Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [117]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
gerappa Poznań
Pamiętnik internetowy
gerappa

Agnieszka
Urodzony: 1979-10-29
Miejsce zamieszkania: POZNAŃ
139 / 180


2012-10-16

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
inny wymiar maratonu (czytano: 4692 razy)

 

Ustawiałam się na ten start cały rok. Konsekwentnie usuwałam błędy treningowe, żywieniowe i próbowałam różnych taktyk tempa. Uprosiłam Tego Tam u Góry o pogodę dla Wszystkich Maratończyków. Składając zamówienie dobrze je sprecyzowałam, żeby nie było niedopowiedzeń: żeby nie było zimno, żeby nie było ulewy, żeby nie zapodawało wiatrem zatrzymującym w miejscu i żeby nie było palącego słońca, żeby było rześkie powietrze, żeby można było biec ‘na krótko’, ogólnie On wiedział o co mi chodzi – ostatnio dość dobrze się rozumiemy.

Obiecałam sobie i nie tylko sobie, że ‘do trzech razy sztuka’ – to mój trzeci maraton w tym roku – musi się udać złamać 4h. Przygotowałam się najlepiej jak umiałam. Tym razem inaczej jadłam niż na Wrocław [by nic mnie nie przeleciało] by moc nie opuściła mnie do ostatniego kilometra, nie bałam się tempa, które sobie wymyśliłam na 3:49, bo przecież umysł miałam wytrenowany bardziej niż ciało.

Na starcie zwycięstwo miałam we krwi. Energia buzowała ze mnie i czułam że to jest ten dzień – że to jest ten dzień na bieganie. Postanowiłam to dobrze wykorzystać. Spojrzałam w niebo do Niego: dziękuję – powiedziałam głośno – ale bądź ze mną jeszcze, nie opuszczaj mnie. Winogradzki Team niemal w komplecie odliczył się w okolicach strefy 3:30 i 3:45. Tradycyjne klepanie się po tyłkach na szczęście, uściski i życzenia powodzenia i wystartowaliśmy…

Zakładaliśmy bieg z narastającym tempem, pierwsze 3 km po 5’37. Następne 11 km po 5’31. Miałam opaskę na ręku z rozpisanymi czasami, Piter, Emi i Kasia dyktowali tempo, ja co kilometr kontrolowałam międzyczasy. Anita, Anettka i Gunia grzecznie biegły z nami :) Szło jak po maśle. Po 10 km mieliśmy 50 sekund zapasu. Na start wybrałam się ubrana bardzo lekko – ale kiedy się tak stoi i czeka – to się marznie. Emi zakupiła folie, które nas grzały – wyglądaliśmy jak ludzie ubrani w prezerwatywy :) minutę przed startem zdarliśmy swe tymczasowe kubraczki z siebie i wyrzuciliśmy poza trasę biegu. Poleciały Rydwany Ognia i wylała się lawa biegaczy na poznańską trasę maratonu. Atmosfera wspaniała. Zadałam sobie w Niebo pytanie: ciekawe co Ty dziś dla mnie szykujesz? Kiedy przyjdzie kryzys? Jaka próba mnie dziś czeka?

Anettka debiutowała na królewskim dystansie – to mocna kobieta – nie miałam wątpliwości, że podoła, że utrzyma się z nami. Biegłyśmy już razem połówkę w maju i pokazała tam co potrafi. Atmosfera biegu udzielała się wszystkim wokół. Bez problemu weszłam ‘na swoje obroty’, pilnowałam by biec bez zadyszki. Synchronizowałam pracę rąk i nóg. Miałam ten komfort, że nie musiałam rozregulowywać tempa biegu , bo nie musiałam zatrzymywać się na punktach odżywczych :) cały bufet miałam w staniku bluzki biegowej: 2 tabletki CARBOnex i sporo cukierków z kategorii mordoklejek :) w Rossmanie kupiłam małą buteleczkę na kosmetyki, dwa razy większa od jaja wielkanocnego, :) - to był mój przenośmy wodopój. Chciałam pić małymi łyczkami i regularnie – by kolka mnie nie zaatakowała. Cały czas koncentrowałam się na biegu. Metodą Snipiego: kropka za kropką, kilometr za kilometrem.

Na ok. 7 km wypatrzyłam znajomą twarz – Maciej – rzuciłam mu rękawki – było ciepło. Od 15 km wskoczyliśmy na tempo 5’26 [tak miało być do 28km]. Nadal trzymaliśmy się razem, Emi z Gunią z przodu, Piter, Anita, Kasia i Anettka blisko mnie. Dziewczyny często się oglądały i sprawdzały czy jesteśmy blisko. Jest good. Jest fajnie. Miałam swój dzień. Po tej porannej owsiance Kasi – napasła mnie po korek, czułam się jak gęś z rurką od gardła do żołądka. Kiedy wsiadałam Jarkowi i Natalii rano do auta – prosiłam, by wszystkie zakręty brał delikatnie bo jest ryzyko, że mi się uleje. Kasia zapewniała, że do 9:00 do startu to się zmieni, zaczęłam jeść o 6:00 i ledwo udało mi się skończyć do 7mej [taka duuża porcja to była]. Pierwszego cukierka zjadłam na 10km, drugiego na ok. 16stym i dołożyłam do niego Carbonex. –Jak coś masz – to zacznij jeść – [trwał 17sty km] – powiedziałam do Anettki . Niestety zauważyłam u niej rozregulowany oddech. Zaczęłam obserwować. Na 22gim km zauważyłam, że wysiada. Wyjęłam ze swojej osobistej spiżarki Carbonex: ssij – powiedziałam. Wzięła bez słowa – kazałam popić i biegła. Biegła w milczeniu. I dobrze. Tylko szkoda, że walka zaczęła się już na 23,24 km.

Trasa biegu robiła się coraz bardziej ‘interesująca’ :) na ok. 24 km poprosiłam Nieznajomego Rowerzystę o wodę – napełnił mi szybko buteleczkę. Napoiłam Anettkę i do przodu. Krok miała nierówny, na twarzy oznaki słabości. Myślę sobie: nieee... wydaje Ci się ona waleczna kobieta jest – nie podda się. Winogradzki Team szedł równo wg planu. Oddalał się. Na 26 km zatrzymała się i powiedziała, ze zapisała się po raz pierwszy i ostatni, że nigdy więcej, że nie da rady i że ja mam biec "z nimi" a ona zostanie... CO !?! – potem użyłam niecenzuralnych słów, zje**łam jak psa, brzydkie oj bardzo brzydkie słowa popłynęły w jej kierunku, klaps w dupę i kazałam biec. – Nie zostawię cię tu! Chyba sobie żartujesz. A obok stawy na Antoniku, ona robiła się taka malutka i smutna. Zwiesiła głowę i ... Jeśli kiedyś zastanawiałam się jak wygląda kryzys… to właśnie go widziałam.

W oddali widziałam jak tracę z oczu swe wyznaczone cele, Dziewczyny i Piter polecieli do przodu a ja… ja rozdarta w środku, byłam zła, zła na nią, że się poddała, na siebie, że jej nie dopilnowałam przed, że słabo się nią zajęłam, że za wysoki cel jej ustawiłam, że za szybko zaczęłyśmy... że prawie nie pokierowałam… ale jakoś się nie obawiałam bo przecież ma w domu Męża Maratończyka, treningi robi solidne, mocna Dziewczyna jest...! Nogi chciały do przodu z Teamem a serce chciało zostać i nie umiało jej opuścić. W głowie miałam mnóstwo obrazów: jak z Piotrkiem razem przekraczamy metę poniżej 3:50, jak biegnę rześko na 35 km obok swojego wieżowca i jak finiszuję na 42 km no i jak potem wszystkim opowiadam jaka jestem dobra w tym bieganiu, jakie postępy zrobiłam i w ogóle widziałam siebie radosną i jak rosnę w swej wielkości... Po chwili obrazy zniknęły. Bo jak bym się czuła tam na mecie bez niej – nie wiedząc co się z nią dzieje, gdzie ona jest, kiedy ja już skończyłam… i czy biegnie czy zeszła z trasy, czy zabrała ją karetka czy może gdzieś płacze siedząc pod krzakami na krawężniku chodnika – tak jak ja w Krakowie…
pamiętam jak słuchała i pocieszała kiedy ja puściłam jej monolog porażki na Błoniach...
pamiętam kto do mnie dzwonił i gadał do mnie kiedy to ja uprawiałam spacerki na Katowickiej podczas pierwszego mojego maratonu w Poznaniu 2010, to jej mówiłam jak mi ciężko jest a ona mówiła, że wytrzymam ... wiem, że lekko jej nie było...

Nie. Zostaję z nią – jeszcze nas wyciągnę na dobry czas. Bo w to, że ukończymy nie miałam wątpliwości. A przed nami jeszcze 4km do 30stki potem 6 ciężkich km w stronę Winograd i ostatnie 5 i 2km finiszu. O Mój Boże! Bez Ciebie to ja nie dam rady – nie pozwól mi jej zabić [ona tak się normalnie nie zachowuje - zwykle to wojowniczka jest], nie pozwól jej się poddać, ja sobie dam radę – zaopiekuj się nią. Daj jej siłę jaką zwykle dajesz mnie. Kiedy staruje się pierwszy raz w maratonie – nie można zejść z trasy - ten pierwszy raz musi być udany, by chciała znów i znów i jeszcze raz. postanowiłam coś zrobić. Tylko co?! Spojrzałam na nią! Jak Ty jesteś ubrana – zadarłam jej bluzę do góry ! Co Ty tam masz ?! – krzyknęłam – rozbieraj się! Ty się zagotowałaś! Zdjęłam z niej bluzę na długi rękaw i została już tak jak ja z odsłoniętymi ramionami – kazałam łapać wiatr w pachy [w duchu myślałam: może to doda ci skrzydeł]. Zaczęłam przepinać z bluzy nr startowy , a ona, że go nie chce, co nie chce!?! Nr startowy nosi się dumnie od początku do końca! Zapięłam i do roboty. Tu się biega a nie spaceruje!
ona dostała nr - ja bluzę przewiązałam sobie na biodrach... na 36 km przejęła ją nasza Lasotti :)

Od 26 km do 30 km – nudna długa prosta z wiatrem w twarz – większość biegłyśmy, ale trochę było marszobiegów. Ale kilometrów ubywało. Motywowałam jak mogłam, choć nie wiedziałam czy potrafię – pierwszy raz to ja kogoś prowadziłam do mety – nie mogłam się wycofać.
Czułam, że mam misję i chciałam ją dobrze wykonać. Pchałam, ciągnęłam za rękę, krzyczałam i czasem spokojnie mówiłam, jak nie pomagało po dobroci to krzyczałam. Dobiegaliśmy do Ronda Śródka a tam tyle Ludzi – Anetta! Teraz biegniemy – nie ma siary! [szukałam powodów, by nie przechodziła do marszu] I ruszyłyśmy! Kibice tam szaleli, Jagódka to wyskakiwała z siebie, miałam wrażenie, ze jest wszędzie [później okazało się, że przemieszczała się z Kotkiem na rowerze…], zresztą na całej trasie doping był przedni!

jedna rzecz działała na jej niekorzyść - wiedziałam, że jestem nabuzowana na to bieganie, że nogi same mi idą, szybciej niż myślę, chciałam biec wolno, by był to bieg ciągły, by nie przechodziła do marszu... ale ciągle za szybko się rozpędzałam...

Za Rondem Śródka jakby nowe siły w nią wstąpiły, biegła równo – zaczęliśmy wbiegać na moje obcykane szlaki biegowe, znałam tą trasę na pamięć. Tylko 4 km do domu… - Mam dla Ciebie super plan Anettko! Zrobimy to Gallowayem :) - 100 kroków biegiem 20 marszem :) no chyba 100 kroków ubiegniesz ? – nic nie powiedziała, wolałam jej w oczy nie patrzeć. Carbonex powinien już działać. Do roboty! Liczyłam i oczywiście, że oszukiwałam :) - 110 kroków biegiem i 20 marszem. Kiedy się ruszałam przed Mostem Lecha na kolejną porcję 110 kroków – szła i kłamała jak z nut: już biegnę, już cię doganiam – oglądam się za siebie a ona ... nadal spacerowała :). Zachowywałam się bardzo nieładnie wobec niej. W normalnych warunkach tak się nie robi – na maratonie można ;) :) spotykałam po drodze wiele osób, które nas motywowały, podawały wodę podrywały do walki. Jednak najgorsze było dopiero przed nami – skończył się 34 km i zaczął największy podbieg na trasie.
A ona biegła, szła i biegła, walczyła, parła do przodu, widziałam w jej oczach łzy, łzy nie wiem czego, ale raczej łzy wszystkiego.

Postanowiła walczyć, akurat tam! W najtrudniejszym momencie. Daje radę! przebiegła cały 35 km. Po lewej mój wieżowiec, z daleka widać moje okna, my tu tak sobie biegniemy a tam chomik w domku sobie marchewkę pewnie skrobie z nudy… lluzak :) na 35 km był punkt odżywczy – umyłam jej twarz i ramiona – porządnie się napoiła i ruszyła bez poganiania! Tu Kibice szaleją, dogoniły nas baloniki na 4:00 – Anettko może uda nam się utrzymać z nimi! Udało się przez ok. 500 metrów.
Na 37 km Krzyś – no nareszcie zobaczyłam jak wygląda ten Przystojniak – jej kolega z pracy :) Jak patrzy to biegniemy! Nie może widzieć naszych spacerków :) . Skończył się 37km. Jeszcze 3km i finisz. Już blisko. Już wierzyła, ze ukończymy, że się da! Zmieniła jej się twarz, zmieniły się oczy – stały się takie bardzo dzikie. Już nie musiałam na nią krzyczeć i poganiać … widać było że się stara!

- Anettko – jeśli myślisz, że mnie nie boli… boli, też jestem zmęczona, tylko zaciskam pięści,zapominam o bólu, prostuję się dumnie i pokazuję że mam siłę, że się da! jestem maratonką, nie wymiękam!

Tak bardzo chciałam jej pokazać czym jest maraton, czym on pachnie i co to znaczy maraton. Chciałam, by przekonała się dlaczego ja to tak lubię.

a przed nami dwa najsłodsze kilometry...

Na 39 km ręka Svaya podała izotonik – napiłyśmy się oczywiście. Była zmęczona- na 40stym km – najadłyśmy się obficie czekolady, zapiłyśmy zimną wodą – tu już mogłam wypić izotonik [raczej mnie nie zdąży przelecieć] – pyszny był – całe 3 kubeczki obaliłam i go do przodu. Meta jest ‘za rogiem’! w oddali widzę Natalię, idzie w folii z medalem na szyi – złamała 3:30, w oczach ma ‘a nie mówiłam’ – ostrzegała mnie w sobotę, że się porywam… -Natalia, wiem, że obiecałam walczyć, że życiówka itd. ale dziś były inne priorytety… chciałam powiedzieć … ale nie było jak … nie umiałam postąpić inaczej, nie mogłam i nie chciałam.

Kończył się 41 km. Tu już nie ma miejsca na słabość. Starałam się wystukać rytm kroków, opowiadałam jak tam będzie pięknie i że meta jest już bardzo blisko i że ten wielki Most Dworcowy jest malutki, że to tylko 400 metrów. A potem 500 metrów i finisz 200 metrów… Nie jest idiotką, na ten mały most nie dała się nabrać, ale za to potem, potem leciała jak szalona. Biegła tak pięknie, przypomniałam jej, że kiedyś mówiła, że bieganie jest głupie, że nie lubiła… ale :) tylko krowa nie zmienia poglądów… a ja tak marzyłam, żeby ona tak ze mną taki maraton, taką metę zaliczyła...

Marzyłam o tym finiszu całe 42 km. Marzyłam o tej chwili. Na finiszu wiele znajomych głosów! Aga dawaj! Aga walcz do końca! Chwyciłam ją za rękę, ścisnęłam palce tak mocno że na pewno bolało – byłam pewna, że nie mogę jej puścić, że jak za włosy nie dowlokę to chociaż za rękę. Udało się ! 4:06:34. Śliczny debiut.

Od 2012-10-14 13 Poznań Maraton


Mam wiele pytań, na które pewnie znalazłabym odpowiedź, gdybym pobiegła z Teamem i nie oglądała się za siebie. Tylko po co? To nie jest mój ostatni maraton w życiu. Nie umiałam tak, nie mogłam, nie chciałam. Ten maraton był dla mnie najtrudniejszym w życiu startem, nie dlatego, że miałam kryzys – bo nie miałam, nie dlatego, że biegłam na tak fajną życiówkę… ale dlatego, że po raz pierwszy role się odwróciły. Zwykle bywało tak, ze to mnie ktoś holował, prowadził i motywował. Tym razem to ja byłam zającem – a zającowanie nie jest łatwe [Wiesiu :)]. Na starcie pytałam w Niebo: co mnie dziś czeka… mogłam spodziewać się wszystkiego: kłopotów żołądkowych, kryzysu, słabości, bólu, skórczy… nic z tych rzeczy! Nie przypuszczałam, że ten maraton będzie dla mnie taką misją …
Ten maraton miał dla mnie inny wymiar.

Na zdjęciu: 42 km a przed nami mały Most Dworcowy
Fot: Ania :)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


1katarzynka (2012-10-16,22:58): Agnieszko -Dla mnie Jesteś Wielka, każdy (prawie każdy )może przebiec maraton , ale nie każdego stać na to by być po prostu człowiekiem .Gratulację dla was obydwu.
michu77 (2012-10-16,23:02): ...nowe, ciekawe doświadczenie ;P Tylko, co to jest ten carbonex? Pomaga?
snipster (2012-10-16,23:21): następnym razem biegniesz z bidulkiem chomikiem :)
snail (2012-10-16,23:53): Dobra robota Aga :-) Z własnego doświadczenia wiem, że życiówka może poczekać. Nie mogę jeszcze obiecać, ale niewykluczone, że w kolejnym maratonie to Ty będziesz miała osobistego motywatora ;-))
Aga Es (2012-10-17,01:13): Aga,chylę czoło!To był kawał dobrej roboty.
Michał1980 (2012-10-17,07:11): Szacun koleżanko ci się należy. Życiówka" nie zając- nie ucieknie", a wspomnienia obie będziecie miały do końca życia. :)
gerappa Poznań (2012-10-17,08:17): powiem tak: WARTO BYŁO !
Werq (2012-10-17,08:45): Piękne jest to, że doświadczając pomocy na trasie potrafimy to doświadczenie wykorzystać i stać się dla kogoś drogowskazem;) Brawo:)
birdie (2012-10-17,08:56): Gratulacje, jestes wspaniala. Wg opisu tego "dramatycznego" opisu spodziwalam sie ze bedzie czas w ok 5 godzin. A tu taka niespodzianka :) Ale tekst o chomiku - the best :)
alchemik (2012-10-17,09:00): Gratulacje Aga, masz racje "zającowanie" nie jest łatwe ale ma swój wymiar.To jest wielkie zwycięstwo.
KR (2012-10-17,09:21): Odłożyć swoje marzenia, "złamanie czwórki", na trasie u siebie w mieście które się kocha, po calorocznych przygotowaniach w imię solidarności z kimś, kto ma kryzys i idzie mu ciężej... to wspaniałe że są tacy ludzie wyzbyci egoizmu i wierni danym obietnicom.
bartus75 (2012-10-17,09:47): fajnie ... super fotka :)
tygrisos (2012-10-17,11:02): Gratulacje, rezygnacja z czegoś w imie czegoś to sztuka :) Mam Wasze zdjęcia z 34 - wyglądacie całkiem dobrze :)
tygrisos (2012-10-17,11:05): Gratulacje, rezygnacja z czegoś w imie czegoś to sztuka :) Mam Wasze zdjęcia z 34 - wyglądacie całkiem dobrze :)
gerappa Poznań (2012-10-17,11:08): muszę powiedzieć jasno i wyraźnie - że sama tego chciałam, nikt mnie nie zmuszał i dziś lepiej się czuję jako bohater - szybko taka okazja się nie powtórzy! niczego nie żałuję i gdybym jeszcze raz miała podjąć taką decyzję... zrobiłabym tak samo! egzamin maratoński zdany!
snipster (2012-10-17,11:36): no i moje biedne kropeczki... chyba opatentuje metodę kropkowania :P
cander (2012-10-17,12:00): Anecie gatulujemy świetnego debiutu:)
Norbertus (2012-10-17,13:03): Brawo Aga, to rzeczywiście inny wymiar maratonu, kto wie, czy nie ważniejszy :) A 4:00 na pewno się uda zrobić w przyszłym roku. Brawa dla Anetty.
(2012-10-17,13:16): tak tak widziałem jak walczyłyście ze swoimi słabościami :) ale też słyszałem jak krzyczałaś na koleżankę "dasz rade" "nie zostawię Cie tutaj" a ta z łzami w oczach "nie mogę już" ale za chwilę już biegniecie obie dalej. miły widok to był :)
kudłaty69 (2012-10-17,19:20): zrobiłaś kawał dobrej roboty a nie każdego byłoby na to stać,pozdrawiam
Inek (2012-10-17,19:35): Okazuje się, że w maratonie jak w życiu, są rzeczy ważne i mniej ważne. Gratuluję dobrego rozeznania. :))
Uta (2012-10-17,21:19): Wychodzi że połowę przemaszerowane a tu taki piękny czas :) To chyba opis dramatyczniejszy niż było :P
gerappa Poznań (2012-10-17,21:42): bo gdybym odpuściła... to by było pewnie 4:30, dłużej na trasie - bardziej się męczy... a dobrze wiedziałam, że była super wytrenowana i było ją na to stać - ja tylko wzięłam to co powinna z siebie dać!
renia_42195 (2012-10-18,08:12): Gratulacje dla Anettki, odwaliła kawał dobrej roboty :)
franklin16 (2012-10-18,09:17): aż mnie w gardle ściskało jak to czytałam. Mam pierwszy maraton za sobą, niewiele brakowało a poddałabym się. Szkoda że nie miałam takiej przyjaciółki ze sobą. Gratulacje!!!
borysek1981 (2012-10-18,11:03): też tam byłem, ten maraton był moim pierwszym startem - plan był osiągnąć metę i jak się uda to złamać 5 godzin. pierwszy element plany wykonałem, drugi niestety nie ( 5.10.19 )...jednak nie miałem żadnych skurczy bólów otarć kryzysów, nie wiem dlaczego wysiadło mi kolano i od 35 km marsz...maraton był dla mnie fantastycznym i nowym doświadczeniem i przeżyciem :)...za rok będzie lepiej gratulacje dla wszystkich startujących i powodzenia w przyszłości :)
gerappa Poznań (2012-10-18,13:45): a ja dziś mam ochotę jeszcze raz :) może na wiosnę znów uda się pobiec tak fajnie maraton z Anettką... a tymczasem biegamy, biegamy, biegamy :)
Agata68 (2012-10-18,14:41): Gratuluję Aga- jesteś wielka. Relacja jak zwykle fajna i wciągająca. A Anettce gratuluję debiutu i tak super oddanej przyjaciółki jaką jesteś.
nomad (2012-10-19,00:41): mijaliśmy się z Waszym teamem na trasie...dobra robota...))
Marysieńka (2012-10-19,07:34): Wieeeeelkie gratki:))
jann (2012-10-19,07:36): Aga gratulacje! pięknie to opisałaś, oddałaś całą dramaturgię tego pięknego biegu, myślę że większość z nas biegnąc maraton coś podobnego przeżyło, dla takich chwil upadków i wzlotów warto spróbować następny raz.Pozdrawiam
birdie (2012-10-19,20:18): Po kilku dniach pomyslalam o jesszcze jednej rzeczy. Jak wielu biegaczy chetnie pomaga wolniejszym czy slabszym wtedy, kiedy sami nie są w stanie biec na maxa z roznych powodow.Czuja sie wtedy wazni, potrzebni itd. To tez jest cenne. Ale pomoc osoby, ktora wie ze moglaby na maxa .. bezcenne
mathiass82 (2012-10-21,13:33): Przeczytałem Relację i Wpisy. Zrobiło się trochę patetycznie - jak w amerykańskim filmie, gdzie dumnie powiewa gwiaździsta flaga i wspaniali marines ratują swoich kamratów przed stadem podłych żółtków lub innych wrogów demokracji ;) Tyle żartów. Fakty są takie, że Aga potrafi zrobić coś dla innych bez oczekiwania na oklaski i wielkie słowa. Przy tym lubi sobie opowiedzieć - co robi z wdziękiem - o swoich przeżyciach biegowych i nie tylko. I dobrze. Byle tak dalej Aga, bo dobrze Ci idzie i bieganie i pisanie (oczyszczanie się z emocji biegowych) :)
mathiass82 (2012-10-21,13:42):
mathiass82 (2012-10-21,13:49): PS - tak sobie myślę Aga, że gdybyś leciała na maxa - tak jak planowałaś, to jest prawdopodobne, żebyś mnie wyprzedziła ! Ja z tym naciągniętym ścięgnem Achillesa i deprymującym skurczem całej partii mięśni łydki oraz paskudną sraczką na 34 km (wszystkie plagi biegacza!). Tak tylko patrzyłem na ludzi po 34-tym spodziewając się spotkania z Tobą, ale na szczęście tym razem zatrzymało Cię poczucie odpowiedzialności za przyjaciółkę. Miałem szczęście ;) Ale co będzie w następnym sezonie, tego nie wiem ... PS 2 - uważaj na swoje ścięgna Achillesa w tych Beskidach :) Maciek
lukasrr (2012-10-22,10:28): Przeczytałem tego bloga i jestem pod wrażeniem, choć nie znam autora.Mam zamiar przebiec swój pierwszy maraton i chyba bedzie to Poznań :) pozdrawiam autorke
miriano (2012-10-30,06:56): To tylko jeden z maratonów ...życie jest najtrudniejszym życiem w życiu ono nie składa się z przypadków czasem na nie sami pracujemy :)







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
13:45
jantor
13:37
lukasz.tatys
13:33
Zielu
13:31
Wojtek23
13:28
czolgkrz
13:20
AdamP
13:17
Januszz
12:52
saul
12:43
xaildx
12:40
conditor
12:33
vixcredo@gmail.com
12:14
stanlej
11:45
marekwroc
11:25
rokon
11:25
Admin
11:20
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |