Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [41]  PRZYJAC. [95]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kasjer
Pamiętnik internetowy
miałem szczęście...

Grzegorz Perlik
Urodzony: 1955-11-18
Miejsce zamieszkania: Bydgoszcz
118 / 129


2018-04-23

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
jak dziecko we mgle (czytano: 1441 razy)

 

jak dziecko we mgle

Kolejny maraton, już jedenasty, przypadł na Warszawę, Orlen. Do Dębna nie udało mi się zapisać, do Krakowa trochę daleko, a w Warszawie mam nocleg. Więc Warszawa.

Pogoda. Jeden z najważniejszych czynników w czasie maratonu. Rano spojrzenie w okno i niestety potwierdzenie prognozy – ani jednej chmurki na niebie. Jeden plus – chłodny wiatr.

Pod Stadionem Narodowym tłumy, ale w tym tłumie spotykam kolegę Mirka. Nie spotykam za to Hani, z która mieliśmy spotkać się przed startem, a potem pobiec razem, na tyle, na ile da się to zrobić w takim tłumie.

Start. Mam numer dla sektora 3:45-4:00, ale staję bliżej 4:15. Plan jest taki – pobiec początek tempem ok. 5:50, a potem albo przyspieszyć, albo nie dać się wyprzedzić zającom na 4:15. Byle dobiec w czasie poniżej 4:20.

Kiedy jeszcze nie biegałem, dawno temu, oglądałem program zapowiadający Maraton Warszawski. Opowiadał Przemysław Babiarz. W pewnej chwili przechodząca osoba zapytała go – Przemek, a ty biegniesz ten maraton? „Nie, bo nie jestem gotowy na czas poniżej 4:20”. I tak mocno utkwił mi w głowie ten czas, który uznałem za bardzo ważny, skoro sam Babiarz o nim mówił, że dzisiaj na starcie każdego maratony mam dwa cele – pobiec poniżej 4 godz i zmieścić się w 4:20.

Ruszamy. Pierwszy kilometr i tempo 5:52. Dobrze. Na tym odcinku jeszcze sporo cienia, bo słońce nisko. Drugi kilometr 5:55. Tętno w pierwszym zakresie. Wszystko zgodnie z planem.

Trzeci kilometr. W połowie tego odcinka lekka wibracja z zegarka. Patrzę i z trudem odczytuję – słaba bateria. Jak to możliwe!!! Dwa dniu temu zegarek naładowany na 100%! Po chwili zegarek wyłącza się. Uruchamiam go ponownie z nadzieją, ze to jakieś chwilowe zakłócenie. Kilka sekund i… słaba bateria!

Co teraz? Wiem, że jestem w Warszawie i biegnę Orlen Maraton. Nic więcej. Nie wiem na którym jestem kilometrze, nie znam tempa, z jakim biegnę, a przede wszystkim nie znam swojego tętna! To dla mnie wskaźnik najważniejszy.

Zaczynam analizować sytuację. Jest nawet myśl o zejściu z trasy. Szybko jednak odganiam ją. Widzę przed sobą baloniki na 4:00. Postanawiam pobiec za nimi tak długo jak to będzie możliwe, a potem uciekać przed 4:15. Wiem, że przy tak słonecznej pogodzie ostatnie 10 km będzie ciężka próbą sił.

A więc biegnę jak dziecko we mgle. Nie znam swojego tętna, nie znam swojego tempa. Przyzwyczajony do zegarka i pokazywanego przez niego dystansu z trudem odnajduję tablice ustawione na poszczególnych kilometrach. Niektórych nie zauważam. Dodatkowo pewne zamieszanie wprowadzają punkty z woda i żywieniowe. Mam wrażenie, ze nie są ustawione co 2,5 i 5 km. Czasem trochę przed, czasem trochę za.

Gdzieś w okolicach 8-10 km zauważam przed sobą Hanię. Trzyma się grupy na 4:00. Trochę przyśpieszam i po kilometrze jestem obok niej. Mówię co się stało. Biegniemy dalej razem. Ona z marzeniem złamania pierwszy raz granicy 4 godzin, a ja? Nie wiem, bo zegarek mi nie działa :)

Po paru kilometrach stwierdzam, ze chyba jednak dla mnie za szybko. Hanie biegnie dalej z grupą, ja trochę zwalniam. Baloniki na 4:00 ciągle jednak w zasięgu mojego wzroku.

Przed 23 km znowu jestem obok Hani. Ona biegnie równym tempem, ja, jak wynika z tej sytuacji, trochę nim szarpię. Przed nami długi zbieg. Kiedy przed biegiem Hania zapytała mnie o plan na bieg to powiedziałem tak – Haniu, do 23 km tempo na 4:00, na zbiegu rozpędzamy się i dzida do mety :).

Na zbiegu jesteśmy jeszcze razem, ale na wypłaszczeniu Hania zostaje trochę z tyłu. Nie zwalniam, bo już czuję, że zmęczenie narasta i trzeba zrobić zapas na ucieczkę przed czasem powyżej 4:20.

Dalej biegniemy w stronę Wilanowa. Koszmarnie nudny odcinek, pod wiatr, w pełnym słońcu. To odczucie dodatkowo potęguje zmęczenie.

Widzę tablice 32 km i postanawiam zatrzymać się na chwilę przy wodopoju. Robię tak. Piję spokojnie. Ruszam do biegu i widzę , że Hania mnie w tym czasie wyprzedziła. Dzielna dziewczyna biegnie równym tempem.

A ja? Zagubiony w czasie i przestrzeni zaczynam odliczać kilometry do końca. Robi się coraz cieplej. Następny wodopój i chwila marszu. Baloników na 4:00 już nie widzę, ale na 4:15 za sobą też nie. Jestem chyba w bezpiecznej strefie.

No i jestem w Warszawie, biegnę Orlen Maraton. Tyle wiem, dziecko we mgle.

Dalej to już dosyć szybki bieg przerywany marszem. Gdybym miał pulsometr, to biegłbym pod jego dyktando – do maksymalnego i przerwa na jego obniżenie. Taki mój Galloway. Skoro jednak nie mam informacji o tętnie, to biegnę ostrożnie, może i za ostrożnie.

Widać już Stadion Narodowy. Wbiegam na Most Świętokrzyski. Jestem wyluzowany. Przebiegłem kolejny maraton, zmieściłem się w 4:20, czas nie będzie gorszy niż 4:15, bo nie widzę za sobą tej grupy. Na ostatnim kilometrze jeszcze podbieg przy stadionie, przechodzę w chwilowy marsz, bo przed metą pewnie pełno fotografów, trzeba ładnie wyglądać :).

Ostatnie prosta, długa i nużąca prosta do mety. Fajnie było – pomyślałem wtedy. Mimo braku zegarka trafiłem na metę i to w odpowiednim czasie, 4:08:01. Przed samą kreska robię jeszcze radosny samolocik.

Jak dziecko, dziecko we mgle.

Ps. Hania – 3:59:45


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


birdie (2018-04-23,11:37): Jak na bieg na czuja to rewelacja. Kiedyś tak wszyscy biegali i jakoś żyli. Ja za to na zegarek co minute prawie patrzyłam, jak nienormalna :) A Ty sobie biegłeś 4 godziny bez technologii i udało się pięknie. Miałeś szczęście :)







 Ostatnio zalogowani
szydlak70
06:45
Etiopczyk
06:34
Stonechip
06:32
Leno
06:23
shymek01
05:36
42.195
05:25
Łukasz S.
05:03
lordedward
00:02
ula_s
23:56
kos 88
23:54
Fredo
23:33
Henryk W.
22:58
marczy
22:57
Wojciech
22:42
Admin
22:39
Ty-Krys
22:27
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |