Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

METRYKA WATKU DYSKUSYJNEGO
  Dyscyplina  
  Status  Wątek aktywny ogólnodostępny
  Wątek założył  biegowaamatorszczyzna (2016-05-16)
  Ostatnio komentował  biegowaamatorszczyzna (2016-05-16)
  Aktywnosc  Komentowano 1 razy, czytano 339 razy
  Lokalizacja
 Kraków

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH



biegowaama...
Paweł Kempinski

Ostatnio zalogowany
2018-07-17
07:24

 2016-05-16, 20:35
 Relacja z 15 Cracivia Maratonu
LINK: http://biegaczamator.blog.pl/2016/05/16/tryumf-ducha-nad-sraczka-czyli-15-cracovia-maraton/


Na początku jak zwykle w tym miejscu i czasie, czyli wiadomo, o co biega. Agnes, to normalne, że mamy różne spojrzenie na jeden temat i co odpowiada jednemu nie musi drugiemu. Najważniejsze, że trasa pokonana. Insetto, masz rację najważniejsze, ze ukończone, pokonane, a wspomnienia pozostaną. Co do Śródki w zeszłą środę, to więcej niż pewne, gdyż to był czas moich treningowych kółek. Robercie dłużej znany, nawet fajny pomysł nad rankingiem biegów. Muszę to przemyśleć. Michu, już odsłaniam kurtynę… Z góry zapowiadam, że będzie tego trochę.

Do Krakowa się wybrałem porannym pociągiem, który ruszał z Poznania o 7.30. Tak, na oko 1/3 wszystkich jadących, to była ekipa z naszej tuptającej rodziny. W Krakowie byłem dosyć wcześnie, rozlokowałem się, odebrałem pakiet, a następnie poszedłem na pasta party. Muszę przyznać, ze makaron nawet na przyzwoitym poziomie, tłumy biegających, więc bardzo miło czas upłynął. Potem byłem jeszcze umówiony na kawę z koleżanką z czasów ogólniaka, która akurat w Krakowie mieszka, wiec popołudni e i wieczór na miłych wspominkach upłynęły.

Niestety w nocy zaczął się problem. Kiedyś już chyba nadmieniałem, że raz na jakiś czas mam problemy z zaśnięciem i czasem mi zdarza, nawet całą noc nie przespać. Na szczęście przed startem, aż tak ekstremalnej sytuacji nie było, ale zasnąłem trochę po 3-ciej ( ostatnia kontrola czasu była pięć po, a obudziłem się trochę po 5-tej, więc około dwóch godzin snu. No, ale nie to nie było najgorsze. Nie wiem czy stres, czy co bardziej prawdopodobne coś trefnego zjadłem rano ( jogurt), gdyż w okolicach 7 rano zaczęło gonić mnie do toalety i to w celach hmm oddolnych . Po 4 wizycie uznałem, że muszę coś z tym zrobić, bo będą jaja. No, więc poszedłem na Stary Rynek, zostawiłem w depozycie ( świetnie zorganizowany) moje rzeczy i zacząłem szukać stoperanu. Była to niedziela, więc apteki pozamykane. Na szczęście tu i tam stały ambulanse, których załogi szykowały się do ciężkiego dnia. Po kolejnej wizycie w toi toi podszedłem i zapytałem czy mają stoperan. Pielęgniarz, ratownik czy też lekarz poprosił mnie do karetki i zapytał co biega. Kiedy mu powiedziałem, odpowiedział, że stoperanu nie mają, ale on mnie na trasę nie puści, tylko jedziemy do szpitala na obserwacje, bo diabli wiedzą co mi jest. No i nastąpiło ok 20 minut bardzo poważnych negocjacji. Usłyszałem, że już teraz jestem osłabiony i odwodniony i nie ma opcji, żeby przebiegł taki dystans. Usłyszałem, ze pan mi daje 20, maksymalnie 30 kilometrów, po których jeżeli będę rozsądny zejdę sam z trasy, jak nie to bardzo prawdopodobne, że stracę przytomność, padnę i uderzę głową w bruk czy krawężnik, a wynik może być tragiczny z pęknięciem podstawy czaszki włącznie. Akurat pęknięcie podstawy czaszki nie jest dla mnie niczym nowym i nie robi na mnie zbytniego znaczenia. Skończyło się tym, że udało mi się wyrwać z karetki i poszedłem swoją drogą odprowadzany spojrzeniem typu: „wariat, samobójca, albo coś jeszcze gorszego”. Przed wyjściem pan mi jeszcze powiedział, żeby pił dużo na trasie, szczególnie izotonika, a kiedy mu powiedziałem, że nie mogę izo, gdyż po nim wymiotuje, już nic nie powiedział tylko pokiwał przecząco głową, a o jego spojrzenie mi powiedziało, niech pozostanie między nami. Czas do startu nabiegał coraz szybszymi krokami, a ja wciąż bez stoperanu. I w tym momencie dostałem natchnienia. Wszedłem do jednej z wielu otwartych kafejek i powiedziałem panu stojącemu za barem w czy problem. Pan nic więcej nie powiedział, kazał mi poczekać poszedł na zaplecze, przyniósł mi stoperan, nalał szklankę wody i ani grosza za to nie wziął. A mówi się, że Krakusy, to centusie i z naszej Poznaniaków z nimi wyrywania sobie złotówki powstał drut aluminiowy. No, ale po zażyciu stoperanu napychając ducha chęcią walki i przekonując żołądek, że nic się nie stanie poszedłem do strefy startu, gdzie już trwały ostanie przygotowania.

Kiedy doszedłem na miejsce do chwili 0 zostało około 2 minut. Nie patrząc za bardzo gdzie i w jakiej strefie jestem wcisnąłem się w tłum mając nadzieję, że nie stanąłem wśród zbyt mocnych zawodników. No i sygnał z Wieży Mariackiej trąbką dany oznaczał początek biegu. Ruszam czując na placach ciarki i zastanawiając się, czy to z podniecenia, czy raczej nerwów. No i biegniemy. Pogoda prawie, ze idealna, słoneczko spomiędzy chmur na nas spogląda, czasem tylko trochę zbyt mocny wiatr nas przystopuje, ale nic co mogło by źle na nasze możliwości wpływać. Po bokach dziesiątki, czy nawet setki mieszkańców głośno nas dopingujących. Byli i poprzebierani i normalnie ubrani, w wszyscy jak jeden mąż i żona głośno nas wspierali. I widać, a co najważniejsze czuć było tą radość i chęć przekazania swojej siły. I to było bezcenne. Do tego trasa, ulicami przepięknego Krakowa. Nie darmo się mówi, ze to jedno z najpiękniejszych miast na całej kuli ziemskiej. Chociaż jestem jak większość Poznaniaków lokalnym patriotą, muszę się z tym zgodzić.

Biegnąć połykamy kilometry, niczym wygłodzony turysta wsysający w Wenecji długie nitki makaronu bez nawijania ich na widelec, tylko wciągając bez zatrzymania do gardła. Biegniemy, a tuptajaca muza rytm w naszych duszach miarowym bębnieniem wystukuje. Wiedziałem, że mam biec mniej więcej na 60% moich możliwości, a chociaż się starałem nie do końca mi to wybiegało. Na maksimum nie biegłem, ale nie mogłem wolniej, chociaż bardzo chciałem. Najgorsze to, ze w sumie każdy następny kilometr trochę szybciej mi przebiegał. Muszę przyznać, że pierwsza pętla ekspresowo mi minęła. Zapamiętam szczególnie trzy momenty. Fantastyczny był bieg w tunelu, gdzie wszyscy krzyczeli ile mocy w piersi, aż echo nie nad nami unosiło. Jedna z kapel, gdzie dwie panie na wokalu, a mnie znowu ciary przebiegały. Musiałem z nimi piątki przybić. Na ostatnich kilometrach przed końcem pierwszego okrążenia bieliliśmy wzdłuż Wisły, gdzie wiatr wraz z porywanymi z tafli wody kroplami nas smagał. Ale wrażenie niesamowite. Pamiętając o ostrzeżeniach na punktach napojowych brałem po łyczku wody, a izo odpuszczałem zupełnie. Raz chyba wziąłem kostkę cukru i raz gorzkiej czekolady. I to był mój cały posiłek. Na początku drugiej pętli wydawało mi się, że jest wszystko ok i trochę nawet dałem się mojej tuptającej fantazji porwać. To mieszkańcy Krakowa dawali mi swoją moc, a ja niczym wampir energetyczny ją spijałem. A może historia i tradycja tego cudnego miasta tak na mnie wpływała. No i dobiegamy do 30 kilometra. Pamiętam, co w karetce usłyszałem, pamiętam co było w Dębnie. No i stało się. Cała moja moc i siła tak mnie napędzająca nagle uleciała niczym gołębie na krakowskim Rynku kiedy podjeżdża do nich dorożka. Nagle zakręciło mi się w głowie, przed oczami czarne plamy, a nawet dziwne obrazy. Gdzieś tam mi mignął Elvis, ale to mnie nawet nie zdziwiło, bo wiadomo, że Elvis żyje, w końcu Steeve Wonder widuje go regularnie. No, ale kiedy tak na 5 kilometrów ufoludki na zielonych sprężynujących kończynach zaczęły mnie mijać, to się trochę zdziwiłem. Potem jeszcze mamut zwiewający przez tyranozaurem rexem mi mignął i znowu byłem w biegu wzdłuż Wisły, co oznacza, że do mety już tylko żabi no może ropuszy krok, a w zasadzie skok,… byle nie Stefczyka. Czuję z jednej strony coraz większą słabość, a drugiej widzę już mieszkańców znowu wspierających klaszczących. Jakaś pani rzuca we mnie kwiatkiem, a może doniczką i ni czekając na wałek nawet staram się przyśpieszyć, bo w obserwując wcześniejsze dziwne widoki, to Gallowayem zdarzało mi się parę razy podążać do mety.

I już widzę jeden z najpiękniejszych rynków na świecie, wbiegam niczym na skrzydłach, przez setki ludzie ich oklaskami wspierany. To było coś niesamowitego. Wreszcie jest meta, czas… nieważny wiem, że fatalny, ale dałem radę, dobiegłem z pomocą Elvisa, ufoludków i Turanozuara Rexa, a głównie fantastycznych mieszkańców Krakowa, czyli w skrócie dałem radę. Po biegu poczułem, jak mój duch, który tak mnie podtrzymywał, nagle odleciał na swoje łąki, a ja dopiero wtedy w wiadome miejsce musiałem podążyć. Jeszcze zanim się udałem dostałem medal, reklamówkę słodyczy i wreszcie w spokoju ducha mogłem się oddać toaletowej kompletacji. Kiedy wróciłem na miejsce spotkania pobiegowego, to posiedzieliśmy wspólnie z jednym z naszych parkrun znajomych, gdzie on głośno i wyraźnie mówił, a ja coś tam bąkałem pod nosem. Tak sobie myślę, że chyba nawet dobrze, że po biegu w sumie dosyć jak to rano wspomniałem ubogo i cicho, gdyż na mój stan psychiczno-fizyczny było to idealne.

Po około godzinie dogorywania z trudem się podniosłem i poszedłem do pociągu. W czasie jazdy pierwsze 3 godziny spałem, a potem wdałem się w bardzo ciekawą rozmowę z dwoma młodymi paniami (siostrami), które jechały w tym samym przedziale. Żeby było jasne, obie panie mogą być moimi córkami, gdyż jedna jest na studiach, a druga w ogólniaku, więc żadnych dwuznacznych tematów nie było poruszanych tylko czysto biegowe. Okazało się, że starta siostra biegła także w maratonie uzyskując czas 3 godziny i 15 minut. Zajęła chyba 5 czy 6 miejsce w klasyfikacji pań. Co by było jeszcze wesel, jej życiówka w maratonie jest na poziomie 3,05, a planuje w najbliższym czasie złamać 3 godziny. W półmaratonie ma już bardziej do zrozumienia i ogarnięcia czas, gdyż 1 godzinę 40 minut na dyszkę także gdyż „tylko” 40 minut na piątkę ( za którymi nie przepada) około 20 minut. Młodsza siostra także ma swoje za uszami i jej wyprawy z siostrą wcale nie sprowadzają się do noszenia za nią butów. Muszę przyznać, że mnie zażyło.

Moja dzielona na spanie i rozmowę podróż minęła w sumie bardzo szybko i w okolicach północy byłem już grzecznie w łóżku. Teraz tak sobie myślę, czy to co w Krakowie zrobiłem było rozsądne? Na refleksje przybiegnie czas jutro rano.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (8 wpisów)


DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH




 Ostatnio zalogowani
Stonechip
09:51
silver2687
09:40
Marcin1982
09:28
biegacz54
09:27
zbyszekbiega
08:55
wido_22
08:47
benek88
08:42
anielskooki
08:35
crespo9077
08:31
green16
08:08
42.195
08:07
Admin
08:00
Andrzej.
07:54
mariuszkurlej1968@gmail.c
07:52
michu77
07:52
Gapiński Łukasz
07:42
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |