Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 345 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Pożegnanie GP Warszawy 2002 w Lesie Kabackim
Autor: Janek Goleń
Data : 2002-09-18

We wtorek 17 września 2002 odbyły się ostatnie zawody rozgrywane w Lesie Kabackim na dystansie 10 km w ramach cyklu Grand Prix Warszawy. Warunki pogodowe były wręcz idealne, temperatura nieco powyżej 10 stopni, sucho i słonecznie. Było trochę zamieszania z godziną startu, bo w różnych źródłach podawano raz 17.30, raz 18.00. Stanęło na 18.00. Po zapisach w szkole przy ulicy Hirszfelda spora grupa biegaczy (myślę że było ich bliżej dwóch setek niż jednej) stanęła na starcie. Tym razem przewodnikiem Grześka Powałki, jedynego dziś reprezentanta klubu Cross Warszawa, był Wojtek Starzyński. Ja po bardzo dobrym jak na mnie wyniku na Woli w ostatnią środę, biorąc pod uwagę dobrą pogodę, przymierzam się do życiówki. Ale na krótko przed biegiem dopada mnie silny ból głowy, przepowiadający zmianę pogody (sprawdziło się, następnego ranka nieźle lało). Truchtając ze Sławkiem Redą ze szkoły do lasu z każdym krokiem czuję impuls dokuczliwego bólu pod czaszką.

Po rozgrzewce i przedstartowych rozmowach z napotkanymi znajomymi ruszamy. Jak zwykle tłok na początku, trzeba wolno truchtać przez kilkadziesiąt sekund, potem robi się luźniej i daje się wyprzedzać. Muszę stawać bliżej początku, nawyk stawania na końcu stawki mam z czasów gdy biegałem dychę w 50 minut, a teraz trochę się poprawiło. Rwę do przodu unikając tym razem rozmówek w biegu, oszczędzam oddech. Może dotlenienie pomogło, głowa przestaje mnie boleć. Wyprzedzam kolejne zawodniczki i zawodników. Inni też zresztą nieźle biegną, po pierwszym zakręcie w lewo już mam kłopot z dojściem kolejnej grupy. Zakręt w prawo, prosta, dochodzę powoli do mniej więcej pięcioosobowej ekipy przede mną. Po zakręcie po łuku w lewo na najbardziej na południe wysuniętym fragmencie trasy widzę, że Marta Mikołajczyk, mówiąca przed biegiem o kłopotach z nogą, potyka się teraz i upada. Pomaga się jej podnieść Bronek Kobrzyński. Biegnę dalej, Marta zostaje z tyłu, Bronek idzie równo ze mną, dobiegamy do Ziutka Woźniaka i kilku innych biegaczy. W przodzie w stałej odległości jedzie przed nami traktor, na wąskiej leśnej drodze na pewno skomplikował bieg kilku zawodnikom. A przecież to rezerwat chyba z zakazem ruchu kołowego...

Teraz ja staram się uciec do przodu, ale udaje mi się tylko biec na czele niewielkiej grupki przez jakieś dwa kilometry. Czuję lekką kolkę po prawej stronie, wiem że muszę minimalnie odpuścić, przejdzie. Tak dobiegam do pierwszego szlabanu na szóstym kilometrze, potem drugi szlaban, oba są otwarte. Nie patrzę na zegarek. I tak wiem że biegnę najszybciej jak mogę i że będzie z tego życiówka, chyba że spuchnę. Ziutek, Bronek i jeszcze jeden biegacz dochodzą do mnie na najdłuższej prostej. Już myślę że nie wytrzymam ich tempa, ale kolka przechodzi. Mijamy wolniej biegnących wcześniej wypuszczonych na trasę zawodników, m.in. Zbigniewa Zarębę. Po zakręcie w prawo, półtora kilometra przed metą, znowu wyrywam do przodu, zaczynam finisz.

Dopiero teraz patrzę na zegarek. O rany, może uda się zmieścić w 42 minutach! Maszyna pracuje na pełnych obrotach, jest już ciemno, po bokach śmigają gałęzie leśnych zarośli, jeszcze ze trzech wyprzedzonych biegaczy. Pęd, wyczerpanie, granice możliwości, euforia – sprzeczne wrażenia, niepowtarzalne. Bronek miał spory zapas na finisz, bez trudu mnie wyprzedza, Ziutek został trochę z tyłu. Wyprzedzony przeze mnie z pół kilometra przed metą nieznany mi zawodnik, chyba po raz pierwszy na Kabatach, teraz niepostrzeżenie dochodzi mnie tuż przed metą. Orientuję się dopiero na linii mety po reakcjach kibiców, kiedy ostatnim rzutem ciała do przodu równo ze mną przekracza metę i zostaje odnotowany przede mną. Na stoperze 42:24. Nie zmieściłem się ale poprawiłem życiówkę z czerwca o ponad minutę. Innym zawodnikom też w znakomitej większości dobrze poszło.

Załapuję się na samochód do szkoły, którym jadą biegacze z KB Galeria Warszawa, prowadzi Andrzej Karlak, który przybiegł na metę klikanaście sekund po mnie. Całe szczęście, bo łachy przepocone a jest już zimno. Wojtek Michalik wie, że przymierzamy się do samorozwiązania klubu z końcem roku i agituje do przystąpienia do nich. Zobaczymy... Na zakończeniu dostajemy po ciastku i dowolną ilość napoju pomarańczowego, jak zwykle kilka bieżących spraw omawia Janusz Kalinowski. Nagrodzeni zostają zwycięzcy tego biegu oraz wręczone zostają zaległe nagrody za Tryptyk Egipski. Impreza kończy się około 20.00, rozjeżdżamy się do domów. Wyniki niebawem w ”Bieganiu w Warszawie”.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Januszz
09:27
Gapiński Łukasz
09:27
waldekstepien@wp.pl
09:27
marswi60
09:17
conditor
09:10
rdz86
08:58
runner
08:48
Romin
08:40
TomekSz
08:34
Jorgen P..
08:21
Admirał
08:19
Stonechip
08:12
jarecki112
07:51
platat
07:50
Admin
07:48
cinekmal
07:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |