2025-06-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Transylwania kraina gór i niedźwiedzi (czytano: 427 razy)

Idź tam gdzie się boisz mawiają
Głupcy to czy mędrcy
I czy w ogóle warto się z tym mierzyć ?
Czy bieganie ultra trailowe to jest sport ekstremalny który zmusza do ryzyka?
Na początku myślenia o biegu Transylwania 100 w ogóle nie zaprzątam sobie tym głowy
Skupiam się na czynnościach organizacyjnych rejestracja na bieg logistyka dojazdu itd…
Im bliżej tym trudniej
Z Maćkiem zapisujemy się ostatecznie na dystans 80km
całego festiwalu biegów w rumuńskiej wiosce Bran (rejon Bucegi)
słynącej z zamku w którym kiedyś podobno mieszkał niejaki Hrabia Dracula
lub jak kto woli Vlad Palownik
i tak szukając grupy wsparcia trafiamy na Messengerze do dużej wesołej ekipy Polaków
która na ten rok ma taki sam plan jak my
a przewodzi im tajemniczy choć dobrze znany ultra osobnik – Dzika Kuna
Dość szybko przechodzimy tam od spraw technicznych wyposażenia i dojazdu
Do kwestii związanych z miejscowymi atrakcjami i okazuje się że są tam dwie konkretne
I bynajmniej żadną z nich nie są wampiry
Lecz Karpaty wysokie niczym ich końcowy tatrzański odcinek
Po którym kto biegał ten wie że nie jest łatwo i bywa strasznie
I druga kwestia – niedźwiedzie!!!
I tu pojawia się prawdziwy strach
O tyle o ile w trudnościach technicznych trasy mało rzeczy jest mnie w stanie przestraszyć
O tyle ze zwierzętami podczas biegania mam nie tylko pozytywne skojarzenia
11lat wstecz podczas zwykłego treningu przy lesie niedaleko domu
Staję się ofiarą owczarka niemieckiego który nieopatrzenie uciekł z bramy właścicielowi
Gdy ten próbował wyjechać autem z posesji
„ofiarą” to duże słowo choć do dziś zastanawia mnie
co by było gdyby po rzuceniu mnie na ziemię i dwóch solidnych ugryzieniach
pies nie został złapany i odciągnięty
Cała sprawa kończy się na szytej nodze i ręce 10 dniach L4 i strachu
Choć rany dawno już się już zabliźniły strach pozostał
Gdy widzę dużego psa luzem który do mnie biegnie czuję dyskomfort i sztywnieję
Co będzie jak zobaczę niedźwiedzia ?
Nie umiem sobie tego nawet wyobrazić
O tyle o ile w Polsce spotkanie misia na trasie biegu jest możliwe ale rzadkie
O tyle Rumunia a konkretnie jej górzyste tereny szczycą się większością populacji
Niedźwiedzi w Europie – występuje tu ich ok 7000-8000 na małym obszarze samych Karpat
Według rumuńskiego ministerstwa środowiska w latach 2016-2021
doszło tu do 154 ataków niedźwiedzi na ludzi w których zginęło 14 osób
Wystarczająco mocne statystyki by miesiącami grupa Polaków analizowała jak sobie z tym poradzić
Czy kupić gaz? Jeśli tak to jaki ? Taki kieszonkowy na psy czy może mocniejszy na niedźwiedzie
Lecz to prawie wielkości gaśnicy więc jak z tym biec?
Może wystarczy gwizdek i dzwoneczek
popularny gadżet turystyczny w rejonach bytowania niedźwiedzi
dla mnie jednak wciąż brzmiący obco ale dla świętego spokoju wolę go mieć
z nastawieniem że niedźwiedź nie szuka człowieka bo i po co?
Gdy temat nr 1 budzący grozę i spędzający sen z powiek zdaje mi się być bardziej oswojony
Grupa podrzuca kolejny – Omu
Atmosfera na grupie narasta jak w filmach Hitchcocka
Z pozoru najwyższa góra na trasie o wysokości praktycznie naszych Rysów
Mierząca 2507m n.p.m. nie wydaje się być wielkim wyzwaniem
Jednak z relacji tych co tam byli trasa wiedzie przez dzikie zakątki Karpat
By się wspiąć w wąski i stromy komin o nachyleniu 30-40 stopni niczym wąwóz
Który ze względu na panującą wysokość jest praktycznie przez cały rok pokryty śniegiem
Do tego tak stromy że idzie się tam gęsiego prawie na czworakach
A sam dobieg pod to podejście jest usiany ponoć stromiznami
które trawersem po płatach śniegu się przekracza
Nawet przy dobrej pogodzie bez raczków ani rusz
Choć nie wiedzieć czemu nie są one zawarte w wyposażeniu obowiązkowym
Przy złej pogodzie… to chyba nie chcę wiedzieć
Biorę sobie do serca te wszystkie dobre rady
Choć po analizie sytuacji odechciewa mi się biec a już na pewno tam ścigać
Już wiem będzie to trudny bieg i trzeba nastawić się na przetrwanie
Jako że biegniemy we dwójkę z Maćkiem tą samą trasę
szybko wbijam sobie do głowy – biegniemy razem!
Oczywiście jak to zawsze bywa przewidzieć się nie da wszystkiego
Zwłaszcza w nieznanym terenie
I wciąż mimo idealnego planu
Przybycia z ekipą od Marcin Sweet Travel na ponad dobę przed startem
Najedzeniem się do syta i wypoczęciem wciąż nie czujemy się gotowi
Góry ich majestat robią wrażenie
Wycieczka na spacer w pobliskie zarośla od biura zawodów
Przyprawia o zadyszkę tak strzeliste te grzbiety a co dopiero tam!
Patrzymy jak nad zaśnieżonym Omu zbierają się gęste chmury
W nocy przed biegiem nadchodzi potężna burza
Gdzieś około 2iej w nocy budzę się słysząc grzmoty
No to będzie się działo!
Na szczęście prognozy pogody na pierwszą część dnia są łaskawe
Idąc na start przed 5 rano już nie pada
A niebo wydaje się być ładne
Zamek rozświetlony reflektorami kipi teraz od ultrasów ze wszystkich stron świata
Polacy chyba stanowią tu najliczniejszą grupę
Ale są też Hiszpanie, Francuzi, Grecy, Bułgarzy, Brytyjczycy, Czesi, Słowacy, a nawet biegacze z innych kontynentów USA, Meksyku czy Argentyny
Czuje się atmosferę wielkiego biegu
Nawet zawodnicy wszyscy jacyś tacy wyżyłowani
Wybija 5:00 i puszczają nas przez bramę pod zamkiem
A więc witaj przygodo!
Początkowy odcinek delikatnie w górę asfaltem do końca wioski lecimy z Maćkiem na końcu stawki
Wszyscy jakoś tak polecieli szybko a nam się tam nie spieszy
do tych niedźwiedzi niech ich najpierw zjedzą 😊
Truchtamy więc w swoim tempie
Jeszcze przyjdzie nam się męczyć na pewno
Po paru chwilach czołówki są już niepotrzebne
Wita nas piękny dzień
I to jest pierwsza bardzo dobra wiadomość
Oby tak dalej!
Dzwoneczek przyczepiony do kamizelki już po paru kilometrach zaczyna mnie drażnić
Jak wytrzymam tak 80km nie wiem
Na szczęście robi się mocno pod górę mniej dzwoni więc i na tym podejściu się skupiam
Już wiem czemu tak licznie dużo osób ruszyło do przodu
ścieżki w lesie są wąskie i jest sporo zwalonych drzew przez które żeby przejść trzeba czekać w kolejce
Serio?! Niedowierzam jak ludzie ostrożnie to robią
Próbując ominąć maruderów przeskakuję bokiem przez pień z którego wystaje złamana gałąź
I nagle…. Auuuua! Zdaję sobie sprawę że się na nią nadziałam
Fuck! W pierwszej chwili mam wrażenie że rozerwałam udo i jest po biegu tak boli noga
Ale szybki ruch ręki pod udo pozwala się upewnić że spodnie nie rozerwane a krew nie leci
Ufff jest dobrze biegniemy dalej!
Drzewa powoli się przerzedzają i wyrasta przed nami ogromna przejrzysta przestrzeń
Jesteśmy niemal w chmurach pośrodku wielkiej otchłani a wokół nas szczyty gór
I maleńkie domki widoczne w dolinach
Coś pięknego
Aż chce się zatrzymać by to wszystko obejrzeć i zapamiętać ale wychodzi na to że nie mamy czasu!
Na pierwsze 12km mamy bowiem 3h i 1500m upu
Trochę mocno pojechali z tym limitem
No ale jak się bawić to bawić
Szybka fotka więc na pierwszej górce Saua Tiganesti 2195m n.p.m i jest pierwszy śnieg
Cieszymy się z tego jak dzieci
Ale nie ma co tu siedzieć trzeba biec dalej
Teraz już zbieg do pierwszego punktu
Z początku łatwo falującymi grzbietami gór
Im niżej tym bardziej atakuje nas dziki teren
Pełen stromych uskoków kamieni gałęzi
I wszechobecnej gęstej roślinności
W końcu pojawia się drewniany daszek chatki na dole
Tak to musi być CP Malaiesti
W punkcie spotykam dziewczyny z trasy setki
Zajadam pomarańcze krakersy i ciastka na zmianę czekając na Maćka
Mają colę to dobrze i całkiem fajne izo wszystko wygląda dobrze pełna ultra kultura
Nikt tu zdaje się nie mieszał izo kijem od miotły jak nas straszono
Może nie będzie tak źle pocieszam się w myślach
Trzeba się dobrze najeść i napić bo przed nami
Kluczowy punkt programu OMU!
Dobieg a właściwie dojście przez rozległą dolinkę
Nie wydaję się na początku trudne
Dopiero gdy docieramy pod samą ścianę góry widać czarne kropeczki na białym śniegu
Zdaje się że to próbujący podejść biegacze
Tuż przed ścianą płaczu wszyscy zatrzymują się i wyjmują raczki
Robię to i ja!
Pierwsze kroki w wydeptanych śladach na jedną osobę idą gładko
Schody zaczynają się wraz z wysokością
Po kilkudziesięciu metrach robi się coraz bardziej stromo
I końca nie widać
Podejście przypomina mi to na Krzyżne z biegu Granią Tatr
Tylko zamiast kamieni jest śnieg
Dobrze że nie pada i śnieg jest stary rozmokły jak kasza w miarę się po tym idzie
Staram się jednak dla komfortu nie odwracać i w dół nie patrzeć
Gdzieś tam tuż za mną jest Maciek
Lecz poruszamy się teraz i tak razem choć osobno
W pewnym momencie dogania mnie z tyłu czołówka trasy 50
Sądząc po numerach
Chłopak za mną krzyczy sorry! Chcąc bym mu ustąpiła
Tylko gdzie?! Jak tu ślady są na jedną stopę co kawałek
Staję w dziwnej pozycji złączając stopy w jednej dziurze na stopę
Chłopak żwawym krokiem mija mnie pod górę
Oby się tylko nie potknął bo zjedziemy razem na sam dół myślę sobie
A to już ze 300 metrów
W sumie tak to analizując faktycznie jest to niebezpieczne miejsce
Na końcówce podejścia pojawia się nawet łańcuch którego chwytam się by wejść ostatni odcinek
Nie mam odwagi wyjąć tu jednak telefonu i zrobić zdjęcia
Wolę bezpiecznie wdrapać się na górę
W końcu ta sztuka udaje się i trafiam wprost na fotografa których jest tu naprawdę dużo
Na samym grzbiecie góry padam ze zmęczenia
Wyjmuję z kamizelki rękawiczki bo tu zimno
I red bulla wypijam podziwiając widoki
Po czym ruszam płaską już prawie Granią w stronę szczytu OMU i najwyżej położonego na nim schroniska w całych Karpatach
To najgorsze mam już chyba za sobą myślę sobie nie widząc co mnie czeka
Nie ma sensu czekać na Maćka
Zwłaszcza że tu zimno wieje i znów nas gonią te dziwne limity (7h do punktu na 28km)
Biorąc pod uwagę trudności techniczne nie jest to łatwa sztuka zrobić to szybko
Postanawiam więc na tym odcinku lecieć swoje i zaczekać znów w kolejnym punkcie na Maćka
Zbieg jest długi pełen niefajnych niespodzianek
Gdzie to przez śnieg i płynące błoto prawie pionowo co i rusz trzeba się ześlizgiwać
Jakoś mi się tu ta gimnastyczna kocia sprawność przydaje
Choć może nie wygląda to ładnie ale jest skuteczne
Innym idzie znacznie gorzej
Jeden uczestnik wyprzedzając mnie szybko wpada w poślizg na błocie
I próbując złapać równowagę wymachuje kijami tak że jeden trafia mnie w rękę
Słyszę tylko sorry! I gość znika w dół i znów dobrze że nic mi się nie stało
Ja wolę to jednak robić ciut wolniej ale bezpieczniej
Po drodze znów spotykam dziewczyny z setki
Nie ma sensu się jednak ich trzymać bo za drugim punktem nasze trasy i tak się rozdzielają
Dystans 100km leci ponownie na Omu (lecz z innej strony) a my dalej przed siebie na Babele (2206m)
Najpierw jednak ten punkt trzeba zrobić przed 12:00
Nie jest to sztuka łatwa
Trasa nie pomaga a nawet momentami wydaje się robić na złość
Gdy już wszystkie zaśnieżone i ubłocone uskoki skalne się kończą
Oczom moim ukazuje się wielki wartki strumień a na nim wiszący most
W sumie w Spiszu też były takie strumienie tylko mostów nie było
Ale przeprawa przez coś co zdaje się ledwo trzymać i ma powyłamywane deski
Jest pełna emocji
W końcu jestem na drugim brzegu i wypatruję punktu
Mimo iż cisnę co sił próbując zbiegać nawet tam gdzie zwykli turyści ostrożnie schodzą
Docieram do punktu za piętnaście dwunasta
Pytanie gdzie jest Maciek
Oby zdążył przed czasem trochę się martwię
Posilam się zupą do wyboru biorę pomidorową
Jest jeszcze jakaś inna ale pomidorowa to jest to!
W punktach zaskakują mnie toi toje pełna cywilizacja jak na dzikie zakątki Rumunii
No i coś co się rzadko na biegach górach w Polsce spotyka
Wychodzę z punktu 11:59 choć ponoć liczył się czas wejścia
Jest parne południe
A podejście na Babele choć mniej strome niż OMU w południe wyciska ze mnie wszystkie soki
Ledwie idę o kijkach a góra zdaje się nie mieć końca
Obok góry widzę wyciąg krzesełkowy
Pewnie zimą jeżdżą tu na nartach
Na szczycie góry jest domek – domyślam się że to schronisko Cabana Babele
Gdy mijam ten punkt dzwoni telefon
To Maciek jest zrezygnowany
- Jak Ci idzie Kochanie gdzie jesteś? – pytam
- jest źle ledwo co idę jeszcze jakiś facet za mną idzie z czytnikiem i mówi że stop
I po chwili dodaje
- byłem w punkcie minutę po ale nikt nic nie mówił wyszliśmy
- dobrze to nie daj się zatrzymać za tą górą jest już łatwy teren i duży zapas będzie na kolejnych punktach z limitami byle tam dotrzeć
To mówiąc kończymy rozmowę
Nie mam jednak dobrych przeczuć Maciek wspomina bowiem coś o zjeździe kolejką
Tylko nie to!
Staram się jednak ciągnąć najlepiej jak mogę ja swój bieg
Przecież ktoś z nas musi to dokończyć żeby mieć co wnukom, opowiadać
A Pani Samuraj się nie poddaje – wbijam to sobie do głowy choć radość z biegu gdzieś ulatuje
Bez Maćka to już nie będzie to samo
Następny punkt przy szerokiej szutrowej drodze obsługują jacyś szaleni rockmeni
Leci mocna muza i ekipa buja się rozdając posiłki
No nieźle!
Zjadam coś na wzór zupy dyniowej całkiem smacznej i lecę dalej
Kolejny odcinek przez pola do jeziora Bolboci
Prowadzi dziwną trasą
Wycięte kosodrzewiny pomiędzy którymi trzeba kluczyć
I rozległe nierówne podmokłe łąki
Które nie mają końca
Tuż przed jeziorem zaczyna się las
Ale i tam jakaś wycinka
Przedzieram się przez leżące konary gdy dzwoni telefon
- Te łąki to jakaś masakra daleko jesteś?
- Maciek!!! To Ty biegniesz? Aż podskakuję z radości
- Tak mam do punktu jakieś 3-4km
- to jesteś tuż za mną
- ok to widzimy się w punkcie
Po tej rozmowie od razu się rozpromieniam
Bieg przez zaporę do punktu do złudzenia przypomina mi przeprawę przez jezioro Czorsztyńskie
Na biegu w Pieninach
Tylko tam była noc a tu jest dzień i jest tak pięknie
Chciałoby się posiedzieć nad tym jeziorem
Zresztą podjeżdżają tu całe autokary wycieczek ale to dopiero 43 z 80km
Daleka droga przed nami
W punkcie nad jeziorem jest ciepły rosołek i pizza!
Jedzenie full wypas ciastka słone przekąski kawa herbata
Naprawdę na jedzenie nie można narzekać
Jedząc rozmyślam
Czy wyruszyć dalej czy czekać na Maćka
Czekanie dłuży mi się
Wychodzę wypatruję
Podchodzi do mnie człowiek z obsługi i pyta po angielsku czy wiem gdzie dalej biec?
Odpowiadam że czekam na kogoś
Kiedyś dawno temu na moim pierwszym biegu na 100km
Ktoś inny na mnie tak wtedy nie zaczekał a ja później nie zdążyłam na czas na punkt
On szybszy ukończył bieg ja niby też ale po limicie bez oklasków ze łzami w oczach
To nas wtedy podzieliło
Teraz jestem w odwrotnej sytuacji co zrobię?
Decyzja jest dla mnie tylko jedna
Zaletą bycia szybszym jest to że zawsze można na kogoś zaczekać
Nie zbawi mnie te 20min
A w końcu razem w tym jesteśmy i nadchodzi ciemna noc z lasem i niedźwiedziami
Nie chcę być tam sama
Ale też ta podróż i ta przygoda nie ma dla mnie takiej frajdy bez niego
Te ostatnie kilometry to pokazały
Nie chcę ogólnie w życiu biec sama
Samotnie walczyć z limitami innymi zawodniczkami
Słyszeć że się nie staram że za mało z siebie daję
Jestem zmęczona tą gonitwą
Dojrzewam do innej formy realizowania siebie poprzez bieganie
Razem wspólnym krokiem do celu
Bez ścigania coś czego kiedyś nie umiałam
Schować ego do kieszeni i po prostu biec
Jest w tym też miejsce na radość i sens choć nie ma rywalizacji
Ona nic dobrego nie przynosi
Jedynie z czasem wypalenie…
W końcu jest!
Pomagam mu się trochę ogarnąć i poganiam na punkcie
Choć w sumie tak patrząc na zegarek to nagle mamy ponad godzinę do limitu
Jak to się stało nie wiem
Ale cieszy mnie obecny obrót zdarzeń
Nawet fakt że idziemy z punktu tam gdzie można biec bo Maciek tyle co zjadł jest ok
Transylwania nabiera dla mnie nowego smaku
Wspólnej przygody życia
Jest piękne popołudnie choć w nas pojawiają się już pierwsze oznaki zmęczenia
Podziwiamy góry delektujemy się trasą
Niektóre podejścia są długie i trudne
Ale dopiero stromy ostry zbieg w dół daje nam w kość
Tu spotykamy żwawego Kunę z trasy 100 który nas pozdrawia
- Kto to wymyślił? – pyta go Maciek
- Drakula – odpala Marek i leci dalej
A my za nim tylko ciut wolniej
W końcu jest nawet ładny płaski odcinek szutru w lesie gdzie razem wspólnie biegniemy
I nawet łapiemy się na zdjęcie ale co dobre zawsze się szybko kończy
Wbiegamy na jakiś grzbiet góry przy którym są pola uprawne i łąki do wypasu zwierząt
Jak Ci ludzie tu żyją jak my ledwo
Zastanawiam się
Ogarnia nas powolny mrok i mgła jest dziwnie magicznie wilgotno i ciepło
Ale gdzieś tam w tym lesie na tych zboczach mogą być one – niedźwiedzie
Coraz częściej o tym myślę
Zbiegamy do punktu w szkole gdy zaczyna padać deszcz
Gdy z niego wychodzimy to w zasadzie już pada
Jest po 20ej zapalamy czołówki przed nami ostatnie 20km biegu i noc
Normalnie w górach byłoby to 3-4h
Ale nie tym razem 😊
Deszcz pada coraz mocniej z każdą chwilą
A podejście pod Polana Gutanu zdaje się nie mieć końca
Po ciemku i we mgle prawie nie widać gdzie iść
Jedynie las mrok i wąski kawałek ścieżki pod nogami
Do tego ta mgła i deszcz
Coraz mocniej pada
W pewnym momencie wchodzimy prawie w świeżą parującą jeszcze kupę niedźwiedzia
Nie można chyba tego pomylić z niczym innym
Z lekkim przerażeniem pytam Maćka gdzie jest mój dzwoneczek
Dzwonił mi cały bieg a teraz gdy potrzebny to go nie słyszę
- Nie szkodzi słychać mój - pociesza mnie Maciek
I dodaje
- mogę Ci wyjąć Twój z kamizelki
- nie nie tutaj byle dalej stąd odbiegnijmy ten niedźwiedź może tu gdzieś być
W tamtej chwili czuję się jak wtedy w lesie gdy przypadkiem spotykam Panią od psa co mnie pogryzł
Ze smyczą w ręce mówiącą do mnie:
- że też tu Panią widzę przyszłam tu z nim żeby się wybiegał ale nie wiem gdzie teraz pobiegł
I my też nie wiemy gdzie są niedźwiedzie choć z pewnością mają tu wybieg…
Ten odcinek pod górę i w deszczu robimy całkiem dobrym tempem
W końcu docieramy na ostatni wg mapy punkt na 70km
Wszystko tam już dosłownie pływa lecz obsługa usilnie stara się utrzymać wysoki ogień
Wyraźnie się czegoś boją bo co chwila gwiżdżą gwizdkami w czarną otchłań
Jest ciepła kawa i herbata są ciastka ale jakoś nie chcemy zostać dłużej w tym miejscu
Zwłaszcza w tym deszczu
Biegniemy dalej
Z każdą chwilą robi mi się zimniej
Ubieram na siebie wszystko co mam kurtkę czapkę rękawiczki z goretexem
A i tak się cała trzęsę, Maciek podwinął rękawy i leci bez czapki
- nie zimno Ci ? Pytam kilka razy
- nie, jest mi w sam raz!
Zaczynają się zbiegi a właściwie ześlizgi błota którymi nie wiadomo jak zbiec
Maciek ostrożnie trzyma się gałęzi ja sobie jakoś radzę ale pada coraz mocniej
Ostatni odcinek trwa całą wieczność a konkretnie brodzimy w wodzie i błocie jakieś 3h
Teraz w końcu się wypłaszcza ale wszystko jest zalane
Jestem już tak zmęczona że wymijam szukających drogi przez błoto biegaczy i lecę środkiem
Maciek jest tuż za mną
Gaśnie mu czołówka (jeszcze wtedy nie wiemy że zepsuła się od zalania na deszczu)
Ale dobrze że jesteśmy razem wspieramy się w tym trudnym momencie
Podtrzymujemy wspólnie słup światła jak ogień
Ostatni zbieg to kilkumetrowa ścianka błota
Taki Żar tylko w dół 😊
Jest i sznurek tylko kończy się w połowie
Inny biegacz który jest bez czołówki prosi o poświecenie
Powoli schodzę po sznurku i zatrzymuję się w liściach
Maciek ześlizguje się po drugiej stronie
W połowie gdzieś nasze oczy się spotykają
- Boję się mówi zrezygnowany Maciek
- mówiłam Ci chodź na drugą stronę
Oboje ostatecznie ześlizgujemy się niemal bezwładnie w dół
Tu nie było łatwej drogi
Ale jakoś razem nam się udało
I choć mu tego wtedy nie mówię
Myślę sobie a ja właśnie się już nie boję
I to dzięki Tobie
Wbiegamy za ręce na metę
Maciek coś klnie
Nie mamy siły się z tego cieszyć w deszczu i ciemności odbieramy medale
Później się okaże że z trasy 100
W sumie to nic bo biegło nam się jak setkę
A teraz o 3 nad ranem korytem rzeki która była kiedyś ulicą przy której mieszkamy wracamy z dalekiej podróży
Kompletnie przemoczeni i strudzeni
Nie widzieliśmy ostatecznie ani jednego niedźwiedzia choć inni widzieli i ponoć były
Jakoś braku tej jednej atrakcji nie żałuję
A sama przygoda warta przeżycia
Dzwoneczek zachowuję w ekwipunku 😊
Kto wie gdzie nas wiatr poniesie
Razem dociera się dalej
i to niezależnie od strachu.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu aspirka (2025-06-10,15:39): Ależ fantastyczna przygoda, gratuluję odwagi, dobrych decyzji wytrwałości! Inek (2025-06-12,11:17): Gratulacje!! Podziwiam też Twoją Patrycja wyrozumiałość dla niefrasobliwych opiekunów….
|