Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 336 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Tryptyk o Maratonie w Dębnie
Autor: Walczewski i inni
Data : 2002-04-22

Wracając z ubiegłorocznego maratonu w Dębnie, zachwyceni jego profesjonalną organizacją umówiliśmy się z kolegami na ponowny udział w tym biegu w roku bieżącym. Sześciogodzinna jazda upłynęła nam na rozmowach o.... bieganiu (jakże by inaczej) Przede wszystkim jednak byliśmy ciekawi czy w Dębnie ponownie spotkamy się wspaniałą atmosferą, życzliwością organizatorów oraz zawodową organizacją.

W składzie naszej puckiej ekipy znaleźli się Mirosław Koss, Roman Ellwart, Kazimierz Mielewczyk, Franciszek Sojka, Florian Adolph, Franciszek Wenta, debiutant Jarek Lis oraz autor relacji. Na miejscu dołączył do nas jeszcze Krzysiek Modzelewski który przyjechał z jednym z faworytów Janem Białkiem. Są wśród nas rutyniarze mający na koncie kilkadziesiąt maratonów (F.Adopdh – 54, F.Sojka – 47) a także wspomniany już Jarek, który w sobotę obchodził 40–te urodziny i z tej okazji postanowił przebiec maraton.

Do biura organizacyjnego zajechaliśmy około godz. 16:00. W sam raz aby szybko i sprawnie załatwić formalności związane z badaniami lekarskimi i udziałem w biegu. Już w godzinę później tłumnie przybywający zawodnicy musieli czekać w kolejce do wykonujących badania trzech lekarzy a to oznaczało, że w tym roku w Dębnie będzie rekordowa frekwencja. Bieg w Dębnie był okazją dla innych organizatorów do zareklamowania swoich biegów. Nie było więc nic dziwnego w tym, że mogliśmy zapoznać się z regulaminem maratonu we Wrocławiu, wszak to już za dwa tygodnie. Uznanie natomiast budzi Poznań. Do Hansaplast Poznań Maraton jeszcze ponad sześć miesięcy a mimo tego regulamin z kartą zgłoszenia bez problemu był dostępny. Przy takim podejściu do sprawy, jak myślicie gdzie będzie więcej startujących - Warszawie czy w stolicy Wielkopolski? Ja stawiam na Poznań. Najbardziej jednak oryginalną formę reklamy biegu zaprezentował Marek Makowski z Węgorzewa, który do udziału w Półmaratonie Węgorza w Wegorzewie (2.05) zachęcał prezentując biegaczom piękny imienny medal (!!!!!) jaki czekać będzie na każdego kto bieg ukończy. Nas zachęcił i z Pucka ekipa na Mazury pojedzie.

Noc spędzamy na .. plebani śpiąc na 11 osobowej sali. Warunki dla większości z nas w zasadzie wystarczające i do tego za darmo. Niestety świadomość czekającego nas wysiłku nazajutrz nie pozwala nam świętować urodzin naszego solenizanta. Pozwalamy sobie tylko na porcję makaronu w ramach Pasta Party a stosowną celebrę odkładamy na drogą powrotną. Kto nie chciał skorzystać z oferty gospodarzy mógł wynająć pokój w hotelu. Tak zrobili koledzy z Ustki i za dwójkę zapłacili 60 zł co jest ceną zdecydowanie umiarkowaną. Ponieważ źle śpię w wieloosobowych salach, a to nie sprzyja wypoczynkowi, w przyszłym roku również wybiorę wariant ustecki.

Trasa maratonu w Dębnie to trzy pętle wyłączone z ulicznego ruchu. Punkty masażu, odświeżania, żywnościowe oraz z prywatnymi odżywkami zorganizowane były wręcz perfekcyjnie. Rozstawione w odpowiedniej odległości, zaopatrzone chyba we wszystko czego maratończyk może sobie tylko życzyć. Na trasie spore zainteresowanie widzów. Doskonałym pomysłem organizatorów było rozdanie widzom list startowych z numerami i nazwiskami biegnących. Jak kilkakrotnie usłyszałem głośno skandowane swoje imię to aż raźniej robiło się na duszy i choć na chwilę zapominałem o kilometrach które jeszcze muszę pokonać. Inni biegacze również mówili, że ten doping ich uskrzydlał.

Na tak perfekcyjnie przygotowaną trasę wyruszyło 396 zawodników i zawodniczek. Tylu biegaczy jeszcze w Dębnie nie biegało. Pogoda była wręcz idealna dla maratończyków. Pochmurno, około plus 10 stopni, wiał lekki wiaterek z zachodu. Wbrew początkowym założeniom (5min na km) biegłem szybciej mając świadomość, że przyjdzie mi za to zapłacić na końcowych kilometrach. Na 5 km miałem 23:20, na 10 km nawet trochę lepiej 46:20. Od 15 kilometra biegłem razem z Wieśkiem Kikulskim z Grudziądza. Czas na 30 km 2:21:01 (tutaj dochodzę przeżywającego kryzys Krzyśka Grzybowskiego, korespondenta serwisu) pozwalał mi realnie myśleć o nowym rekordzie życiowym. Tak też się stało, mimo kryzysu na ostatnich kilometrach osiągnąłem metę w czasie 3:23:06. Jednak wysiłek jaki włożyłem w przygotowania do tego biegu, kłopoty zdrowotne jakie miałem przed maratonem osłabiają moją radość z nowego RŻ. Na razie mam dość maratonów.

Po biegu, kąpiel i grochówka z kiełbaską. Jarek który wiele lat był kierownikiem internatu Zespołu Szkół Zawodowych w Pucku, autorytatywnie stwierdził, że tak smacznej i tak dobrze zrobionej jeszcze nie jadł. Do tego koniecznie muszę podkreślić ogromną wprost życzliwość, troskę o każdego biegacza wszystkich osób zaangażowanych przy maratonie. Jak mi powiedziała jedna z pań ”Niech się pan nie dziwi po prostu jesteście naszymi gośćmi”. W drodze powrotnej pijąc piwo w przerwie między toastami za zdrowie Jarka (raz się obchodzi 40 lat) zadałem moim kolegom przewrotne pytanie. Co skrytykowaliby z tego co było w Dębnie. Padła żartobliwa odpowiedź: “za długi dystans”, a za chwilę kolega pokazał mi jedną popsutą pomarańczę która się znalazła siatce z posiłkiem jaki otrzymał każdy biegacz.

Maraton w Dębnie przeszedł do historii. Nam zapisze się w pamięci z jako niezwykle sprawnie zorganizowana impreza. Impreza w której warto zawsze brać udział. Do zobaczenia za rok.

Na koniec pytanie dla biorących udział w maratonie. Jak się nazywa facet który cały dystans przebiegł z naszą narodową flagą w ręku. Jak mi powiedział nie było to wyrazem jakiegokolwiek protestu ani żadnego poparcia dla czegokolwiek. Po prostu ułańska fantazja. Pierwszemu kto odpowie na moje pytanie stawiam piwo przy następnym spotkaniu. Autor wyczynu nie może głosować na siebie.

Korespondent serwisu Maratony Polskie

Janusz Łęgowski

PO ŻYCIÓWKI DO DĘBNA 2001

Autor: Zbigniew Rosiński Data: 11.04.2001




Po rewelacyjnych ubiegłorocznych recenzjach maratonu w Dębnie, do udziału szykuje się spora ekipa lublinieckiej Mety. Dodatkowym magnesem jest dla nas możliwość rywalizacji w Mistrzostwach Polski Wojska. Minusem jest duża odległość i limit czasu 4:30. Dodatkowo kontuzje w ostatnich dniach powodują że ostatecznie w Dębnie melduje się nas “tylko” 17.

Pierwsze wrażenie jeszcze nie jest nazbyt dobre. Spory rozgardiasz panuje w biurze – widać że Panie są już zmęczone - a po makaron stoi pokaźna kolejka. W sumie jednak dosyć szybko załatwiamy formalności, znajdując czas na przekomarzanie się z Panią Iwoną (to w skutek artykułu Mirka o Wiązownie). Już rozluźnieni udajemy się na spoczynek do pobliskiego gimnazjum gdzie nasze miejsca są już zajęte (to efekt przemęczenia Pań w biurze) ale opiekunowie na miejscu natychmiast rozwiązują problem.

Teraz każdy robi co chce. Jedni rozmawiają o dupach inni o treningach. Część idzie poznawać uroki Dębna nocą (Michał). Ci o słabszej kondycji jeszcze przed zamknięciem pobliskiego marketu kierują w drzwiach ruchem klientów (Tadziu czyżbyś kiedyś służył w drogówce ?) Średniodystansowcy meldują się na materacach o północy, a długodystansowi tuż przed

bladym świtem. Trochę można sobie na to pozwolić bo i start dopiero o godz.11:00. Jest czas na spokojne przygotowania, a nawet udajemy się na uroczyste otwarcie. Pomimo godziny do startu już daje się odczuć podniosłą atmosferę i zainteresowanie mieszkańców.

Przed startem łapiemy Panią Szewińską do zdjęcia, tylko się dziwię dlaczego oprócz nas ustawia się szybko jeszcze z 50 osób. Przecież oni nigdy tego zdjęcia nie będą oglądali, a ja gdybym chciał fotkę z nimi to bym ich o to poprosił tak jak Panią Irenę (jeżeli ktoś tam był, a to czyta niech da adres to prześlę)

W końcu jest start i ruszamy w szpalerze oklaskującego nas tłumu. Kilometrowe tabliczki pozwalają z grubsza wyregulować tępo (osobiście nie pasowała mi odległość pomiędzy 4 i 5 km). Szybko wybiegamy z miasta chociaż szkoda opuszczać szpalery widzów, na szczęście zastępują ich piękne szpalery drzew. Okolica miła dla oka, trasa nie ma nic z monotonii, nawierzchnia idealna, nawet wiaterek bardziej chłodzi niż przeszkadza. Zaczynamy myśleć o możliwości osiągnięcia dobrych rezultatów. Pomaga w tym dobre oznaczenie i zaopatrzenie punktów odżywiania. Jedynym mankamentem jest stolik z własnymi napojami. Tutaj niektórzy tracą cenne sekundy poszukując swojej butelki. Wystarczy w przyszłości odżywki ustawić we wzrastającej kolejności numerów i odbierać sygnały podawane przez dobiegających zawodników.

Robiąc pierwsze kółko w pewnym momencie zastanawiamy się co to za blokada na trasie. To była “chmara” sędziów, która bez nerwowego wykrzykiwania poradziła sobie ze spisaniem naszej sporej grupy.

Wszędzie gdzie były zabudowania, byli kibice w większości żywiołowo reagujący na nasz wysiłek. Gdy doszło imienne zachęcanie do wzmożonego wysiłku wielu biegaczy przeżyło szok zanim zauważyło... listy startowe w ich rękach.

Gdy do trasy i zabezpieczenia dodamy wymarzoną pogodę mamy receptę na zrobienie życiówki. W Dębnie udało się to naszym ośmiu chłopakom. Także w klasyfikacji wojska wróciliśmy z tarczą tzn. z paterą za drużynę (III miejsce)

Na mecie organizatorzy przeszli samych siebie. Na każdym kroku oferowana była pomoc. Wystarczyło się zatrzymać i rozejrzeć, a już pojawiała się miła młoda osóbka z pytaniem w czym może pomóc. Rewelacja i balsam na umęczone ciało. Oprócz obfitego “korytka” po biegu, gospodarze zaopatrzyli nas w “wałówki” na drogę powrotną.

Jednym słowem organizacja na 5, a plus dodamy za rok po usunięciu tych drobnych, wymienionych przez zemnie usterek (PS przy takim zapale do pracy to są w stanie nawet Dębno przenieść do centrum kraju). Chociaż przed wyjazdem mieliśmy obawy czy po zmianie dyrektora poziom zostanie utrzymany, to za sprawą wspaniałych mieszkańców, możemy chyba mówić o “DĘBNOWSKIEJ SZKOLE ORGANIZACJI”

Panowie – czapki z głów.
Z żołnierskim i sportowym pozdrowieniem
Korespondent serwisu
Zbigniew Rosiński


MARATON DĘBNO 2001

Autor: Michał Walczewski Data: 11.04.2001




Zanim zabrałem się za pisanie tego artykułu postanowiłem odczekać 48 godzin, aż moje wrażenia z Maratonu Dębno 2001 okrzepną. Dzięki temu (mam nadzieję) to co napiszę będzie subiektywne i bezstronne. Dwie doby spędziłem na przypominaniu sobie tego co widziałem, i czas teraz tę wiedzę przelać na papier.


Jak na małe miasteczko przystało, biuro zawodów znaleźć było niezwykle łatwo. DOKSiR Dębno posiada odpowiednie zaplecze do organizowania tego typu imprez – ogrodzony teren i duży, przestronny budynek. W środku mnóstwo zawodników, organizatorów i wolontariuszy nadzorujących pracę biura. Samo przyjmowanie zgłoszeń oraz weryfikacja przeprowadzona sprawnie, choć naszej kilkunastoosobowej grupie biegaczy z WKB META Lubliniec (jak zwykle nadzwyczaj ruchliwej, hałaśliwej i ciekawskiej) udało się na krótki czas wprowadzić małe zamieszanie :-)


Wszystkie problemy organizatorzy starali się rozwiązywać “na pniu” – nasze podwójne wpłaty, zamiany jednych zawodników na innych a także “pomysły” noclegowe (chcieliśmy spać wszyscy w jednym miejscu) nikogo nie przyprawiły o palpitację serca – panie w biurze zachowały zimną krew, i nic nie wskazywało na to, że udało nam się je zdenerwować! Bogatsi o liczne łupy (pamiątkowe koszulki, numery startowe, osiem agrafek, materiały reklamowe, talony na żywność i dobre humory) popędziliśmy na salę gimnastyczną (odległą aż o 5 metrów) by sycić żołądki serwowanym spagetti (w zeszłym roku była mniejsza kolejka, choć i startujących mniej – przydałoby się więcej kotłów, gdyż w kolejce stało się dobre 15-20 minut, co niektórych skutecznie zniechęciło do jedzenia). Podczas pałaszowania kolacji oczy zajęte mieliśmy wyświetlanym na wielkim ekranie filmem z zeszłorocznej imprezy a języki rozmowami ze spotkanymi przyjaciółmi. Była woda, kawa, herbata, piwo też można było sobie przynieść...


Noclegi w tym roku przypadły mi w szkolnych salach gimnazjum. Tu spore zamieszanie – w pokojach do których nas skierowano zakwaterowanych jest więcej osób niż miejsc do spania (materacy). Normalnie bym się zdenerwował, ale bycie członkiem METY Lubliniec zobowiązuje do zachowywania się jak komandos. A ten jak wiadomo nigdy nie traci nadziei i w każdej sytuacji wychodzi obronną ręką. Organizujemy sobie więc brakujące materace na własną rękę – przecież widzieliśmy takie same na zewnątrz budynku, zaraz przy podium! W pięć minut staje się posiadaczem własnego łóżka, wymijając udanie wrogie patrole i nieprzyjacielskie czujki.


Co działo się od godziny 23:00 do 1:00 w nocy pozostanie moją tajemnicą. Gdzie byłem, i co robiłem, nie napiszę – ale wszystkich młodych zapraszam na przyszły rok :-)

W nocy budzi nas burza, a dokładniej grzmoty. Nad ranem okazuje się, że to wcale nie burza – organizatorzy ustawiali w nocy metalowe płotki oddzielające trasę maratonu od przewidywanych tłumów kibiców... I bardzo dobrze – tak jak w zeszłym roku na starcie stawia się chyba całe miasto. Setki ludzi wręcz przepychają się by zobaczyć startujących maratończyków! Z całą odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że takich kibiców nie ma nigdzie w Polsce – inne maratony dają tylko namiastkę tego, co dzieje się w Dębnie. Pod tym względem społeczność tego miasteczka już dawno jest w Unii Europejskiej. Nikt nie złorzeczy na zakorkowane drogi (...nie ma żadnych korków – jak oni to zrobili?), ludzie na poboczu wcale nie czekają aż uda im się przejść na drugą stronę drogi. Stoją, klaszczą, wiwatują... Razem ze Sławkiem Smolińskim od 8 kilometra biegniemy z flagami (narodową oraz miasta Dębna). Co chwilę słyszę “Michał – dawaj, Michał – trzymaj się, Michał – brawo!”. Rozumiem, że jestem sławny, rozumiem że bieganie z flagą to nie BYLE CO (hi,hi,hi) ale skąd oni wszyscy DO DIASKA ZNAJĄ MOJE IMIE ??? Przecież nie występowałem w programie BigBrother... Tajemnica wyjaśnia się na początku trzeciego okrążenia – organizatorzy rozdali grupom kibiców listy startowe, z których ci korzystają. W ten sposób wszyscy biegacze są dla nich kolegami znanymi z imienia, a zawodnik czuje się, jakby biegł we własnym mieście.


Sam bi

eg to klasyka – dobra nawierzchnia, świetne punkty żywnościowe, sanitarne i odświeżania. Miła i chętna do pomocy obstawa. W jednej z wiosek spotykam znajomego mi z widzenia z zeszłego roku bardzo charakterystycznego kibica. Tak jak w roku 2000, tak i w 2001 wręcz eksploduje on głośnym dopingiem, serdecznym klaskaniem i zachęcaniem wszystkich do dalszego biegu. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że ledwo stoi na nogach – piwo szumi mu w głowie, oczy czerwone, usta roześmiane. Ale poza tym – kibic jakich mało! Oddany, wierny, gotów do poświęceń!


Trasa fantastyczna – lasy, rzeczki, wioski, pola. I trzykrotne pokonywane centrum Dębna przy szczerej i głośnej owacji tłumu mieszkańców.


W końcu meta (ledwo...ledwo...) Młoda dziewczyna bezbłędnie zarzuca mi koc na ramiona, honoruje medalem, gratuluje, odprowadza do budynku. Krótko mówiąc – opieka doskonała. Można było ledwo stać na nogach, albo czuć się całkiem dobrze, bez względu na to każdy zostawał od razu otaczany ochroną.


I jedzenie ! Mistrzostwo świata – gorąca micha grochówki, parująca duża biała kiełbasa, ciepła herbata, woda, kawa... Wiele pryszniców, blisko do pokoju (50 metrów). A na pożegnanie GIGANTYCZNA PORCJA SUCHEGO PROWIANTU NA DROGĘ: jabłka, pomarańcze, cytryna, ciastka, czekolada, soki, izostar... Jedzenia na cały dzień.


Nie mogę nie wspomnieć o przepięknym medalu, który jest obecnie ozdobą mojej licznej kolekcji. Wielki, błyszczący, wyróżniający się spośród innych pamiątek. Nie mogę też zapomnieć o zorganizowanej wystawie poświęconej historii maratonów w Dębnie. Ciekawa, obszerna i warta obejrzenia. Szkoda, że inne miasta nie chwalą się w ten sposób swoją historią.


Mimo pewnych obaw co do poziomu tegorocznej organizacji spowodowanych zmianą głównego organizatora biegu, Maraton Dębno był doskonały. Świadczyć o tym mogą choćby wystawiane oceny w dziale Ranking. Myślę, że wielka w tym zasługa twórcy “nowożytnej” edycji biegu (przez 10 lat maraton w Dębnie nie był organizowany) – zeszłorocznego dyrektora imprezy Waldemara Matuszkiewicza. Wypracowana przez niego formuła nowoczesnej imprezy sprawdziła się wyśmienicie i wrosła jak widać na stałe w miasto. Atmosfera oraz pomysłowe rozwiązania, które warto polecić innym organizatorom biegów w całym kraju. Dzięki temu Dębno wyróżnia się na tle innych imprez jak przysłowiowy rodzynek w cieście.


Z redaktorskiego obowiązku wymienić muszę jeszcze kilka może i drobnych, ale jednak uchybień:


Limit czasu 4:30 niestety skutecznie odstrasza niektórych maratończyków. Od dawna standardem jest 5 godzin, i nie widzę żadnych powodów, żeby było inaczej.


Strona internetowa maratonu została zaktualizowana zdecydowanie za późno. Jeszcze na 10 dni przez zawodami znajdowały się na niej komunikaty wyłącznie na temat edycji 2000. Odnoszę zresztą wrażenie, że organizatorzy niedoceniają internetu jako medium – na moje kilka prób nawiązania współpracy, czy choćby wzbudzenia zainteresowania nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.


Organizator imprezy rangi Mistrzostw Polski powinien zadbać o rozpowszechnienie informacji o biegu. Tymczasem do zawodników nie rozesłano wcześniej ani zaproszeń, ani regulaminów. Kluby biegacza także nie otrzymały żadnych materiałów.


W prasie lokalnej znalazłem wzmianki, że na zwycięzców czeka nagroda – samochód. Okazało się to niestety plotką. Tak samo jak relacja w Wizja Sport z biegu. Telewizja publiczna pokazała łącznie jedno, 15 sekundowe wejście. Szkoda – wydaje się, że organizatorzy trochę za mało “przyłożyli” się do nadania medialnego rozgłosu imprezie. Szkoda tym bardziej, że impreza doskonała.


PS. Spojrzenie dziewczyny w czarnych włosach przyjmującej zapisy zawodników w biurze ma w sobie iskrę, głębię, niepokój i prowokację. Musicie przyznać.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
jfb
11:23
dlugipawlo
11:14
BemolMD
11:09
Admin
11:01
Amian
10:52
iron25
10:31
stanlej
10:29
Mikesz
10:20
schlanda
10:12
StaryCop
10:05
justynas94
09:53
lordedward
09:36
Admirał
09:22
Wojciech
09:21
cinekmal
09:17
waldekstepien@wp.pl
09:16
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |