2017-08-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| luźna relaksacja morska (czytano: 1171 razy)
Po tygodniu spędzonym nad morzem stwierdzam, że świat poszedł zdecydowanie w innym kierunku, niż można się było spodziewać.
Nie wiem, może Dziwnów jest takim miejscem... ale jeździłem kiedyś co roku do Mielna z ekipą, byłem parę razy w Pucku i na półwyspie Helskim, wszędzie było jakoś tak... inaczej :)
Dziwnów przez tydzień był dla mnie niczym sanatorium z domieszką rodzin z wrzeszczącymi/wydzierającymi/piszczącymi/płaczącymi (niepotrzebne skreślić/dopisać) dziećmi i niewielkim elementem młodych parek.
Odnośnie gustów się nie dyskutuje, ale w lokalach (dwóch :)) króluje dicho polskie wymieszane z latynoskim w 90%, reszta to obecnie lecące "hity" z radia ze wstawkami typu Modern Talking, które jeszcze można akceptować w porównaniu do ogółu.
Króluje wszędobylski Zenek, Ona tańczy dla mnie, Oczy zielone, Despacito i klony na tę "girę"... zdecydowanie nie moje klimaty.
Obraz towarzyskiej rozpaczy obrazuje fakt, że na palcach jednej ręki policzyłem ile to widziałem interesujących dziewczyn/kobiet wart grzechu przez cały tydzień - aaa i to z zapasem 3 palców. Dramat jak dla singla! :P (obie zajęte)
No ale pojechałem z kuzynostwem, więc liczyło się wspólne pitupitu, czyli luz, relax, którego nie doświadczam na co dzień - wylegiwanie się na plaży i nic nie robienie, rybka i browar na obiadek, gofery z truskawkami w polewie toffi, lody pod każdą postacią (amerykańskie, włoskie, gałki i nawet sklepowe ;)) browar przy zachodzie słońca, oraz potupańce o ile nie leciał Zenek, albo Despashito po raz 238my :)
Każdy dzień to zasadniczo zmora, jeśli chodzi o biegacza, ale wymieszana z rajem.
Z jednej strony się walczy z myślami, które krążą po głowie na wzór "czy i gdzie by tu pobiegać dzisiaj?", wymieszane z "przecież masz odpoczywać!". Tylko jak tu na siłę odpoczywać? jest to cholernie trudne zauważyłem :)
Z drugiej strony jest cała masa pokus - gofry, lody, ciasta w knajpkach... w zasadzie bez ograniczeń :)
Będąc biegaczem wszystko i tak idzie w przepał wcześniej, czy później. Inna sprawa, że przy tej ilości i tak wszystko idzie w kanał :p
Na plaży zasadniczo byłem jednym procentem, no dobra, jednym z trzech procent jeśli chodzi o ilościowy rozkład BMI bywalców ;)
Biegowo... było różnie. Wszystko przez rozwalony "jet-lag" spowodowany wyjazdem po 4 rano. Kolejnego dnia wstałem rano, aby pobiegać przed śniadaniem i zanim wstanie reszta... Pobiegłem w lewo mapy w stronę Międzywodzia i niestety przy drodze, więc świeże powietrze było wymieszane z autami. Swoją drogą wszystkie starsze diesle, niż 5 lat powinny być ustawowo zakazane do ruchu.
Tego dnia zrobiłem tylko i aż 12km.
Pozostałe dni albo było "zwiedzanie" do rana i sprawdzanie wschodów słońca po opuszczeniu jakiegoś lokalu, albo po prostu odpoczynek i późne śniadanie, na herbatkę z ciastem do knajpki i na plażę.
Jednego dnia wybrałem się w prawo, w stronę Dziwnówka po lekkim sprawdzeniu terenu za kanałem. Jak się okazało droga zdecydowanie lepsza - półtora kilosa promenady przy szumie morza rozpromieniło moje mentalne ego. Kawałek drogą i w Dziwnówku odkryłem kolejny szlak dla biegaczy. Fajne ścieżki tam są i to w dodatku oznaczone!
Aż szkoda, że musiałem wracać... bo kilometraż się robił już niezbyt, a wybrałem się na czczo, bez picia, czy żeli, a nawet kasy. Ostatecznie wyszło 21 i pół km na o dziwo spokojnym tętnie, które zawsze to mam wyższe podczas biegania o poranku na czczo.
Kolejnego dnia, już po śniadanku - w sobotę - wybrałem się do portu obczaić godziny startu rejsu po morzu (Korsarzem), a potem w stronę Dziwnówka. Padało i trochę wiało, pogoda średnia, ale miałem to centralnie w czterech literach. Chciałem się po prostu... przelecieć, tam gdzie... Streets have no name.
W drodze powrotnej zabawna sytuacja - już w Dziwnowie nagle Policja blokuje drogę, policjanci patrzą się na mnie jak na debila... po chwili widzę biegaczy i przypominam sobie, że coś tam mówili na mieście o jakimś biegu "4 Mile Jarka". Jednak wiedziałem, że będzie mała imprezka i tak dalej nazwijmy to "niekorzystne prognozy" :)
Nie miałem ochoty na latanie po drodze i piasku na kacu, w deszczu, wietrze, niewyspanym itd.
Śmiesznie było jednak mijać biegaczy lecących w przeciwną stronę. Parę razu usłyszałem, że mam zawrócić, bo biegnę w złą stronę, albo że mam dołączać do ekipy :)))
Minąłem ich szybko, wskoczyłem na promenadę... potem już do kwatery i tak dyszka zleciała.
Mimo "zmęczenia" biegło mi się jednak superancko i przez chwilę nawet pomyślałem, co by to było, jakbym wystartował... bo nóżka zdecydowanie kręciła.
Odpocząłem trochę, szczególnie na piasku i chyba to było mi akurat teraz potrzebne. Podładowałem baterie, chyba głównie te mentalne, które były w stanie powolnego wyjałowienia po tych wszystkich moich przejściach przez w zasadzie ponad pół roku.
Im dalej tym coraz lepiej. Sprawy po antybiotykach się już unormowały, a i siły wracają.
Kiedy jedno i drugie jest to i biega się zdecydowanie lepiej.
Żeby nie było tak różowo, to nadal zmagam się z łydą, którą każdego wieczora lub poranka maltretowałem na piłeczce tenisowej. W drodze powrotnej autobusem sporo również było automasażu i stwierdzam, że mam problem z mięśniem strzałkowym zarówno u góry jak i na dole. Bardziej jednak problem jest u góry, jak to odpuszcza to jest wręcz fenomenalne odczucie, że wreszcie nic nie przeszkadza w bieganiu. Do pełni szczęścia jeszcze daleka droga, bo czasem masaż nie wystarcza i trochę czuję ten lewy bok. Różne ćwiczonka raz się sprawdzają, a raz nic nie wnoszą do ogółu.
Po powrocie miałem takie noszenie, że poniedziałek i wtorek brykałem biegowo przed południem, dokładając śmiganie na kolarzówie popołudniu.
Jestem głodny biegania i to chol.... znaczy się Motyla Noga, jak ja tęsknie za szybkim ściganiem! :)
Czuję się jak Reksio w składzie szynki ;)
Jednego dnia siedząc w takiej małej knajpce przy herbie z ciachem marchewkowym... podleciała pszczółka. Taka nie nachalna, jak jakaś Osa, ale taka... nieśmiała. Jakby z pytaniem czy ona może tak skromnie na skraju talerza sobie przycupnąć i zlizać resztkę polewy.
Była na tyle subtelna, niczym poczucie aksamitu na dłoni, że postanowiłem jej zezwolić na małą ucztę, przy okazji zrobić fotę z powiększenia. To mix z fejsa z garminowską wstawką, ale pokazuję tę... słodką scenę
Taka krótka puenta, którą chyba muszę zapamiętać na następne dni:
"Życie jest po to, by je przepierdolić i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej" Kurt Vonnegut
trzeba więc spokojnie, niczym ta pszczółka po swoje dążyć i cieszyć się chwilą ;)
Aloha
pl
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-08-17,13:16): ja już dawno stwierdziłem, że polskie morze latem jest nie do zniesienia. Przynajmniej dla mnie. Parę dni temu wróciłem z córką z Paryża. Dla niej był to jakiś cud świata, a dla mnie poza doznaniami muzealnymi nic wielkiego. Ale co się nie robi dla ukochanej :) Coraz bardziej się więc przekonuję,iż Polskie góry, pojezierza są najcudowniejsze na wypoczynek i rekreację :) snipster (2017-08-17,14:35): mnie zaczyna razić tandeciarstwo na wielką masową bylejakośdoprzodzuibędziepanzadowolony. W Dziwnowie jest tak zwana Aleja Gwiazd Sportu - akurat zaprosili parę osobistości i sportowców, medalistów Igrzysk i tak dalej z okazji Dni Dziwnowa i odsłonięcia kolejnych replik medali w tejże alei. Fajna akcja, tylko jak tak stałem z boku tego wszystkiego i obserwowałem, to większość przyszła tam po prostu zrobić setę z żabki na boku w krzakach "szybko, bo stara nie patrzy" ;) Tłumy mają chyba to do siebie, że wychodzą proste instynkty i działa zbiorowość tłumu. Odnośnie Paryża fajna sprawa... sam muszę się kiedyś tam wybrać. A góry czy jeziora to zgoda, również mają swój urok. Mnie ciągnie na Mazury od paru lat... taki sentyment z czasów obozów jak się było gówniarzem ;) Jarek42 (2017-08-17,19:42): Widzę, że przebiegłeś prawie wszystkie trasy Dziwnowskiej Ligi Biegowej. Nie są one jakoś bardzo atrakcyjne, bo często trzeba biegać po twardych betonowych chodnikach (Międzywodzie - Dziwnów) czy po chodnikach z polbruku (promenada w Dziwnowie i Dziwnów - Dziwnówek). Jarek42 (2017-08-17,19:51): Zastanawiam się czy się nie mijaliśmy. Nie pamiętam. Biegłem w pomarańczowej koszulce z kolegą też w pomarańczowej koszulce, gdzieś koło 20 miejsca. Czyli byliśmy widoczni. snipster (2017-08-17,21:13): na Promenadzie w Dziwnowie akurat fajnie mi się biegło ;) trasy za Dziwnówkiem również są wporzo, głównie za sprawą fajnego lasu wokół. W stronę Międzywodzia biegłem główną ulicą. Miałem w planie jeszcze sprawdzić trasę poza główną drogą, ale nie było już kiedy. Aaaa odnośnie biegu w sobotę, to leciałem w oczojebnej zielonej koszulce w oczojebnych zielonoczarnych butach :)) byłem jedyny, który leciał w drugą stronę (i po chodniku) bankowo musieliśmy się mijać, bo minąłem z setkę ludzi, zanim wbiegłem na promenadę ;) Jarek42 (2017-08-18,06:26): Czyli spotkaliśmy się w realu :) Jarek42 (2017-08-18,06:30): Jeśli chodzi o trasy w okolicy Dziwnowa, to najciekawsza jest po lesie między Dziwnowem a Dziwnówkiem (część trasy biegu DLB). Wszędzie płasko, a tam są takie górki że hej. snipster (2017-08-18,08:38): akurat tam nie biegłem w tym lesie pomiędzy Dziwnowem a Dziwnówkiem... las był jakiś taki zarośnięty, no i te tablice ostrzegające o kleszczach... :))) jacdzi (2017-08-19,12:18): Niestety masz duzo racji w swoich spostrzezeniach. Pojedz do Kolobrzegu, tam bedziesz w ok 30% BMI, kobiet pieknych i usmiechnietych sporo, biegaczy tez, a jedzenie: REWELACYJNA Cafe Portowa 28 prowadzona przez maratonke. A tam nalesniki w wielu odmianach, domowe zupy, salatki, vege .... Ach, czas jechac do Kolobrzegu! snipster (2017-08-21,13:33): Jacku... już nie w tym roku, ale pomyślę o tym w przyszłym ;)
|