Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [11]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
impactor
Pamiętnik internetowy
Życie na endorfinach

Marek Strześniewski
Urodzony: 1957-03-05
Miejsce zamieszkania: Piaseczno
7 / 16


2017-09-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Kolacja z Potomkiem Króla i odpowiedzi, na które czekałem 40 lat (czytano: 754 razy)



Kolacja z Potomkiem Króla i odpowiedzi, na które czekałem 40 lat. W Płocku mieszkałem przez pierwsze 20 lat życia. No może niezupełnie. Co rok wyjeżdżałem na wakacje w ostatnich dniach czerwca i wracałem tuż przed pierwszym września. Po powrocie okazywało się, że na naszym osiedlowym boisku wyrosła wysoka żółta trawa, kolegom dłuższe włosy a dziewczynom piersi. Ale co dokładnie działo się w moim mieście przez te dwa letnie miesiące nie wiedziałem. A bardzo chciałem.

Okazja poznania tajemnicy długich włosów i większych piersi pojawiła się znienacka. Dziennikarz sportowy Kamil G., znany niektórym jako Dżordż Clooney, desperacko szukał trzeciego do brydża. Potem się wyjaśniło, że szuka dwóch do sztafet. Triathlonowej. Zawody miały się odbyć w Płocku, w środku lata. Ponieważ mam słabość do młodziaka to mu uległem. Przy okazji liczyłem na znalezienie odpowiedzi na nurtujące mnie od 40 lat pytania.

Przyjechałem dzień wcześniej, aby poszwendać się po starych kątach. Nocleg zarezerwowałem w hotelu Best Western. Prestiżowa nazwa kryje dawny hotel Petropol. Wybudowany w połowie lat 60-tych ubiegłego wieku dla Włochów budujących Petrochemię (dziś: PKN Orlen) był mekką lokalnych cinkciarzy i dziewcząt bezpruderyjnych.

Wizyta w Expo i biurze zawodów, oraz kolejne etapy spaceru wzdłuż trasy biegowej wywołały potężną jak tsunami falę nostalgii i nieukojonego żalu. Zniknęły takie kultowe miejsca jak pijalnia piwa „Boryna", gdzie świętowałem swoje 18-te urodziny, a także „Słoneczko" znane z tego, że bójek tam nie było tylko w poniedziałki. I tylko dlatego, że w te dni było zamknięte.

Nieodwracalnie zniszczono Stary Rynek. Wybrukowano go bezduszną kostką oraz wyłożono płytami granitowymi. Zniknęły wysokie, piękne drzewa będące domem dla ptactwa, które srało tylko na przyjezdnych i partyjnych. Odpłynęły w nicość połamane ławki malowane raz na pięć lat, popularne wśród miejscowych gitarzystów, którzy znając 3 akordy, bez kompletu strun byli w stanie zagrać każdy utwór. Nie ma też już alejek wysypanych żwirem wymieszanym z potłuczonymi butelkami, skąd każdy turysta mógł wziąć na pamiątkę kawałem zielonego szkiełka. A gdzie są rabaty kwietne przed ratuszem, co wiosnę obsadzane bratkami. Zajmowały się tym w ramach praktyk dziewczyny z zawodówki ogrodniczej. Przedwcześnie rozwinięte seksualnie były bardziej otwarte na różnego rodzaju propozycje niż nasze koleżanki z liceum. Nie znały poezji Różewicza, ale zawsze miały czas na wspólną konsumpcję popularnego winka deserowego.

Ale największe rozrzewnienie poczułem patrząc na Zalew Sobótka, miejsce wyznaczone na zmagania etapu pływackiego. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych były to dwa oddzielne jeziorka. Chodziłem na ryby. Znane były z dwóch olbrzymich głazów wystających ponad powierzchnię wody. Jeden nazywał się „Żaba" a drugi „Opoka". Były celem naszych wyścigów pływackich i pierwszych 4-5 mogło na każdym z nich chwilę odpocząć. Potem zbudowano tamę we Włocławku i z dwóch uroczych stawów zrobił się jeden zalew kryjący oba kamienie.

Z zalewem łączy się także pewna mroczna tajemnica. Jeden z kolegów z osiedla, że względu na trudny charakter i nietuzinkową osobowość został przez rodzinę i kuratora sądowego w ramach eksperymentu pedagogicznego wysłany do górniczej zawodówki na Śląsk. Wracając stamtąd na wakacje przywiózł dwie laski materiału wybuchowego. Próbowaliśmy łowić tym ryby.
Powstrzymam się przed szczegółowym opisem, bo nie jestem pewien, jaki jest obecnie termin przedawnienia dla aktów terroryzmu.

Na zakończenie obszedłem dookoła moje dawne liceum. „Małachowianka" funkcjonuje nieprzerwanie od 1180 roku i jest najdłużej istniejącą szkołą w Polsce. Uniwersytet Jagielloński to przy niej pikuś. W podziemiach średniowiecznego skrzydła jest muzeum szkolne z reliktami okresu romańskiego i gotyckiego. Jest tam podobno przygotowane miejsce na moją mumię, ale ja jeszcze nie jestem gotowy. Za to redaktor Kamil G. (również absolwent) ma tam już swoją gablotę przed którą zawsze są świeże kwiaty.

Niewiele osób wie, ale Płock był stolicą Polski w latach 1079-113. W Bazylice Katedralnej jest pochowanych dwóch królów – Władysław Herman i Bolesław Krzywousty. Decyzja tego drugiego miała bezpośredni wpływ na trasę zawodów triathlonowych.
Pewnego dnia, jeden z bliskich doradców króla, mógł być to stolnik, klucznik lub podczaszy, zaproponował:
..."- Najjaśniejszy Panie, Gwiazdo Mazowieckich Równin i Ruczaju Mądrości – mamy Ci toż kilka setek jeńców litewskich i pruskich, którzy w lochach siedzą i chleb na darmo jedzą raz w miesiącu. Może Jego Łaskawość nakaże prace ziemne jakoweś wykonać. Może łagodny podjazd z poziomu rzeki na Wzgórze Tumskie?" Król popatrzył w zamyśleniu na lasy na drugiej stronie Wisły i chabrowymi oczyma wyobraźni zobaczył i Petrochemię (obecnie: PKN Orlen), amfiteatr i molo biegnące wzdłuż brzegu i powiedział: „- Nieeee. Za kilka wieków Labo urządzi tu triathlon i będą niezłe jaja, jak pływacy będą musieli lecieć te 900 metrów w piankach pod górę. Litwinów puścić, bo pewnego dnia będziemy razem w Unii i nie chcę żądnych kwasów, a Prusaków psubratów ściąć, bo nazwa szpetna a i tak wyginięcie im pisane".

Motyw historyczny powrócił znienacka w czasie kolacji. Najpierw dziennikarz sportowy Kamil G. postawił na stole laptopa i zmuszał nas do oglądaniu meczu tenisowego. Reprezentant Polski, który dla celów komercyjnych zmienił nazwisko na nazwę klapek basenowych walczył w finale. Internet był słaby, a rozdzielczość ekranu fatalna. Wszystko było widać podwójnie. Potem się okazało, że był to debel, a mecz trwał dłużej niż zawody na dystansie ½ IM.

W trakcie meczu do stolika dosiadł się legendarny polski triathlonista Rafał H. Na wstępie oświadczył nam, że właśnie się dowiedział, że jest potomkiem króla Władysława Hermana i ma na to dowody. Tu okazał dowód osobisty. Podobno zbieżność nazwisk nie była przypadkowa. Potem oznajmił, że zaraz po kolacji idzie odwiedzić grób pradziada. Od Wisły powiało konsternacją.

Żona Potomka Króla z właściwym sobie wdziękiem próbowała taktownie rozładować atmosferę mówiąc – „Rafał, nie wygłupiaj się!" Ale było już za późno. Potomek Króla skinieniem królewskiej dłoni przywołał kelnerkę i zapytał
– „ A cóż to będziemy wieczerzać dzisiaj?"
Panna spłoniła się i odpowiedziała
–„Eee, podać kartę?"
- „Nie kartę, ale mów mi niebogo, co macie, ale bez gluteny, laktozy, tłuszczów ludzkich i zwierzęcych, bez chemii i pustych kalorii?" – władczo oznajmił Rafał H., Potomek Królów w linii prostej bez zakrętów.
- „To może podam szklankę wody?" – logicznie ale głupawo zaproponowało dziewczę.

Stanęło na pstrągu i warzywach. Potem Potomek Króla opowiedział nam o ostatnich trendach w treningu triathlonowym wg Trisutto. Otóż właśnie wracał z basenu, gdzie zgodnie z zaleceniami przedstartowymi, długo się pluskał, zjeżdżał na zjeżdżalni i bawił się gumowymi kaczuszkami. Ma to uspokajać układ psychosomatyczny i dobrze wpływać na czucie wody.

Było też o skracaniu kadencji na rowerze, dbałości o detal i znaczeniu znajomości trasy. Oraz o tym, że im szybciej pobiegniesz, tym masz większe szanse na dobre miejsce. To mnie uspokoiło, ponieważ trasę rowerową dobrze znałem, ale biec miał kto inny.

Dzień startu nie zaczął się dobrze. Mieliśmy nazwę sztafety „Niezłomni Ułomni". „Niezłomni" miało opisywać walory charakteru, a „Ułomni" fakt, że każdy z nas miał coś złamane, a niektórzy mieli nawet uszkodzenia wielokrotne. Na trzech zawodników przypadało 7 poważnych kontuzji.

Liczyliśmy, że kiedy Nadredaktor Lukasz Grass skończy książkę o Jurku Górskim i będzie szukał inspiracji do dalszych tomów, nasza trójka z taką nazwą świetnie wypełni niszę. Niestety organizator zażądał, abyśmy startowali pod brandem LaboSport. Dostaliśmy jednak niestety tylko jeden strój klubowy. Podobno ja byłem za gruby, a pływak za długi.

Twierdzenie to jest oczywistym fałszem, ponieważ stojąc wśród czołowych polskich triathlonistów nie odbiegam znacząco wagą, a jedynie wiekiem.


Do ostatniego momentu przed startem trwały negocjacje, jaką kto robi dyscyplinę. Jako jedyny miałem rower, więc tu było pozamiatane. Nie mieliśmy też ani jednej pianki, więc pływak o pseudonimie scenicznym Norbullo Kontrabacz powiedział, że owszem popłynie, ale też chce pobiec. Na to biegacz, dziennikarz sportowy Kamil G., że on się nie zgadza i też chce wziąć udział w odcinku rowerowym. No ale przecież nie miał roweru... Ostatecznie się zgodził, że podbiegnie pod górę razem z pływakiem i pobiegną razem ostatni odcinek. Odetchnąłem z ulgą.

Odcinek pływacki był pełen atrakcji. I to nie tylko tych, które przewidział król. Lata zrzucania odpadów rafinacji ropy do Wisły przez Petrochemię (obecnie: PKN Orlen) spowodowały bujny rozwój flory wodnej. Pływacy zagarniali mocarnymi ramionami nienaturalnej wielkości moczarkę kanadyjską, rzęsę wodną i naręcza tataraku o zapachu benzenu. Bardziej uzdolnieni wili wianki lub bransoletki. Jeden z usposobionych romantycznie zawodników skomponował wiązankę, za pomocą której chciał się oświadczyć. Niestety, bo wyjściu z wody wybranka okazała się ciężko dyszącym mężczyzną, nastrój chwili prysł i zaręczyny diabli wzięli.

Podbieg, jak przewidział król, był stromy. Podbieg był długi. Niektórzy biegli w piankach. Niektórzy nieśli. Można było zaobserwować kilka stylów niesienia. Na niemowlaka, na torbę z Biedry, na sześciopak. Kilku kołczów personalnych kręci już filmiki, jak robić to prawidłowo. Oczekujcie też propozycji obóz szkoleniowych w tym zakresie.

Czekając na pływaka słuchałem spikera o rusonofilskim pseudonimie „Wania". Ten człowiek to chodząca encyklopedia triathlonu!! O każdym zawodniku i zawodniczce wiedział wszystko. Objętości treningowe, waga ciała, dieta, miejsce zamieszkania, rozmiar biustonosza (to u kobiet) oraz buty w jakich się ściga (to u mężczyzn). Cieszyłem się, że nie ja będę wbiegał, bo Bóg raczy wiedzieć, jaką moją tajemnicę mógł wypaplać.

Potem był rower i bieg. Nasza sztafeta okazała się najszybsza w T1, a więc jest na czym budować przyszłość.

Zawody wygrał zawodnik z Płocka o pseudonimie „Kałach". Wygrywał zresztą też w innych miastach, ale co u siebie, to u siebie. O mojej zażyłości z jego Ojcem pisałem w innym miejscu, więc nie będę się powtarzał, a jedynie pozdrawiam Go oraz wszystkich uczestników i czytelników. Także organizatorów z firmy oLABOgaSPORT 

Tekst ten jest sprawdzianem czujności naszych służb tajnych i sekretnych. Umieściłem w nim słowa, które powinny zaalarmować kogo trzeba: „Materiały wybuchowe", „akty terroryzmu", „skrócona kadencja" (Sądu Najwyższego? Sejmu?) czy „Kałach". O wynikach poinformuje w kolejnym tekście lub grypsem.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
rdz86
23:34
soniksoniks
23:14
ula_s
22:54
mario1977
22:41
valdano73
22:29
ronan51
22:23
mieszek12a
22:12
gtriderxc
22:08
chris_cros
22:08
kostekmar
21:42
viesio
21:37
bobparis
21:37
jantor
21:23
aga74
21:23
zulek
21:15
przemekf20@wp.pl
21:12
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |