Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Dusza
Pamiętnik internetowy
WSPOMNIENIA BIEGAJĄCEGO INACZEJ

Duszyński Tomasz
Urodzony: 1976-01-04
Miejsce zamieszkania: Strzelin
71 / 86


2014-09-29

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Maraton Warszawski - już po. Korona zdobyta! (czytano: 3294 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://www.runforlifetom.wordpress.com

 

Relacja z Maratonu Warszawskiego :)
Wyprzedzał Was kiedyś podczas maratonu banan? Mnie tak, podczas Maratonu Warszawskiego. Podobno te owoce dodają dużo energii, zgadzam się z tym w stu procentach, ale w tym wypadku nie chodzi o zawartość węglowodanów : ) Nie był to także banan podrzucony pod nogi przez nieostrożnego konsumenta. W tym wypadku chodzi o maratończyka w stroju banana, który nieświadomie dodał mi sił z innych powodów. Zadałem sobie proste pytanie: „Jak to? Banan może, a ja nie?”.

Maraton Warszawski w tym roku był moim startem docelowym. Kończył mikrocykl przygotowawczy i był piątym maratonem koniecznym do zdobycia korony maratonów polskich. W tym roku biegłem w Dębnie i Krakowie, w poprzednich we Wrocławiu i Poznaniu. Maraton w stolicy był więc z założenia maratonem szczególnym.

Po raz pierwszy rozpisałem sobie plan przygotowawczy. Od czasu Cracovia Maraton bieg 4 razy w tygodniu. Treningi wyglądały w następujący sposób: jeden trening poświęcałem na interwały, drugi na bieg WB2 ze stałą prędkością, potem zamieniony na BNP, bieg z narastającą prędkością. Bieg trzeci to spokojne OBW1 i Niedzielne biegi z długim wybieganiem, w trudniejszym terenie. Od maratonu w Krakowie schudłem 8 kilogramów, schodząc do magicznej bariery 90 kg. (uff to naprawdę poprawiło czasy). Utrata kilogramów trochę wpłynęła na spadek siły, ale w ogólnym rozrachunku, 8 kg mniej na 42 kilometrach było ważniejsze. Testy na krótszych dystansach były coraz bardziej obiecujące, progres na 10 km od 48:50 do 45:30. Jak na moje możliwości, kosmos! Dwa tygodnie przed startem tapering - czyli zmniejszenie długości, objętości treningu do 75%, a potem 50%.
Okres przygotowawczy minął bez większych problemów, z wypełnionymi założeniami. Pojawiało się zmęczenie materiału, ale ostatni tydzień przed maratonem postanowiłem odpocząć. Uważam, że to bardzo ważny element treningu! Regeneracji i odpoczynku nie można lekceważyć. To tak naprawdę powinien stać się dla większości amatorów stały punkt planu treningowego. W ostatnie trzy dni zafundowałem sobie całkowity odpoczynek od biegania. A potem… a potem założenie, którego postanowiłem się trzymać: przyklejam się do grupy 4:00 i schodzę poniżej czwórki…

WARSZAWA DZIEŃ PRZED:

Do Warszawy pojechaliśmy wraz z żoną i znajomymi maratończykami. Po odbiorze pakietów startowych i podziwianiu Stadionu Narodowego, postanowiliśmy wieczór spędzić na Starym Mieście i Nowym Świecie. Z oszczędzania nóg zrezygnowaliśmy, wykorzystując ciepły wieczór, idealną pogodę na spacerek po Warszawie. Przyznaję rozbujaliśmy się trochę za bardzo i po powrocie do hotelu poczułem, że mniej męczy mnie bieganie niż chodzenie ; )

START

…wymijam pacemakerów z tabliczką 4:00:00, rozpędzam się, czuję się tego dnia wyśmienicie. Tak szybko doganiam baloniki z cyferkami 3:45:00, 3:30:00. Ten dzień jest mój. Będzie życiówka, wyśrubowana do granic możliwości. Zaraz meta, a ja…

Tak, wtedy właśnie się budzę. Ci bardziej spostrzegawczy uczestnicy maratonu wiedzą, że pacemakerzy na Maratonie Warszawskim nie mieli baloników, tylko flagi z oznaczeniem czasów. A ja… miałem po pierwszy raz taki sen. Nie wiedziałem co zwiastuje. Dobry wynik czy wręcz przeciwnie. Zjedliśmy z żoną szybkie śniadanie, spakowaliśmy walizki i wpakowaliśmy się do autobusu, jadącego na okrążkę, ale dowożącego nas pod sam stadion.

START WŁAŚCIWY

Zawsze, tuż przed sygnałem startera staram się przewidzieć jaki będzie ten bieg. Kiedy złapie mnie kryzys? Czy po pierwszych dziesięciu kilometrach odechce mi się wszystkiego czy wręcz przeciwnie poczuję, że mogę przenosić góry? Prawda jest jednak taka, że podczas 42 kilometrów mój nastrój ulega zmianie co dwa kilometry. Może to menopauza?
„Sen o Warszawie” i charakterystyczna barwa głosu Niemena. W takich momentach przechodzą ciarki. Na szczęście szybko następuje start czołówki. Zanim przebiegłem linię zaczynającą moje zmagania z „królewskim dystansem”, upłynęło prawie 7 minut. Jak na taką ilość startujących i tak wszystko przebiegło sprawnie. W końcu zacząłem…

START - 5KM
Pierwszy kilometr, wydawało mi się, ze biegnę bez „spinki”, na zupełnym luzie. Wszak zawsze pamiętam, by nie dać się ponieść owczemu pędowi. Po pierwszym kilometrze spojrzałem na stoper 4:40… Do dzisiaj zastanawiam się czy czasem oznaczenie pierwszego kilometra było w niewłaściwym miejscu. Tempo zakładane 5:40 na kilometr, a to taki zong. Tomek czyś ty postradał rozum?

Na kolejnym kilometrze wyhamowałem. W zasiągu wzroku miałem flagi z czasem 4:00:00. Od tego momentu ta flaga stała się dla mnie niczym boja na morzu falującego tłumu, niczym szczyt, na który miałem się wspiąć, a potem najwyżej się z niego sturlać. 4:00:00 wyryłem w pamięci, przygotowałem organizm na walkę z samym sobą. Powtarzałem sobie w myślach niczym mantrę: „Tomek przepracowałeś ten okres ciężko, wylałeś hektolitry potu, otarłeś sobie cztery litery nie raz, w deszcz, prażące słońce… Odciski to twoi przyjaciele, paznokcie już ci odrosły, czas je wymienić po dzisiejszym biegu, sutki (lepiej o nich nie pisać : )), weź się w garść, skoncentruj się i przyj do przodu!”

Pięć kilometrów - motywacyjnych, tętno obniża się, zaczynam czuć się jak turysta, któremu przyszła ochota w troszeczkę szybszym tempie pozwiedzać Warszawę. Centrum miasta, tłum biegaczy i wiem, że to dopiero wstęp wstępów…

5KM - 10KM

Pierwsza ocena stanu. Nogi są, ręce są, głowa jest na miejscu… Nie czuję się źle, nie czuję też, żeby dziś miał być dzień konia. Gdyby miał skwitować ogólne samopoczucie, po prostu wzruszyłbym ramionami. Trzeba biec i koniec.
Specjalnie na ten bieg w Warszawie kupiłem plecak z bukłakiem na wodę. Wlałem do niego 1,5 L izotoniku. Założenie główne, nie zatrzymywać się na punktach odżywczych, trzymać się flagi i nie dać się stratować. Popijałem z butli co kilometr, co dwa, zaledwie kilka łyków. W planach żywieniowych pojawił się jeszcze jeden element, po raz pierwszy poważnie podszedłem do odżywiania. Zakupiłem żele ISOSTARA, co pół godziny miałem przyjmować jeden żel i popijać go izotonikiem. To zapewnić miało dobre samopoczucie po dwudziestym, trzydziestym i czterdziestym kilometrze. Dobre odżywianie i nawodnienie to jeden z kluczy do zwycięstwa. Mięśnie muszą mieć energię do pracy, organizm musi sobie radzić z wysiłkiem. Bez wody daleko się nie zajedzie, zwłaszcza przy wysokiej temperaturze i przegrzaniu organizmu.

Mija mnie banan… Biegnie szybko. Może to już przegrzanie organizmu?

10KM - 15KM
Pisałem przed chwilą o wysokiej temperaturze? To mój wróg numer 1. Szybko się odwadniam, tracę wodę, wypacam ją, emituję w powietrze drobne cząsteczki. Kojarzycie rozgrzany asfalt i drgające nad nim, rozgrzane powietrze? Czasem mam wrażenie, że gdyby ktoś mi się przypatrzył, dostrzegłby właśnie taką falującą, nad moją biedną głową, kurtynę ciepła…

Ranek rześki w Warszawie, choć bezchmurny. Przed 10:00 wybiegliśmy na dłuższy odcinek, na którym nagle zrobił się duszno, a temperatura podskoczyła. Pot zaczął lać się ze mnie strumieniami. Gdybym podstawił kubek i pochylił głowę, pewnie napełniłbym go w kilka sekund. Zlustrowałem okolicznych biegaczy… jakby jakiś Perspiblok wcinali od tygodnia. Może kilku osobom kropelka na czole się pojawiła… A ja... Ja mogłem wykręcić koszulkę i zalać potem pół linii warszawskiego metra… tej co mają ją niedługo otworzyć.


15KM - 20KM

Wydaje mi się, że wypiłem za dużo izotoniku z plecaka. Jakaś zaćma rzuciła mi się na mózg, albo słońce wypaliło rozum, bo pomyślałem, że będę na następnych kilometrach oszczędzał. Pilnowałem jednak, by co 30 minut przyjmować żel. Jako placebo spisał się znakomicie, po 5 minutach od przyjęcia i popicia substancji żelowej miałem wrażenie, że wziąłem jakiś zabroniony dopalacz. Nogi same rwały do przodu, jak w tym śnie…

To jedna z zasad, której lepiej nie łamać. Założyłeś czas 4:00:00, poczułeś, że możesz przenosić góry? Zwolnij, wyrównaj oddech, stuknij się w głowę i pilnuj swojego. Pochyl w pokorze czoło dla dystansu maratonu, bo to zgubne wrażenie.

Na szczęście posłuchałem wewnętrznego głosu. Podziwiałem Warszawę, malowniczą trasę prowadzącą przez stolice naszego miasta. Papierowe lampiony i rzeźby smoka i łąbędzia bodajże w Łazienkach Królewskich i… parłem dalej.

20KM - 25KM

Znów moc w nogach. Przy 25 kilometrze zmusiłem się wysiłkiem woli do pozostania w blokach startowych. Co tam te 17 km?! Dam z buta i tylko się będzie za mną kurzyło. Naprawdę czułem się wyśmienicie. Miałem sporo rezerwy, trzymałem tempo, widziałem pierwsze osoby przeżywające kryzys. Jaki kryzys! Ha! Byłem w gazie, nic nie mogło mnie powstrzymać. No chyba, że maratończyk z tyłu, który dwa razy postrugał mi marchewki. Mało nie straciłem buta…

25KM - 30KM

No dobra, coś jeszcze zaczęło mnie powstrzymywać. Jakaś myśl, która krążyła mi w głowie, a której do końca nie mogłem zdefiniować. Znów zrobiłem przegląd sytuacji. Płynu wypiłem sporo, żelki wcinam, nic mnie nie boli, mam moc. Tomek, jesteś przewrażliwiony!

30KM - 35KM

Kolano. Nagle, bez ostrzeżenia. Jakby ocierała kość o kość. Lewa noga. Why? Why me? Why now?
(Często obcojęzycznych słów nie używam). Coś nie tak z kolanem na 32 kilometrze. Bolało jak diabli. Zatrzymać się? Chwilę rozchodzić? Naciagnąć?

Nie! Tomek, dziś korona maratonów będzie twoja. Zejdziesz poniżej 4 godzin, będzie ta trójka z przodu. Stać cię na to!
Przykład wewnętrznego monologu upadającego maratończyka:

- Dupa, po pticach.
- Jaka dupa? Wszystko ok. Chwilowe!
- Daj spokój. Po co ci to wszystko. Na cholerę się tak męczyć?
- Muszę, dam radę. Czwórka. Cztery godziny pękną!
- A po co? Nic się nie stanie, jak trochę się przejdziesz, potem znów zaczniesz biec.
- Akurat
- No coś ty, powaga, rozchodzisz ból i pokażesz im wszystkim
- A kij ci w oko!

Nie mogłem się zatrzymać. Wiedziałem, że jak zacznę iść, to potem podreptam na każdym postoju z wodą. Nie. Ból można odizolować, wyłączyć się, uodpornić na niego. Po prostu o nim nie myśleć. Skupić się na czymś innym.

35KM - 40KM

Trzymam tempo. Bólu nie czuję. Przez chwilę wydawało mi się, że będą kurcze w łydkach, ale skarpety kompresyjne działają cuda. (Może znów placebo?). Coś dziwnego dzieje się jednak z pacemakerami. Wydaje mi się, że nie trzymają tempa. Może to tylko złudzenie? Zbiegają do punktu żywieniowego. Patrzę na zegarek. Wymijam ich. Biorę się za barki z ostatnimi kilometrami sam. Samotność długodystansowca w pełnej krasie…

40KM - 41KM

Mam jakiś problem z ciałem, ustami, rękoma, wszystko drętwieje. Nie ma już czasu na myślenie i analizowanie. Trzeba zmieścić się w czasie poniżej 4 godzin. Ten mój mały, prywatny, sportowy sukces jest tak blisko, na wyciągniecie zdrętwiałej ręki. Wystarczy utrzymać tempo. Boli? Nogi odmawiają posłuszeństwa? Nie ważne. Czego się spodziewałeś? Byłeś na to przygotowany! Z boku obok ciebie ktoś biegnie, chwilę macie takie samo tempo, wyprzedza. Czy słabnę? Wydaje mi się przecież, ze nie zwalniam nawet o sekundę.

A przecież wiele razy tak miałem, że wydawało mi się, że daję radę, trzymam krok, a chorągiewka z przodu stawała się coraz bardziej odległa, jak samotny biały żegiel, który znika za horyzontem… Dobiegam do tego, co wyprzedzał, zrównuję się z nim, teraz on zostaje z tyłu…

41KM - META

To było najdłuższe 1195 metrów w moim życiu. Naprawdę. (moja żona skwitowała to dosadnie, przyznała się, że na 40 kilometrze brzydko pomyślała o angielskiej królowej... w końcu to przez nią te cholerne 42195... Oczywiście God Save The Queen!)
Zawsze wydawało mi się, że na niektórych kilometrach czają się chochliki. Bywa, że człowiek przebiegnie dwa kilometry i nawet tego nie zauważy, a czasem… Czas rozciąga się jak guma do żucia. Flaga z oznaczeniem kolejnego kilometra jest tak daleko, drepczę, stawiam kroki, uderzam butami o asfalt, a jakbym biegł na ruchomej taśmie, w miejscu.

Zbiegam ze ślimaka w prawo, oznaczenia 600m, 400m… Przecież takie odległości wciągam jak solone orzeszki. Co jest?

Stadion, widzę tylko drogę w stronę bramy prowadzącej do czerwono białego kolosa. Ludzie za barierkami kibicują. Wiem, że tam są, ale ja nic nie słyszę. Nie stać mnie na szybki finisz. Upadnę na ostatnich metrach? Życie napisze dramatyczny, OK. melodramatyczny scenariusz? Cholera, przecież nie wyśrubowałem Bóg wie jakiego rekordu, tak wielu maratończyków łyka ten dystans dwa razy szybciej!

3:58:27 Założyłem, osiągnąłem, zdobyłem.

Popełniłem błąd, przed którym przestrzegam równie nierozsądnych amatorów jak ja. Pisałem o plecaku z 1,5 l izotoniku? Byłem pewny, że go wysuszyłem do cna.
Okazało się, że przez cały maraton wypiłem zaledwie 0,75 izotoniku z plecaka. Nie wiem jak to się stało, w którym momencie uznałem, że już nic tam nie ma… Uzupełniłem to może 0,25 l wody… Więc przyjąłem zaledwie litr płynów przez 42 km. Na mecie… Cóż wolę o tym nie pisać ;) Widziałem w każdym razie wiele osób, które skończyły w punkcie medycznym. Moc miałem prawie do 30 km. Potem zawaliłem z płynami. Ważne, że utrzymałem tempo.

Jest wiele elementów, o których należy pamiętać. Zaczynając od przygotowań, planu, rozsądnych założeń i celu. Każdy z tych etapów trzeba przejść, nawet jeśli jakiś element zaszwankuje, pozostaje głowa. W maratonie na ostatnich kilometrach ona odgrywa najważniejszą rolę. Wtedy okazuje się, że umysł, wygrywa nad ciałem. I to chyba najważniejsza nauka, którą wynoszę z pokonywania 42 kilometrów 195 metrów trasy.

Pozdrawiam kibica, który na 30 kilometrze trzymał tabliczkę z napisem: „TRASA SPRAWDZONA, ŚCIANY NIE MA”. Sprawdziłem, to szczera prawda, miałem ją dopiero po przekroczeniu linii mety : )


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Varia (2014-09-29,15:49): Gratulacje! Zarówno za wynik jak i za opis :)
abiega (2014-09-30,12:43): ten 1km po prawej stronie był dla startujących ze strefy zielonej...
Dusza (2014-09-30,13:05): Toż właśnie ja z zielonej :) Zielona kropka nad numerem startowym.
Dusza (2014-09-30,13:06): Varia - dziękuję :)
Jolaw1 (2014-09-30,13:35): ;-)
wojciech1300 (2014-09-30,21:40): Biegłem, widziałem i zapomniałem. Dzięki za przypomnienie o tym świetnym haśle kibica:"Trasa sprawdzona, ściany nie ma". To było bardzo budujące:)
sebastian112m (2014-10-01,10:24): Gratulacje za ukończenie Korony Maratonów od biegacza dla biegacza. 36 Warszawski Maraton - Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Pozdrawiam. i życzę kolejnych wyzwań i zwycięstw.
Dusza (2014-10-01,10:42): Dziękuję :) I także gratuluję!
MarioRunner (2014-10-01,19:02): Patrzę na nr startowy na zdjęciu i okazuje się, że biegliśmy praktycznie razem przez cały dystans :) Mój nr to 6315. Gratuluję i pozdrawiam!
Dusza (2014-10-01,20:07): Slim, mam nadzieję, że to nie Ty strugałeś mi marchewki ;) hehe żartuję. Fajnie, mam nadzieję, że za bardzo nie rozpraszałem okolicznych biegaczy sapaniem :)







 Ostatnio zalogowani
Januszz
09:27
Gapiński Łukasz
09:27
waldekstepien@wp.pl
09:27
marswi60
09:17
conditor
09:10
rdz86
08:58
runner
08:48
Romin
08:40
TomekSz
08:34
Jorgen P..
08:21
Admirał
08:19
Stonechip
08:12
jarecki112
07:51
platat
07:50
Admin
07:48
cinekmal
07:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |