Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [50]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Varia
Pamiętnik internetowy
Wariacje biegowe starszej pani

Joanna Grygiel
Urodzony: ------
Miejsce zamieszkania: ŻARKI LETNISKO
25 / 66


2014-07-22

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Orbita, czyli rowerem wokół Częstochowy (czytano: 3347 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://rower.czest.pl/viewtopic.php?t=2964&postdays=0&postorder=asc&start=0

 

W moim poprzednim poście pisałam o przekraczaniu granic, oczywiście nie tych prawdziwych, ale tych, które istnieją w naszych umysłach i dotyczą wyobrażeń o własnych możliwościach. I dzisiaj znów na ten temat, ale trochę z innej beczki...

Jedną z wielu wspaniałych rzeczy, które zawdzięczam bieganiu (a także, a w tym wypadku może nawet bardziej, chodzeniu z kijkami) jest poznanie niezwykłych, "zakręconych" ludzi. Ludzi z pasją, którzy pokazali mi nowe możliwości, wciągnęli do nowych zabaw. Taką osobą jest Krzara. Kiedy pierwszy raz usłyszałam o organizowanej przez niego Orbicie, potraktowałam to jako ciekawostkę. I to ciekawostkę z gatunku "to chyba nieprawdopodobne". Gdyby ktokolwiek wspomniał, że będę miała w tym jakikolwiek udział, nawet pukanie się w głowę uznałabym za przesadną reakcję na tak absurdalny pomysł.

A o co chodzi? - zapytacie. Orbita to nie zawody, tylko, hmm, jakby to nazwać, wspólne przedsięwzięcie. Impreza wystartowała w 2009 jako Megaorbita, czyli 200 km na rowerze wokół Częstochowy. Za rok było już ich 300, a w 2012 doszło do 500. Pokonanie takiej trasy w ciągu 24 godzin, bo na tym polega zabawa, uznałam za czystą aberrację. Kiedy w zeszłym roku Krzara zaproponował nam udział w tej zabawie, nie wzięłam tego do siebie. Pomimo, że powtarzał wielokrotnie, iż można się włączyć do zaplanowanej na 450 km trasy w dowolnym miejscu i jechać w takim tempie, na jakie nas stać i na jakie mamy ochotę. Kilka Leśnych Ludków zapaliło się do tego pomysłu i zaczęło przygotowania. A także przekonywanie mnie, że warto spróbować.

Tu kilka słów dygresji. Zawsze uważałam rower za wspaniałą rzecz, a jak się mieszka na Jurze, to wystarczy wyciągnąć go przed dom, wskoczyć na siodełko, ruszyć przed siebie i już jest pięknie. A teraz jeszcze piękniej, bo - po pierwsze, powstało w okolicy trochę fantastycznych ścieżek rowerowych, a po drugie - odkąd mam nowy rower (tu wielkie podziękowania dla Krzary za pomoc w wyborze!), okazuje się, że połykanie kilometrów nie musi być okupione aż tak wielkim wysiłkiem :) Czasami zatem trudno się zdecydować, czy wskoczyć na mój ukochany pojazd, czy też pobiec przed siebie. Obie opcje są kuszące. Do tej pory jednak moje rowerowe wycieczki oscylowały w granicach 30-40 km. Jak to się ma do "orbitalnych" odległości?!

No ale cóż, mnie jakoś długo do zwariowanych przedsięwzięć namawiać nie trzeba i wkrótce figurowałam na liście uczestników sponsorowanych. A potem nadszedł upalny lipcowy poranek, jak się okazało najbardziej upalny dzień zeszłego roku i trzeba było wykonać, co się zapowiedziało. Tu dodam, że rok temu Orbita zaczynała się o północy i wtedy oczywiście startowali najambitniejsi. Ja celowałam znacznie skromniej, toteż nie miałam powodu się tak bardzo śpieszyć. Nie będę opisywać co się wtedy wydarzyło, choć przygód było niemało. Powiem tylko, że nikomu nie udało się pokonać całego dystansu, a ja zakończyłam Orbitę z wyraźnym niedosytem po 75 km, co i tak stanowiło moją życiówkę. I gdy tak siedzieliśmy w Altanie Żywiec: ja, Jarek, Kasia, Włodek i Marek, brudni, spoceni, spieczeni słońcem, ale szczęśliwi i dumni z siebie, to zapowiedzieliśmy, że na pewno za rok spróbujemy ponownie i zawalczymy o jeszcze lepsze wyniki.

I rok minął nie wiadomo kiedy. Teraz już bez żadnego namawiania wpisaliśmy się na listę. Dołączył Andrzej, który zdecydował się jechać ze mną. Kasia wystartowała o 2 w nocy (tym razem Orbita zaczynała się o 22:00 w sobotę) i włączyła w trasę Orbity w Szczekocinach, Marek miał ten sam plan, tylko zaczął później. Jarek z Włodkiem wyjechali z domu o 6 rano, żeby dojechać w okolice Kroczyc. My z Andrzejem dojechaliśmy do Brynka samochodem i dopiero tam przesiadaliśmy się na rowery.

Łatwo się pisze: dojechaliśmy, wsiedliśmy na rowery... Wcześniej była niespokojna upalna noc i nerwowy poranek. Próbowałam tradycyjnie spacyfikować stres gotowaniem owsianki - taki rytuał poprzedzający zawody, ale nie znalazłam owsianki! Wmusiłam więc w siebie tylko trochę manny i mnóstwo kawy.

W Zajeździe Myśliwskim w Brynku spotkaliśmy Kasię. Co prawda obiad dla orbitowiczów był planowany w tym miejscu dopiero na 13, ale przemiła pani nakarmiła już Kasię rosołkiem i nam zaproponowała to samo. Była 10 rano i w zasadzie nie jadam rosołu na śniadanie, ale po latach podróżowania w różne dziwne miejsca nie mam tez szczególnych przesądów w tej sprawie, więc uznałam, że może to i dobry pomysł. Zwłaszcza, że przestałam się już denerwować - to normalne, gdy juz coś się dzieje, to adrenalina zaczyna działać, a ja dochodzę do ładu z własnymi emocjami.

Zaczęliśmy zatem nieźle - od pysznego rosołu i herbaty. Pełni sił ruszyliśmy w drogę w kierunku Kieleczki. Kasia pognała przodem, ale droga była równa, w miarę pusta, lekko z górki, więc i mnie jechało się leciutko, a licznik pokazywał całkiem niezłą średnią. Po 18 km zatrzymaliśmy się z Andrzejem, by się napić i Kasia zniknęła nam z horyzontu. Następny postój zaplanowaliśmy na stacji benzynowej za Dobrodzieniem, gdzie rok temu ja włączałam się w Orbitę. To był czterdziesty kilometr naszej wycieczki. Ciągle jechało się lekko i przyjemnie, Andrzej okazał się spokojnym, wyrozumiałym towarzyszem, dostosowującym się cierpliwie do moich możliwości i oczekiwań.

Tuż przed Olesnem zadzwoniła Kasia, by zapytać, gdzie jesteśmy i okazało się, że właściwie, to nasze miejsca pobytu różnią się o kilkaset metrów. Spotkaliśmy się na stacji benzynowej, gdzie rok temu walczyliśmy z przebitą dętką. Wchłonęłam ogromnego hot-doga i tyle picia, ile zdołałam. Wtedy dogonił nas Jarek. Włodek odłączył się od niego w Tworogu, by - ze względów rodzinnych - wrócić rowerem do domu i Jarek ostro nacisnął na pedały, by nas dogonić. To, jak się okazało, nie był dobry pomysł. Ponieważ uznaliśmy, że jedzie szybciej od nas, więc zostawiliśmy go w Oleśnie, by się posilił, a my ruszyliśmy w kierunku Praszki, Kasia rzecz jasna szybko zostawiła nas z tyłu. Słońce prażyło niemiłosiernie, temperatura powietrza wynosiła jakieś 35 stopni w cieniu, ale cienia wcale nie było, tylko pola, pola, pola. Czułam, że powoli zasycha mi w gardle, a nogi stają się coraz cięższe. Zaproponowałam, byśmy zatrzymali się w celu uzupełnienia płynów, ale jak na złość nie było sensownego miejsca, by kupić coś zimnego i schronić się w cieniu.

W końcu, na obrzeżach Gorzowa Śląskiego, dostrzegłam Biedronkę. No cóż, dobra i Biedronka, choć lepszy byłby bar z parasolami, gdzie można by na chwilę usiąść i wypocząć. A tak, to trzeba było zadowolić się letnią wodą i chwilą w klimatyzowanym pomieszczeniu. Z daleka zobaczyliśmy nadjeżdżającego Jarka. Zaczęłam go wołać, ale on także nas dostrzegł. Był porządnie zmęczony. Przyniosłam mu ze sklepu zimną colę i ruszyliśmy wspólnie dalej. Kasia czekała na nas na pobliskim Orlenie, co było sensowniejszym miejscem popasu, ale cóż - nie wszystko da się łatwo przewidzieć. Wspólnie dojechaliśmy do Praszki, gdzie Jarek stwierdził, że musi odpocząć, bo nie czuje się dobrze.

Zdecydowaliśmy, że pełni sił Kasia z Andrzejem ruszą do Krzepic, a my zostaniemy i spróbujemy pokrzepić się kawą w przydrożnej restauracji. I znów spotkaliśmy się z ogromną życzliwością i chęcią pomocy. Kolejna sympatyczna pani zaparzyła nam kawę i dostarczyła zimną wodę do rozpuszczenia elektrolitów. Jarek położył się na chwilę w chłodnym miejscu, ale ciągle nie wyglądał najlepiej.

Ruszyliśmy spokojnym tempem do Krzepic, gdzie na wszystkich orbitowiczów czekał słodki bufet. Kasia z Andrzejem, wypoczęci i najedzeni, cierpliwie na nas czekali. Ponieważ Jarek ciągle nie umiał dojść do siebie, wymyśliłam, że może będzie można przechować w Zajeździe Pod Różą jego rower, a on sam wróci do domu z Maćkiem. Ostatecznie udało się upchać (rozkręcony) rower do tico i cały plan zadziałał. A ja, już mocno zmęczona, ale ciągle cała i zdrowa ruszyłam w ostatni, 37 kilometrowy etap Orbity z Kasią i Andrzejem. Szczerze mówiąc przydałby mi się troszkę dłuższy odpoczynek i więcej pysznych owoców w kompocie serwowanych w Krzepicach, ale nie chciałam dłużej zatrzymywać moich towarzyszy.

Ten ostatni fragment jest najtrudniejszy, bo przed Częstochową jest sporo górek do pokonania, a nogi nieść już nie chcą. Jakżeby jednak miało być inaczej - dotarcie do świętego miasta nie może przyjść łatwo :) I nie przyszło. Przynajmniej mnie. Przypomniało mi się, co Marek pisał w zeszłorocznej relacji z Orbity: że niezależnie od swoich przekonań religijnych (a raczej ich braku) miał ochotę zanieść modły dziękczynne na widok Jasnej Góry :) Tak, teraz go doskonale rozumiałam! Jasnej Góry co prawda nie zobaczyłam, ale znak informujący, że znajdujemy się 6 km od niej przywitałam z wielką ulgą. Zwłaszcza, że z planowanych 132 km zrobiło się ponad 140.

W Altanie Żywiec czekał na nas Piotrek służący jako obsługa techniczna imprezy z grillem i zimnym piwem. I nawet komarów nie było za dużo! Po kolei docierali kolejni orbitowicze meldując pokonanie setek kilometrów. Rekordzista miał ich na liczniku 567! Kasia przejechała 276, a najwytrwalsza dziewczyna 313.

Ja jestem przy nich biedny żuczek, ale to nie zmienia faktu, że gdy wstałam następnego ranka (bez zakwasów i rowerowstrętu!), to uśmiechnęłam się do siebie w lustrze z dumą i aprobatą.

P.S. Ostatecznie przejechałam 144,5 km w czasie netto 7 godz 35 min. Mapkę Orbity można obejrzeć klikając na załączony link.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


angel-inka (2014-07-22,15:04): aż chce się jechać !
Varia (2014-07-22,15:15): za rok nic nie stoi na przeszkodzie :) byle tylko Krzara chciał to dalej organizować!
angel-inka (2014-07-22,15:23): to już musiałabym zacząć ćwiczyć :)







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
15:46
pedroo12
15:20
platat
15:18
Yatzaxx
15:14
czewis3
15:04
VaderSWDN
14:54
kolotoc8
14:50
Stonechip
14:01
pszczelnik
13:54
PROtrack
13:29
Daro091165
13:27
lordedward
13:24
green16
13:21
JW3463
13:18
szczupak50
13:13
farba
13:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |