Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
38 / 72


2018-04-27

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Wiedeńskie zagotowanie (czytano: 554 razy)

 

Mimo obaw, bieg zaczął się dla mnie świetnie. Doznawałem euforii maratońskiej lecz jest przecież słynna grafika z emotikonami: na 10 km - pełny uśmiech, na 20- rezygnacja, a po 30 - pełen „zgon”...ale po kolei.
Wiedeń to doprawdy piękne miasto. Jakże często omijane, będące „w tranzycie” do Włoch bądź na wybrzeże Adriatyku.
Wszyscy je znają: z wycieczek szkolnych, z okien samochodów, autobusów, lekcji historii. A jednak nie kusi jak Rzym, Paryż czy Barcelona.
Niesłusznie. Choć nie leży nad morzem, nie nosi w sobie śladów starożytności, nie jest aktualnym „pępkiem” świata to jednak zachwyca.
Kiedy wejdziemy „głębiej” w tak znienawidzoną, przez niektórych, historię, okaże się, że nieco ponad 100 lat temu był stolicą świata. Miejscem istotnym kulturalnie, politycznie i obyczajowo. Miejscem, w którym swoje talenty rozwijali: Gustav Klimt, Siegmund Freud czy bracia Strauss. Był centrum światowej architektury, mekką psychoanalizy, muzyki tanecznej i poważnej, jedną ze stolic malarstwa. I ślady tych, a także wcześniejszych czasów wciąż się w stolicy Habsburgów spotyka.
Wspaniałe secesyjne budowle, monumentalne pałace, ogrody, bardzo dobrze „wyposażone” galerie, muzea-domy wybitnych „obywateli” a obok nich nowoczesne „atrakcje”: multimedialny Dom Muzyki, Muzeum Pochówku, sale koncertowe, judaika i ekscentryczne, postmodernistyczne: Wiedeński Dom Sztuki i Dom Hundertwassera. Do tego typowo austriacka elegancja i orndung (porządek). Znakomite desery i obowiązkowe sznycle i wursty. Jest w czym wybierać.
Ma też Wiedeń swój maraton. Dostojny, majestatyczny jak historia miasta. Imprezę biegową, która trwa dwa dni, a w której wzięło udział w tym roku niemal 42 000 osób. Zaczyna się w sobotę biegiem setek dzieci (nigdzie nie widziałem takiej frekwencji w biegu dziecięcym) i klasyczną „dychą”.
W niedzielę startuje, jednocześnie, maraton, półmaraton i sztafeta maratońska. Z prawego brzegu Dunaju, punktualnie o 9:00 tysiące uczestników ( w maratonie limit wynosi 9000 osób) pojawia się na moście Reichsbrucke. Mimo tak znaczącej liczby osób nie ma tłoku, ulice w Wiedniu są bardzo szerokie. Trasa jest płaska, na rekordy, ale w niedzielę 22.04. od momentu startu do samej mety towarzyszy uczestnikom palące słońce. Temperatura od początku przekracza 20*C.
Jestem również wśród startujących, z pierwszej strefy, na czas poniżej 3h. Takie były plany, taka jest wypracowana pieczołowicie, bez komplikacji, forma.
Nie było za dużo zwiedzania przed maratonem, był odpoczynek (oprócz tradycyjnie kiepsko przespanej ostatniej nocy), była dieta białkowa.
Wszystko, na co miałem wpływ, zostało spełnione. Ale z każdym dniem zbliżającym mnie do maratonu była gasnąca nadzieja bo co dzień prognoza pokazywała temperaturę o stopień wyższą 16-18-20-22-25-27*C Takie odczucie ciepła miało być w okolicach 11:00 kiedy pozostanie do mety najtrudniejszy odcinek. Nie nastawiałem się więc zbytnio na wynik. Ale to nie znaczyło „odpuszczania”.
Zacząłem szybko, może ciut za szybko, ale gdzieś z tyłu głowy było, że przecież z minuty na minutę będzie cieplej.
Kiedy po przebiegnięciu mostu skręciliśmy na Prater, przebiegając koło słynnych karuzeli, biegło mi się naprawdę świetnie, w tempie 4:02-4:10, bez napinania. Lepiej niż na ostatnich trzech maratonach. Lecz są przecież słynne emotikony...o których pomyślałem w okolicach 10 km. I mówią one prawdę. Od 14 km, kiedy trasa, minąwszy, w pełnym słońcu, po raz pierwszy Starówkę, poprowadziła biegaczy do bram wspaniałego pałacu Schonbrunn, letniej siedziby Habsburgów, nie biegło mi się już dobrze. Mimo obfitego popijania i polewania się wodą na licznych punktach czułem, że siły mnie opuszczają. Trasa płaska ale nagle z tempa 4:15 robi się na następnym km 4:37. Zmuszam się więc do przyśpieszenia. Na krótko. Mimo to, w euforii półmetka, gdzie półmaratończycy we wrzawie dziesiątek gorąco dopingujących kibiców skręcają na swoją metę, a cień barokowych kościołów i ratusza przysłania lekko bruk, po którym śpieszą biegacze, osiągam swój najlepszy międzyczas na półmetku: 1:27:50. Zatem zapas jest całkiem spory, gdyby nie ta pogoda...Kiedy kilka kilometrów później wbiegam w gęsto zadrzewione alejki Prateru sił już nie ma w ogóle. Stawka też się przerzedziła. Biegacze „z wolna” podążają, snują się po parkowych alejkach. Wówczas nieocenioną pomoc stanowią kibice (nie tak liczni jak wcześniej), którzy zczytują imię z numeru startowego i głośno zachęcają do nie ustawania w wysiłkach. O dziwo, mimo że biegnę znacznie wolniej, wyprzedzam kolejnych biegaczy. Niektórzy idą, inni poruszają się jakby zaraz się mieli przewrócić. Oczywiście sam również jestem wyprzedzany ale na 21 km tracę tylko 16 pozycji co jest dla mnie szokiem, biorąc pod uwagę jak bardzo spadło moje tempo. Jeden z konkurentów, z dumnym „Sverige” na plecach wyprzedza mnie czterokrotnie a jednak w końcu zostaje z tyłu. Ta moja maratońska „ściana” trwa przez niemal 15 km, aż do mety. Wciąż odganiam myśli, żeby choć na chwilę przystanąć, przejść do marszu, zatrzymać się na „wodopoju”. A jest ich coraz więcej, częściej niż co awizowane 5 km. Moim nowym celem jest utrzymanie tempa na czas poniżej 3:10. Ten cel, okrzyki kibiców i niewyczerpane pokłady irracjonalnego uporu nie pozwalają mi stanąć. Ostatnia, długa prosta. Jedne z „najdłuższych” w życiu 2 km. Po prawej stronie potężny teatr, po lewej równie wielki ratusz, a pod nogami niebieska wykładzina (eufemistycznie nazywana dywanem). Widzę fotografa przed metą i choć wiem, że nie pozwolę sobie na luksus zakupu tego zdjęcia (18,90 euro za sztukę przekracza nawet moją wyobraźnię) unoszę ręce do góry. Jestem na mecie, w ciężkich warunkach, w pięknym mieście, po raz 12 poniżej 3:10.
Z moim czasem 3:07:28 zajmuję 191 miejsce na 8300 finiszerów. Popijam bezalkoholowe piwo dla maratończyków, kładę się w trawie pod ratuszem ściskając w ręku medal. Żona, mimo tłoku, odnajduje mnie. Jest dobrze ! A jutro jedziemy do Schonbrunn - pozwiedzać ! :-)

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2018-04-27,08:56): Marku, gratuluję. Cały czas w górnej półce biegaczy :)
snipster (2018-04-27,10:44): ojjj niezła patelnia i prażynki ;) z Wiedniem to masz rację, przeważnie jest to tylko miasto tranzytowe, a szkoda...
Marco7776 (2018-04-28,10:01): Paulo, dziękuję :-) Tym razem mniej przyjemności a więcej udręki ale tym większa satysfakcja.
Marco7776 (2018-04-28,10:03): Snipster, ten kwiecień to taki "złośliwy" miesiąc. Albo bardzo gorąco albo jakaś kontuzja po zimowym wysiłku. Cóż biegniemy dalej...:-)







 Ostatnio zalogowani
kostekmar
21:42
viesio
21:37
bobparis
21:37
jantor
21:23
aga74
21:23
zulek
21:15
przemekf20@wp.pl
21:12
BOP55
21:12
tomasso023
20:31
GriszaW70
20:28
Arek Dybiec
20:26
irek998
20:19
Tadek 56
20:19
sprinter86
20:08
Wojtek23
20:07
jacek wąsik
20:03
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |