Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [8]  PRZYJAC. [28]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
piotrbp
Pamiętnik internetowy
Pokonując siebie

Piotr Piasecki
Urodzony: 1979-09-23
Miejsce zamieszkania: Piotrków Trybunalski
20 / 23


2015-07-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
42,195km bez driftu (czytano: 2807 razy)

 

„Za górami, za lasami, za dolinami
Żyli byli trzej górale nie krasnale
Trzech ich było, trzech z fasonem
Dwóch wesołych, jeden smutny bo miał żonę”

I tak właśnie zaczyna się opowieść o niezwykłej przygodzie z dystansem maratonu. Tym razem z lekkim nachyleniem w pionie, dlaczego?

Becouse, flat is boring - Jak głosi reklama jednego ze sponsorów Maratonu Podhalańskiego.

Ano właśnie, wyjazd zaplanowany został na sobotę rano. W trzech plus żona. Nie moja, kolegi. Można by pomyśleć, że już pozamiatane, po „męskim” wypadzie. Ale jak to czasem bywa, łatwo się na stereotypie przejechać. Mieliśmy taki ubaw w dyliżansie, że dawno tak się nie uśmiałem.

Zajechaliśmy do Nowego Targu gdzieś na południe. Krótka rejestracja, w pakiecie waluta maratonu (dutki podhalańskie), oscypek, koszulka – bawełniana, po krótkiej zadumie nad tym, że wszyscy już dają techniczne. No właśnie wszyscy dają techniczne. W sumie to mam już ich sporo na tak po prostu wyjść do miasta nie ma w czym ;-).

Na obiad do Zakopanego. Czuję się jakbym wrócił do domu.

Pewnie zabrzmi to pretensjonalnie ale jestem w górach zakochany. Tutaj odsłaniają się moje wszystkie braki w wybieganiu, sile i wadze (za mało, za mało, za dużo). Ale i tak uwielbiam tutaj biegać. Tak się kiedyś zastanawiałem z czego to wynika. Przecież nie urodziłem się w górach. Począć się też nie począłem, ale próby na pewno były ;-).

Obiadek i spacer. Na Krupówkach witamy czwartego „górala” Marcina. Siedzimy sobie na kawce, gadka, szmatka, a tutaj z słonecznej pogody robi się deszczowo. A my na przekór ludziom siedzącym obok mówimy – Dobrze, że pada, będzie się dobrze biegło. No po prostu pomyleni ludzie.

Sobota, Zakopane, a oni się cieszą, że pada.

Wieczorem przygotowania pod jutrzejszy bieg. Bukłaki napełnione, żele w kieszonkach. Specjalnie kupiłem plecak bo miało być 30 stopni w cieniu. No nic, kupiłem, to pobiegnę.

Rano w niedzielę 26.07.2015 meldujemy się przed 7:00 na PKS. Odjazd na start do Nowego Targu. Na miejscu lekkie przebieżki, rozciąganko, powitania z uczestnikami. Ja z centralnej Polski, a mam tylu znajomych z gór. No jak u siebie.

A ilu nas jest. Ano 250 zapłaconych. Dwustu pięćdziesięciu... tylko tylu. Ano właśnie. Z jednej strony szkoda, że tak mało, z drugiej to dobrze, że tak kameralnie. Start o 8.30.

Komentatorem jest Baca w stroju góralskim. Świetnie prowadzi.

Ostatnie chwile kiedy noga jest wypoczęta. Po przekroczeniu startu już taka nie będzie. Boję się. Boję się, że będzie ciężko. Nie jestem przygotowany. Trzy tygodnie remontu w domu. Brak biegania. Lekkie rozbieganie w tygodniu przedstartowym. Wszystko mało. Plan jest taki zacząć wolno i się zobaczy. Trasa wiedzie drogami asfaltowymi przy niezatrzymanym ruchu. Organizator, na odprawie, prosił o uwagę, zastosowanie się do przepisów ruchu drogowego i ogólny rozsądek. W Zębie mają odpust, więc nic nie bierzcie ze stołów, bo będą gonić. Ja od siebie dodawałem, żeby kubeczków od odpustowiczów też nie brać, bo będą częstować śliwowicą i można nie dotrzeć do mety ;-).

Zaczynamy przy lekko padającym deszczu. Temperatura około 15 stopni. Zaczynamy z pięknego nowotarskiego rynku. Faktycznie zaczynam dość wolno choć nogi niosą. Naładowany węglowodanami miejscami dość mocno lecę. Po czterech kilometrach przebiegamy tory kolejowe. Krajobraz się zmienia. Choć niebo zachmurzone, to i tak podziwiam widoki. Wbiegamy do Ludźmierza, pierwszy wodopój 7,5km. Początek jest bardzo przyjemny, w miarę płasko, sporo przyjemnych mało nachylonych zbiegów. Stawka rozciąga się. Grupki biegaczy jeżeli są, to raczej są to dwie trzy osoby. I samotnicy. W tej samotności najlepiej się czuję. Treningi wykonuję najczęściej sam, we własnym tempie.

Bez driftu, szumu, mptrójek, pikania endo, itp.

Mijają nas samochody, nie ma z tym problemu. Kierowcy są wyrozumiali. Na zakrętach Policja lub organizatorzy kierują nas w odpowiednią stronę.

Drugi punkt żywieniowy 13,5km Maruszyna. Oj, trzeba się było wdrapać. Pierwszy podbieg. Długi, nie długi, ale był. Łapę wodę, i kawałek czekolady. Teraz w dół około 3km. Bardzo przyjemnie. Wychodzi nieśmiało słońce. Na zachodzie niebo niebieskie, nade mną jeszcze szare. Odsłaniają się Tatry.

Trzeci punkt. Prawie połowa, Bańska Niżna. Pomiar czasu. Limit tutaj wynosi 3,5 godziny. Ja na zegarku mam 1:58. Nieźle. Woda, banan i naprzód. Zaczyna się długi podbieg. Około 9km. Na 24km dopada mnie kryzys. Nie jakiś tam mały. Nie jak dobada to po całości. Nie chce mi się nic. Zaczynam wątpić, że w ogóle dobiegnę. Nie w czasie, w ogóle.

Wszystkie problemy, obawy dają o sobie znać. To trwa tak do 26km następnego wodopoju. Pomału przełamuję się. Zaczynam biec. Wbiegamy do Zębu. Faktycznie festyn. Ludzi sporo, ciężko przebiec. Nie widzę poprzednika i zaczynam się martwić o kierunek trasy. Jest co 200m oznaczona znaczkami Maratonu. Tutaj przez dłuższy czas ich nie ma. Obracam się i widzę, że biegną za mną uczestnicy. No ładnie, jak się pomyliłem to jeszcze kilku wciągnę w to. Na szczęście okazuje się, że biegłem dobrze. Trochę na czuja ale ok. Wybiegamy z Zębu (śliwowicy nie dawali ;-) ). Długi ostry zbieg do Nowe Bystre.

Tuż przed Słodyczkami przedostatni punkt żywieniowy 32,2km. Biorę butelkę i polewam się wodą. Od jakiegoś czasu słońce daje się we znaki. Na początku kiedy niosłem ze sobą te 1,5 litra to myślałem że niepotrzebnie. Teraz wiem, że nie jestem odwodniony. I mam bezpieczny zapas. Pod Gubałówkę wdrapuję się naprawdę pomału. Podrywam się jakiś kilometr przed Butorowym Wierchem. Tam też jest ostatni punkt żywieniowy 36,2km. Na punkcie witam się ze druhnami z Sokoła. Wiem gdzie jestem. Biegałem tutaj robiąc treningi pod Weekend Biegowy z Sokołem. Wiem co mnie czeka. Jaka jest odległość. No to gonię. W dół, w dół. Widzę biegacza jakieś 500m przede mną. Gonię nie odpuszczam. Nagle dostaję taki zastrzyk mocy, że wiem, że będę biegł do końca. Zakręcam w lewo w stronę Krupówek. Do końca 4km. Zaczynam mijać turystów. Kolejnego biegacza i kolejnego. Widzę Ewę, która minęła mnie na 24km. Doganiam. Lecę dalej.

Uśmiech z twarzy mi nie schodzi. Muszę wyglądać komicznie. Facet z brodą, chustą na głowie, plecakiem (prawie ISIS) biegnie, nie, pędzi i się cieszy jak małe dziecko. Mijam Kolejkę pod Butorowym, jeszcze 2km. Pod hotelem Kasprowym turyści robią mi miejsce żebym miał gdzie przebiec. Giewont cały odsłonięty. Jakby czekał na mnie, na tą chwilę z odsłonięciem. Ostatni raz przebiegam drogę. Dziękuję Policjantom. Zatrzymali na chwilę ruch, żebym mógł przebiec.

Ostatni km ostro w dół i prosta na estakadzie przy Gubałówce. Mijam ostatniego biegacza. Przede mną tylko META.

600m widzę ją. Odwracam się. Ok nie będziemy się ścigać na ostatniej prostej. Jak nigdy do tej pory, na żadnym maratonie, biegnę samotnie tuż przed metą. Kibice klaszczą. I nagle na jakieś 100m przed słyszę komentatora, tego samego Bacę ze startu.


137, PIOTR PIASECKI, PIOTRKÓW TRYBUNALSKI.


Już nic mi nie potrzeba. Być wyczytanym na MECIE, bezcenne. Na żadnym maratonie nie mam szans być wyczytanym. Jest zwyczajnie zbyt dużo uczestników. To niesamowite uczucie.

Na mecie czeka na mnie reszta mojej ekipy. Wszyscy już z medalami. Pięknie pobiegli. Ja też jestem zadowolony. Bardzo.

Telefony do całej rodziny. Zdjęcia, zdjęcia.


Dystans najpiękniejszy na świecie 42,195km. Miejsce, dla mnie, najpiękniejsze na świecie, trasa (powtarzam się) najpiękniejsza na świecie. Pogoda … dla biegaczy. Trochę deszczu, trochę słońca.

Mam nadzieję powtórzyć to w przyszłym roku. Może uda się nawet lepiej przygotować. Teraz nie dało rady. Takie jest życie biegacza amatora. Ostatnio przeczytałem, że Arkadiusz Gardzielewski ambasador Maratonu Wrocławskiego śpi 12 godzin w ciągu doby. Dla mnie jest to niewykonalne. 6-7 godzin to już komfort. A często bywa mniej.

Ale cóż ja mam swoje radości. Radość uczestnictwa, rozmowy na trasie i uśmiechu na punktach. Czy mają to zawodowcy… no właśnie.

Do zobaczenia za rok, a może…

P.S. Nasza ekipa. W tle Paweł Mej – bosy biegacz. Przebiegł, ukończył bez driftu, samotnie, Pierwszy Maraton Podhalański.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Tatanka Yotanka (2015-07-28,12:38): Też lubię biegać w górach ale cena tego maratonu rozłożyła mnie na łopatki - i nie tylko mnie (limit 1000 a ukończyło ilu ???) chyba nie oto chodzi:)))
paulo (2015-07-28,15:17): Nie bez powodu nazwany jest królewskim dystansem :) I jeszcze w Tatrach. Super! Gratuluję!
piotrbp (2015-07-28,15:20): Ceny jak ceny. A widoki, bez porównania. ;-)
piotrbp (2015-07-28,15:21): Dzięki Pawełku ;-)
(2015-07-29,07:23): Paweł MEJ, a nie Maj.
piotrbp (2015-07-29,19:14): Poprawione, nie tylko to - Dzięki Wojtek ;-)
piotrbp (2015-07-29,19:16): Tak Aniu minęliśmy się nawet dwa razy ;-) Tak mi się wydaje :-)
haruki (2015-07-29,21:34): Veni, Vidi, Vici! Mam podobne doświadczenie z tego maratonu. Świetna relacja, mam nadzieję, że - do zobaczenia za rok, bo dodam ten bieg do swojego kalendarza.
Inek (2015-08-01,10:44): Po remoncie i po kryzysie zdobyć się jeszcze na długi, porywający finisz, to jest coś, to jest piękne :) Gratuluję!
piotrbp (2015-08-01,14:56): Aniu, najprawdopodobniej od nas. Wydaje mi się, że Marcin coś tam wspomniał. Ireneusz dzięki :-)







 Ostatnio zalogowani
kubawsw
22:03
Jawi63
21:49
rolkarz
21:46
Henryk W.
21:45
Rehabilitant
21:44
entony52
21:38
valdano73
21:36
AntonAusTirol
21:24
mar_ek
21:00
conditor
20:51
Namor 13
20:31
tomasso023
20:27
staszek63
20:23
Rapi15
20:22
Pawel63
20:18
piotrhierowski
20:08
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |