Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
281 / 338


2017-01-23

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
40 dni i 40 nocy (czytano: 2746 razy)

 

Jestem po 40 dniach biegania dzień w dzień i chyba przyszedł czas zanucić "kiedy powiem sobie dooooość" ;)

W skrócie moje ostatnie dni mógłbym opisać na wzór pewnego wstępu odnośnie amerykańskiej komedii:
"Zmęczony kolejnymi romansami chłopak postanawia przez czterdzieści dni żyć w celibacie. Wkrótce pojawia się pokusa."

Nie zanosiło się na takie coś, bo nie biegam dzień w dzień. Kilka razy robiłem podchody pod takie cykle, jednak zawsze kończyło to się efektem Konia po Westernie. Nawarstwianie zmęczenia w niektórych momentach jest okrutne i przypomina jedynie opowieści harpaganów z elity i motywy przechodzenia przez dietę niskowęglocośtam, albo raczej więcej w tym zagryzania zębów i biegania na siłę, niż przyjemności.

Zasadniczo to dzień przerwy od biegania w tygodniu jest optymalny, jeśli nie dwa. Wszystko zależy oczywiście od szerszego spektrum. Nie biega się tydzień w tydzień tego samego przez cały rok (ekstrema w postaci 365 maratonów przez 365 dni pomijam...).
Fajnie się biega 4 dni w tygodniu, jednak wtedy co trening praktycznie jest mocno i szybko. Czasem trzeba trochę zwolnić, poza tym nie zawsze jest lato i nie zawsze można przecież wiecznie zapindalać jak napalony Al Bundy.
System z 4 i 5 dniami biegowymi w tygodniu jest fajny jak dla mnie odnośnie przygotowań pod maraton.
Tak było do tej pory ;)


W związku z tym, że człowiek żyje, widzi jak życie ucieka przez palce i tak dalej zatracając się w pracy... szuka sobie swojego miejsca na ziemi wymyślając jakieś tam wyzwania. U mnie jest to ucieczka i zarazem pogoń przez bieganie :)
Człowiek bez pasji nudzi swoją duszę - więc, żeby się nie zanudzić i nie leżeć ciągle na przysłowiowej kanapie... zamiast standardowych przygotowań pod maraton na wiosnę, postanowiłem wrzucić coś nowego i spróbować trochę nowego - niejako przy okazji.

Zapisałem się na Ultra w sztafecie 2-osobowej, które jest pod koniec lutego. Do pokonania dystans 104km przez zespół. Każdy więc mniej więcej leci po połowie, aczkolwiek ambitnie mówiłem, że mogę polecieć większą połowę ;)

W skrócie: mając w pamięci przygodę w Cortinie na dystansie 46.5km (Cortina Trail), wiem jedno, że chcąc pokonać około 60km w zimowej scenerii, co prawda bez alpejskich gór, jednak z pagórkami, zimową scenerią i tak dalej... trzeba trochę inaczej się przygotować, niż jak pod typowy maraton.
O ile maraton lubi systematyczność, to co powiedzieć o Ultra?


Tak więc, także tego... tak mnie natchnęło, że postanowiłem zrobić kolejne podejście do biegania ciągłego w perspektywie kilkunastodniowej.
Miało to mi:
- zobrazować moje słabe punkty
- pokazać nieco inny wymiar zmęczenia
- nakierować, cokolwiek by to znaczyło
- nauczyć jeszcze bardziej słuchania tego czegoś w środku - czyli bieganie na jeszcze głębszym poziomie samopoczucia niż do tej pory
- zrobić podwaliny pod bazę na harce wiosenne
- dotknąć pustki/doznać Nirvany (wtf?)
- zrobić coś mini szalonego ;)

wszystko w normalnym trybie kołchoźnianym, wróć, pardon, nie będąc wygodną kluchą na obozie/urlopie, tylko w normalnym dniu szarego, zwykłego, pracującego informatyka/marudy/łasucha.

Żeby było kolorowo i jeszcze bardziej Kubizmowatościowato... Kubizmowo... weselej, po drodze były Święta, Sylwestra/Nowy Rok, oraz przylazła zima z urokami śnieżnymi, lodowymi, piździwiającymi.


od 14 grudnia do 22 stycznia zrobiło się takie coś:
75km
87km
107km
121km
114km
130km

ostatnie cztery tygodnie to już spore dystanse - 472km.
W zasadzie w mojej historii biegowej były dwa miesiące, kiedy przekroczyłem 400km w miesiącu (457 w pięknie upalny sierpień 2014, oraz 440 również w sierpniu rok wcześniej), więc widać, że lajtowo do tego nie podszedłem ;)


Chciałem unikać masówek kilkudniowych na wzór zajezdni, np. 20+20+20+20... wg mnie nie tędy droga. Chciałem również schodkować i różnicować dni, aby każdego dnia było coś innego.
Chciałem też jeden dzień w tygodniu poświęcić na coś szybszego, jednak bez orania powyżej progu (w skrócie bez orania pikawy na wysokich obrotach) - na to przyjdzie czas później, kilka tygodni przed maratonem.
Wolne dni (weekend) przeznaczałem na coś dłuższego oraz las za dnia.
Główna myśl - to stopniowe rozkręcanie się, bez rzucania się od razu na dystanse >30km.


W pierwszym tyglu max dystans 23km, w drugim 15km, w trzecim 27km (Świątecznie ;))
W styczniu już była jazda na maxa.
Czwarty tydzień max był na poziomie 27km (pt 27km, sb 14km, nd 27km), w piątym prawie 34km z krótkim postojem na herbę po 23km (w dniu nakręciłem 37km), w szóstym tyglu ponad 36km.

W styczniu w środku tygodnia przechodziłem się na bieżnię el. pod dach, żeby pokręcić Drugi Zakres (okolice tempa maratońskiego), albo wariacje z tym związane. W moim mieście nie ma gdzie biegać coś szybszego, albo ślizgwica, albo nieodgarnięty śnieg - dla mnie coś szybszego w niepewnych warunkach to proszenie się o kontuzję.

I tak właśnie przejdę do wniosków.
Raz po brykaniu na bieżni, następnego dnia zrobiłem rozbieganie. Mega ślisko i po powrocie do chaty plery miałem mega ponaciągane, jak i pasma boczne.
Bieżna to w ogóle rodzynek - początki mega toporne. Musiałem uważać z pionem. Mega gorąco - brak ruchu powietrza...
Pierwsza wizyta kończyła się w bólach. Druga była już w miarę. Ostatnia trzecia była już pysznym brykankiem Forresta - 12km Drugiego Zakresu weszło mi niczym pączek w tłusty czwartek, że po tym zakresie dołożyłem jeszcze kilosa w tempie dychy.

Jednego razu przy Długim Wybieganiu (grupowy trening odcinkiem trasy Ultra) było masakrycznie niebezpiecznie - w efekcie gleba bez ostrzeżenia. Napadał świeży śnieg (ciągle padał zresztą tamtego dnia), a kilka dni wcześniej było koło zera - w efekcie to co się roztegowało to zamarzło i zostało przykryte świeżą warstwą śniegu. 23km - dystans niby względnie przyjemny, jednak to było 23km biegane na ciągłym napięciu.
Swoją droga ta gleba ostro nadwyrężyła moje kolana - lewe czuję do tej pory.

Bieganie po śniegu (nie, nie ubitym), czy po śliskim jest zupełnie inne, niż bieganie po szuterku, asfalciku i podobnych, jeśli chodzi o dłuższe dystanse.

Długie Wybiegania leciałem z plecakiem, aby się przyzwyczajać do tego czegoś na plecach. W zimnie jest ogólnie problem ze zdjęciem plecaka z plerów i rozpięcie zamka, aby np. wyciągnąć żel. Swoją drogą odkręcanie małego pierdolnika od żela jest również czasem wyzwaniem, jak się ma podwójne rękawiczki i lekko przemarznięte dłonie - w efekcie lekko sztywniejsze i mniej "chwytliwe".

Żywieniowo jestem nieco w nicości, chociaż pocieszam się, że na żelach powinienem dać spokojnie radę bez potrzeby żarcia czegoś extra. To nie cały dzień przecież, tylko z 5 godzin max.

Ubraniowo jest totalnie niejako, jeśli chodzi o długie śmiganie. Jednego razu miałem dwie warstwy - z jednej strony ciepło, a z drugiej przy wylocie z lasu i pod wiatr mocno mnie zmroziło. Nie mam pomysłu jak z tym walczyć. Wiatr w zimie wszystko u mnie psuje - odczucie -2 a -12


Sprawy mentalne.

Tu jest największy obszar przemyśleń.
Pamiętam, jak jednego dnia będąc trochę wyprutym po pracy poleciałem na lekki wiatr, po śliskim... w połowie wpadłem w trans i myślami błądziłem po rozkosznych pagórkach i dolinach... ocknąłem się dopiero przed domem. Może jest tak, że im gorzej, tym ucieka się myślami w bardziej przyjemniejsze rejony, śliskie wspomnienia i och achy myślowe.

Czasem też jest wcoorv po całym dniu i jedynie co się chce, to po prostu wyjść i uciec. Nie jest ważne wtedy nic - żaden pieskowy dżem (a raczej zmarzlina ;)), jakiś tam halny, śnieg w mordę i w ogóle nic, nawet kometa przelatująca obok jakiegoś mijanego menela. Tak, to coś jak stękanie małego brzdąca, który stoi w kącie i ryczy jak mu źle i ryczy, ponieważ ryczy i jest mu źle. Taki światopoglądowy wcoorv na wszystko ;)
Wtedy jest te słynne biegowe uciekanie.

Czasem jednak niby zwykła trzynastka była prawie jak końcówka maratonu, gdzie kilosy dłużyły się niczym guma z majtek do gry w klasy (czy jakoś tak).

Sporo do wszystkiego niestety ma praca, niedospanie, życie. Kilka dni niedospania i zmęczenia zaowocował u mnie jednego dnia mega zjazdem zarówno fizycznym, gdzie średnie tętno na 13km wyniosło 125, jak i mentalną bezsilnością - jak to? dlaczego? :<
Nie wiem co jest, ale przy ostrym zamuleniu tętno u mnie potrafi spadać, zamiast jak to w większości rozpisujących się ludzi wzrastać. Poza tym jednym dniem, kiedy średnie tętno niejako nie pozwalało mi na nic więcej, niż tylko spokojne szuranie, miałem takie dni z ilości jednego, może dwóch.
Przyjemność z biegania była wtedy zerowa, albo raczej minimalna i jedynie co ratowało sytuację to fakt wspomnianej wcześniej ucieczki.

Miło też jest na saunie po takim bieganiu, przeważnie krótkim (8-10km) na wolnych obrotach (po weekendzie), gdzie po powrocie robię przeważnie szybki prysznic, banan, łyki ze dwa wody i wyjście z domu albo na autobus, albo z buta (28min) na saunę.
W samej saunie nie odczuwałem jakiegoś masakra zmęczenia, wręcz przeciwnie - było mega relaksacyjnie, a dzięki nacieraniu się śniegiem po (jedna z nielicznych zalet zimy w mieście) czułem się naprawdę jak mały muchomorek rosnący pod drzewkiem w słoneczny poranek.
Oczywiście picie/nawadnianie było dopiero po ostatnim wyjściu z sauny :)
Na dodatek w drodze powrotnej zawsze zahaczam włoską knajpkę i wciągam makaron z łososiem i dzień jest

Z doświadczenia wiem, że dzień po saunie nie mam do wypuszczać się na akcent (np. Drugi Zakres/Tempo), bo po prostu nogi są wypłukane.
Podobnie po weekendzie wtorek jest często-gęsto za wczesnym dniem, aby coś szybszego strzelać. Raz chyba zapuściłem się coś pół na pół żwawszego i męczyłem się... nogi nie kręciły, albo raczej kręciły się jak rozwalone kołki w kanapie.


Po zjazdowym piątku, stwierdziłem, że nie będę dalej ciągnął tej zabawy i dobrnę do weekendu i zastopuję machinerię.
Trochę odespania pomogło, biegało się nawet jako tako spoczes, mimo iż dokręciłem sporo dystansu.
Stwierdziłem jednak, że wystarczy owych 40 dni i 40 nocy jako dobry mikrocykl ;)
zresztą nóżki trochę czuję, trochę kolana od siłowego biegania, reszta jakoś się trzyma bez problemów.


Czas trochę wyluzować łydkę w tygodniu i musowo zmuszać się do spania wcześniej.
W weekend może będzie ściganie na 20km u sąsiadów w Forst, w niedzielę może coś dłuższego i spokojnego, lub jeszcze coś innego. Jak zwykle będę improwizował ;)



Taka ciekawostka nieco z innej beczki:
Niedawno minął rok odkąd mam Garmina 235, który liczy kroki - przez ten rok zwierzak zliczył mi 5 milionów 825 tysięcy kroków. Oczywiście bieganie się w tym zawiera, jednak średnio na dzień prawie 16 tysięcy kroków daje do myślenia, że jednak takim leniem to się nie jest ;)



PS. liczba 40 nie ma nic wspólnego ze zmianą mojej kategorii wiekowej, była niezamierzona i nieplanowana i w ogóle :P


--Fota z niedzieli, po powrocie z 36km. Skoro miałem siłę na głupie uśmieszki, to chyba nie jest ze mną jeszcze tak źle ;)


Aloha
pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Jarek42 (2017-01-23,17:10): Tylko się nie zarżnij. Ja tam dzisiaj zrobiłem 18 km i miałem dość.
snipster (2017-01-23,20:46): Jarku, spoko spoko, trochę się pozmienia i na pewno będzie nieco lżej. Zobaczymy co jeszcze pogoda zaserwuje
paulo (2017-01-24,13:49): Piotrze, jesteś takim swoistym Harpaganem biegowym :) Mega kilometraż, ale każdy robi to co lubi :) Mnie się spodobało jak wspomniałeś o takiej pustce, a może i Nirvanie którą osiąga się po dluuugim wysiłku. W zeszłym roku ją przeżyłem i uważam że warto dla tego uczucia przynajmniej raz to spróbować. Niemniej jak raz się spróbuje to chyba chce się następny raz :) Kiedyś ktoś mi się zapytał czy bieganie jest nałogiem i odpowiedziałem mu: TAK jest nałogiem, ale chyba nieszkodliwym przynajmniej dla otoczenia :)
snipster (2017-01-24,14:01): Paulo, jak się wejdzie na jakieś drzewo, to potem chce się włazić na nie co chwila, oczywiście przy okazji patrząc na inne, wyższe drzewa ;) Podobnie coś jest w spokojnym bieganiu, ale też coś jest w szybszym bieganiu, jak i krótkim oraz długim bieganiu. W każdym czymś jest coś fajnego co powoduje, że czasem chce się zrobić coś innego, doznać czegoś innego, czy ogólnie po prostu się zmęczyć mimowolnie marudząc i czerpiąc przyjemność z tego ;) tak, bieganie uzależnia :)
gerappa Poznań (2017-01-24,18:27): ultra to inny wymiar, przekroczysz linię mety... i nadal nie potrafisz w jednym zdaniu powiedzieć... po co to wszystko... zrozumie tylko ten, kto przed chwilą też tam był...
snipster (2017-01-24,20:04): nie tylko z ultra tak jest... po ostatnim maratonie też nie byłem w stanie nic logicznego sklecić przez pół dnia - dlaczego, jak to i po co w ogóle to wszystko? ba, lepiej... po pewnej połówce również byłem wyjechany jak zdarta płyta winylowa i również miałem odlotową nicość mentalną. Nie ma tu reguły, że tylko Ultra, bo Ultra i już :P Fakt jest jednak taki, że im dłuższy wysiłek, tym większy plask po zwojach mózgowych i może dlatego Ultra jest mityczne. Najbardziej "kolorowe", jeśli chodzi o sens życia i sens tego, co się w danej chwili robi, niestety są przeżycia z pogranicza kontuzji
robaczek277 (2017-01-26,11:36): ja moge sie pochwalic ze najdluzsza serie mialem 63 dni, kiedy zrobilem 1304 km co dalo 20,7 km/dzien
snipster (2017-01-26,12:26): jeju... średnia 20km na dzień chyba by mnie wgniotła ;) aczkolwiek jakby to rozbić na sesje poranne/wieczorne, to jest to chyba do wykonania i to chyba nawet lepiej by zadziałało, niż pojedyncze długie "sesje". Może kiedyś spróbuje dłuższego cyklu, na razie jednak to był u mnie skok w porównaniu do obecnego brykania, więc nie chcę za bardzo naginać i prowokować ew. kontuzję, szczególnie, że i tak jest skok obciążenia za sprawą śniegu, lodu i zimy.
robaczek277 (2017-01-26,14:01): dokladnie, w wiekszosci biegalem 2 razy dziennie, ale efekt byl super 7:27h na 100 km
snipster (2017-01-26,14:46): spróbuję kiedyś jak będzie nieco cieplej ;) tylko to wymaga już poprzesuwania w życiu pewnych spraw, aby rano wstawać 2h wcześniej...
Fred53 (2017-01-26,14:51): Witajcie, no no super wybieganie, u mnie jest troszkę inaczej, może z racji wieku (mam 64 lata) ale dzienna stawka to jest 15 km zimą, a gdy jest cieplej to dochodzę do 20 km. Podziwiam Ciebie za tą wytrwałość. Szkoda jedynie, że za moich młodych lat nie było takich startów, emocji, a jedynie zapieprzałem w robocie jak dziki osioł. Pozdro dla wszystkich
snipster (2017-01-26,15:18): Fred, u mnie to była taka mini przygoda i lekka ścieżka w bok z tym 40 dniami. Dla niektórych to chleb powszedni, dla mnie to było coś innego, nowego. Też jestem ostro zapracowany i stwierdziłem, że nie ma na co czekać i warto czasem podążać za spontanem ;)
Fred53 (2017-01-26,16:29): Tak troszkę zazdroszczę dla autora blogu i innych biegaczy wytrwałości i pokonanych kilometrów. Do spotkania na trasie. Edward z Mazur
markos (2017-01-27,19:02): Ja mając już 55 lat biegałem 108 dni bez przerwy i dało to efekty: 59:38 -15 km, 1:25;19 i IIm w kat.-półmaraton Poznań, 3:04:39 maraton Paryż. Życiówki mam trochę lepsze od Twoich i na nie też musiałem zapracować biegając powyżej 100 km tygodniowo. Teraz biegając z Darkiem Tuzimkiem po Zielonej Górze czasem Cię spotykamy. Powodzenia.
snipster (2017-01-29,08:33): Markos, sporo tego... ja na razie nie zamierzam robić takich długich motywów, po prostu potrzebuję w tygodniu jakiejś regeneracji od biegania. Pierwszą trójkę złamałem biegając po 70km/tydzień chyba 4 razy w tygodniu ;) Z biegiem czasu oczywiście ciągnie do większego biegania i dłuższego, jak również do szybszego, o ile zdrówko pozwala, więc może zaatakuje twoje PB ;) anyway, póki jest FUN i zdrówko pozwala - jest okay. Czasem mijam Darka, więc zapewne DoZo na ścieżkach biegowych :)
Zabiegana79 (2017-01-29,09:42): Snipi, super się czyta o Twoich biegowych spontanach, o odczuciach i wnioskach. Wypracowałeś sobie świetna wydolność i wytrzymałość. Ja po 12 dniach różnych aktywności dzień w dzień wczoraj miałam nogi jak z waty. PS. Próbowałeś kiedyś zamiast żelu zabierać mleczko skondensowane w tubce na wybiegania? Kopa też daje a moim zdaniem jest wygodniejsze w obsłudze.
snipster (2017-01-29,10:03): też po 12 dniach normalnie był miał nogi jak z waty, więc spoko ;) odnośnie mleczka skondensowanego... to unikam białkowych rzeczy przed i w czasie biegania... ale do odkręcanych tubek są alternatywy w postaci normalnych saszetek, tylko trzeba zębami trochę powalczyć ;) są jeszcze gumiśki i podobne do ssania :)
zbyfek (2017-01-30,21:52): Brak płynów przy tych temperaturach jest treningiem dodatkowym.:)
snipster (2017-01-30,22:20): racja, chociaż gdzieś czytałem, że trzeba uważać... bo z racji temperatury się nie chce pić, a pocić i tak się człowiek poci, więc coś tam się traci i można się trochę przejechać. Ogólnie to ja mało pijam, nawet w upały i jestem chyba przyzwyczajony do biegania bez płynów ;)
zbyfek (2017-01-31,11:03): Kiedy biegasz maraton w Kołobrzegu jest na początku maja , pierwszy zawodnik robi czas około 2,45.:)
snipster (2017-01-31,11:09): maraton lecę w Rotterdamie, który jest na początku kwietnia (9go chyba). W Maju nie wiem jeszcze co pobiegnę... ale w Kołobrzegu jeszcze biegowo nie byłem ;)
zbyfek (2017-01-31,11:10): Przy Twoim poziomie wytrenowania dwa razy w miesiącu 30 km w zupełności wystarczy nie ma co przsadzać.:)
snipster (2017-01-31,11:18): Zbyszku, te długie LONGi są z myślą pod Ultra na koniec lutego (mam pobiec około 60km), po nim już nie będę tak trzaskał tych longów co tydzień w takiej formie na bank.
Marysieńka (2017-02-07,10:47): Piotrek....czas na cytuję .."zrobić coś mini szalonego ;)" :)
snipster (2017-02-07,11:21): Maryś, dla mnie nadal szalonym wyzwaniem jest - Maraton w 10000 sekund, ale daleko jeszcze do tego... Ultra to taki mini szalony mały schodek w bok :)







 Ostatnio zalogowani
damiano88
23:10
Slash
23:09
kos 88
22:52
kubawsw
21:59
lordedward
21:52
Ziuju
21:51
pawlo
21:43
Stonechip
21:42
prgutek
21:06
entony52
20:53
Pathfinder
20:28
chris_cros
20:27
eldorox
20:23
Zedwa
20:18
Admin
20:07
Kamus
20:04
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |