Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
92 / 338


2013-01-01

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
moja Korona Maratonów Polskich (czytano: 3613 razy)

 

jak to było z tą moją Koroną... czyli abecadło, geneza i wnioski.

Przyznam się, że mityczne rzeczy czasem mnie pociągają, chyba dlatego, że są owiane jakimś mitem, kawałkiem wyjątkowatości, takiego smerfastycznego nienamacalnego czegoś, a zarazem tego, co prawie można dotknąć.
Od małego dzieciaka marzyłem, żeby stać się (moooooże kiedyś) Maratończykiem.
Oglądałem Igrzyska w podstawówce i tak to jakoś we mnie weszło, że to coś wysmerfionego na maxa, 42 kilosy to szmat drogi, a przebiec to, to już w ogóle kosmos. Nawet jak się jedzie samochodem, to się to jedzie i jedzie i jedzie... i końca nie widać.

Nie wiem czemu tak mnie to zafascynowało, mimo iż samo bieganie było dla mnie mordęgą w podstawówie i nie "chemiowało" mnie, żeby powiedzieć więcej, bezsensowne pstrykanie kapsli było wyżej w hierarchii najdebilniejszych rzeczy ;)
Ganiali nas ci niedobrzy WF-ści po boisku, albo wokół, kazali biegać od...do, w sali krzyczeli "biegnij szybko do linii przed ścianą! na ocenę!". Jestem trudnym kosmitą, więc jak ktoś mi coś każę, to wywołuje u mnie zniechęcenie. No może z wyjątkiem sexistowskich sytuacji ;)
To chyba dlatego bieganie jakoś nie pociągnęło we mnie iskierki za młodu... a szkoda. Chociaż z drugiej strony zaiskrzyło we mnie strzelectwo, a tam swoje przeżyłem.

No dobra, przewijając video na fast-forwardzie do przodu, do czasów nieodległych, kiedy to zacząłem biegać w marcu 2011 roku, doznałem swoistej przemiany niczym Neo w Matrixie.
Szarość, monotonia codzienna, nuda życiowa, brak jakiejś wizji "co by tu z sobą zrobić" i jakiś taki pech odnośnie manewrów z kobietami sprawiał, że pogrążałem się sam w sobie. Praca-dom-praca-dom-weekend i piwko w palnik-praca-dom-praca... schemat do zrzygania nudny.

Bieganie tak naprawdę odmieniło mnie. Dawniej bezsensowna i trywialna rzecz, obecnie chyba niezły kawał mięsa mojej duszy.
Bieganie stało się nieograniczonym polem, wszechświatem, w którym niemożliwe nie istnieje, w którym jest tyle rzeczy do zobaczenia i przeżycia, masakra :)
Jestem ja, moje drugie ja, oraz wszystko wokół. Pokonując pierwsze niemożliwe dawniej rzeczy stałem się po pół roku rasowym Maratończykiem. Ganiałem ze swoim nowym ja po lesie i różnych drogach, obcowałem z naturą za dnia i nocy, łykałem endorfiny niczym zachłanny lemur który nigdy nie ma dość i wszystkiego ma za mało. Wszystko na jednym, wielkim spontanie, bez żadnych planów, wiedzy, doświadczenia, opamiętania... Niemożliwe przecież nie istnieje.

Jesienią po Maratonie Poznańskim i połówce tydzień później w Szamotułach, po dwóch życiówkowatych i mocno endorfinowatych imprezach... zaświtała w głowie pewna myśl. W następnym maratonie złamać trójkę. Pamiętam, że myśl ta śmigała mi w głowie podczas jakiegoś treningu w wygwizdajowskiej pogodzie, łeb urywało i chyba przywiało mi ostro wtedy. Wcale mnie to wtedy nie zszokowało i chyba to, że mnie to nie zszokowało tak mnie zszokowało. Wymyśliłem sobie cel, żeby "a, co, można? można" sobie nie dołożyć. Dołożyłem więc po chwili, że zrobię od razu Koronę (Maratonów Polskich) w rok.
Co tam, przecież to tylko 5 maratonów.

Kalendarz niestety był masakryczny. Na wiosnę Dębno i tydzień później Kraków. Masakra jakaś. Na jesień Wrocław, Warszawa i Poznań, w odstępach dwutygodniowych. Kolejna masakra.
Jak to przetrawiłem? bardzo luźnołydkowo wręcz.
Przecież to prawie tak samo, jak leciałem na jesień Poznań i połówkę tydzień później. Skoro maraton i półmaraton da radę, to czemu nie da rady dwa maratony w tydzień po sobie? ;) a na jesień to się jakoś zobaczy, dwa tygodnie przerwy wydawał mi się wtedy szmatem czasu.
Bałem się jedynie tej wiosny, i słusznie, jesieni w ogóle, bardzo niesłusznie :)
Mimo iż miałem już przebiegnięty Poznań, chciałem pobiec go raz jeszcze, dla mnie liczyła się już jedynie jednoroczna Korona. Żadne konwenanse czy tam inne, Korona w rok na maxa, bez ściemy, bez truchtania i gadania w tyle, tylko max.
Przeżyłem debiut na saharze we Wrocku, zrobiłem Poznań i tydzień później półmaraton, wcześniej połówki w tydzień po tygodniu. Myślałem, że wiem już wszystko, najgorsze poznałem, więc co gorsze mogło mnie spotkać? ;)

Czy ktoś kiedyś mówił, że życie to ironia? :)

Przygotowania były... bardzo ciekawe.
Na jesień trochę zacząłem czytać, jednak moje gałki oczne chciały chyba jedynie wyłapać "szybkość" bez zwracania uwagi na "jak". Takim oto sposobem poznałem termin "skipy".
Skipy dają szybkość. No i zacząłem robić te skipy, jednak nie doczytałem, że należy je wykonywać bardzo wolno. No cóż, ja robiłem to na prędkości prawie maratońskiej, jak rozpędzona lokomotywa ;) efektem było przeciążenie i nadwyrężenie czworogłowych, szczególnie mocno w lewej girze oraz biodro. No to mała przerwa na jesień/zimę, dni rozpaczy niczym wieczność, otchłań nicości. Byłem wściekły, czemu i jak to? Jak natura mogła mnie dotknąć swoim pazurem. Ja, wszystko mogący... niemożliwe istnieje.

Powroty po kontuzji oczywiście szalony lemur trzaskał bardzo szybko i dużo. Przecież trzeba nadrobić ;)
Efekt był taki, że po przerwie śmigałem po 17 czy 21 kaemów, w tempie bynajmniej nie kroku tanecznego. Przecież trzeba nadrobić... Po Świętach i Nowym Roku, po tygodniu wściekłego latania moje giry były w jeszcze większym letargu, niż przed. Byłem ponownie wściekły, tym razem kolejne 3 tygle banicji.
Luty i Marzec to niby orka. Wtedy bynajmniej tak mi się wydawało, bo jak teraz patrzę na to... to ja nie wiem, jakim cudem ja latałem te maratony ;)
245km w lutym i 234km w marcu na jednym, wielkim spontanie, oczywiście wszystko na prędkościach. Przecież kto lubi biegać wolno, skoro fajnie jest, jak się zaiwania prawie tak, jak na motorze... muchy się garną aby wpadać do paszczy jak nic ;)

Pewność siebie to przyczyna wszystkich wtop


Przyszła Maniacka i jeden wielki katar z osłabieniem, niucha z nocha leciała cały weekend prawie co godzinę. Ale i tak poleciałem. Wizja biegania była już wtedy jak narkobiznes, nie mogłem przecież nie pobiec, skoro byłem na miejscu... ;)
Wtopy jakiejś nie było, pobiegłem chyba życiówę, było poniżej 40min, ale pobiłem przy okazji swoje HRMax. Chyba miałem szczęście, że mnie do karetki nie wsadzili wtedy...
Potem była połówka w Poznaniu i walka na noże. W zasadzie nie wiem jakim cudem, ale nabiegałem wtedy 1:25, gdzie ostatnią dychę miałem chyba życiową. Wtedy zrozumiałem, że najtrudniejsze w powiedzeniu "głowa biega" nie jest to, że to głowa biega, tylko to, że to przecież oczywistość i nie wolno z tą myślą walczyć, trzeba się temu poddać. W międzyczasie lekko przeciążyłem kostkę i rzepkę.

Po tym mixie nastała pora na pierwszy punkt, czyli Dębno.
Lekki chłodek, wietrzycho i trzy pętle, czyli miejsce i okoliczności dla twardzieli. Mistrzostwa Polski w krainie ociekającą przez historię i tradycję, a wszystko zorganizowane do perfekcji. Biegacz był... jest tam królem. To się czuję.
Rachunek był prosty, każdą z pętli robić w coś koło godziny. Proste nigdy nie jest proste, kiedy wydaje się proste ;)
Nigdy i nigdzie do tej pory mnie tak nie przemieliło jak tam. Na dodatek 2/3 maratonu to walka z bólem kostki i kolana. Kiedy pojawia się jakieś ziarno zwątpienia, wówczas następuje wojna. Wiadomo, na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
Moje zwoje w łepetynie walczyły niczym Robin Hood z samym sobą. Z jednej strony ból i wizja porażki, z drugiej strony wieczne oszukiwanie się i wmawianie, że się da radę. Pranie mózgu w trzygodzinnym horrorze ;)

Koniec końców, po raz drugi zrozumiałem, że biegnie głowa. Doleciałem w 2:59:02 na metę i byłem wyjechany jak koń po westernie. Nie tyle co fizycznie, lecz mentalnie. Nie miałem siły w sobie aby zastanowić się, jak się nazywam oraz czy dziewczyna rozplątująca czipa z buta jest fajna, czy nie... ;)
Niemożliwe nie istnieje, nie dla mnie ;)
Myślałem, że mogę wszystko, poza tym czas i 63 miejsce w MP było fajowe dla oka i duszy.

Małe rozbieganie i Kraków.
Trochę łażenia po Krakowie, do tego biesiada w hostelu jakiejś gawędzi z Ostrowa i nieprzespana noc. Na dodatek ciepełko. Już wtedy powinienem wyluzować łydkę i zapędy na kolejną złamaną trójkę.
Zwariowany smerf postanowił jednak po raz kolejny wdrapać się na drzewo z napisem 2:59. Po pierwszej agrafce na 5km odezwała się kostka, chwilę później rzepka. Od 10km Cracovia Maraton już był z zaciśniętymi zębami. Na połówce 1:29 i kipiałem jak mały czajnik. Po 22km ból i zmęczenie wygrało z głową. Przez 20km miałem tortury niczym z Krzyżaków. Obstawiam, że gdyby nie kocha i kolano, to po 30km doznałbym klasycznej ściany, gdzie beblałbym i szlajał na nogach niczym Sylwestrowy Bumelant ;)
W nagrodę od mojej ambicji i okaleczonego ciała miałem dwudziestokilometrowe czołganie. C"est la vie.
Parę razy musiałem przechodzić do marszu, aby porozciągać nogi i dać na chwilę odpocząć kostce.
Na metę wpadłem niczym wracający wojak z Vietnamu. Załamany, chciałem krzyczeć, rzucić głośną kurwą, tylko czemu i po co? przecież nikt mi nie kazał... ;)

Powiedziałem sobie wtedy, że nigdy już nie polecę maratonu, jeśli nie będę się czuł właściwie, a na pewno nie z niewyleczoną kontuzją.

Wakacje to różnego rodzaju wariacje :) Był odcinek w serialu w Lęborku, gdzie zebrałem sporo wiedzy, były też inne mniejsze odcinki. Po jednym mniejszym odcinku zamiast odpocząć... zrobiłem mocny cross. Efekt - naciągnięty czworogłowy.
Przyczynowość znowu dała o sobie znać.

Przeciążona noga nie pozwalała na długie wybiegania. Brak wybiegań w odpowiedniej formie i ilości prowadzą jak wiadomo do ślepego zaułka jeśli chodzi o maraton. A Maraton nie wybacza....
To jak kolokwium na studiach, gdzie myśli się "he, przecież się uczyłem", a jakie piękne jest zaskoczenie, kiedy dostaje się pytania/zadania i następuje ta myśl "przecież ja nic nie wiem" ;)

Przyszła jesień, trzeci punkt programu to Wrocek.
Teoretycznie wierzyłem, że się uda. Praktycznie wyszło wszystko inaczej.
Zamiast dyscypliny czasowej, postanowiłem gonić zająca na trójkę, czego efektem było chyba to, co mnie spotkało później.
Na połowie wyszło 1:28 i wiedziałem wtedy, że nie tak miałem lecieć. Jakoś tak nijako mi się biegło.
Nijako mnie trzasnęło na 24km w postaci jakiejś cholernej kolki. Czegoś takiego nigdy nie miałem. Próbowałem dosłownie wszystkiego, ale nic, nic nic nic.
Po 8km, tak coś na 32km chyba byłem fioletowy. Kumpela mówiła, że wyglądałem, jakbym miał zaraz paść. W sumie to tak się czułem i musiałem przejść do marszu. Chyba ze trzy razy tak jeszcze zrobiłem, ale kolka i tak była już ze mną do końca.


Nieco podłamany chciałem się odbić, a gdzie jak gdzie najlepiej, jak nie na Narodowym ;)
Warszawa pozytywnie mnie zaskoczyła, w sensie podobała cała ta impreza i organizacja. Nawet śmiesznie było dzień wcześniej i demonstracje moherów z flagami, no ale...
Trasa bardzo odpowiednia jak dla mnie pod maraton. Mało zawijasów, szeroko, tylko gnać z gremlinem na duszy, znaczy się na łapie ;)

Organizm jednak postanowił sobie przypomnieć, że Terminator ze mnie taki, jak z koziej d..y trąbka. Do połowy jeszcze jakoś walczyłem, oczywiście o kolejną trójkołamaczkę ;) jednak potem już czułem jak moje bateryjki gasną prawie w oczach. W Parku w Natolinie natura przemówiła do mnie, że wyniku to ja nie zrobię, więc zwolniłem i walczyłem. Walka była do końca, ale doleciałem bez przestojów z końcówką na sztywnych nogach. Efekt był taki, że na Narodowym doznałem catharsis aż spojrzałem sobie w niebiosa przy tym całym tumulcie dochodzącym z trybun. Pysznie.
Pysznie też musiałem sobie posiedzieć w kuluarach obok depozytu z 15 minut, bo nie miałem siły na nic innego. Ciężkawo potem się chodziło.

W myślach miałem młynek. Marzyłem o odpoczynku, ale przecież wyzwanie sobie rzucone jest święte ;)

Przed Poznaniem miałem tydzień odpoczynku i jakieś lajtowe truchtanie po lesie. Brak wybiegania był masakryczny, ale liczyłem na tyci świeżości i od razu korekta planu. Już nie chciałem łamać trójki, chciałem dolecieć do mety w jednym kawałku z miarę jakimś czasem. Nawet wtedy nie myślałem o truchtaniu z tyłu, może wtedy właśnie powinienem? hmmm
Leciałem więc na 3:10/3:15 i było nawet ok. Byłem w szoku kiedy patrzyłem na swoje tętno. Tak spokojnego i niskiego tętna to ja dawno nie miałem. Zachwyt jednak nie trwał długo, bo od 12km czułem przeciążone giry.
Giry, które prawie same składały się przy wszelakich nierównościach. Bolały mnie wszystkie "elementy", od czworogłowych, poprzez łydy, wszystkie ścięgna, oraz co najgorsze pas biodrowo-piszczelowy. Nie tak postawiona stopa skutkowała prawie przewróceniem się na jednej napotkanej fałdce w asfalcie. Byłem przerażony. 30 kaemów na sztywnych nogach... oj, poczułem to.
W głowie wciąż krążyło pytanie "czy tak ma wyglądać moje bieganie? a gdzie FUN, gdzie zabawa, gdzie zatysfakcja?"

hm

Doleciałem jednak do mety i przypomniałem sobie swoje porzekadło - niemożliwe nie istnieje :)
Pamiętam jedynie, że za metą odwróciłem się patrząc na tablicę META w myślach krzyczałem "nie, nie poddałem się, dałem radę". Takie jakieś proste te myśli po wysiłku są ;)

Korona w rok stała się faktem, czułem więc nie tylko ulgę czy tam zadowolenie, ale jakoś tak dziwnie. Dziwnie wiedziałem, że zabrałem się za to jak jeż do karuzeli.
Po Poznaniu była total regeneracja i przerwa w bieganiu jakieś 5 tygodni.

Z perspektywy czasu wszystko wydaje mi się szalone ;)
Maraton tydzień po tygodniu... ojtam ojtam ;)
W przeciągu miesiąca trzy maratony i półmaraton... ojtam ojtam ;)

Wiem jedno, treningi to był jeden wielki spontan bez jakiejkolwiek kontroli i planu.
Brakowało jednej, prostej rzeczy - systematyczności. Brakowało regularnych wybiegań. Brakowało wolnego biegania. Brakowało też paru innych rzeczy, jednak najbardziej brakowało zimnego wiadra z wodą, którą dostałem na koniec tej Epickiej przygody.

Wiem jedno, niemożliwe nie istnieje i nie warto trzymać się jakiś epitetów czy konwenansów. Czegoś nie da rady? bzdura :)
Wiem już też coś innego, że bez planu można również zrobić coś, jednak zdecydowanie lepiej mieć jakiś plan, szkielet, czy protoplastę.
Wiem również jak zabójcza potrafi być niewyleczona kontuzja, która zawsze powróci. Cierpi na tym ego, pranie mózgu gwarantowane ;)

Przy okazji przypomniałem sobie o prostej rzeczy, którą wmawiano w podstawówce, żeby czytać ze zrozumieniem od początku do końca.



Przepraszam wszystkich którzy wytrwali do końca czytając ten niekończący się chaos i żyją jeszcze w jednym kawałku ;)

Czy było warto? TAK, było warto dokonać czegoś mitycznego ;)






pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Truskawa (2013-01-02,00:57): Gratulacje Piotrek! A wpis dłuuuugiiiii (!) z tym, że okoliczności zrozumiałe więc nie narzekam tylko czytam. :)
Werq (2013-01-02,08:04): Snipi...powiem Ci jedno, jesteś HEROSEM...nad HEROSY!!! Oczywiście stonka na pełnym biegu podczas czytania Twojego wpisu:P
michu77 (2013-01-02,08:32): he he! Teraz żałuję, że jakoś nie podsumowałem swojej walki o KMP. Gratulacje! ;-)
KR (2013-01-02,08:43): Piękna sprawa! Taka Korona to dla biegacza amatora w Polsce jak klasyczny Wielki Szlem w Tenisie. 5 Maratonów w jednym roku, można powiedzieć, że jest to Superkorona bo na normalną limity nie są przecież tak wyśrubowane. Ustanowiłeś chcąc niechcąc nowy wzorzec.
paulo (2013-01-02,08:43): Piotrze, niesamowite dokonania. Gratuluję i możesz być wzorem dla innych, a przymajmniej dla mnie.
snipster (2013-01-02,09:08): Iza, wiem wiem, ale chciałem parę zdań jedynie napisać... i się mleko rozlało to już po całości ;) i tak o paru rzeczach nie napisałem, ale to na inny raz zostawię ;)
snipster (2013-01-02,09:09): Wera, dzięki stonko ;0
snipster (2013-01-02,09:10): Michu, trzeba było, każda historia jest ciekawa :)
snipster (2013-01-02,09:11): Paulo, hehe kim? :) oszalałeś :) to typowy przykład czego nie należy robić na początku przygody z bieganiem ;)
snipster (2013-01-02,09:13): KR, wielki szlem, podoba mi się to określenie :)
jacdzi (2013-01-02,09:21): Krolu, GRATULACJE!
snipster (2013-01-02,09:24): Jacku :))) Dzięki
dario_7 (2013-01-02,09:34): No to teraz "kumam" o co biega z tą "luźną łydką" ;) Szaleństwo to podstawa niezapomnianych wrażeń :))) A nic tak nie uczy jak własne doświadczenia, sam też ich trochę już uzbierałem ;) Gratki twardzielu! Znając Ciebie jeszcze nie raz pokażesz pazurki ;)
snipster (2013-01-02,09:44): Darro, szaleństwo ponad wszystko, tak chyba jest zawsze na początku jakiejś drogi ;) póki się dziecko nie oparzy to igra ogniem, potem dopiero uważa ;)
darianita (2013-01-02,10:20): Wielkie gratulacje. Nie odważyłem się w rok robić Korony. Został mi Kraków i Wrocław...mam nadzieję ,że w tym roku to się dokona...ale Twoje czasy , przyznam :szacunek:)
snipster (2013-01-02,10:28): Darianita, powodzenia i dzięki ;) Wrocek jest przyjemny, Kraków również... w sumie wszystkie maratony są przyjemne :)
Marysieńka (2013-01-02,10:33): Snipi....szczere gratki....według mnie zasłużyłeś na złotą koronę maratonów....a odnośnie siły..to z doświadczenia wiem, że najlepsza i najmniej urazowa to biegana na takiej trasie jak ta wczorajsza:))
Marysieńka (2013-01-02,10:45): Jeszcze jedno....a może pierwszego Swojego Rzeźnika powinieneś przebiec własnie tak by czuć FUN???? Może "walkę" o wielki wynik powinieneś "przełożyć" na 2014 rok??? :))
snipster (2013-01-02,10:47): Maryś, Dzięki bardzo ;) jednak teraz widzę, że źle się za to zabrałem i nie wiem czy po roku biegania w ogóle powinienem się rzucać na takie oceany ;) no ale, szkoda życia na czekanie na odpowiednią chwilę :) wczorajsza traska to jedna z wielu tam uczęszczanych, które potrafią wciągnąć
snipster (2013-01-02,10:49): może masz rację, tylko ja się boję teraz ganiania po górach na szybkości jak diabeł święconej wody... wszystko przez te szybkie crossy i złapaną kontuzję na wakacje ;)
Shodan (2013-01-02,12:43): Czytam teraz "Jedz i biegaj" Scotta Jurka. Ten to dopiero masochista jest: wygrał np ultra na 160 km z zerwanym więzadłem skokowym. Stopę owinął taśmą klejącą, żeby się w miarę kupy trzymała i git (bo przecież to głowa biegnie). Jak nie czytałeś - to polecam - chyba torchę "przejżysz" się w tej książce jak w lusterku :) Gratuluję KMP w opcji 1R!
snipster (2013-01-02,13:00): Dzięki Eryk ;) jak widać jestem pikusiem, ale na takie manewry chyba się nie zdecyduje ;)
olsen (2013-01-03,09:41): Gratuluję korony :)...co do kolki na maratonach to wiem jak smakuje...niestety
snipster (2013-01-03,09:59): Olsen, Dzięki! :) a propos kolki... to cichy, tajny wróg, nie życzę nikomu walki z kolką
maciej:) jaś (2013-01-03,11:55): Piotrek w to co jesteśmy wstanie uwierzyć to jesteśmy w stanie zrobić jesteś tego przykładem. Fajnie opisane i WIELKIE GRATULACJE
snipster (2013-01-03,11:58): Dzięki Maciej ;) jest w tym na pewno sporo prawdy, tylko problem polega na tym, że czasem "marzymy" o rzeczach wyimaginowanych albo ostro przegiętych ;)
renia_42195 (2013-01-03,13:04): Macieju, nic dodać nic ująć :) Piotrku, wielkie gratulacje :)))
snipster (2013-01-03,13:33): Renia, Dziękuję :)
Laszlo2001 (2013-01-03,21:29): Przeczytałem cały z zaciekawieniem, bo tez mam plan w tym roku zdobyć Koronę w rok. Ot tak, po prostu! W głowie poukładane, plan treningowy też. Obawiam się tylko tych durnych kontuzji i braku czasu na ich leczenie, o czym wspominałeś. Szacun snipster!
snipster (2013-01-03,22:27): Laszlo, skoro już podjąłeś decyzję, to jedynie mogę życzyć powodzenia i omijania kontuzji :)
wlodara (2013-01-04,08:24): pamiętam jak opowiadałeś o robieniu KMP, że sama podłapałam wtedy ten pomysł, oczywiście w perspektywie 2R ;) Założyłam wtedy, że jeśli nie uda mi się zapisać na Berlin to zrobię koronę. Reasumując - moja korona musi poczekać na 2014/2015. Świetnie się czytało ten wpis ;)
snipster (2013-01-04,08:50): Wlodara, mi kiedyś ten Berlin również świtał w głowie, postawiłem jednak na Koronę i tak w sumie zostało. Mam teraz odwrotną sytuację ;) ale Wawka i Narodowy to było coś fajowskiego w tym wszystkim. Berlin pokonamy wspólnie więc ;)
wlodara (2013-01-04,13:12): taaaa wspólnie, ale się ubawiłam ;)) Ja na metę wpadnę z godzinę po Tobie no i pewnie z pół godziny później wystartuje
snipster (2013-01-04,13:19): Wlodara, hmmm ;) przynajmniej więcej poznasz uroków ;)
gosia11 (2013-01-04,15:06): Jestem pełna podziwu dla Ciebie Szczere gratulacje !!! A swoja droga bieganie naprawdę wciaga , dziala jak narkotyk ...
gosia11 (2013-01-04,15:09): zapmniałam dodać że w tym roku zaczynam zdobywać koronę , czy się uda? zobaczymy
snipster (2013-01-04,15:12): Dzięki Gosiu ;) bieganie wciąga i co lepsze, zmienia. Wychodzą dziwne i absurdalne czasem rzeczy z tej zmiany, czasem jednak warto zrobić coś inaczej, na przekór, żeby poczuć się jakoś inaczej ;) Powodzenia i wielu niezapomnianych radości :)
Honda (2013-01-04,19:20): Niesamowite... naprawdę jesteś BOHATEREM! Niezniszczalnym bohaterem:))
snipster (2013-01-04,21:49): Hondzia, taki ze mnie niezniszczalny, że o mało się nie rozleciałem... ;) nie tak to sobie wyobrażałem, ale maraton, szczególnie maratony, rzadko kiedy są takie, jak to sobie marzymy
bartus75 (2013-01-05,10:51): toś mnie zmotywował ... ale ja i maraton? a co dopiero tydzień po tygodniu.... super sprawa gratulacje
snipster (2013-01-05,10:55): Bart, niemożliwe nie istnieje ;) maraton to jakaś magia, która wciąga
snipster (2013-01-06,10:41): Panhed, Dzięki! 5 tygodni przerwy zrobiło swoje. Przy okazji Kriokomora po miesiącu i ćwiczenia wzmacniające nogi, w zasadzie od nowa bieganie ;) Powodzenia :)







 Ostatnio zalogowani
Zając poziomka
15:42
Wojtek23
15:41
INGL66
15:13
Pawel63
15:09
Admin
15:00
42.195
14:48
kazik1948
14:23
kos 88
13:47
Piotros
13:43
Januszz
13:41
bunioz
13:40
pbest
13:40
bask
13:36
bobolo500
13:32
Basia
13:31
Leno
13:22
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |