku, którego pauzowałem przez dwa miesiące. Nie mogłem więc walczyć o minimum jesienią. Oczywiście szkolenia nie otrzymałem. Cytując Jurka Janowicza – jeżeli zawodnik musi walczyć o wszystko, dramatycznie szukając jakichkolwiek środków na przygotowania to nie można mu wytykać obierania własnej drogi rozwoju. Na szczęście są sponsorzy i jest Wojsko Polskie, bez którego pomocy nie wiem w jakim miejscu kariery bym się dziś znajdował. Jeżeli od dwóch lat nie mam pomocy z PZLA w wyniku działań pewnych osób to dlaczego miałbym z ochotą realizować oczekiwania dotyczące w tym przypadku mojego startu na ME. Nie obawiam się więc negatywnego odbioru kibiców w kontekście imprez komercyjnych tym bardziej, że jeśli nie wystartuję na ME w Zurychu to mam w planach Wojskowe Mistrzostwa Świata w Maratonie w Eindhoven.



Ł.P. – Czy nie „boli Cię” ten obowiązek startu na MŚ wojska? Te imprezy zakodowały się już jako zaporowe w kontekście uzyskiwania dobrych wyników. Ateny czy Belgrad gdzie w ubiegłych latach żołnierze walczyli o medale nie cieszą się dobrą sławą jeśli chodzi o szybkość trasy. Szczytowym dziwactwem były zeszłoroczne zmagania w Paramaribo. Maratońskich szans nie ma zbyt wiele w zawodniczym życiorysie, a Ty musisz jedną z nich poświęcić na nieciekawy ze strony finansowej i wynikowej start…

M.C. – Wiążąc się z wojskiem wiedziałem na co się decyduję, wiedziałem że wojsko ma pewne wymagania, które będę musiał spełnić. Jeżeli odbieramy pensję i otrzymujemy szkolenie to musimy wywiązywać się ze swoich zadań. Na pewno to o czym mówisz jest na swój sposób bolesne. Jeżeli maraton rozgrywany jest w kiepskich warunkach tak jak to było w zeszłym roku w Surinamie, kiedy z góry wiadomo, że nie ma szans na uzyskanie dobrego rezultatu to rzeczywiście poświęcenie pół roku ciężkich przygotowań boli. Można to rozpatrywać nawet pod względem poświęcenia części kariery, bo pół roku treningu to szmat czasu. W tym roku na szczęście sytuacja jest inna, bo Wojskowe MŚ rozgrywane są w Eindhoven na szybkiej trasie.

Ł.P. – Rozumiem, że w ramach corocznego, masowego maratonu tak?

M.C. – Dokładnie. Na tej trasie można naprawdę spokojnie walczyć o wyniki wielkiego formatu. Na konkurencję również nie można narzekać, bo organizatorzy dbają o wysoki poziom zapraszanych zawodników. Jedynym minusem w przypadku tej imprezy jest fakt iż nie dostajemy uposażeń przedstartowych, bo organizator i tak wie, że jako reprezentanci kraju mamy obowiązek w tym maratonie wziąć udział. Jedyną nadzieją, żeby ten start nie był zarobkowym pustostanem jest wejście w pulę nagród. Na pewno Wojsko Polskie będzie nas w tym roku szkolić pod kątem Eindhoven. Widzę w tej chwili dwie możliwości – jeżeli związek wyraziłby chęć wyrównania wspomnianych wcześniej kosztów przygotowań i jeśli wolą Wojska Polskiego będzie abym walczył o drużynowy medal ME wraz z drugim żołnierzem Henrykiem Szostem i Yaredem Shegumo to wtedy nie widzę przeszkód – wystartuję w Zurychu. Jeżeli jednak związek negatywnie ustosunkuje się do mojej propozycji to start w Szwajcarii nie będzie możliwy. Ja rozumiem kibiców, którzy chcieliby oglądać polskich zawodników zdobywających medale, ale trzeba też postawić się w sytuacji takiego zawodnika jak ja, który ma rodzinę i też musi opłacić rachunki. Zwłaszcza , że praca którą wykonujemy jest bardzo ciężka. Dajemy z siebie bardzo wiele poświęcając czas naszych rodzin, a efekt finansowy w stosunku do nakładu pracy jaką realizujemy jest bardzo mizerny.

Ł.P. Przez wiele lat byłeś jednak objęty szkoleniem centralnym. Czy byłeś z tego szkolenia zadowolony? Czy ta pomoc była wystarczająca?

M.C. – Jako junior czy młodzieżowiec byłem objęty szkoleniem z tytułu kwalifikowania się na imprezy mistrzowskie. Jako senior będąc np reprezentantem na Mistrzostwa Europy w Barcelonie również. Jednak w momentach nieobecności na międzynarodowych imprezach nie miałem tego szkolenia w wymiarze klimatycznym. Chciałbym w tym miejscu nadmienić, że ja do dzisiaj nie znam i nie znalazłem jakiegoś jasno sprecyzowanego regulaminu przyjmowania zawodnika do Kadry Narodowej. Osoba zainteresowana takimi informacjami nie jest w stanie do nich dotrzeć. Nie znam kryteriów, które w sposób przejrzysty określają wymogi stawiane przed zawodnikiem aspirującym do kadry. Do dziś nie wiem komu i na jakich zasadach przyznaje się obozy krajowe, a komu klimatyczne. Czasami zastanawiam się czy związek działa na podstawie jakichkolwiek zasad.



Ł.P. - Z tego co mówisz to żal który masz nie jest skierowany do związku jako ogółu tylko do konkretnej osoby?

M.C. – Tak. Tzn żal to może niewłaściwe słowo. Związek jest instytucją, która gospodaruje środkami publicznymi i ma zrobić tak, aby te środki były jak najefektywniej rozdysponowane. Ja uważam, że od dwóch lat jestem blokowany w związku przez pewne osoby, które z tego co wiem robią wszystko abym nigdy nie był szkolny przez PZLA dopóki one będą miały jakąś władzę. Takie jest moje zdanie. Takie informacje posiadam od osób trzecich. Co prawda nie mam na nie potwierdzenia, ale wielokrotnie i z kilku źródeł słyszałem jednolicie brzmiące głosy na ten temat.

Ł.P. – Jak długo trwała kontuzja z roku olimpijskiego? Kiedy wznowiłeś trening?

M.C. - Ja w październiku 2012, po wyleczeniu kontuzji zacząłem już normalnie trenować. Konferencja, na której ustalano skład Kadry Narodowej odbyła się miesiąc później. O całej sytuacji rozmawiałem z ówczesnym szefem wyszkolenia, panem Borą. Przedstawiłem moją całą ścieżkę przygotowań i powtórzę drugi raz - oczekiwałem od związku, szkolenia w wymiarze jednego obozu klimatycznego w Albuquerque. Było to moje jedyne oczekiwanie w stosunku do PZLA. Jeżeli dla związku z budżetem 13mln zł problemem jest wydanie ośmiu tysięcy złotych na 4-tygodniowy obóz klimatyczny dla jednego zawodnika to ja takiej sytuacji nie rozumiem. Okazuje się, że są szkolone osoby, które miały kontuzję i nie startowały, w dodatku są szkolone właśnie klimatycznie. Być może związek nie jest zainteresowany szkoleniem zawodników do takiej konkurencji jak maraton.

Ł.P. – Wróćmy może do sportowych aspektów Twojej kariery i cofnijmy się wstecz. Twój sportowy życiorys można podzielić na dwa etapy – przeszkodowy i maratoński. Czy przeszkody śnią Ci się jeszcze po nocach i czy masz poczucie niespełnienia z tego tytułu?

M.C. – O przeszkodach nie myślę już w ogóle, ale na pewno poczucie niespełnienia jeśli chodzi o tą konkurencję mam. Myślę, że moja kariera jako przeszkodowca mogłaby potoczyć się inaczej. Posiadając wówczas tą świadomość, którą mam teraz trochę inaczej bym się poprowadził i zapewne te wyniki na przeszkodach byłyby lepsze. Jestem przekonany, że mogłem biegać szybciej. Jest to jednak etap, który zamknąłem, a ja nie oglądam się wstecz tylko patrzę co przyniesie przyszłość.



Ł.P. – A czy nie jest trochę tak, że zabrakło ci cierpliwości do kontynuowania kariery przeszkodowca? Kto wie jakby to wyglądało gdybyś jeszcze z 2-3 sezony skupił się na konkurencji jaką jest 3000m z przeszkodami.

M.C. – Warunki do zawodowego uprawiania sportu w Polsce są jakie są. Zrezygnowałem z przeszkód między innymi dlatego, że nie było dla mnie perspektyw abym mógł się z tego utrzymać. Czynnik finansowy był decydujący w sprawie mojego przekwalifikowania się na maraton.

Ł.P. – W powszechnej opinii funkcjonuje pogląd, że zdecydowanie bardziej opłacalny jest właśnie maraton. Czy aby na każdym poziomie?

M.C. – Na chwilę obecną bieganie maratonu na poziomie 2:10 nie jest opłacalne. Może kilka lat temu było. Bardzo niekorzystnym trendem dla zawodników z Europy jest zapraszanie masowej ilości zawodników afrykańskich. Albo aspiruje się do wyników poniżej 2:09:00, albo trzeba zastanowić się co dalej i podjąć inne decyzje. Przedział 2:10 – 2:11 jest na dzień dzisiejszy finansową pustką.

Ł.P. – Ale czy to jest na pewno tak, że zapraszanie zawodników z Afryki jest złym pomysłem? Z jednej strony faktycznie – odbierają chleb europejczykom. Z drugiej - dzięki nim poziom wynikowy rośnie i mamy w Polsce maratony, na których można uzyskiwać bardzo dobre rezultaty bez konieczności wertowania zagranicznych kalendarzy imprez.

M.C. – Nie byłby to zły pomysł, gdyby zapraszać np trzech zawodników, a nie dziesięciu. To jest różnica. Poza tym drugi czynnik – promocja rodzimych zawodników. Amerykanie opanowali to do perfekcji. U nas nie ma systemu premiowania naszych zawodników. W Stanach istnieje wiele grup profesjonalnych sponsorowanych przez wielkie koncerny sportowe. Poza tym, że zaopatrują zawodników w sprzęt, mają opracowany system nagradzania zawodników. Taki maratończyk ,który przybiega gdzieś na odległej pozycji ma niejednokrotnie dużo większe wymierne korzyści niż w Polsce zawodnik przybiegający na czołowym miejscu. Ja nie miałbym zupełnie nic przeciwko jeżeli w Polsce startowałoby przypuśćmy dziesięciu zawodników z Kenii i zajmowałbym ósme miejsce z wynikiem 2:08 gdyby to było odpowiednio premiowane. Od razu na myśl nasuwa mi się bieg Dathana Ritzenheina na 10000m podczas Mistrzostw Świata w Berlinie 2009 roku. On był wtedy pierwszym zawodnikiem spoza Afryki, pobiegł 27:22. Mimo, że zajął szóste miejsce w USA był gwiazdą, a w Polsce napisano by o tym czarnym, drobnym drukiem w Przeglądzie Sportowym.

Ł.P. – Czy myślisz, że jest możliwe zgromadzenie wszystkich, najlepszych polskich zawodników na linii startu jednego maratonu? Niedziela 13 kwietnia była dniem rozegrania dwóch wielkich imprez i niestety nastąpił podział – Ty, Yared i Marcin Błaziński startowaliście w Łodzi, a Heniu Szost, Emil Dobrowolski, Błażej Brzeziński i Mariusz Giżyński wybrali Warszawę. Byłoby fajnie zobaczyć cały nasz maratoński trzon na jednej imprezie.

M.C. - Ale ja bardzo chciałem startować w Warszawie. Dyrektor sportowy powiedział mi – proszę bardzo, ale za okrągłe zero. Tam startowali inni zawodnicy ze słabszymi wynikami, ale z uposażeniem startowym. W takim wypadku od razu wykluczyłem start w Warszawie, bo jest to nie w porządku. Jeżeli Orlen Warsaw Marathon ma wyłonić najlepszych w kraju, a zaprasza się zawodników z wybiórczym poziomem sportowym to dlaczego ten bieg zyskał rangę Mistrzostw Polski? Oczywiście jest wyjście, aby całą czołówkę zgromadzić na jednej imprezie. Po pierwsze trzeba ustalić regulamin, który przewiduje proporcjonalne stawki startowe dla elity, czyli zawodników od 2:14:00 w dół. Przykładowo za 2:14:00 taka kwota, za 2:13:00 taka itd i nie ma obawy o to, że ktoś traktowany jest gorzej mimo wyższego poziomu sportowego. Druga możliwość - nie ma w ogóle uposażenia startowego tylko są bardzo atrakcyjne nagrody dla Polaków. Jestem przekonany, że jeśli dla medalistów byłyby atrakcyjne nagrody, a Mistrz Polski dostawałby samochód, to gwarantuję że wszyscy najlepsi stawią się na linii startu. Ale jeżeli występuje kolesiostwo – „tego lubię i ten wystartuje” to nigdy nie będzie MP z prawdziwego zdarzenia.



Ł.P. – To był Marcin Chabowski jako zawodnik. A jaki jest Marcin Chabowski po przekroczeniu progu domu? W środowisku jesteś postrzegany jako stu procentowy, bezkompromisowy profesjonalista. Profesjonalistą w danej dziedzinie jest się jednak przez 24 godziny na dobę. Jak to wygląda prywatnie? Krążyła nawet anegdota, że Chabowski przed maratonem nawet śmieci nie wynosi żeby nie tracić energii… Czy jesteś trudnym partnerem w codziennym życiu?

M.C. – O to trzeba zapytać moją żonę. Można by przeprowadzić cykl wywiadów z partnerkami zawodników (śmiech).

Ł.P. – Zapewne byłyby bardzo ciekawe!

M.C. – Ciężko samemu wypowiadać się na własny temat. Na pewno nie mam łatwego charakteru. Jestem impulsywnym człowiekiem, który jasno wyraża swoje myśli. Cenię sobie szczerość i uważam, że jest to moją ogromną zaletą. Niemniej jednak dla wielu osób moja szczerość nie jest zaletą. Ja nigdy nie boję się powiedzieć głośno tego co myślę, a odbiór nie zawsze bywa sprzyjający.

Ł.P. – Jakie plany na przyszłość? Jak widzisz swoją dalszą karierę jeżeli nie będziesz miał zabezpieczenia finansowego, o którym wspominałeś wcześniej? Czy zakończysz karierę, czy może rozdrobnisz się wykorzystując swoje możliwości w mniejszej skali?

M.C. – Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, wszystko zależy od czynnika, o którym mówisz.

Ł.P. – Będziesz stawał do kolejnej próby olimpijskiej? Myślisz o Igrzyskach w Rio?

M.C. – Na razie skupiam się na uzyskiwaniu wartościowych rezultatów w maratonie i półmaratonie. Nie wybiegam w przyszłość aż tak daleko. Dziś jesteśmy zdrowi, trenujemy i żyjemy, a jutro sytuacja może zmienić się o 180 stopni.

Ł.P. – Życzymy Ci zatem zdrowia i warunków do realizacji pełnowartościowego treningu!

M.C. – Dziękuję.



Komentarze czytelników - 9podyskutuj o tym 
 

ketrab89

Autor: ketrab89, 2014-04-19, 09:34 napisał/-a:
Super wywiad. Zastanawiam się jakie są kwoty tzw. startowego dla zawodników elity. Czy ktoś może przybliżyć wysokość tych kwot?

 

henry

Autor: henry, 2014-04-19, 10:03 napisał/-a:
Chabowski mógł przecież wybrać inny maraton , np. był Roterdam tam trasa szybka, był Londyn trasa bardzo szybka itp.

 

Nagor

Autor: Nagor, 2014-04-19, 12:05 napisał/-a:
Nie sądzę, żeby Rotterdam był skłonny zapłacić za start biegaczowi z poziomu 2:10, jeśli ma do dyspozycji kilkudziesięciu tanich Kenijczyków i Etiopczyków na 2:06 i szybciej. Ich pojawienie się zmieniło ten rynek.

 

henry

Autor: henry, 2014-04-19, 14:40 napisał/-a:
Ja nie pisałem, że w Rotterdamie mieli mu zapłacić za start. Pisałem ,że tam w dobrej stawce i na dobrej trasie przy dobrej pogodzie jaka była mógł nabiegać wynik. Gdyby nabiegał w granicach 2, 09 miałby wynik i mógłby negocjować startowe z innymi organizatorami biegów, a tak ciągle nikt z poważnego maratonu go nie zaprosi. Przy okazji informuję ,że wielu amatorów udało się na ten maraton , koszty nie aż tak duże.

 

Magda

Autor: Magda, 2014-04-19, 15:03 napisał/-a:
to my, amatorzy, biegamy na wyniki

oni biegają na miejsca i związane z nimi pieniądze, bo to ich praca



wywiad bardzo fajny
lubię tak od kuchni zajrzeć na zawody, jak również dowiedzieć się więcej o polityce niektórych organizatorów

za Marcina trzymam kciuki :)

 

Krzysiek_biega

Autor: Krzysiek_biega, 2014-04-19, 15:08 napisał/-a:
Jak ktoś jest dobrze przygotowany to i w Polsce może dobrze pobiec jak chociażby Heniu Szost w Warszawie. Wystarczy stworzyć odpowiednie warunki ku temu żeby dany zawodnik miał szanse uzyskać dany wynik. Uważam że w takiej Warszawie łatwiej jest uzyskać wynik gdzie jest szansa dodatkowego zarobku, niż w takim Rotterdamie gdzie przy poziomie 2:10 poza startowym małe szanse na wejście w odpowiednia pule nagród...

 

Autor: Ryszard N, 2014-04-19, 20:54 napisał/-a:
Problem niezwykle trudny i złożony. Zgadzam się z Marcinem, że organizator nie ma potrzeby płacić zawodnikowi z czasem ok. 2:10, bo i po co miał by to robić gdy tabuny zawodników z Afryki biegają kilka minut szybciej. Oczywiście, nie jest to tylko problem M. Chabowskiego. To problem wszystkich, łącznie z H. Szostem. Prosze prześledzić co tygodniowe zestawienia które robi Krzysztof z największych imprez biegowych. Zawody, gdzie zwycięzca osiąga czas pow. 2:10 to marginalne imprezy z niskim budżetem lub zawody o wysokiej skali trudności. Co zatem ? Ano trzeba selekcjonować starty w taki sposób aby nie nadziać się na 5-ciu mocnych Kenijczyków oraz 5-ciu mocnych Etiopczyków, plus Maroko, Erytrea, itd. Jakkolwiek, Szost to nasz najlepszy maratończyk to jednak nie ma on jeszcze powtarzalności startowej na poziomie 2:06-2:08, która by wiele zmieniła w układzie sił. Kiedyś próbowałem sobie wyobrazić ilu hipotetycznie zawodników z Afryki udało by się zebrać, którzy w jednym starcie pobiegli by poniżej, np. 2:06,... To jednak jeszcze nie koniec problemów. Tak jak w reprezentacji Polski biega Yared, tak do innych Państw Europy, przenikają zawodnicy z Afryki. Obecnie, mam wrażenie, że jest to drugi garnitur ale myslę, że z czasem problem będzie narastał,... Już obecnie w Anglii mamy Mo Faraha, który debiutował co prawda poniżej swoich i medialnych oczekiwań ale, bez wątpienia, ostatniego zdania nie powiedział. Co zatem ? Ano, według mnie, wyżyć Polskim zawodowcom z biegania będzie trudno. Nie ma wyboru, trzeba chłostac Polski asfalt, potykać się z grupami importującymi wyrobników z Afryki i ze wschodu. Bo do Pragi, np. nie ma po co jechać. Bogaty sponsor wali tam kasę i półmaraton wygrywają zawodnicy z Afryki z czasami poniżej jednej godziny,...

 

BETTA

Autor: BETTA, 2014-04-19, 21:56 napisał/-a:
Kiedyś państwo dbało o sportowców (sam bywałem 2-3 razy w roku na obozach sportowych - klub gwardyjski, wprawdzie nie biegowych) dzisiaj każdy musi się martwić o wszystko sam a wymagania wysokie! Dobrze Marcin, że w marynarce "zakotwiczyłeś", może tam to docenią a przynajmniej dopomogą i minimum socjalne jest i ew. przyszłość zabezpieczona. Powodzenia, zdrowia i satysfakcji!

 

Arti

Autor: Arti, 2014-04-22, 00:58 napisał/-a:
Marcin z całą pewnością to walczak na trasie i w życiu ! Trzymam mocno kciuki !

 



















 Ostatnio zalogowani
lordedward
00:02
ula_s
23:56
kos 88
23:54
Fredo
23:33
Henryk W.
22:58
marczy
22:57
Wojciech
22:42
Admin
22:39
Ty-Krys
22:27
wigi
22:10
kubawsw
22:03
Jawi63
21:49
rolkarz
21:46
Rehabilitant
21:44
entony52
21:38
valdano73
21:36
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |