Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [58]  PRZYJAC. [323]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
benek
Pamiętnik internetowy
:)

Piotr Bętkowski
Urodzony: 1987-04-25
Miejsce zamieszkania: Warszawa
578 / 631


2013-06-06

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
X Bieg Rzeźnika oczami (prawie) zwycięzcy. (czytano: 4321 razy)

 

To był zupełnie inny bieg niż wszystkie w mojej dotychczasowej przygodzie z bieganiem. Po raz kolejny postanowiłem wystartować w biegu Ultra po Bieszczadach.

Niewielki bagaż doświadczenia już miałem w postaci ukończenia biegu dwa lata temu z czasem 14:26 i ukończenia ostatnich dwóch etapów rok temu ze Szmajchelem i Kamilem.

Niewiele...

Gdy do tego doda się brak motywacji do biegania po powrocie z Nowej Zelandii to sam start wygląda na komiczną próbę zwojowania świata :)

I tak tez było... :)

Moim partnerem na tydzień przed biegiem niespodziewanie został Kamil Leśniak, który mimo 19 lat doświadczenie ultra ma naprawdę spore. Tym samym wiedziałem, że to ja będę tym drugim w składzie.

Cel był prosty. Spokojnie zacząć i powalczyć o pierwszą piątkę lub dziesiątkę i myśleć o biegu dalej do Hardcore.

Start oczywiście z przygodami i od początku trzymamy się w okolicach 8-10 miejsca. Trasa z Komańczy do Żebraka praktycznie w połowie jest albo asfaltowa albo mocno ubita więc spokojnie można było gnać. Już w okolicach 6 km pierwszych 10 druzyn nieznacznie pomyliło trasie i musieliśmy biec na szagę przez sporą wodę. Zatem szybko zrobiło nam się mokro w butach :)

W okolicach 12 km zaczęliśmy tracić siebie z zasięgu wzroku. Zaskoczyło mnie to, że było już prawie zupełnie widno, bo dwa lata wcześniej etap ten pokonywałem w całości z czołówką. Dzięki temu w końcu mogłem podziwiać Jeziora Duszatyńskie :)

Nie do końca wiedzieliśmy na którym miejscu biegniemy ale wiedzieliśmy, że jest nieźle. Szacowaliśmy, że to miejsce 3 lub 4. Do Żebraka, czyli pierwszego punktu kontrolnego dobiegliśmy na 2 miejscu co nas mocno zaskoczyło.

Tempo mieliśmy cały czas spokojne i wiedzieliśmy, że mamy ok 1"30"" straty do prowadzących. Tylko, że my w tym biegu nic nie musieliśmy i mieliśmy totalny luz.

Ruszyliśmy do Cisnej. Tutaj już zaczęło się sporo więcej podejść i mocnych zbiegów, które dla takich chłoptasiów jak my z nizin są zabójcze :) Dogoniliśmy prowadzących na 4 km przed Cisną przy zbiegu do schroniska.

Po wybiegnięciu na asfalt prowadzący do przepaku ruszyliśmy mocniej. W końcu jesteśmy asfaltowcami :)i na przepak wpadliśmy na pierwszym miejscu.

W Cisnej szybkie założenie plecaków z wodą (pierwszą część pokonaliśmy z bidonem jednym noszonym w ręku), uzupełnienie żeli i jazda w górę niemal wspólnie z naszymi bezpośrednimi rywalami, którzy sami przyznali, że nas się nie spodziewali :)

Podejście pod Jasło jest ciężkie. Zawsze jak pamiętam podłoże jest mokre i gliniaste co jeszcze bardziej utrudnia wchodzenie. Kamil wziął buty trailowe ze startym bieżnikiem i latał po zboczu, ja zaryzykowałem i wziąłem niemal nowe Faas 300 TR i to ja prowadziłem pod góre mimo, że nie mieliśmy kijków, którymi wspomagali się (oczywiście legalnie) nasi rywale. aaa mówiłem, że byliśmy do tego biegu nieprzygotowani? :)

Dosyć szybko zostawiliśmy w tyle wspomnianą dwójkę i urodziła się myśl, że ten bieg można wygrać i na stałe wpisać się w historie biegów ultra w Polsce.

Tutaj nastąpiła sytuacja jaka nigdy wcześniej nie miała miejsca na moich biegach. Coś fantastycznie fenomenalnego. Prowadziłem mocnym tempem a za mną w odstępie kilku metrów szedł Kamil. Była godzina 6-7 rano. Liście drzew wilgotne od porannej rosy. Mieliśmy pewność, że nikt normlany tego dnia tędy nie szedł. Pojawiała się myśl, że właśnie prowadzę bieg gdzie za mną biegnie podobnych jak mi pozostałych 800 osób ale to właśnie ja w tym momencie prowadzę i strzepuje z liści mokrą rosę na siebie. Mówiłem, że to było fantastyczne?

Było to fantastyczne :)

Do podejścia na Okraglik cały czas prowadziliśmy, niestety to w tym miejscu zgubiliśmy nieznacznie trasę. Jasło i Okraglik to standardowe miejsca na Rzeźniku gdzie można się pogubić i my zboczyliśmy w dół z czerwonego szlaku w lewo.

Całe zamieszanie nie trwało zbyt długo może 6 - 8minut jednak trochę nas to rozbiło. Nie wiedzieliśmy czy prowadzimy czy nie ale mogliśmy się domyślać, że spadliśmy co najmniej na druga pozycję.

Analizując to z "nizin" nie mogło nam się to przytrafić, jednak człowiek ścigający się w małej mgle, w górach, przy dużym wysiłku podejmuje czasem decyzję irracjonalne. Ciekawe doświadczenie.

Chwilę po powrocie na szlak Kamil dostał sporego kryzysu. Wyobraźcie sobie, że patrzycie na swojego partnera i zadajecie mu pytanie "Jak się czujesz?" a on za każdym razem odpowiada "Fatalnie".

Dystans maratonu mijamy w 4:31:20 :)

Nie jest to dobry znak ale bardzo zaskakująca sytuacja bo ja czułem się niemal fantastycznie! Pojawiło się więcej odcinków chodzonych. Do ok 48 km czyli Drogi Mirka, asfaltowej drogi prowadzącej do Smereka długości ok 5-6 km nikt nam nie deptał po piętach i wiedzieliśmy od ludzi ze szlaku że mamy ok 6" starty do prowadzących. Kamil nie był jednak zbyt świeży.

Na drodze Mirka widzieliśmy za sobą dwie ekipy. Jedna minęła nas na 52 km i szybko zostawiła. Kamil po raz kolejny sięgnął po biszkopty. Do przepaku nr 2 dobiegliśmy na 3 pozycji. Szybkie uzupełnienie bidonów, żeli i zjedzenie dwóch fantastycznych bułek i dalej w trasę.

Wychodzimy na pozycji drugiej. Jednak widzimy, że na punkcie są już 3 kolejne ekipy. Czeka nas podejście pod Połonine Wetlińską. Na podejściu mija nas Maciej Więcek z Agatą. Mijają nas jak pociąg ale ku naszemu zdziwieniu nie widzimy już za sobą kolejnych ekip, a więc jesteśmy na miejscu 3.

Coś nieprzyjemnego zaczyna się dziać z moim lewym kolanem i jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to początek naszego końca. Dochodzimy na Smerek w dalszym ciągu na 3 miejscu. Jest już 60 km. Za plecami widzimy dwie mocne ekipy, które zbliżają się do nas.

Spadamy na 4 miejsce jeszcze przed Chatka Puchatka. Nawet na płaskich odcinkach biegnie mi się słabo. Chwile po Chatce Puchatka spadamy na miejsce 5 i tak docieramy po schodach, które moje kolano nienawidzi już teraz do Brzegów Górnych czyli ostatniego punktu kontrolnego.

Mroże kolano ale nic to nie daje. Pamiętam tylko słowa Krzycha Dołegowskiego, które mówił do nas gdy siedzieliśmy na krzesłach czekając na bidony "Siedzenie nie przybliża Cię do Twoich rywali na trasie".

Szybko wstajemy i udajemy się na Połoninę Caryńską. Długie i strome podejście, na którym zostawiamy spor energii ale wiem że problem będę miał ze zbiegami. W tym elemencie Kamil miażdży mnie tak mocno jak ja jego kilkanaście kilometrów wcześniej.

Mijają kolejne kilometry i mijają nas kolejne ekipy. Biegniemy na miejscu 7 czyli tym samym, które Szmajchel z Kamilem zajęli rok wcześniej. Mamy również teoretyczne szanse na wynik w okolicach 10 h.

Zbieg był fatalny. Czułem się źle co jakiś czas krzycząc z bólu. Na 1 km od mety mija nas para kobieca. Nie podejmujemy walki ale na metę wpadamy z czasem (PUMA Running TEAM) 10 h 2 min 2 sec co z racji tego, że trasa była dłuższa (start w innym miejscu) i zgubiliśmy nieco trasę (2 razy :]) jest zadowalające. Miejsce 8 również chociaż była szansa powalczyć o zwycięstwo z chłopakami którzy dobiegli 45" przed nami.

Refleksja.

Poziom biegów ultra (poza wyjątkami typu Marcin Świerc)jest niski. Tacy chłopacy jak ja i Kamil, którzy 95% treningu robią po ulicy na płaskim niespecjalnie przygotowując się do długiego biegania mają realną szanse powalczyć o czołowe lokaty.

Nie sądzę bym przecenił swoje siły na tym biegu. Jestem raczej biegaczem, który zna swoje aktualne możliwości perfekcyjnie i nie ryzykuje zbyt mocno. Nie potrafię się zajechać na zawołanie :) Tutaj nie wytrzymał aparat ruchu, który - co tu ukrywać - tej zimy zaniedbałem.

Udowodniło mi to, że musze bardzo mocno postawić na ćwiczenia brzucha, grzbietu, mięśni nóg na siłowni itd.

Ultra nie są moim przeznaczeniem, a raczej odskocznią od codzienności treningu i możliwości obcowania z naturą w pełniejszym wymiarze.

PS minęło kilka dni a kolano nadal boli. Mam nadzieję, że to nic poważnego.

PS2 organizacja Biegu Rzeźnika wzrosła w stosunku do tego z przed dwóch lat kiedy mi się średnio podobało.

PS3 Siekerezada cały czas stoi w tym samym miejscu, z tymi samym trunkami i obsługa.

(zdjęcie: www.wasylfoto.pl)

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


mamusiajakubaijasia (2013-06-06,10:32): Tylko "chłoptaś z nizin" mógł napisać "Brzegów Górnych" :) Sporo ortodoksów byłoby zdolne za coś takiego człowieka poszturchać. Ewentualnie poczęstować wyniosłym wzgardliwym spojrzeniem. Ale tak naprawdę, "chłoptasie z nizin" to świetni jesteście! Gratuluję szczerze!
benek (2013-06-06,10:44): z premedytacją użyłem sformułowania Brzegi Górne a nie Berehy, bo ja znałem to miejsce tylko pod tą pierwszą nazwą.
Marysieńka (2013-06-06,12:09): Prawdziwym zwycięzcą jest się dopiero po przekroczeniu linii mety....wielkie, wielkie gratki :)))
michu77 (2013-06-06,13:38): Gratulacje! Kolano mnie boli... od samego czytania ;p
tarzi (2013-06-06,15:16): kamil ma mine jakby zaraz mial wypluć hafcika :)
ksero vel. NAMORDNICZEK (2013-06-06,23:05): Ten, kto nie przebiegł biegu ultra w górach nie wie, co to gehenna - gratulację. Moja Golgota będzie w Krynicy.
jacdzi (2013-06-07,11:56): Wynik rewelacyjny, gratulacje! A przy okazji kolejny pochwalny tekst o tym biegu-marzeniu scietej glowy.







 Ostatnio zalogowani
Palbow
19:40
przemek300
19:35
rzemek1980
19:34
soniksoniks
19:28
Wojciech
19:21
wwdo
18:51
gpnowak
18:50
b@rtek
18:26
INVEST
18:22
jann
18:16
kubawsw
18:12
Henryk W.
18:12
Hieronim
17:59
przystan
17:39
kasjer
17:11
marczy
16:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |