Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [92]  PRZYJAC. [131]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
BULEE
Pamiętnik internetowy
BULEE (w końcu!) maratończyk

Dariusz Lulewicz
Urodzony: 1979-01-24
Miejsce zamieszkania: Gdańsk
433 / 466


2021-04-01

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
podsumowanie marca 2021 (czytano: 669 razy)

 

Podsumowanie marca 2021

BULEE
Ilość przebiegniętych kilometrów: 15km
Ilość dni treningowych: 1
Średnia kilometrów na bieg: 15,00km
Czas spędzony na bieganiu: 1h:23m:28s


Udział w zawodach:
brak


To nie pomyłka - w marcu zaliczyłem tylko jeden trening. Bo potem przyszedł on: koronawirus. Uprzedzę od razu - nie, na pewno nie była to grypa, za co niektórzy uważają covid-19. Na grypę chorowałem w swoim życiu kilkadziesiąt razy, a jeszcze takiej grypy nie przeżyłem. Zresztą na początku też sądziłem, że to jest grypa czy inna wiosenna infekcja. Miałem gorączkę, złe samopoczucie, osłabienie, czyli moje typowe objawy grypowe. I mimo iż przyszły one wręcz błyskawicznie i znienacka (chwilę przed tym czułem się świetnie, bez jakichkolwiek symptomów choroby, by dosłownie po 30 sekundach - powtórzę: 30 sekundach! - dostać gorączki, dreszczy i opaść tak z sił, że do łóżka ledwo... dopełzłem na czworakach), nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być koronawirus. Byłem pewien, że po dwóch, góra trzech dniach mi przejdzie, tak jak zawsze bywało przy grypie na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Tylko, że mi nie przechodziło. Ba, nawet zaczęło się nasilać. Do nieustannej temperatury, osłabienia, uczucie zmęczenia i ogólnej apatii doszedł męczący kaszel i problemy z oddychaniem. Nie mogłem przez to też normalnie rozmawiać, bo po kilku słowach męczyłem się tak, że nie mogłem chwycić oddechu. Gdy w pewnym momencie duszności były tak duże, że wręcz siniałem na twarzy, a już pierwsze słowo sprawiało, że oddychałem jak miech kowalski, wiedziałem już, że to nie przelewki. Teleporada lekarska, gdzie otrzymałem zlecenie na test, który faktycznie okazał się być pozytywny. Tak więc wszystko się ładnie zgadzało. Już nie dziwiłem się, czemu tak fatalnie się czułem po tym jedynym w tym miesiącu treningu, bo gdy go zrobiłem, odnosiłem wrażenie, jakbym zaliczył dystans dziesięciokrotnie dłuższy - ale już wtedy miałem w sobie to paskudztwo, stąd te problemy na trasie i złe samopoczucie. Po potwierdzeniu testu oczywiście dostałem 10 dni kwarantanny, dzieci także, bo u nich dwa dni po mnie również potwierdzono koronawirusa (tylko średni, Staś, miał wynik niejednoznaczny - ale on zawsze był inny :P - i przez to on z kolei musiał być w izolacji o tydzień dłużej), tylko, że u dzieciaków przeszło to lekko bądź bezobjawowo. Żona nie musiała nic robić, bo jako pracownik służby zdrowia została zaszczepiona wcześniej dwoma dawkami. I w sumie na szczęście, bo nie wyobrażam sobie, jakbyśmy sobie poradzili, gdyby nasza dorosła dwójka wylądowała w łóżku. I bardzo pomógł też fakt, że żona jest pielęgniarką, bo jej profesjonalizm i fachowość bardzo ułatwiły nam przetrwanie tego ciężkiego okresu. Z całym szacunkiem dla obecnej sytuacji, ale te pseudogadki polityków, że służba zdrowia radzi sobie świetnie, że w każdej chwili można uzyskać pomoc, że bez problemów można zrobić sobie test - to wszystko to jest jedna wielka brednia i śmiech na sali. Na teleporadę czekaliśmy prawie 6 godzin - w momencie, gdy naprawdę pod względem oddechowym było ze mną bardzo źle - a gdy już ją otrzymałem, lekarz nie do końca wierzył, że to może być covid-19 i to nawet mimo faktu, że wobec mojego paskudnego kaszlu, dyszenia jak lokomotywa i problemu z wysłowieniem się, to rozmowę z nim musiała prowadzić moja żona. Ba, nawet miał czelność z drwiną zasugerować, że to męska grypa! Zlecenie na test wydał z wielkimi oporami. A gdy dwa dni później dostaliśmy również zlecenie na testy dla dzieci, to sami musieliśmy dostać się do punktu pobrań. Nie pomogła informacja żony, że nie jesteśmy mobilni, że ja leżę niemal nieprzytomny w łóżku, że mamy w domu trójkę dzieci w wieku 2,5-9 lat, czyli ogólnie sytuacja u nas jest naprawdę zagmatwana i logistycznie nieciekawa - to i tak musieliśmy radzić sobie sami. Dobrze, że mój ojciec jest taksówkarzem, więc dzięki jego pomocy i zaangażowaniu udało się wszystko szybko i sprawnie załatwić. A informacje od lekarza, co robić, jak się leczyć? Szczątkowe i ogólnikowe. Obserwować, a jak się pogorszy, to... dzwonić po karetkę i jechać do szpitala. Tu na szczęście rękawy zakasała żona - dawała mi kroplówki, inhalowała, pielęgnowała i jestem pewien, że to tylko dzięki niej przeszedłem koronawirusa tylko w średniociężkim stanie, a nie tragicznym. Przez ten okres większość czasu przesypiałem, dni i noce dosłownie zlewały mi się w jedno. Niemal cały czas kaszlałem i miałem problemy z oddychaniem i rozmową. Na szczęście z każdym mijającym dniem było coraz lepiej, dolegliwości powoli, ale systematycznie ustępowały. Pod koniec miesiąca było już naprawdę okej, choć nie do końca wyszedłem z tej choroby bez szwanku. I na nieszczęście wiąże się to z moją pasją, czyli bieganiem. Nie wiem, kiedy wrócę do treningów, bo po prostu nie mam teraz siły. Nie chodzi o zmęczenie, ani problemy z oddechem, bo tu jest wszystko w porządku. Problemem jest to, że niemal nieustannie bolą mnie nogi, łydki mam je jak z waty, a w udach mam takie zakwasy, jakbym chwilę wcześniej skończył długi, wyczerpujący trening, jakby moje ciało non stop wytwarzało kwas mlekowy. Dziwne i frustrujące uczucie. Jeszcze kilka tygodni temu bez większych problemów biegałem 15-20km, teraz czuję ból w nogach po... 15-20 metrach! Co prawda teraz jest lepiej niż na początku, ale tylko odrobinę i jeśli w takim tempie będę wracał do pełni zdrowia, to niechybnie pobiegam sobie dopiero... w wakacje, i to tylko przy dużej dozie optymizmu z mej strony. Z drugiej jednak strony, zawsze mogło być gorzej, bo powikłania mogły być o wiele groźniejsze (szpital, respirator), więc nie mam co narzekać, tylko zacisnąć zęby i być cierpliwym. W sumie to można powiedzieć, że życie zatoczyło koło, bo równo rok temu, w marcu właśnie, moje bieganie zatrzymał koronawirus i związane z nim rządowe obostrzenia, teraz również pauzuję z powodu covid-19. Wtedy do biegania wróciłem 20 kwietnia, może teraz również tak będzie?

Na koniec powtórzę raz jeszcze: to, co mnie dopadło, to nie była tylko i wyłącznie grypa. To choróbsko, które
zaatakowało znienacka, pożarło, przeżuło i wypluło niczym starą szmacianą lalkę. Gdybym wcześniej był koronasceptykiem, to po takim czymś, niechybnie przestałbym nim być. Ja co prawda i tak nigdy nim nie byłem, a wręcz po tym, co przeszedłem, utwierdziłem się w przekonaniu, że KORONAWIRUS TO NIE JEST TYLKO ZWYKŁA GRYPA! Wiem, że niektórzy i tak mi nie uwierzą, stwierdzą, że covid-19 to ściema, ale chyba tylko dlatego, że mieli szczęście przejść koronawirusa bezobjawowo, w najgorszym przypadku tylko z delikatnymi symptomami. Rozumiem więc ich wątpliwości, ale to tak jak z sytym, który nigdy nie zrozumie głodnego, więc tak samo bezobjawowiec nie zrozumie osoby, która covid-19 przebyła z problemami. No i jakoś to naprawę dziwny zbieg okoliczności, że przez 40 poprzednich lat mego życia moje grypy nigdy tak nie wyglądały, nigdy tak ciężko ich nie przechorowałem, a tu nagle - właśnie w erze koronawirusa - ta "niby grypa" miała tak ostry i ciężki przebieg. Halo, kłania się statystyka i logiczne myślenie. Ale okej, każdy wierzy w co chce, ma do tego pełne prawo, jak pisałem wyżej, to wszystko zależy od tego, jak ktoś przeszedł covid-19. Ja go przeszedłem poważnie, bardzo poważnie. Niech za powagę sytuacji świadczy fakt, że WOLAŁBYM PRZEZ MIESIĄC MIEĆ POTĘŻNY BÓL ZĘBA NIŻ JESZCZE PRZEZ JEDEN DZIEŃ PRZECHODZIĆ TĄ MORDĘGĘ... I niech to mocne oświadczenie da komuś do myślenia.

P.S. Jeszcze o służbie zdrowia, choć tak naprawdę nie do końca to będzie o nich.
Ja wiem, że może te moje wcześniejsze słowa o lekarzach to było zbytnie uogólnianie, że krzywdzę nimi tych ze służby zdrowia, którzy dają z siebie naprawdę wszystko. Ja wiem, że tak się dzieje i do nich tak naprawdę nie mam pretensji. Mam żal do faktu, że - mimo iż pandemia trwa już rok, więc to był naprawdę długi szmat czasu na działanie i skuteczną walkę - rząd w ogóle nie radzi sobie z koronawirusowym kryzysem. Może faktycznie na początku działano po omacku, że to było trochę takie wróżenie z fusów, że walczono metodą prób i błędów, ale teraz już wiadomo, jak radzić sobie z epidemią, czego przykładem są kraje, w których poradzono sobie z nią - czyli można!. Okej, są prowadzone jakieś tam działania, ale nie tak intensywnie, jak powinny. Brak łóżek i respiratorów? Na ich zakup był cały rok! Wirus nie pojawił się tydzień temu, już od roku wiemy, że to nie kolejna sezonowa choroba. Powinno się zakupić sprzętu tyle, żeby ostatecznie okazało się być go za dużo niż za mało. I ta hipokryzja rządzących, że jak już coś pójdzie dobrze - bo to się oczywiście zdarza i temu nie zaprzeczam - to jest sukces rządu, a jak coś się sypie, to już wina społeczeństwa. Jasne, winni też są ludzie, którzy chodzą bez maseczek, którzy w dupie mają obostrzenia, ale co im się dziwić, jeśli politycy sami ich nie przestrzegają (chodzenie bez maseczek, brak zachowanych odległości, otwarta restauracja w Sejmie, itd.), wydają dziwne, często sprzeczne rozporządzenia (do siłowni nie, do Kościoła tak, klasy 4-8 i starsze do szkół nie, a 1-3 tak). Chaos, brak planu działania i liczenie na cud - tak to wygląda. A cierpimy my - ludzie chorzy, ludzie zdrowi, wszyscy. A to nie tak ma być...

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


zbyfek (2021-04-13,18:16): Koncz wasc wstydu oszczedz







 Ostatnio zalogowani
akaen
13:20
kostekmar
13:19
AleCzas
13:12
tomsudako
12:59
stanlej
12:50
Hoffi
12:38
arco75
12:30
raczek1972
12:21
fit_ania
12:04
conditor
11:50
Kapitan
11:35
bolitar
11:29
42.195
11:15
gabo
11:12
Nicpoń
11:10
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:06
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |