Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [1]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Jacek Reclik
Pamiętnik internetowy
SMAKI BIEGANIA

Jacek Reclik
Urodzony: 1970-08-18
Miejsce zamieszkania: Rybnik
48 / 62


2022-08-29

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
ULTRA FAJNA RYBA (czytano: 541 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/08/ultra-fajna-ryba.html

 

ULTRA FAJNA RYBA. To był taki mój autorski pomysł na podsumowanie urodzinowego miesiąca. Wybrałem sobie kameralny ultramaraton czyli taki jak lubię, z dystansem dokładnie 52 kilometry, dostałem numer 52 i tylko nie potrafiłem dopilnować miejsca – 52 (zająłem dużo wyższe) 😉. Ale po kolei.
W moim wyszukiwaniu małych, klimatycznych biegów trafiłem tym razem do województwa łódzkiego na Ultra Fajną Rybę rozgrywaną na dystansach 52 i 22 kilometry. Przyznam, że nazwa mnie trochę zaintrygowała i ociupinkę poszperałem w czeluściach internetu. I tak poczytałem o dwóch wioskach : Góry Mokre i Góry Suche położonych w gminie Przedbórz. A Fajna Ryba, to nic innego jak najwyższe naturalne wzniesienie województwa łódzkiego (347 m), u stóp której leży pierwsza z tych wiosek.
Na zawody wybrałem się wspólnie z Ewą i Darkiem. Sama podróż minęła nam bez większych niespodzianek, nie licząc kolejki do rutynowej, drogowej kontroli trzeźwości dosyć blisko miejsca startu. Na szczęście wszystko przebiegło dosyć sprawnie i na godzinę przed startem zameldowaliśmy się w bazie zawodów zlokalizowanej w szkole podstawowej w Górach Mokrych.
Na zegarkach godzina ósma, a już było dosyć gorąco. Każdy szukał kawałka zacieniowanego miejsca. Coś się niestety podziało z wgranym przeze mnie trackiem, więc dla spokoju zaopatrzyłem się z papierową wersją mapy biegu przygotowanej przez organizatorów 😉. Nie ukrywam, byłem trochę spięty, bo wyjątkowo chciałem zrobić dystans, na którym miało rozgrywać się ultra czyli 52 kilometry i ani kilometra więcej 😀.
Na odprawie technicznej usłyszeliśmy, że łatwo nie będzie, bo są i ostre górki, sporo gałęzi, a i powalone drzewa też się znajdą. Jednak to co najbardziej może nam dokuczać to upał, który jest przewidywany w porze biegu. I tu te ostatnie słowa okazały się prorocze. To był ukrop, żar lejący się z nieba, patelnia nazwijcie jak chcecie. Mój zegarek po biegu pokazał mi, że średnia temperatura podczas całego biegu wynosiła 37 0C 😮.
Na starcie dosyć szybko zgubiłem Ewę i Darka, bo ich także dopadły problemy z zegarkami 😉. Oboje ukończyli dystans 22 kilometry i potem cierpliwie czekali, aż pojawię się na mecie.
Obydwa dystanse wystartowały wspólnie, stąd początkowe dwa kilometry, po w miarę równej, żwirowej nawierzchni, trochę porozdzielały biegowe towarzystwo, ale zaraz potem podejście pod Kozłową. Niby tylko 337 m, ale jakoś tak nie wiedzieć czemu, przed oczyma stanął mi słynny Żor z Biegu Janosika 😱😉.
Pierwsze 10 kilometrów, było dosyć fajne. Sporo lasów, trochę urokliwych miejsc, nawet jakieś błotko się znalazło. Ani się człowiek nie spostrzegł, jak napis na trasie informował mnie, że za dwa kilometry pierwszy bufet z biovitalem i innymi cudami 😉😂. Jednak żeby tam dotrzeć, czekała nas ścieżka, gdzie słońce świeciło nam centralnie w twarz. I powiem, że te dwa kilometry dały mi bardziej po tyłku niż poprzednie osiem 😰.
Nic więc dziwnego, że z ulgą przyjąłem konkretne zroszenie mnie przez obsługę punktu, i tak lekko chociaż wychłodzony, mogłem wylosować sobie napój. Na szczęście padło na pepsi, bo co do pozostałych wyborów, to dyplomatycznie odpowiem, że na tym etapie biegu nie były mi one potrzebne.😉😂
Organizatorzy przestrzegali nas, że w okolicach czternastego kilometra musimy być czujni, bo możemy się zgubić. Czekało nas przedarcie się przez przepiękną wrzosową łąkę. Ale kto by się tam gubił ? No tym razem nie ja, gdyż byłem solidnie skoncentrowany na właściwym przebiegnięciu trasy.
I muszę tutaj zrobić małe wtrącenie dotyczące oznakowania. Napiszę tak – organizatorzy wykonali mega robotę 👏👏👏. Może i wyjątkowo tym razem uważałem, żeby zrobić te 52 kilometry. Ale pierwszy raz spotkałem się na ultra z tak gęstym oznakowaniem trasy wstążkami. Praktycznie przez całą trasę miałem w zasięgu wzroku nie tylko najbliższą wstążkę, ale dwie-trzy kolejne wstążki. A gdy do tego dodamy dodatkowe strzałki na trasie i tabliczki ostrzegające przy przebieganiu przez jezdnię, to po prostu kompletnie wytrącona została moja naturalna zdolność do gubienia się i robienia dodatkowych kilometrów 😂.
Ostatnie kilka kilometrów przed drugim bufetem usytuowanym przy mecie biegu na 22 kilometry, to już walka z upałem. Sporo odkrytej trasy, pofałdowany teren i znikąd nawet najdrobniejszej szansy na powiew wiatru czy kawałek cienia.
Nic więc dziwnego, że z olbrzymią ulgą powitałem znajomy budynek szkoły i usytuowany przed nim bufet. Wiedziałem, że muszę ograniczyć się tylko do uzupełnienia płynów i małego przekąszenia czegoś. A potem powinienem ruszyć dalej, bo jeśli usiądę na dłużej, to już nie ruszę. Część biegaczy, która ukończyła krótszy dystans, patrzyła na mnie jak na wariata, że chcę lecieć dalej. A na ich spoconych, czerwonych od wysiłku twarzach, malowała się ulga, że to już koniec. A ja zdążyłem się tylko przywitać z miłą panią ratownik, która czuwała nad naszym zdrowiem, powiedzieć, że ze mną wszystko ok i ruszyłem dalej, na drugą, inną od poprzedniej, bo trzydziestokilometrową pętlę.
I znowu pierwszy odcinek przebiegał asfaltem. Poczułem się na nim strasznie nieswojo. Oznaczenie dalej było perfekcyjne, ale daleko przede mną i daleko za mną, nie widziałem jakiegokolwiek biegacza 😱. Dopiero skręt w kierunku Gór Suchych wyrwał mnie trochę z tego letargu. Upał był niemiłosierny, poza nielicznymi zacieniowanymi miejscami i dłuższym odcinkiem ze stertą gałęzi, dominował piasek i otwarte tereny.
I tak powoli zbliżałem się do trzeciego i ostatniego oficjalnego punktu na trasie, zlokalizowanego na 35 kilometrze. Ten punkt jakoś najbardziej utkwił mi w pamięci. Było „sto lat” dla mnie, bo obsługa skojarzyła mnie z tym moim numerem, było solidne polanie mojej głowy (co sprawiło mi niesamowitą ulgę), drobny poczęstunek i mogłem ruszyć dalej.
I tu znowu małe wtrącenie. Ogromne brawa dla Organizatorów, że widząc ten żar lejący się z nieba, bardzo szybko uruchomili dodatkowe punkty z wodą i izotonikami, obsługiwane przez wolontariuszy i strażaków 👏👏👏. Bardzo, bardzo doceniam i dziękuję za ten gest. To były dla mnie i pozostałych ultrasów kolejne miejsca, gdzie mogliśmy napić się wody, schłodzić głowy i uzupełnić płyny.
A ja, nie licząc jednego spotkanego na krótko biegacza, starałem się zająć czymś głowę, aby odrzucić myśli krążące wokół słońca i upału i pokonać ostatnie kilkanaście kilometrów🥵 .
No nie powiem, początek był nawet obiecujący. Dosyć długo szukałem w myślach przeznaczenia dla dziwnego, wysokiego i, moim zdaniem opuszczonego, obiektu spotkanego na trasie. Już po biegu uzyskałem informację, że nie mamy do czynienia z opuszczonym budynkiem, ale z aktywnym nadajnikiem RTV.
Później nie było mi już tak różowo. Napotkałem kierunkowskaz „Boża Wola nr 9” i mimochodem przypomniało mi się, jak tydzień temu, w ulewnym deszczu biegłem „Breńskie Kierpce” i prosiłem o odrobinę słońca. No to teraz dostałem go w hurtowych ilościach 😉😱😂.
Na mojej biegowej ścieżce spotkałem też w oddali wielką lipę (tak mi się przynajmniej wydawało😉). I znowu coś z tyłu głowy kusiło mnie słowami z fraszki Jana Kochanowskiego „Gościu, siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie". Jednak po dobiegnięciu na miejsce lipa okazała się ... dębem 😀, a ja wiedziałem, że jak ulegnę i sobie odpocznę, to mogę mieć kłopoty, aby ruszyć dalej.
Na szczęście zaraz potem czekało mnie wbiegnięcie w las i odrobina cienia. A gdy zobaczyłem kolejny podbieg, a zaraz po nim bardzo stromy zbieg, poczułem się trochę jak w górach i tak jakoś nagle poczułem jak wstępują we mnie dodatkowe siły. Ostatni odcinek biegu, to znowu odkryty teren, ale ja wiedząc, że do mety jest już tylko około dwóch kilometrów, jakoś tak radośnie potruchtałem w znajomym kierunku szkoły i zarazem mety 😅.
A tam już Darek z Ewą urządzili mi radosne przywitanie. Ogromnie byłem im wdzięczny, że poczekali na mnie trzy godziny, po zakończonym przez nich biegu na 22 kilometry. A po wbiegnięciu na metę, w ich doborowym towarzystwie mogłem odpocząć kilka minut.
Bieg nazywał się Ultra Fajna Ryba, ja pochodzę z Rybnika, więc nie mogłem sobie odmówić podarowania rybnickiej maskotki jednemu z Organizatorów, z prośbą o przekazanie jej Dorocie, która obiecała mi przy zapisach, że stanie na głowie, żeby otrzymał numer 52 i słowa dotrzymała 👍. A przy tej okazji jeszcze raz przesyłam ogromne, ogromne podziękowania dla wszystkich tych, którzy przyczynili się do organizacji tego biegu 👏👏👏. Przygotowaliście dla nas wymagającą trasę, doskonale oznakowaną i potrafiliście szybko zorganizować dodatkowe bufety, widząc w jakim upale przychodzi nam rywalizować.
A mnie praktycznie niewiele zabrakło, żeby zdobyć „rybiego” wielkiego szlema. 52 urodziny, 52 numer, 52 kilometry. I tylko miejsce trochę inne, jakoś tak zdecydowanie za wysokie 😉👍.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
krych26
07:57
biegacz54
07:54
s0uthHipHop
07:48
martinn1980
07:17
ozzy
07:08
Admin
07:04
jaro109
06:45
StaryCop
06:19
42.195
05:27
marianzielonka
22:56
mario1977
22:55
witul60
22:42
cierpliwy
22:03
Chudzik
21:58
Stonechip
21:43
przystan
21:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |