Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
127 / 218


2011-05-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
ja po prostu ja (czytano: 2546 razy)



MOJE 12H
Myślę, że z łatwością mógłbym zamienić ten wpis w opowieść o moich heroicznych wyczynach na trasie Rudzkiego Biegu Dwunastogodzinnego. Opisać w upiększony sposób wszelkie trudy, walkę ze słabościami i cierpienie towarzyszące tym zawodom. Nie zrobię jednak tego, bo prawda jest taka, że wymiękłem i wycofałem się po zaledwie 10,5 godzinach. Z drugiej strony na to patrząc, muszę dodać, że w tym momencie, kiedy oddawałem chipa miałem już pokonane blisko 101km i wykonany plan minimum, zakładający przebiegnięcie dystansu Biegu Rzeźnika, z ponad 20km nawiązką. Mimo, że po tych 10 godzinach rywalizacji byłem wysoko w klasyfikacji generalnej biegu (17 miejsce) nie znalazłem dodatkowej motywacji do dalszego udręczenia swojego ciała i zszedłem naprawdę zadowolony.
Zatem mam na swoim biegowym koncie pokonane 100km, co daje mi prawo nazywania siebie ultramaratończykiem. Nie mam jednak odwagi, żeby napisać, że przebiegłem tę stówę. Biegiem ciągłym w Rudzie to przebyłem 30km, 40km i dystans maratonu (w czasie 3:58). Dobiegłem też do 50km (4:50). Ale tam już zrobiłem solidną przerwę. Przebrałem skarpetki i buty, nasmarowałem maścią chłodzącą nogi, porządnie podjadłem. Złapałem głębszy oddech. Trwało to 7-8 minut. Trochę posiedziałem. Potem dalej biegłem, ale co jakiś czas pozwalałem sobie na marsz. Do 80km (chyba około 8:02), gdzie zaplanowałem kolejny „pit stop”. Po tej przerwie marsz stał się w zasadzie regułą - 400m chodzę, a resztę pętli (1309,5m) pokonuję truchtem. Ale nie jest mi wstyd. Po tych 8 godzinach zawody zamieniły się w rzeź. Każdy maszeruje. Nawet czołówka. Dosłownie wszyscy poza…
…JEJ WYSOKOŚĆ ALEKSANDRA I
Starałem się zajrzeć jej w oczy. To jednak trudne zadanie, gdyż zdecydowanie rzadko wyłaniają się spod daszka nisko założonej na czoło czapeczki tej niewielkiej kobiety. Chciałem zobaczyć, odnaleźć w tym spojrzeniu czy może wyrazie twarzy metodę na skuteczne bieganie długodystansowe jakie uprawia. No ale nic nie widziałem. Nic nadzwyczajnego. Ot, zwykła dziewczyna – wzrok utkwiony w trasę, rytmiczna praca rąk i nóg, lekko otwarte usta łapią kolejne porcje powietrza. Zupełnie jak u wszystkich.
Przed startem wyostrzono mi apetyt na rywalizację Oli z panią Alą. Opowiadano mi, że to godne siebie rywalki. I faktycznie dobrze się to oglądało. Obie trzymały się blisko siebie. Biegły równo – krok w krok. Wydawało mi się, że Ola w tym okresie nie wyglądała jakoś super rześko. Potem panie zniknęły mi na długo z oczu, byliśmy w takich miejscach rundy, które oddzielały od siebie zabudowania. Po blisko 4 godzinach ponownie zobaczyłem Olę, choć chyba teraz należałoby już napisać Jej Wysokość Aleksandrę I. Właśnie się rozgrzała. Niesamowity widok – odpaliła tę swoją „maszynerię” i zaczęło się. Ale nie rywalizacja z panią Alą – to już było, jak na moje gusta rozstrzygnięte. Jej Wysokość zabrała się za chłopaków z czołówki.
WALKA O PODIUM
Prawie od samego początku biegu kilkunastu zawodników ostro ruszyło. Naprawdę narzucili wysokie tempo. Piłowali się od startu. Po dwóch godzinach zaczęły się pierwsze szarpanki. Jeden przystanął, inny ucieka, drugi dogonił, następny poprawia. Istny cyrk biorąc pod uwagę, że to ma trwać jeszcze tyle godzin. W okolicach 3 godziny rywalizacji miałem wrażenie, że panowie pomylili dystans. Niektórzy biegli szybciej niż nakazywał w takich warunkach rozsądek. I tak jak przypuszczałem, Węgier – jeden z faworytów ostro za to zapłacił – zszedł po 50km. Kilku innych też ta gonitwa sporo kosztowała, co było widać po 2/3 dystansu. Po 9 godzinach usłyszałem przebiegając koło jakiejś grupy następującą wypowiedź: …eee, słuchajcie, terminator jest już chyba trzeci…! Nie domyśliłem się początkowo o kogo chodzi. Chwilę potem zza zakrętu wyłoniła się zawodniczka w niebieskiej koszulce z nisko założoną czapeczką. Skojarzyłem fakty. Gdy mnie dublowała po raz kolejny wyglądała tak, jakby właśnie robiła sobie lekki sobotni trening. Ktoś się tam do niej co jakiś czas podczepiał, ale nigdy na długo, bo ona po prostu nie przestawała biec. Mordowała tym swoim 5:30/km. Ostatecznie nie stanęła na podium w generalce, ale gdyby dać jej 2 godziny więcej czasu, nikt by już nie był wstanie nawiązać z nią walki. Tak czy inaczej ustanowiła nowy rekord Polski w biegu dwunastogodzinnym (127km). Poprzedni należący do legendy polskiego ultramaratonu Barbary Szlachetki poprawiła o jakieś 9km!!! A wśród mężczyzn? Dwóch najlepszych zawodników na mecie dzielił dystans zaledwie 112 metrów! Po 12 godzinach!
ULTRAMARATON…
…to najmniej estetyczna z imprez biegowych. Zarówno do oglądania jak i brania w niej udziału. Jest obleśnie. Na pierwszych rundach biegu byłem świadkiem (i również współautorem) największej i najbardziej hucznej tyrady bąków w całej historii swojego życia. Opary po trawieniu wszystkich tych wysokoprężnych odżywek i suplementów, którymi się karmiliśmy od świtu efektownie wydostawały się, gdy tylko jelita zaczęły „tańczyć” podczas biegu. Wszechobecny zapach metanu towarzyszący tym zawodom, zmieszany z wonią przeróżnych maści i potu kilkudziesięciu coraz bardziej nieświeżych i sztywnych od soli koszulek i spodenek …no i oddechu zawodnika biegnącego tuż przed pozostanie mi na pewno dość długo w pamięci. Najprzyjemniejszą rzeczą jaką pamiętam z biegu (poza piwem, które mi cichaczem podano w kubeczku na 80km) to moment kiedy przebrałem buty i wysmarowałem stopy Brakeloose’m. Ale nie dlatego, że wierzę iż to czemukolwiek zapobiega i jakkolwiek cudownie działą, tylko dlatego, że ładnie pachnie. I nie jest to zapach mentolu. Ciekaw jestem fotek z końcówki biegu. Myślę, że spokojnie można je będzie pomylić z kadrami filmu Świt żywych trupów. Wtedy już nikt nie miał ochoty na uśmieszki.
A POTEM
Po wycofaniu się z dalszej rywalizacji wziąłem prysznic (o tak!) i oczywiście przyssałem się do dwóch puszek piwa. Jednocześnie. O bólu mięśni i stawów nie będę dużo pisał. Wiadomo jak boli po maratonie. To tu były dla mnie dwa i jeszcze 16km. Prawe kolano poczuło się bardzo skrzywdzone już po 70km i oznajmiało mi to na każdym zakręcie, stopy, a zwłaszcza kostki spuchły jak u kobiety w 9 miesiącu ciąży, a tuż po biegu odezwało się lewe biodro. I kark. I ramiona. Zresztą całe plecy.
ENEREGETYKA
Przyjechałem na zawody bez snu, bez specjalnego przygotowania i tak w ogóle bez sensu. Miałem ze sobą jedynie reklamówkę suplementów rozdawanych tydzień wcześniej przy okazji maratonu w Jelczu. Dopiero w pociągu sprawdziłem dokładnie co zawiera, ale nic z tych rzeczy nie było przeze mnie wcześniej testowane. Nie miałem oczywiście żadnych kanapek i picia, ale bieg w Rudzie był przygotowany fantastycznie, był przygotowany nawet na mnie. Na każdej z 77 rund podczas których przebiegałem czy też korzystałem ze „stołów” było dosłownie wszystko czego dusza zapragnie. Woda, izotoniki, soki, cola, kawa, herbata, ciasto, banany, pomarańcze, cytryny, orzeszki, rodzynki, czekolada, kanapki a nawet rosół. Kible i miski z zimną, często wymienianą wodą do mycia się i polewania też. Były stoły do masażu z całym oddziałem fizjoterapeutów. Nie z wszystkiego korzystałem, ale wiem jedno – cola w ultra rządzi. I słodka kawa. A dzięki uprzejmym ludziom, jak już wspominałem, miałem w swoim box’ie nawet zimne piwo.
JA I ULTRA?
Dziś jestem pewien, że to najgłupsza decyzja w moim życiu – ta o starcie w czymś takim, jak bieganie przez 12h. Zatem mam z tego miejsca prośbę do przyjaciela:
Darku – jeśli Ci kiedyś powiem, że zamierzam wystartować w biegu na dystansie 100km, albo czymś dłuższym od 6h strzel mnie z otwartej dłoni w łeb, ale mocno i zapytaj czy to przemyślałem. Jeśli odpowiem, że tak, to zrób mi blaszkę w czoło. Albo lepiej kokosa w czubek głowy. Albo obie te rzeczy naraz i jeszcze karczycho, a potem zabierz mi buty do biegania.
JA I SCOTT JUREK
Naczytałem się tych szamańskich wypowiedzi autorstwa guru ultrasów Scotta Jurka o poszukiwaniu własnego ja i patrzeniu wewnątrz siebie podczas wielogodzinnego, ekstremalnego biegania. Przez 10,5h zaglądałem wewnątrz siebie w poszukiwaniu tego mojego ja. Jedyne co tam znalazłem to bezdenny worek wulgaryzmów i brzydkich epitetów pod własnym adresem. Chyba nie jestem dobrym materiałem na drugiego Scotta.
POST SCRIPTUM
Na starcie stoję obok pewnego zawodnika. Młody. Jest ubrany w długie, luźne spodnie dresowe – takie do chodzenia. Mówi, z mocnym śląskim akcentem, że jeszcze w czymś takim nie biegał. Jest trochę zdenerwowany. Ja mu odpowiadam, że w zasadzie też nie, no ale maratonów to już mam kilka. A on na to: no ja maratonu to tyż nie biegał. Patrzę z politowaniem na chłopa. Rusza ostro z mocnymi zawodnikami. Tak jak zakładałem, po 3h dopada go ostry kryzys. Facet z czasem pokonuje go i biegnie…czy też porusza się po trasie do samego końca biegu. Blady jak ściana, zgarbiony i nie rozstaje się z butelką picia. Nie wiem ile pokonał, ale to na pewno niezwykły wynik jak na debiutowy start. Dla porównania mój pierwszy był na dystansie 12km.


Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga


dziesiatka (2011-05-09,13:53): przyjaciół się nie bije (jeśli to do mnie) a miejsce do Kalisza czeka:)
dziesiatka (2011-05-09,14:25): Qrcze-wiedziałem że to będzie trudniejsze niż myślałem... Ale jak się Zołzie powie A...:)
sxi555 (2011-05-09,16:24): dzięki Rafał za akapit, gratuluję zostania ultrasem :-) to jest właśnie w ultra trudne, aby się nie "zagotować", tylko biec po swojemu; co do mojej metody- jest zadaniowa, myślę o tym co mam zrobić- albo woda,cola albo banan/mokra gąbka
raFAUL! (2011-05-09,16:35): Dziewczyno rządzisz! I piszę to klęcząc. Cieszę się, że byłem świadkiem bicia rekordu. Gratuluję.
raFAUL! (2011-05-09,16:37): A co do ultra, to z pewnością na długi czas dam sobie spokój. Zostanę przy maratonach i moich ulubionych połówkach. Tzn tak będzie po Rzeźniku. Kalisz, Darku, odpada.
Kkasia (2011-05-13,08:28): fantastyczna relacja! czytałam w napięciu. A Twoje przemyślenie i spostrzeżenia - bezcenne!
zbig (2011-05-25,11:26): Ciekawa relacja. Kto wygrał?
agawa (2011-05-25,13:34): Nasz Robert Derda był 2 :)))
Maria (2011-05-25,16:44): Do tak plastycznego opisu żadne zdjęcie nie potrzebne;) Gratulacje:)
Zeus (2011-05-25,18:54): Biegłeś z głową na karku, dobrze, dobrze, pozdro
mobil1965 (2011-05-26,21:21): Świetnie napisane jakbym tam był,,,







 Ostatnio zalogowani
arco75
13:24
rys-tas
13:13
rlebioda
13:10
kos 88
12:20
konrad73
11:53
Jurek3:33:33
11:29
pgruba
11:20
Dana M
11:08
Duchu
11:08
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:03
duńczyk
10:42
Admin
10:24
romangla
10:24
gora1509
10:13
StaryCop
10:10
ani_ta
10:03
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |