Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [126]  PRZYJAC. [286]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
mamusiajakubaijasia
Pamiętnik internetowy
"Byle idiota pokona kryzys; to co cię wykańcza, to codzienna harówka" - Antoni Czechow

Gabriela Kucharska
Urodzony: 1972-08-26
Miejsce zamieszkania: Rudawa / Kraków
564 / 580


2015-10-17

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Habilitacje... (czytano: 1695 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=D1EDKvXRKd0



Temat przyszedł do mnie przez usta Anki K.
Powiedziała:
- Gabrysiu, wiesz co? Sporo polskich naukowców (czy raczej pseudonaukowców), którzy mają mniej niż mizerny dorobek naukowy, jeździ na Słowację i tam, na uniwersytecie w Nitrze, robią habilitacje, które potem im nasze ministerstwo automatycznie zatwierdza.

Nie ukrywam, że rzecz mnie zainteresowała. Poszłam do naczelnego (Michała O.), powiedział: - Pisz!

Zaczęłam grzebać w internecie, po stronach słowackich uniwersytetów (okazało się, że w Nitrze habilitowało się najmniej Polaków, prym wiedzie Rużomberok), dotarłam do źródła. Zasiadłam w temacie głęboko, przy czym trzeba mieć pełną świadomość, że nie była to spokojna posiadówka, tylko tzw.TEMAT.
W międzyczasie wykonywałam zwyczajną dziennikarską pracę (Ba, nawet udało mi się dostać nagrodę! I to nie u nas, w Krakowie, ale na górze, w Warszawie! Znaczy - docenili:)

Dwa tygodnie temu - BUM! We "Wprost" opisali MÓJ temat:(

Lekko mnie to podłamało, bo nie dość, że opisali, to zrobili to jeszcze słabo...

Naczelny powiedział: - To po temacie. Chyba, że uda ci się zdobyć listę krakowskich naukowców, którzy z tego skorzystali.
Zdobyłam!
Lista prezentowała się ciekawie. Najciekawsze postaci na niej to pani, która czterokrotnie została uznana Lekarzem Roku, ksiądz rzecznik prasowy krakowskiej kurii metropolitalnej, ksiądz, który teraz jest dyrektorem Instytutu Pracy Socjalnej na Uniwersytecie Pedagogicznym i pani, która zasiada w Polskiej Komisji Akredytacyjnej - ciele dbającym o zachowanie standardów w kształceniu akademickim.

Posłałam listę naczelnemu. Zwołał szybkie i bardzo utajnione zebranie (czterech uczestników wraz ze mną) i powiedział:
- Słuchajcie, Gabriela trafiła na bardzo ciekawy temat...

Opowiedział w czym rzecz, a na koniec stwierdził:
- Już dawno nie mieliśmy porządnego śledztwa dziennikarskiego. Robimy?

Decyzja zapadła jednogłośnie: ROBIMY!

Do pomocy, jako ta świeżynka, dostałam Jarka - doświadczonego dziennikarza, zajmującego się w naszej redakcji sprawami sądowo-prokuratorskimi.
Wybór uznałam za doskonały, bo nie dość, że Jarek jest BARDZO rzetelny, to jeszcze posiada pewną zaletę, która dla mnie jest nie do przecenienia. Tembr głosu. Jarek ma szalenie męski, bardzo niski głos, który słyszę nawet wtedy, gdy mówi cicho. (No cóż, nie ujawniłam w redakcji faktu, że jestem niedosłysząca. Ale to, że rzecz nie jest znana powszechnie wcale mi słuchu nie poprawiło.)
Przystąpiliśmy do pracy, przekazałam mu posiadaną wiedzę, przesłałam materiały, ujawniłam swoje źródło i powiedziałam, że tych materiałów możemy mieć sporo więcej.
Mój współpracownik był pod wrażeniem przekazanej mu wiedzy i orzekł krótko:
- To jest świetne, ale to wielkie gówno, w które się pchamy. Dlatego musimy mieć na wszystko potwierdzenie, bo to ma wielką szansę skończyć się w sądzie.

Ok, umówiłam się ze źródłem i ruszyliśmy na delegację w Polskę. Pół dnia z przepysznym sernikiem i obiadem w tle u naszego rozmówcy, a potem ciężsi o sporą ilość kserokopii wróciliśmy do Krakowa do dalszej pracy.

Materiał rysował się coraz atrakcyjniej, bo okazało się, że wicemarszałek naszego województwa tez habilitował się w Rużomberoku.
Kolejny dzień spędziłam w Bibliotece Jagiellońskiej porównując dwa opracowania o programach pomocowych dla Romów. Tak jak podejrzewaliśmy to był autoplagiat. Robiłam fotki, bo tej akurat książki z Jagiellonki pożyczyć nie można. Pozostaje korzystanie na miejscu. Więc korzystałam. I włos mi się jeżył na głowie. Praca habilitacyjna, która nie miała ANI JEDNEGO PRZYPISU! W takim (bezprzypisowym) stanie w Polsce nie przeszłaby żadna praca licencjacka! A ja czytałam habilitację...

Potem jeszcze musiałam przejrzeć jedną rzetelną tym razem (z przypisami, bibliografią i wszystkim jak należy) publikację, co do której istniały silne podejrzenia, że mimo, iż zgłoszona w dorobku habilitacyjnym jako monografia (muszą być świeże, a nie odkopane sprzed lat), w rzeczywistości jest doktoratem sprzed lat sześciu.
No i znalazłam to zdanie: "Wobec powyższych stwierdzeń, niniejsza praca doktorska (...)". Więc mamy go!
Ponadto pan wicemarszałek powoływał się na wyniki rzekomo prowadzonych przez siebie badań, co do których mieliśmy poważne podejrzenia, że w ogóle nie zostały przeprowadzone, a zaledwie postawiona teza w oparciu o badania rządowe i samorządowe. Jak to sprawdzić? Dzwoniłam po kolei do wszystkich gmin, na które powoływał się marszałek i pytałam. Tylko w jednej mieli wątpliwości, że może coś było... W reszcie zdecydowanie pod nazwiskiem twierdzono, że nic takiego nie miało miejsca!
Mocna rzecz!
W końcu nie wykorzystaliśmy tego (choć z bólem serca) z jednego, jedynego powodu. Mianowicie osoby, które potwierdziły brak badań, wszystkie, co do jednej, są pracownikami samorządowymi. Podlegają marszałkowi. Po ujawnieniu ich nazwisk najprawdopodobniej straciłyby pracę. Oczywiście nie z powodu informacji, których udzieliły! Z jakiegoś innego. Ale jeżeli chce się kogoś zwolnić, to powód zawsze się znajdzie.

Nasz temat wyglądał coraz atrakcyjniej, a zgromadzone materiały doprowadziły nas do etapu, w którym mogliśmy już rozmawiać z ludźmi. Zarówno luminarzami nauki, jak i samymi niechlubnymi habilitantami.

No i rozmawialiśmy.
Mój Boże, czego ludzie nie zrobią dla kariery!
Dla pieniędzy pośrednio też, ale to kariera właśnie była tu najważniejsza. Wiem, że władza to narkotyk, ale nie wiedziałam, że nawet zwykłym ludziom potrafi kompletnie uśpić sumienie.
Wypowiedzi: "nie złamałem prawa; nie wstydzę się, nie mam sobie nic do zarzucenia, polskie ministerstwo uznało moją habilitację" były jedynymi, jakie usłyszeliśmy.

A clou całego zamieszania polega na tym, że ci ludzie robili (w znakomitej większości, bo w całej Polsce są wyjątki, w Krakowie jeden jedyny) ten swój stopień na Słowacji, bo w Polsce ze swoim dorobkiem nie mieli na habilitację szans!

I wcale nie zdobywali tam stopnia doktora habilitowanego, tylko docenta! Na Słowacji również istnieje stopień doktor habilitowanego, ale zdobyć go równie trudno jak w Polsce i żaden Polak się o to nie pokusił:)
Zaś w Polsce stopnia docenta nie ma!
To tylko decyzja ministerstwa, że uznało te stopnie za równoważne:) Zaś wymagania są nieporównywalne.
Ci wszyscy ludzie doskonale wiedzieli, że wykorzystują furtkę, że to nie do końca etyczne. I co z tego? Korzystali!


W środę skończyliśmy tekst i złożyliśmy go do druku, ja zaś oznajmiłam, że jeżeli ktoś powie przy mnie słowo "habilitacja", to się zerzygam, a potem tego kogoś pogryzę.


Czy mam wątpliwości?
Na początku miałam.
Ale po zetknięciu się z taką ilością buty, cynizmu i zwykłego kombinatorstwa przestałam je mieć.

Choć nie ukrywam, że to cholerstwo przeorało mi mózg. Do tego stopnia, że w pod koniec tego tygodnia rzucałam już żarcikami typu: "Jarek, chodź, pojedziemy na Słowację i kupimy sobie jakiś doktorat. Kto nam zabroni? A ministerstwo i tak uzna."

I jeszcze jedno.
Jarek mnie sporo nauczył, zaś jako współpracownik był naprawdę nieoceniony (choć jego spóźnienia momentami wyciskały mi pianę na usta).

Teraz odpoczywam...

Następny na tapetę, jeżeli tylko zyskam pozwolenie redakcji, pójdzie Uniwersytet Pedagogiczny. Bo to fajne bagno:)



W Polsce wcale nie jest lepiej - żeby nie było wątpliwości.
Wspomniany wyżej marszałek napisał "habilitację" z religioznawstwa, w której to RELIGIOZNAWCZEJ pracy na 237 stron znajdują się 23 strony, na których cokolwiek wspomina o religii czy religijności i zwyczajach czy tradycjach z niej wypływających.
Praca w Polsce zaliczona jest do prac socjologicznych i taki numer ISBN ma nadany.
A wcześniej pan marszałek obronił w Polsce doktorat z socjologii. Rzetelnie napisany, żeby nie było niedomówień.
Jak się nietrudno domyślić, promotorem tego doktoratu był specjalista od... prawa kanonicznego!
Jeden z recenzentów też...
Ale drugi był socjologiem:)
To sprzeczne z ustawą, ale któż by zważał na takie drobnostki:)




A artykuł można przeczytać tutaj .
Skrócony przez górę, mocno ocenzurowany przez nas samych. Ale to nie miała być książka, tylko zwykły artykuł w gazecie.



W linku śpiewa pan:) I robi to pięknie. Bo ja mam do tego pana słabość od lat...


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


Admin (2015-10-17,12:55): Bardzo ładne :-) http://krakow.wyborcza.pl/krakow/1,42699,19031574,szybsza-sciezka-naukowej-kariery-w-polsce-wiedzie-przez-slowacje.html
mamusiajakubaijasia (2015-10-17,17:52): Dzięki, Michał :)







 Ostatnio zalogowani
Januszz
09:27
Gapiński Łukasz
09:27
waldekstepien@wp.pl
09:27
marswi60
09:17
conditor
09:10
rdz86
08:58
runner
08:48
Romin
08:40
TomekSz
08:34
kamis
08:33
Jorgen P..
08:21
Admirał
08:19
Stonechip
08:12
jarecki112
07:51
platat
07:50
Admin
07:48
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |