Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 309 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Życiówka? Niechcący! - Hansaplast Maraton '2002
Autor: Jacek Karczmitowicz
Data : 2002-10-07

ROZDZIAŁ I
KILL'EM ALL
Plany startowe na jesień br. wykrystalizowały się już bodaj w lipcu /a może wcześniej???/. Niestety odwołanie kaliskiej 100-ki sprawę nieco skomplikowały, jak tu nie zostać zabójcom? W wyniku modyfikacji plan zakładał start w Sochaczewie, potem Berlin i na zakończenie bieg w Lublińcu. Plan planem a życie sobie. Na początku sierpnia startując w Moryniu na tamtejszych wertepach nadwyrężyłem sobie mięśnie stopy i zdecydowałem, że start w Berlinie jest najważniejszy i z takim postanowieniem pojechałem w słowackie Tatry Zachodnie budować formę /na temat mojego pobytu w górach napiszę osobny artykuł mając w perspektywie zimowy serwisowy zastój;-)/. Będąc w Słowacji korciło mnie aby wystartować w Ostrawie, jednak chciałem w sobie wyhodować “głód startowy”. A wracając na niziny postanowiłem, że wystartuje w Koszycach. Niestety obowiązki zawodowe również skreśliły taki plan. Po starcie w Berlinie pomimo ustanowienia życiówki pozostał pewien niedosyt, a jakimś cudem dysponowałem wolną niedzielą więc... Poznań.
Ostateczną decyzję o starcie w Poznaniu podjąłem w sobotę około 9.00. Sprawdziłem połączenia PKP, bo wyjechać z Łodzi mogłem dopiero po 15.00 i na chybcika spakowałem się do plecaka. Przy pakowaniu skupiłem się na rzeczach najważniejszych czyli szczoteczka do zębów,śpiwór, kalimata, skarpety, spodenki, koszulka, czapka, okulary i buty do biegania. Jakimś cudem zabrałem rękawiczki /jak się bardzo przydały!!!/. A zapomniałem m.in. klapek, ręcznika, pasty do zębów oraz jakieś maści rozgrzewającej /tej mi najbardziej brakowało/.
Zaraz po opuszczeniu stacji w Poznaniu udałem się przy pomocy tramwaju nr 8 do biura zawodów. Praca biura w Poznaniu to wzorzec i ewenement w Polsce. Niestety spóźniłem się i nie otrzymałem bonu na kluski a głodny byłem jak pies. W drodze na nocleg w hali Areny spożyłem posiłek, o zwiększonym zagrożeniu salmonellą. Siedząc w tramwaju zapoznałem się z regulaminem imprezy.
Po przeczytaniu tej lektury wiedziałem- powinienem zabić organizatorów. Wszystkich. Nie mogli wcześniej ogłosić, że MPK jeździmy za free! Bo co zrobić gdy się zaopatrzyłem w bilety MPK Poznań /w Łodzi całkowicie bezużyteczne/ na całe dwa dni i to dodatkowo na podróż z bagażem. Zabić i rozstrzelać!!! Teraz mam na zbyciu jeszcze komplet 4 biletów normalnych na 30' podróży po Poznaniu. Chyba będę musiał przyjechać na Bieg Sylwestrowy w Poznaniu.
Wkraczając na boisko hali Areny zobaczyłem... ciemność. Po prostu było już po 22.00 i towarzystwo grzecznie leżakowało. Ja obrałem kierunek na koronę widowni i nawet znalazłem ustronne i zaciszne miejsce. Położyłem się spać. Myślicie, że zasnąłem? Hehehe! To co wcześniej uchodziło w moich uszach za ciszę stało się okrutnym szmerem! Gdy już nawet zaczęło mi się słodko robić nagle, na równe nogi postawił mnie ryk włączającej się, dokładnie pode mną sprężarki, czy innej równie piekielnej maszyny, No nie zabić i utopić. Zabrałem zabawki i oddaliłem się kilka metrów od tej ulicy Wiązów.
Poranek. Budzę się, ciemno a na zegarku 6.15. No tak oszczędne poznaniaki nie włączą światła! Co było robić zacząłem mieszać swoje odżywki na wyczucie, zamiast jak to zwykle bywa na oko. 6.30 odżywki zmieszane i nawet opisane a tu ... światło zapalili. O nie kill'em, kill'em all!!!

ROZDZIAŁ II
RIDE THE LIGHTING
Tak pobudzony jadąc tramwajem na Maltę zacząłem się zastanawiać jak pobiec w dniu dzisiejszym. Głowę moją zaprzątała myśl jak a nie w czym. Strój mój był standartowy czyli na krótko i nie miał alternatywy z prostego powodu nic innego nie miałem w plecaku. Aura panująca w Poznaniu w dniu 06 października 2002 nie pozostawiała złudzeń, będzie lało, lało cały czas ze zmienną intensywnością ale non stop. Jak tu biec w taką pogodę. Należę do ludzi raczej o znacznej fantazji, ale w taką pogodę nigdy jeszcze nie trenowałem i nie wiem jak się zachowa mój organizm przy biegu na dystansie 42km w warunkach zbliżonych do chłodzenia idealnego;-) Pakując manatki okazało się, że nie wziąłem “startówek” a zamiast ich buty treningowe /i tak dobrze, że od tej samej pary/ co, jak się później okazało było trafne.
Po biegu w Maratonie Berlińskim czułem się już nawet dość świeżo. A nawet odczuwałem głód rywalizacji. A mówiąc po ludzku nosiło mnie. Jednak bieg w Berlinie, dla mnie nie należał do najłatwiejszych i w planach musiałem to uwzględnić. Ja praktycznie przez tydzień pomiędzy Berlinem a Poznaniem nie trenowałem a jedynie raz się 3km przetruchtałem i już. Tu jeszcze odniosę się do serca biegacza. Serce biegacza to jedno a serce wojownika to drugie;-)
Przed startem spotkałem Jacka Baćmagę, który znacznie wystudził moje zamiary. Później przed startem jak go zobaczyłem w kurtce i dwóch podkoszulkach, poczułem oddech śmierci na swoich policzkach. Przecież mój strój niczym się nie różnił od tego w jakim biegłem w np. Pucku z tym jednak, że zamiast okularów przeciwsłonecznych miałem na sobie rękawiczki. Potem spotkałem chłopaków z Mety Lubliniec, którzy swoimi strojami również napełnili mnie strachem. Co było robić, nie miałem innego wyjścia jak pobiec w tym co miałem. Przed startem spotkałem swojego kolegę z szkoły średniej Krzyśka Burdę, z którym razem biegaliśmy, a jako sztafeta to nawet jakieś sukcesy mieliśmy. Miło spotkać się po 12 latach i mieć o czym pogadać.
Więc po ostatecznych kalkulacjach zaplanowałem, może trochę wariacko, że biegnę na 3:52:17 czyli żeby się podnieść w klasyfikacji na najrówniejszego w PMP. Wychodziło,że powinienem pobiec po 27-28 minut każde 5km. No i tak pozostało. Ostatecznie mogłem pobiec nawet pierwszą połówkę w czasie około 2h. Z doświadczenia wiem, że zawsze drugą połówkę mam szybszą /o ile się nie odwodnię, ale w takich warunkach odwodnienie nie wchodziło w grę/.
Start planowo i ruszyliśmy na trasę. Ja matę na starcie przekroczyłem po ponad 1 minucie, nie lubię tłoku i nie lubię się ścigać, zdecydowanie wolę gonić. Nie wiem jak to się stało ale umknęły mi pierwsze kilometry. Na 3km miałem czas 17:14 czyli ok. Czas jaki miałem na 5 km wskazywał, że przyspieszyłem więc zwolniłem nieznacznie. Około 10km mijam Tadeusza Spychalskiego, który zapytał się mnie czy wziołem poprawkę na aurę. Opanowałem błyskawice jakie we mnie drzemały, wsłuchałem się w swój organizm i pozwoliłem powoli płynąć /dosłownie i w przenośni/.

ROZDZIAŁ III
MASTER OF PUPPETS
Czasami na treningach udaje mi się osiągnąć stan w którym nie istnieje zmęczenie, nie istnieje dystans, nie istnieje czas ani ból jestem tylko ja pchany do przodu niczym figura szachowa w dłoni wytrawnego szachisty. Jestem tylko jak a w uszach mam muzykę. Różną: hinduskie mantry, trip-hopowe klimaty Massive Attack, wrzask Chilińskiej z ONA, Zoolook JMJ, Cztery pory roku /szczególnie wiosnę/ w oryginale czy w wykonaniu Jacquesa Loussiera; nieważne- ważny jest stan. Odlot, euforia i pełna realizacja. Tak wiem zaraz się pojawią pytania dlaczego nie wygrywam. Odpowiadam- bo jestem za cienki, jestem amatorem, a te wypracowane chwile dają mi poczucie wartości

tudzież oddalają mnie od problemów dnia codziennego. Jest to uczucie jakiego doświadczam jeszcze tylko wchodząc na wysokie i trudne góry. W realizacji swojej pasji, hobby taki stan jest tym pożądanym. Tylko pasjonat i jego pasja, i więcej nic!
Bieganie,szczególnie długich dystansów jest jakby stworzone do takich ucieczek. Wiadomo ciało jest na pełnych obrotach, a co robi wtedy, przecież w pełni dotleniony mózg? Co robić z umysłem w czasie biegu czasami kilkugodzinnego? Myśleć o kolejnych międzyczasach? Ile przebiegłem i ile mi pozostało? Czy już przyspieszyć czy zwolnić bo zaraz mnie coś zacznie boleć? A może zająć się analizowanie finansów w swojej firmie, planem intrygi przeciwko szefowi, planem wydatków rodzinnych na nadchodzący kwartał czy kolorem zakupionej kiecki dla swojej asystentki? Można i tak, a ja jednak wolę ucieczkę do innego świata. Wolę się poczuć jak figura szachowa dłoni szachisty, czy jak marionetka w dłoniach Mistrza.
Więc w Poznaniu sobie poszedłem w swój świat. Gdzie dla poprawy klimatu przygrywał Korn;-) Może i było zimno może i było mokro i co z tego? To było tylko tło, głównym aktorem mojego przedstawienia byłem ja i mój bieg.
Przy półmetku minąłem Basię Szlachetkę, Kazia Musiałowskiego, Staśka Miluka /biegnącego w niepełnym, ale zawsze, mundurze/ i Janka Golenia. I... znowu się zanurzyłem w świat jednostajnie dudniącej muzyki Korn. Na ulicy Warszawskiej w pełni zaliczyłem punkt odżywiania gdzie muszę przyznać zarówno zaopatrzenie jak i obsługa była wzorcowa. Potem krzaczki i do boju. Na rozpoczynających się podbiegach po 30 km zauważyłem, że ktoś za mną biegnie był to Stasiu Miluk. Razem raźniej i tak zaczęliśmy razem biec. Przy 35km zauważyłem że możemy zejść poniżej 3:40 więc czemu nie więcej? Na punkcie miałem ostatnią z moich odżywek, którą rozpiliśmy do spóły ze Staszkiem i “zaczęliśmy się nakręcać”. Przed punktem na 40km Stachu puszcza mnie, mu zaczyna ciążyć namoczony mundur. Wtedy też mijamy Krzyśka Grzybowskiego biegnącego swój 49 maraton. Na zbiegu do Malty mijam kolejnych zawodników a na samym dobiegu do mety mijam ostatniego zawodnika i meta. Nie wiem czemu, jak uda mi się pogrążyć w tym stanie ucieczki obsługa na mecie zawsze chce mnie reanimować;-))) Mój kardiometr jednak wskazuję , że jest ze mną całkiem dobrze /na finiszu HR wynosi 157/ ale się nie opieram dają mi pić co chce i jeszcze jabłko na drogę. I po biegu;-(

ROZDZIAŁ IV
...AND JUSTICE FOR ALL.
Maraton Poznański wobec rzucenia mu rękawicy przez: mającego 20-letnią tradycję Maratonu Wrocławskiego czy dumnego debiutanta Maratonu Krakowskiego; z potyczki wychodzi obronną ręką, jednoznacznie wszystkim wątpiącym wskazuje, że to Poznań jest maratońską stolicą Polski. Trasa może nie jest specjalnie nastrajająca do bicia rekordów i sadzę, że jeszcze przez kilka lat, o ile nie zdarzą się idealne warunki atmosferyczne, samochód będzie losowany;-))) Jest to magnes, który również przyczynia się do poprawy frekwencji. W końcu prawdopodobieństwo wygranej jest wyższe niż w lotto czy audio-tele!!!
Na zakończenie mam nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja z jakimiś dyskwalifikacjami i awariami maszyn liczących. Oby w Polsce częściej takie imprezy się odbywały. Mamy w Polsce dwa maratony perfekcyjne, na dwa różne sposoby: Dębno i Poznań. Który lepszy? Ja nie wiem, może mi ktoś pomoże?

Jacek Karczmitowicz
czas 3:38:11 /Ipoł. 1:51:04, II poł. 1:47:07/

ps. Tytuły rozdziałów to oczywiście tytuły czterech pierwszych płyt zespołu METALLICA.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
benek
11:56
Admirał
11:48
Paw
11:45
szan72
11:39
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:37
BeRuS
11:36
GriszaW70
11:31
stanlej
11:29
przystan
11:26
jfb
11:23
dlugipawlo
11:14
BemolMD
11:09
Admin
11:01
Amian
10:52
iron25
10:31
Mikesz
10:20
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |