Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [54]  PRZYJAC. [85]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
zbig
Pamiętnik internetowy
Pamiętnik Marudy.

Zbyszek Kapuściński
Urodzony: 1972-07-13
Miejsce zamieszkania: SZCZECIN
209 / 241


2016-05-19

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Warto wierzyć w spadające gwiazdy :-) (czytano: 1328 razy)

 

2 PZU-Maraton Gdańsk – mój 33 maraton, czyli… czy przypuszczałem, że jeszcze kiedyś w życiu uda mi się pobiec maraton poniżej 3h?

Jeszcze rok temu, kiedy pomyślałem o maratonie, o moim bieganiu, to myślałem o sobie w kategoriach – jestem człapakiem. Tak, tak. Nawet, kiedy na niebie zobaczyłem spadającą gwiazdę pomyślałem sobie życzenie:
„Chciałbym jeszcze kiedyś przebiec maraton poniżej 3h”, choć za chwilę już była nowa myśl:
- ale przecież to niemożliwe. Lat mi przybywa, jestem tłusty i zapuszczony. Od mojego dobrego (jak na moje możliwości) biegania minęło już kilka latek. Zdrowie się sypie i wszystko mnie pobolewa. Każde moje bieganie jest z zadyszką. Astma wysiłkowa mnie dobija, kręgosłup napie…a, jeszcze do tego kolana coraz częściej dają znać o sobie. Po każdym treningu wracam zlany potem. Każdy wieczór kończył się obżarstwem, piwkiem. Wiecznie niedosypiałem, a w nocy spanie bardzo nieregularne. W dzień długie drzemki. Cały byłem rozregulowany. Masakra!
Nie miałem żadnego pomysłu na siebie.
Po jakimś czasie przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Przecież wcale nie muszę być maratończykiem. Po co? Mało maratonów już w życiu przebiegłem?
Pora na coś innego. Zostanę triathlonistą! To jest myśl :-)
No i zacząłem przygotowania do mojego pierwszego triathlonu na dystansie ¼ IM. Dystans mało wymagający, ale zawsze coś. Triathlon. Po jakimś czasie zauważyłem, że to jest coś dla mnie. Kiedy już mój kręgosłup jęczy idę na basen i jest w miarę okay. Gdy trochę popedałuję na rowerku, też jest to jakaś odmiana. Bez sprężania. Pokonałem dystans triathlonu - tj. 56km w 2:58:30. 205 miejsce na 366 pingwinów na rowerach. Jak na całkowitego żabkującego amatora wcale nie najgorzej :-) nie byłem ostatni.
Wtedy to przyszedł mi do głowy nowy pomysł.
Patrzyłem na triatlonistów-bohaterów, którzy w tym ogromnym upale, który tego dnia panował w Szczecinie, przemierzali dystans dwa razy dłuższy od mojego. To była masakra. Nawet – wolontariusze podający wodę innym padali z odwodnienia. (paradoks)
I wtedy pomyślałem – jak ja im zazdroszczę. Połowa kibiców już się rozeszła, wody zaczyna brakować na trasie, a oni wciąż walczą. Zmagają się ze swoimi słabościami.
Po pewnym czasie z tych kłębiących się w mojej pustej łepetynie myśli wykluła się idea – Muszę zostać IRONMANEM! Tak, wiem że to mało prawdopodobne, ale jeśli się czegoś bardzo chce, to… przynajmniej muszę spróbować. Najwyżej odniosę porażkę, klęskę. A co tam!
Dystans IRONMANA to królewskie liczby : 3,8km pływania, 180km roweru i 42,195m biegu. To jest coś!
Potem jakoś czas płynął i płynął, aż przyszedł grudzień. Druga połowa grudnia 2015. Pomyślałem jedyna moja szansa, to redukcja wagi. Ciało już kilka lat starsze i jedyną szansą jest jego lekka przebudowa.
Znów zacząłem regularnie stawać na wagę. Jednak tym razem moje jedzenie całkowicie uległo zmianie. Skończyłem z głodzeniem się, jak kiedyś. Odpowiedni dobór pokarmów spowodował, że byłem najedzony, miałem siły na trening i co najważniejsze – chudłem nie tracąc przy tym mięśni. BINGO.
Schudłem 10kg. W porywach nawet 11kg.
Do mojego startu w IRONMANIE zostało 3 miesiące. Pomyślałem, że muszę się jakoś przetrzeć. Przecież po pływaniu i 180km pedałowania będę musiał za 3 miechy j przeczłapać jeszcze pełny maraton. Nie dam rady!
Ech! Zapisałem się na maraton. Tak, na PZU maraton w Gdańsku. Gdańsk jakoś zawsze był dla mnie łaskawy. Tutaj zrobiłem życiówkę na 10km. Tu mi się fajnie biega.
Przed maratonem jak zwykle trzeba się sprawdzić w półmaratonie i na 10km. Posłuchać, co w trawie piszczy. Pobiegłem nowy dla mnie półmaraton w Pabianicach. Wyszło mi lekko poniżej 1:24. Byłem mega zadowolony i czułem lekki niedosyt. Potem pobiegłem 12km i też wyszło i przyzwoicie. Nawet jakiś plastikowy pucharek dostałem za kategorię wiekową.
Pomyślałem, że lato tego roku jest jakieś dziwne i mogę mieć szansę na całkiem przyzwoity wynik w Gdańsku. Yes! Było jak przypuszczałem. Chłodno, chociaż, jak na Gdańsk przystało bardzo wietrznie. Ale chłodno! Super. Tego mi było trzeba.
Cały maraton modliłem się o …brak ściany! Była kolka po 27 kilometrze, ale nie ściana. Po 8 kilometrach biegu kolka mnie opuściła. Po 35 kilometrze moje tempo powoli wzrastało. Niestety Gdańsk leży nad morzem i ostatnie kilometry to ściana wiatru w twarz. Finisz, to była walka o przetrwanie.
Dobiegłem 21 na metę. Nabiegałem 2:57:08. Byłem mega szczęśliwy! Moje szczęście było 2 razy większe, bo zaraz za mną na metę wbiegła Ewa i po raz drugi wygrała Maraton Gdański!
Warto wierzyć w spadające gwiazdy :-)
Ps.
Teraz przede mną IRONMAN. Czy dam radę?
Nadal muszę spoglądać w niebo :-)


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


snipster (2016-05-23,15:31): Gratulacje Harpaganie :) jak to mawiają, trzeba uważać z marzenia, bo się spełniają ;) Powodzenia!







 Ostatnio zalogowani
Jurek D
14:43
Grzesix
14:41
green16
14:34
VaderSWDN
14:33
kubawsw
14:22
lordedward
14:10
42.195
13:53
biegacz54
13:28
Stonechip
13:21
Ola*
13:20
Bartuś
13:14
BonifacyPsikuta
12:37
Admin
12:05
marczy
12:02
stanlej
11:57
Hari
11:54
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |