Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
294 / 338


2017-07-07

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
ktoś, gdzieś... w lecie (czytano: 1042 razy)

 

U mnie ostatnio Życie w technikolorze, albo raczej jak w kolejce górskiej.
Nie ma czasu na drobnostki, oraz na sen. Ten ostatni czynnik ma jednak znaczący wpływ na wszystkie funkcje życiowe, w tym bieganie :/

Zabawne, ale od małego ciągle uczę się, że wszystko polega na porównywaniu. W podstawówce nie można było być dobrym, albo złym, bo na wywiadówkach zawsze było "Łużyński jest leniwy jak..., ale "odrobinę" zdolny jak...".
Później nakręcono pewien film (Nic Śmiesznego), gdzie była scena "całe życie drugi, nawet jak byłem pierwszy, to czułem się jak drugi" ;)
No i nie mogę wejść na odpowiednią ścieżkę. Wiecznie mi ostatnio czegoś brakuje... ciągle się czuję jak ten drugi.

Biegowo jest trochę po japońsku - jakotako.

Po półmaratonie we Wrocku dałem sobie tydzień spokojnego biegania. Czułem się zmęczony, ale zarazem nie.
Najgorsze chyba uczucie. W takich chwilach nie ma stanowczego przeświadczenia, że trzeba odpocząć kilka dni, bo z drugiej strony właśnie ciągnie do biegania, niczym Rentona z Trainspotting do chemii.


W sobotę, po ciężkim tygodniu w pracy (ostatnio same takie u mnie?) postanowiłem po śniadanku wybrać się na stadion i kontynuować maksymę z ostatniego okresu, odnośnie krótkich odcinków, że coś jednak w sobie mają.
Chciałem pobrykać tysiaki (na kilkukilometrowe ciągłe jakoś nie mam sił mentalnych) jednak w drodze jakoś tak niezbyt na siłach się czułem. Po dobiegnięciu na stadion okazało się, że odbywają się jakieś pol.-niem. zawody dla młodocianych na jednej prostej. Z planu więc nici, ale w sumie dobrze się złożyło - tysiaki odpadały, mogłem więc pobrykać coś krótszego... albo zmyć się ze stadionu.

Na jakieś samo człapanie nie miałem ochoty, więc zostałem na stadionie. No i tu, niczym u Davida Lyncha, zaczyna się akcja i nawarstwienie klimatu.
Żeby nie robić po raz kolejny dwusetek - wymyśliłem sobie, że pobiegam setki. Żeby nie było za krótko, to w liczbie dużej - jak już przystało na trening dzięcioła - bo przecież miałem biegać w tę i powrót z okazji zajętości drugiej połowy stadionu ;)

Po pierwszej setce, poczułem się tak pewnie, zapewne za sprawą strzału adrenaliny, że postanowiłem zrobić 20, a może nawet 30 powtórzeń. Tak, to można porównać do sławetnych akcji na imprezach domowych, gdzie leci pierwsza kolejka i wokół są tylko same kozaki i kozaczki, lecz weryfikacja następuje bardzo szybko ;)
Tak też było i tym razem, biegowo oczywiście ;)
Druga, trzecia, czwarta i piąta i już zaczęło się sapanie w truchcie powrotnym. W międzyczasie przypełzły jakieś dzieciaki porozgrzewać się i poprzeszkadzać, jak się później okazało do biegu na 600m. Nie wiem czy miałem liścia na głowie, a może ptak mi narobił, ale byłem dla nich jakimś okazem Bolta, a może mi się jedynie tak wydawało... ;) anyway morale mi skoczyło do poziomu +7 i kontynuowałem stukanie setek jak na dzięcioła przystało.

Po 10 serii ostudziłem zapędy krążące w mojej głowie, które oczami wyobraźni w Endomondo widziały ten wykres 30 zębów piły... obrałem cel - punkt honoru ustawiłem na liczbę 20 ;)

11, 12,.. 15 i sapania w zasadzie było wieczne. Dzieciaki skończyły rozgrzewkę i tylko patrzyły z boku. W międzyczasie zamyśliłem się i zgubiłem licznik, więc po dobrnięciu do 19 powtórzenia obmyśliłem, że mam za sobą jednak 18.
Ostatnie dwie to już lekka mordęga. Zabawne jak zmienia się postrzeganie odcinka czy czasu, kiedy się biegnie wolno, a kiedy szybko.
20 serii po 100m to przecież tylko 2km! w dodatku na odcinki podzielone... jednak tempo tych odcinków jest szalone, jakby porównać do tempa przebieganych przez 2km, nawet na pełną parę.

Przez te ostatnie dwa odcinki przewinęło mi się z tysiąc myśli.
Rozmyślałem o tym, czy odcinek Bonda - "Operacja Piorun" była bardziej przełomowa, niż szokowa, jak na tamte czasy "W tajnej służbie jej Królewskiej Mości", gdzie po wcześniejszej serii nie wystąpił S.Connery, tylko G.Lazenby. Podobne rozważania miałem odnośnie Batmana - kultowa wersja z J.Nicholson czy ostatnia, Nolanowska z Ch.Bale, a w zasadzie z H.Ledger`em, bo co jak co, ale to ciemny charakter powoduje rozmagnesowanie tego dobrego.
Rozważania o Nolanie to osobny temat, który umilkł podczas sapania przed ostatnią serią.
Odcinek pocisnąłem szybko, nie na makxa, ale prawie... dbając o pokraczną technikę, bo o to w tym wszystkim chodzi, nie o super prędkość. Na koniec po wszystkim pobiegłem się porozciągać przy płocie... bo właśnie ruszał wyścig na 600m.

Wracając do domu, truchtem, mając na liczniku raptem 10km czułem się jak Łysek z pokładu Idy. Seryjnie... tak zmasakrowany nie byłem od pamiętnych czasów. W myślach tylko krążyła nazwa - masakra piłą mechaniczną. Faktycznie - na wykresie widać to bardzo fajnie, te 21 zębów. Zęby, które ostro dają w palnik. To było coś bardziej maltretującego, niż jakiś 18km Drugi Zakres, czy TempoRun 8km.


Nie odpocząłem zbytnio, bo był to weekend z Parszywą 12, w której dość sporo pomagałem przy organizacji. Sporo pracy fizycznej, przestawianie stołów, zwożenie gratów, rozkładanie gratów, organizacja placu i tak dalej. W zasadzie wszystko, poza oficjalnymi pierdutami.
Naprawdę, jak ktoś twierdzi, że organizowanie biegu to czysta przyjemność... to zapraszam do pomocy.

W niedzielę była orka z tym związana od praktycznie 6 rano, do wieczora. Biegania oczywiście nie było, a na trening... nie miałem siły. Ledwo co chodziłem.
Żeby nie było zbyt lajtowo, to wieczorem zajęcia z pracą związane i zmiany w systemach... prawie do 1 w nocy. Wyspanie od tego momentu już było masakryczne.
Ten tydzień okazał się być zajezdnią.

W poniedziałek byłem zmęczony jak czajnik, poleciałem delikatnie pobiegać myśląc, że mi to dobrze zrobi. Nie zrobiło. Wieczorem nie mogłem zasnąć i kolejna nocka zarwana.
Wtorek rano czułem się i wyglądałem jak zombi. Popołudniu sumienie gryzło, więc wyskoczyłem pobiegać... trafiłem na stadion.
Chciałem zrobić 6-8 odcinków po jakieś półtorej minuty. Optymistyczny plan zakładał 2 minuty mocnego biegu, ale że byłem bez mocy postanowiłem pobiegać 400tki na 400m truchtu.

Po pierwszej w 1:24 wiedziałem, że jest klops. Postanowiłem dociągnąć do 5 i zobaczyć co będzie dalej.
Kolejna w 1:22, i 1:21 kolejne. Zrobiłem szóstą w 1:21 i zmyłem się niczym lisek z zagrody do domu. Czułem się jak rozjechany ślimak bez domku na plecach ;)

Oczywiście kolejna nocka zarwana i dopiero czw-pt urlop jakoś mnie wyciągnął. Parszywie się czułem. Postanowiłem zrobić mały lajt od biegania, a przy okazji zabrać się za roboty w domu - a w zasadzie za jeden z ostatnich etapów remontu - remont podłogi. Cięcie podłogi, wymiana legarów, wynoszenie żużla spod desek (niemiecka robota kurde balans!) to istna masakra teksańską piłą mechaniczną.
Przez tydzień natyrałem się jak górnik pod ziemią, ale w zasadzie porobiłem większość ciężkiej pracy. Zostało tylko i aż położenie nowych desek.


Po 9dniach wyskoczyłem się przebiec i zobaczyć ile z kondycji zostało. Takie roztrenowanie bez roztrenowania. Nie był to wypoczynek, więc nie wiem jak to liczyć...
Początek jednak byłem w szoku - tak sprężyście i luźno dawno mi się nie biegło ;) no ale optymizm minął w środku 13km pętli, gdzie droga zaczynała się pod górę i wyszło to, co po przerwie wychodzi. Kondycja jednak jest lotna jak lotka-ulotka ;) tętno na początku prawie jak przy chodzeniu wzrosło, sapanie może nie jakieś wielkie ale również, no ale jakoś dobiegłem do domu.
Porozciągałem się solidnie i tyle. Parę łyków isostara, potem kolacyjka z herbą z cytryną i leniuchowanie i łóżko.
W nocy jednak obudził mnie koszmarny skurcz (kurcz) łydy w prawej nodze, oraz przy okazji lżejszy w lewej. Szok... czegoś takiego nie miałem od bardzo dawna. Luźny bieg i robótki wyszły... ach te nastoletnie latka w metryce ;)


Plany na przyszłość? nie wiem, zupełnie nie wiem. Muszę jednak coś wymyślić, ale z pełnym ruszeniem na pełny gwizdek - niczym w Kings of Leon - Sex on Fire - przyjdzie czas jak ostatecznie dokończę remont podłogi, wtedy już tylko będzie Sweet Home Alabama ;)
Mam nadzieję, iż teraz już tylko z górki, bez orania na polu niczym górnik ;)

Nie wiem też co zrobić ze snem... wieczorami mam problem aby usnąć, bo w głowie tyle myśli... a rano jestem zombi. Jak żyć, Panie Premierze? Pani Premier? ;)



Aloha
pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


84cantona7 (2017-07-08,19:07): Też miałem takie problemy przez ok.miesiąc-masakra.Sen to chyba jeden z najważniejszych elementów treningów i chyba najprzyjemniejszy, tym większa tragedia kiedy nie można takiego treningu wykonać :-(.Ja przestałem biegać wieczorem, a zamiast tego biegam zaraz po pracy i pomogło. Ale dla kogoś "po pracy" to zarazem może być późny wieczór.
snipster (2017-07-09,09:01): nie mogę rano biegać przed pracą... nie przy moim trybie, gdzie często wieczorami muszę coś dłubać, a wstawanie raz o tej, raz o innej godzinie niezbyt na mnie działa ;) nie wiem jak niektórzy potrafią przyłożyć głowę do poduszki i już odlecieć w sen... szczerze, to bym chciał mieć ten skill ;) więc... poranne bieganie na czczo odpada u mnie, poza tym, że brak mocy o poranku zaraz po przebudzeniu, to jestem pospinany rano i nierozruszany jak ruski resorak ;)
michu77 (2017-07-12,14:31): ja miałem w zimie taki okres z krótkim snem, lub w ogóle... Niewiem z skąd się wziął, i dlaczego się skończył i znowu normalnie zacząłem sypiać :P
snipster (2017-07-12,21:02): tiaaa... już słyszałem, że na problemy ze snem powinienem zastosować francuską dietę ;)







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
13:58
AleCzas
13:34
akaen
13:20
kostekmar
13:19
tomsudako
12:59
stanlej
12:50
Hoffi
12:38
arco75
12:30
raczek1972
12:21
fit_ania
12:04
conditor
11:50
Kapitan
11:35
bolitar
11:29
42.195
11:15
gabo
11:12
Nicpoń
11:10
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |