Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
191 / 338


2014-06-19

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
czerwcowy nurt (czytano: 1104 razy)

 

Czerwiec pędzi jak szalony...

Ciekawe zjawisko ostatnio zauważyłem, co kiedyś wydawało mi się mocno naciągane i lekko szalone.
Długie wybieganie po mocniejszym akcencie wcale nie jest takie hardkorowaśne.

Nie był to pierwszy raz. Kiedyś, z dwa lata temu zrobiłem identyko i nawet wporzo się wtedy czułem. Teraz również...

... no ale od początku.

Po szaleństwach w upalny weekend trafiła się delegacja w Wawie, co rozwaliło cały tydzień jeśli chodzi o wszelkie plany.
We wtorek udało mi się przed pociągiem jeszcze wyskoczyć na Wzgórza Piastowskie o godzinie 16ej w skwarze polatać. Myślałem, że będzie znacznie gorzej, jednak chyba polubiłem bieganie w upale ;)

W środę popołudniu miałem maszerowanie po Starówce w Wawie od kąta w kąt, z małym pizotonikiem i rybką w jakimś lokalu. Jakiś mecz, jakiś film bo zasnąć nie mogłem i po północy jakoś dopiero się kładłem. Miałem mocne postanowienie pobiegać z rana, bo popołudnie odpadało.
Pobudka o 6ej i byłem nietomny. Prawie godzinę się zbierałem, ale jakoś udało mi się wyskoczyć.
Zabrałem ze sobą Pumcie na wyjazd, bo lekkie i wygodne ;]

Pognałem na Pola Mokotowskie zaliczając po drodze jakieś światła. Biegło mi się cholernie ciężko od początku do końca.
Bieganie na czczo o poranku nie jest chyba dla mnie. Nie wiem co gorsze, czy bebechy puste, czy brak rozruszania mimo, iż jakąś tam rozgrzewkę zrobiłem? niewyspanie zresztą również spore...
Doleciałem do Pól i pocisnąłem sobie 4 pętle. Przypomniały mi się fajne chwile - mój pierwszy start w imprezie - Sztafeta Ekiden... sporo retrospekcji miałem więc czas jakoś tam leciał.
Spodziewałem się większych tłumów, ogólnie to sporadycznie kogoś tam mijałem, no ale luzik ;)


Popołudniu znowu walking po Starówce od knajpy do knajpy z wizytą w Kompani na mega pysznym steku z Pilsnerem i Struclem, oraz BroWarmii ;)
Przy okazji wpadłem do eAzymut, gdzie kupowałem Garmina, żeby zareklamować pasek od HR... wymienili mi na nowy na miejscu. Fachura! :)
W piątek znowu masa roboty i pociąg. Ogólnie to jechałem tylko na śniadaniu i kanapce kupionej na dworcu oraz jakiś drożdżówach.


W sobotę w planie był bieg charytatywny - "Rak. To się leczy!".
Zapisałem się na to jedynie dlatego, że była to charytatywna akcja, a za każdego osobnika fundacja dostawała kasę od sponsora, no i bieg za friko.
Myślałem "Potruchtać wśród ludzi nie zaszkodzi", bo dopiero co jestem miesiąc po powrocie na biegowe ścieżki. Szału i urywania d..py się nie można więc spodziewać jeśli chodzi o czas, szczególnie, że łyda nie jest jeszcze w 100% sprawna.
W planie miałem się pobawić, pośmiać, z kimś pobiec i ogólnie luzik, jednak nie...
Ogólnie pomijam fakt, że stałem za odbiorem pakietu startowego 40 minut, luzik... start przesunięty, luzik... w ogóle na luziku byłem ;)

Start i poniosło mnie jak nowicjusza, 3:50 pierwszy kaem, potem cośtamcośtam jeszcze było, ale zaczęło się lekkie ciągnięcie w łydzie, w płucach brakowało mocy przerobowych, no i słońce dopełniało klimatu w tym piaszczystym lesie. Przypomniałem sobie o luźnym nastawieniu i zwolniłem.
Dziwna sprawa, ale ogólnie po 3cim km już mi się nic nie chciało. Leciałem tak więc do mety w tempie maratonu z Berlina po 4:10-4:20 lekko sobie dysząc. Zwolniłem jeden km nawet do 4:25 i poczułem się nawet komfortowo, szybciej już tak średnio na jeża.
Całość wyszła jak porządny Drugi Zakres po 4:10.
Po biegu stwierdziłem, to co kiedyś, że po przerwie wszelkie starty nie mają sensu. Potraktowałem to więc jako dobry, szybki trening wśród prawie 800 waszmości i fajnych dziewczyn, gdzie wszyscy byli na pomarańczowo i tworzyli niesamowity widok, a przy okazji zacna inicjatywa ;)


Przyszła niedziela i owe długie wybieganie.

Planowałem coś około 21km, biegłem z kumpelą, było coś koło 15C, tempo miało być wolno-wybiegowe, więc wszystko było fajnie.
Nie zabierałem wody ani żeli, bo na 21km nigdy tego nie robiłem z jednym wyjątkiem na upał.
Początek lajtowy, mimo pagórków na Wzgórzach i niektórych sporych podbiegów. Pamiętałem, że dzień wcześniej było szybsze ganianie, więc o szarży nawet nie śniłem. Dystans o dziwo mijał przyjemnie. O dziwo, bo spodziewałem się zmęczenia.
Wtedy właśnie przypomniało mi się długie wybieganie jakie robiłem po dyszce u Marysieńki, kiedy to dzień później zrobiłem 30km i nie czułem jakiegoś wyjechania. Fakt, że tamte wybieganie było w mega luźnym tempie.

Po wylocie z lasu poleciałem jeszcze po osiedlach i chodnikach i jak wpadłem do chaty było 28.6km w średnio po 5:12 na górkach. Byłem lekko zaskoczony.
Pierwsze takie wybieganie po kontuzji, oraz dzień po akcencie. Nie mówiąc już o tym, że bez wody, żeli czy podobnych.
Muszę to przećwiczyć znowu na weekend i sprawdzić, czy to był odosobniony przypadek, czy może jednak coś w tym głębszego siedzi.

We wtorek obleciałem trasę Parszywej Dwunastki z grupką ludzi i biegło mi się jakoś ciężko. Nie wiem czy to za sprawą jednak tego weekendu, czy zmęczenia w pracy, bo po powrocie z niej zasypiałem na siedząco ;)

Postanowiłem nieco się rozruszać i zrobić trening łączony w środę.
Wskoczyłem na Dzidzię, moją czarno-zieloną kolarkę i pognałem 32km. Po powrocie zmiana spodenek, butów, przerwa na łyk wody i banana i pobiegłem na ponad 11km.
Pierwsze 200m czułem się jak Bolt, zero zmęczenia, mega POWER, jednak kolejne półtora kilosa uczyłem się niejako na nowo panować nad nogami tak się rozjeżdżały ;)
Po wszystkim byłem hepi głównie dlatego, że to już za mną ;)

Nie wiem jak w Ironman mogą lecieć 190km na rowerze i potem biegiem maraton (nie mówiąc o pływaniu prawie 4km na początku), ale coraz bardziej zaciekawia mnie, żeby kiedyś spróbować tej traumy ;)
Wiem jednak, że bieganie zaraz po rowerze to nie takie samo bieganie, jak się wraca z pracy i na luziku wskakuje w spodenki i buty. Coś jak bieganie na czczo o poranku po przebudzeniu, kiedy to paliwa nie ma, a ciało nierozruszane.
A może to jest jedynie kwestia treningu, wszak tak rzadko to robię. Coś jak z sexem, każda pozycja to coś innego i inne doznania ;)


Czerwiec w pełni, powoli rozwijam skrzydła, na razie bez polotu i szybkości, ale na to muszę poczekać. Cierpliwie.
Trzeba pomyśleć o jakiś wakacjach, gdzie by tu się wybrać, żeby można było pobiegać i trafić na jakąś fajną pogodę hmmm




Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


krunner (2014-06-20,10:39): W kwestii formalnej :), dystans długi w triathlonie to 180 km naparzania na rowerku. Ambitne plany i myśli Piotrze, zacznij rozglądać się za jakimś lokum niedaleko basenu :) :) pozdr.
snipster (2014-06-20,10:51): no tak, machnąłem się... chociaż 180 czy 190 to już jeden grzyb ;) nie wiem jak ja napisałem te 190 bo dystans znam doskonale z Irona :) na razie jednak na celowniku zaczyna mi się pojawiać maraton... :)
paulo (2014-06-20,15:59): zazdroszczę Ci trochę tego nieustannego napalania się na bieganie :)
snipster (2014-06-20,16:16): Paulo, czy ja wiem... nic szczególnego ;) zdobywać, zdobywać, zdobywać :)
Truskawa (2014-06-22,00:25): Zaczęłam czytać ale chyba mi oczy opadają. Jutro dokończę. :)







 Ostatnio zalogowani
SantiaGO85
23:41
lordedward
23:25
kos 88
23:00
rokon
22:41
ryba
22:19
Andrzej_777
22:04
Artur z Błonia
21:53
perdek
21:43
knapu1521
21:21
Leonidas1974
20:59
Lektor443
20:52
42.195
20:52
maciekc72
20:46
marczy
20:42
Wojtek23
20:38
entony52
20:35
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |