Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
8 / 72


2014-01-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Istambuł (czytano: 2155 razy)

 

Autobus pełen biegaczy ulicami wzdłuż cieśniny Bosfor i mostem o tej samej nazwie dociera na drugi kontynent . Tutaj, z autostrady mknącej w głąb Azji niebawem wystartuje różnokolorowa kolumna. Trzy, alternatywne, transparenty wyznaczają miejsca, gdzie zgromadzić się mają uczestnicy zmagań na 5 i 10 km, półmaratonu i maratonu. Maratończyk, w porannym pośpiechu, nie spakował do swojego startowego worka wody, której kilka, głębokich łyków z pewnością przydałoby się na starcie. Na pewno jednak będzie dostępna na miejscu, jak podczas innych tego typu imprez. I będzie... źródłem zarobku dla okazjonalnych handlarzy w mieście handlu, jakim jest Istambuł. Handluje się bowiem tutaj wszystkim, od olśniewających bogactwem klejnotów na Wielkim Bazarze do parujących, mlecznych napojów w okolicach świątyń, od świeżo wyłowionych z wód Złotego Rogu ryb po chusteczki higieniczne przy wejściu do meczetów (co sprawia wrażenie dość przygnębiające, zwłaszcza że robią to małe dzieci bądź kobiety szczelnie owinięte hidżabem i abają, wyciągające swoje śniade dłonie jak po jałmużnę).
Kiedy obudzony zawodzeniem muezina, wzywającego na pierwszą tego dnia modlitwę w pobliskim meczecie, pakowałem swój worek, nie umieściłem w nim również żadnego tureckiego lira, dlatego na wodę będę musiał poczekać do pierwszego stanowiska, po 5 km biegu.
Nie było potrzeby zabierania pieniędzy. Autobus organizatorów zawoził na linię startu, a meta usytuowana była dokładnie między egipskim obeliskiem z XVI w p.n.e. a Błękitnym Meczetem, którego jeden z siedmiu minaretów dokładnie było widać z naszej kwatery w dzielnicy Sultanahmet. Dzielnicy małych, drewnianych , dwupiętrowych domków z wykuszami ciasno "upakowanych" koło siebie, wzdłuż wąskich uliczek prowadzących w górę, w stronę najbardziej okazałych świątyń muzułmańskiego i bizantyjskiego dziedzictwa, lub na dół, w stronę wód Morza Marmara. W wielu z tych uroczych, chociaż doświadczonych upływającym czasem, budynków mieszczą się małe pensjonaty o różnym standardzie. Czasem można liczyć na wygody a czasem napotkać na niespodziankę w rodzaju łazienki bez brodzika, co zapewnia takie atrakcje jak strumień gorącej piany, pomieszanej z wodą, wlewający się powoli, acz nieustępliwie, do malutkiego pokoju obok, w którym odpoczywamy po trudach dnia. Czegoż jednak nie wybaczy turysta-biegacz właścicielowi owego pensjonatu, który, z płomiennym uśmiechem, próbuje się z nim porozumieć w języku, wyłącznie, tureckim. Dla takich atrakcji również odbywa się takie podróże :-)
Zanim wielonarodowy tłum dotarł do pierwszego punktu odżywczego maratończyk doświadczył co najmniej dwóch, kolejnych atrakcji: przebiegł olbrzymim mostem z Azji do Europy, spoglądając z wysokości 64 m na ciemne wody Bosforu, zmierzającego w kierunku Morza Czarnego oraz ...zgubienia prywatnego czipa, który, w ramach oszczędności, umieścił pod sznurówką zamiast dokupić buty odpowiedniej firmy, do których czip ten idealnie był dopasowany. Zegarek, pozostający na ręku, stał się w tym momencie bezużyteczny. Pozostało więc opierać się na międzyczasach wyświetlanych przez organizatorów (na szczęście były co 5 km) i cieszyć się biegiem, miastem i pogodą, która tym razem wyjątkowo dopisała.
Po opuszczeniu mostu i zbiegnięciu w dół, w kierunku dzielnicy Karakoy, rzedniejący tłum minął najbardziej okazałą rezydencję Imperium Osmańskiego - Dolmbahce. Pałac, którego wszystkie zegary wskazują jedną godzinę: 9:05. O tej porze bowiem, w tym miejscu 74 lata i jeden dzień temu (maraton odbywał się w 2012 roku) zakończył życie twórca nowoczesnego państwa tureckiego: Mustafa Kemal, nazwany Ataturkiem.
Po prawej stronie, na wzgórzu, dumnie wyrasta genueńska wieża, symbol dzielnicy Galatasaray, po lewej cumuje w porcie prom wycieczkowy , a kroki biegaczy kierują się przez most Galata, na którym co rano rybacy ustawiają dziesiątki wędek i wiaderek z wodą, dokonując połowów w miejscu gdzie wody Morza Marmara łączą się z zatoką Złotego Rogu. Gdyby ktoś tego nawet nie widział, nie sposób byłoby nie poczuć :-)
Jesteśmy już po drugiej stronie mostu, minęliśmy 10 km i dalej wzdłuż wód zatoki kierujemy się na południe, żeby potem zawrócić. Przez jakiś czas biegacze mogą obserwować współuczestników zmierzających drugą stroną jezdni. Tych biegnących szybciej i coraz bardziej kolorowy tłum dostojnie stawiający swoje kroki pod koniec kolumny biegowej. Wśród tłumu jest mało kobiet i, jak się okaże przy przeglądaniu tabeli wyników, są one umieszczone w odrębnej klasyfikacji. Klasyfikacja open nie funkcjonuje w kraju arabskim, jakim wciąż jest Turcja mimo otwarcia na Europę i chęci akcesji do jej struktur. Czy to ma jednak jakieś większe znaczenie ?
Teraz trasa wije się pod górę, aby po minięciu akweduktów, zbudowanych za panowania cesarza Walensa, ponownie podążyć w stronę wybrzeża. Tym razem jednak będziemy biegli nad otwartym morzem. Wiatr daje się we znaki, a maratończyk widzi mknące przeciwną stroną szerokiej arterii prowadzącej na lotnisko szczupłe, ciemnoskóre postaci liderów biegu. Czyżby byli niedaleko ? Pomylili trasę ? A może zdrzemnęli się chwilkę na promenadzie, bo otrzymali zbyt niskie "startowe" ? :-) Niestety, wyprzedzają go jednak o dobrych kilka kilometrów, znajdują się bowiem po tej lepszej "stronie mocy". Maratończyk może, co najwyżej, "trzymać się" Francuza, którego sylwetka podąża w pewnym oddaleniu, odkąd minęliśmy 21 km.
Po przeciwnej stronie, tam gdzie całkiem dawno byli Kenijczycy dopada mnie narastające zmęczenie. Nic dziwnego, 30 km za nami, wiatr od morza z całą siłą próbuje zrobić wyłomy w mojej twarzy i uparcie stawia przede mną znak "STOP". Nie poddaję się jednak, wszak po jednej stronie mam stare, bizantyjskie mury miejskie, po drugiej błyszczącą wodę a przede mną...coraz bardziej słabnącego Francuza. Jednak nie stoję w miejscu ! Biegnę i to szybciej od niektórych ! To przeświadczenie dodaje mi sił, a kiedy w oddali widzę, wysoko, dumną sylwetkę Pałacu Topkapi, z którego Sulejman Wspaniały i wielu jego następców władało przeszło połową ówczesnego świata, czuję prawdziwe szczęście, że jestem tutaj i mogę kontynuować ten bieg. Kiedy jeszcze z wielu mijanych meczetów rozlegają się, naraz, głosy wielu muezinów, ta kakofonia orientalnych dźwięków niesie mnie, mimo ewidentnego buntu organizmu, w stronę mety. Oto duch zwycięża ciało i prowadzi je, pełne uniesienia, na miejsce starożytnego Hipodromu, placu przed Błękitnym Meczetem ! Co tam pot, krew i łzy biegacza. O nich czas będzie pomyśleć na mecie, kiedy zniknie działanie endorfin a medal zacznie tracić swój blask (ponieważ na czas nie zostanie z tego potu wyczyszczony :-)
Mimo braku zegarka, wiatru od morza i "szoku" kulturowego (a może właśnie dzięki nim) udało mi się w tym maratonie, po raz pierwszy, pobiec poniżej trzech i pół godziny, a na mecie spotkać nawet trzy turystki, które chciały sobie zrobić z maratończykiem zdjęcie (obok).
A potem ruszyliśmy z Najwierniejszym Kibicem na podziwianie miasta :-)

Maraton w Istambule (11.11.2012): czas netto: 3:22:41
miejsce: 198 (2513 uczestników i uczestniczek)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


kaniemic (2014-01-13,11:56): Gratuluję wyniku, bo trasa nie najłatwiejsza. Biegłem w 2013 r,było już więcej uczestników /70 Polaków/ale reszta dokładnie jak opisałeś;) pozdrawiam
Marco7776 (2014-01-13,23:03): Dziękuję :-) 70 Polaków to całkiem sporo, ale miasto i impreza są tego warte.







 Ostatnio zalogowani
przystan
17:02
marczy
16:50
RobertLiderTeam
16:44
INVEST
16:41
biegacz54
16:33
Citos
16:27
Darmon
16:14
mirotrans
16:11
42.195
16:05
zbyszekbiega
15:59
Daniel Wosik
15:57
Piotr Czesław
15:41
Arqs
15:20
mieszek12a
15:10
Jarek42
15:08
KrzysiekWRC
14:47
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |