Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 315 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Bieg 24-godzinny Warszawa 1996
Autor: Walczewski Michał
Data : 2000-01-01

Od pewnego czasu dało się słyszeć pogłoski o tym, że w roku 2000 w Polsce rozegrany zostanie po raz kolejny bieg 24-godzinny. Raz miał on jakoby odbyć się w Warszawie, innym razem w Poznaniu. Chcąc ustalić prawdę zadzwoniłem dnia 18 lutego 2000 do Federacji Klubów Biegacza. Niestety okazało się, że do tego dnia żaden z organizatorów nie zgłosił tego rodzaju biegu do kalendarza imprez na rok 2000. Tak więc prawdopodobnie nic takiego w tym roku nie będzie miało miejsca, a zapowiedzi pojawiające się (od czasu do czasu) najwyraźniej okażą się plotkami.

Mimo to warto przypomnieć ostatni tego typu bieg, który odbył się w 1996 roku w Warszawie, z okazji 400-lecia stołeczności tego miasta.

Bieg odbywał się w strasznej temperaturze, ponad 30-35 stopni, czemu nie można się dziwić jako że zorganizowany został w pierwszej połowie czerwca. Zawody rozgrywały się na stadionie Skry, a dokładniej: na otaczającym stadion terenie sportowym, stadionie rugby oraz parku. Łącznie jedno okrążenie miało prawie 4 kilometry długości, 90% dystansu stanowił asfalt, pozostałe 10% bity szuter stadionu rugby. Niestety nie dane było zawodnikom zaznać przyjemności biegania po tartanie pokrywającym stadion Skry, choć był on odległy zaledwie o 50 metrów. Na starcie zgłosiło się około 50 zawodników plus 5 sztafet. Bieg sztafetowy rozgrywany był wspólnie z biegiem indywidualnym, jednak z jakichś nieznanych powodów został potraktowany przez organizatorów trochę jak coś gorszego, a przynajmniej takie właśnie wrażenie odnieśli zawodnicy startujący w sztafetach. Jako że i ja miałem przyjemność startować w sztafecie, tak więc poniższe wspomnienia będą dotyczyły głównie rywalizacji w tej konkurencji.

Start rozpoczął się o godzinie 11:00 rano w sobotę. Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział o co chodzi w biegu 24-godzinnym, to już tłumaczę: w tego typu zawodach biegacze pokonują trasę biegnąc lub idąc, przez z góry określony okres czasu. Miejsce zajęte w ostatecznej klasyfikacji jest uzależnione od ilości pokonanych kilometrów – czym więcej, tym oczywiście lepiej. W trakcie biegu możliwe są nieograniczone czasowo odpoczynki a nawet sen na przygotowanych przez organizatorów stanowiskach. W 4 osobowej sztafecie dozwolone są zmiany w wyznaczonej strefie, przy czym od organizatora zależy, czy musza się one odbywać co określoną ilość okrążeń i czy w stałej kolejności (w Warszawie dopuszczona została pełna dowolność – jeden zawodnik mógł biec dowolną ilość okrążeń bez zmiany i mógł być zmieniony przez każdego z odpoczywających zawodników).

Formalności startowe odbyły się szybko i bez zgrzytów. Organizatorzy zapewnili wszystko co trzeba – stanowiska odnowy biologicznej, olbrzymie ilości odżywek i napojów, namioty z łóżkami i kocami, w sąsiednim budynku (ok.100 metrów) wystarczającą ilość wygodnych prysznicy z ciepłą wodą. Niestety, jak to w naszym pięknym kraju bywa, impreza nie została szeroko rozreklamowana, i poza własnymi kibicami przywiezionymi przez zawodników, bieg odbywał się przy zerowej publiczności. Za granicą tego typu imprezy odbywają się często np. na rynkach dużych miast, czy w salach wystawowych podczas międzynarodowych wystaw, i w takich przypadkach tłumy kibiców przez całą imprezę oddają się gorąco kibicowaniu. Ale do braku dopingu w kraju już dawno niestety zdążyliśmy się przyzwyczaić.

Jak już pisałem wystartowałem w sztafecie. W naszej drużynie biegli: Sławek Smoliński, Paweł Szczerbik, Romek Knura no i oczywiście ja: Michał Walczewski. Jako zawodnika rezerwowego mieliśmy Klaudię Kolendę – jedyną kobietę w naszym klubie. Co dziwne – organizatorzy nie potrafili określić, w jakiej sytuacji można użyć rezerwowego zawodnika, choć w regulaminie był zapis, że zawodnik rezerwowy ma prawo biec...

Poza naszą drużyną Grunwald 1411, w sztafecie startował warszawski Klub Biegacza REEBOK oraz klub Florian Chojnice – który wystawił aż trzy równorzędne zespoły. Tak więc wydawało się, że przy 5 drużynach szansa na 3 miejsce jest duża. Jak przystało na amatorów bez większego doświadczenia wystartowaliśmy ostro: przez pierwsze dwie godziny zdecydowanie prowadziliśmy. W międzyczasie zrobiło się jednak popołudnie i upał dał nam się poważnie we znaki: łącząc to z częstymi zmianami jakie robiliśmy (co 1-2 okrążenia) nie trudno jest przewidzieć, że już po około 3 godzinach nasz zespół zaczął przeżywać kryzys. Przegoniły nas trzy sztafety z Chojnic, które cały czas biegły razem robiąc zmiany regularnie co 3 okrążenia. Absurdalnie zła taktyka na początku biegu wymusiła na nas jej zmianę. Najsilniejszy z nas – Sławek – by dać porządnie odpocząć innym pobiegł bez zmian 4 okrążenia. Po nim to samo zrobiłem ja. Dzięki temu udało nam się zorganizować dawanie jako takich systematycznych zmiany. Od tej pory robiliśmy je co 3 okrążenia. Ponieważ jedna zmiana trwała około godziny, to zawodnik schodzący miał 3 godziny odpoczynku, przy czym uzgodniliśmy, że ma dyżurować już na godzinę przed kolejną swoją zmianą na wypadek nagłej potrzeby zmiany kolegi będącego właśnie na trasie. Niestety, zanim uregulowaliśmy taktykę biegu nasi przeciwnicy z Chojnic mieli nad nami już pół krążenia przewagi – około 2 kilometrów. Wspólnie zdecydowaliśmy, że przez kilka najbliższych godzin nie będziemy starali się ich gonić – wszak do końca było jeszcze baaaardzo daleko, a jedną nauczkę już dostaliśmy.

Jadąc na zawody zakupiliśmy po 5 litrów napojów na osobę. Na dowód, że temperatura powietrza była strasznie wysoka, niech świadczy fakt, że ów zapas skończył nam się jeszcze przed nastaniem wieczora. Kolejne zmiany przebiegały już wedle ściśle określonego schematu: godzina biegu na zmianie, po zmianie 15 minutowy masaż, kwadrans prysznica, przebranie się w świeży strój oraz godzina odpoczynku. Na godzinę przed zmianą – gotowość do startu, na kwadrans przed zmianą – rozgrzewka i trucht. Własny biwak rozbiliśmy zaraz przy wlocie na stadion rugby, dzięki czemu mogliśmy bez przeszkód na bieżąco obserwować rywalizację na trasie.

Kilka uwag należy się masażystom. Punkty odnowy były prowadzone rewelacyjnie: obsługę stanowili “zawodowcy” ze szkoły sportowej serwujący nam masaże “lodowe” - wówczas najnowszą technikę podejrzaną rok wcześniej na zachodzie. Masaż “lodowy” polegał na namydleniu zawodnikowi leżącemu na leżance nóg szamponem a następnie na masowaniu ich woreczkami foliowymi wypełnionymi lodem. Dopełnieniem był standardowy, rozluźniający masaż mięśni. Cały zabieg trwał około 10-15 minut i dawał naprawdę fantastyczne efekty.

Nasi główni rywale obozowali kilkanaście metrów od naszego stanowiska, tak więc szybko doszło do zawarcia bliższej znajomości – po początkowej rezerwie spowodowanej rywalizacją lody zostały przełamane i poczuliśmy się prawie jak jedna drużyna. A że w międzyczasie ich przewaga urosła do pełnego okrążenia ? No cóż – cały czas strata 4 kilometrów wydawała się możliwa do odrobienia. Pociechą było to, iż goniący nas KB Reebok miał do nas już 8 kilometrów straty.

Atak rozpoczeliśmy wtedy, kiedy należało się go jak najmn

iej spodziewać, czyli o 2 w nocy. Będący w wysokiej formie Sławek pociągnął bardzo silną zmianę, po nim poprawiłem ja. Romek i Paweł starali się utrzymać tempo za wszelką cenę. W efekcie zanim nasi rywale zorientowali się w sytuacji nasza strata spadła z 5 kilometrów do 2. Wykorzystywaliśmy chłód nocy dzięki czemu szybszy bieg nie zabierał tylu sił co w pełnym słońcu. Następna mocna zmiana Sławka, moja niewiele słabsza, i wydawało się że wyrównanie jest tuż, tuż...Po swojej zmianie padłem koszmarnie zmęczony na łóżko. Zasnąłem. Kiedy cię obudziłem zrezygnowany wyraz twarzy Sławka powiedział mi wszystko: Paweł w najdalszym punkcie okrążenia, wtedy, kiedy nikt nie mógł go zmienić doznał poważnej kontuzji. Nie mogąc biec doszedł z potwornym bólem do strefy zmian. Tu dopiero zmienił go niczego nie spodziewający się Romek. Straciliśmy ponad 5 kilometrów i jednego z zawodników...

Za nocną część biegu należy się organizatorom nagana. O ile całe zawody były prowadzone na wysokim poziomie, to w części nocnej biegu zabrakło chyba wyobraźni osobom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo startujących. Jak już wcześniej wspominałem, około połowa trasy okrążenia biegła przez park obok różnych ośrodków wypoczynkowo-gastronomicznych. O ile w dzień nie przeszkadzało to w niczym, to w nocy owe ośrodki zamieniły się w dyskoteki. W efekcie koszmarnie zmęczeniu już zawodnicy, mający w nogach ponad 100 kilometrów biegli ciemnymi, nieoświetlonymi parkowymi uliczkami wśród tłumów podpitych, nierzadko niekulturalnie i agresywnie nastawionych wyrostków. Szczerze mówiąc były chwile, w których dla własnego bezpieczeństwa zastanawiałem się nad przerwaniem biegu. Nigdzie w parku nie było żadnego organizatora, żadnego policjanta, żadnej straży miejskiej... Zawodnicy opowiadali, jak pod ich nogami lądowały butelki po piwie. Naprawdę wstyd i skandal. Nie dla pijanych dyskotekomaniaków, ale dla organizatorów biegu.

O szóstej w nocy, w związku z kontuzją Pawła, wprowadziliśmy rezerwowego zawodnika. Organizatorzy oczywiście do końca nie potrafili nam odpowiedzieć czy mamy do tego prawo, ale ponieważ regulamin dopuszczał takie rozwiązanie, a KB Reebok miał i tak zbyt dużą do nas stratę żeby nam zagrozić nawet w przypadku, gdybyśmy biegli we trzech (ponad 20 kilometrów) na trasie pojawia się Klaudia. Wypoczęta i świeża, robi od razu na pierwszej zmianie 4 okrążenia. O siódmej zrywamy się do jeszcze jednej próby ataku – niestety jesteśmy już koszmarnie zmęczeni, udaje nam się nadrobić 2, może 3 kilometry, ale pozostaje 7, na które nie mamy już sił. O ósmej pasujemy.

Ostatnie 3 godziny były straszne. Wszyscy zawodnicy, zarówno startujący indywidualnie jak i w sztafetach biegną resztkami sił. Większość indywidualnych już od dawna tylko idzie. Temperatura już o 10 rano wynosi 30 stopni. Już dawno skończyły nam się świeże koszulki, spodenki, bielizna. Na zmianę ściąga się nas niemal siłą – nikt już nie dyżuruje godzinę wcześniej by asekurować biegnącego. Okrążenia mijają jedno po drugim. Kolejne godziny i minuty zbliżają nas do upragnionego końca. Nie liczy się pozycja, liczy się by wytrwać do końca.

Przez ostatnie 30 minut trasa biegu zostaje ograniczona do stadionu rugby. Dzięki temu organizatorzy będą mogli co do metra zmierzyć pokonany przez każdego dystans. Ostatnie minuty. Odliczanie przez megafon sekund. Niektórzy w fanatycznym wysiłku kończą zawody sprintem i padają na bieżnię w chwili, kiedy wielki zegar pokazuje 24 godzinę biegu. Koniec !!!

Chłopaki z Chojnic zdobywają trzy pierwsze miejsca w sztafecie. To już nie są nasi rywale – w trakcie tych niemiłosiernie długich godzin staliśmy się dla siebie jak bliscy znajomi. Przez najbliższe lata, zawsze kiedy spotkamy się na maratonach znajdujemy czas by powspominać jak to było.

Na koniec jeden, mały smród – po zakończeniu biegu, kompletnie wyczerpani zawodnicy zostali zmuszeni do czekania przez ponad 3 godziny na rozdanie nagród. W tym czasie organizatorzy wysłali do grawerowania medale – może i było warto: każdy dostał medal z wygrawerowanym nazwiskiem i wynikiem. Każdy też otrzymał cenne upominki w postaci dresów, butów lub toreb firmy Nike (będącej głównym sponsorem zawodów)

Sztafeta klubu Grunwald 1411 przebiegła 279 kilometrów i 677 metrów. Chojnice przebiegły o 9 kilometrów więcej. KB Reebok o prawie 25 mniej. Do dziś nurtuje mnie pytane: co by było, gdybyśmy mieli równiejszy skład drużyny? Co by było gdyby Paweł nie doznał w nocy kontuzji?

Prawdopodobnie nic. Sztafeta z Chojnowa cały czas kontrolowała sytuację, i z pewnością miała jeszcze rezerwy, do których wykorzystania ich nie zmusiliśmy.

Ale zawsze warto pomarzyć.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
lordedward
00:02
ula_s
23:56
kos 88
23:54
Fredo
23:33
Henryk W.
22:58
marczy
22:57
Wojciech
22:42
Admin
22:39
Ty-Krys
22:27
wigi
22:10
kubawsw
22:03
Jawi63
21:49
rolkarz
21:46
Rehabilitant
21:44
entony52
21:38
valdano73
21:36
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |