Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [8]  PRZYJAC. [196]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
dario_7
Pamiętnik internetowy
It's My Life...

Dariusz Duda
Urodzony: 1962-04-09
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
119 / 188


2011-05-05

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Ja pacemaker ;) (czytano: 3031 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://djyas.wrzuta.pl/audio/3c0T0GPbfvV/queen_-_we_will_rock_you

 

Pamiętam doskonale, jak 3,5 roku temu brałem udział w Biegu Przemysła w Poznaniu - biegu towarzyszącym maratonowi. W zasadzie nie tyle sam bieg zapadł mi tak w pamięci, co obserwacja biegnących maratończyków. Wówczas było dla mnie nie do wyobrażenia, jak można tak długo biec i biec. A najbardziej podobały mi się grupy prowadzone przez ludzi z jakimiś balonami. Nie bardzo wiedziałem po co im te balony, ale równe tempo i skupienie na twarzach kilkudziesięciu osób biegnących krok w krok robił niesamowite wrażenie. Byli niczym armia wojowników nie do zatrzymania. Stałem z rozdziawionym dziobem i szczerze im pozazdrościłem ;)

* * *

No i stało się. Na początku marca dostałem maila od Damka: "Darku... czy Ty planujesz może biec w Silesia Marathonie? A, może zaliczyłbyś go tak relaksowo jako pacemaker?" Hmmm... Spodobało mi się to określenie - "relaksowo" :))) Za miesiąc czekała mnie Cracovia. Biec drugi maraton po zaledwie dwóch tygodniach przerwy wydawało się dla mnie małym szaleństwem. Poza tym zdążyłem już poznać nieco z boku pracę "zajęcy" i wiedziałem, że to wcale nie jest taki relaksik ;) No i zawsze znajdzie się ktoś, komu nie będzie się moje prowadzenie podobało. Wszak i ja narzekałem czasami na prowadzących, że szarpią tempo :P

Podrzuciłem delikatnie pomysł Marysi. Miałem trochę nadzieję, że wybije mi go z głowy ;) A tu padło ino - "No jasne, świetnie!" :)))

* * *

Maraton wypadał 3 maja we wtorek. Jak na złość w poniedziałek musiałem być w pracy. Jakoś jednak udało mi się załatwić trochę wcześniejsze wyjście ;) Prosto z roboty zatem w samochód i... na Śląsk!!! :))) Nie będę tu opisywał co przeżywałem przez kilka ostatnich dni i jak "po ścianach" łaziłem ;) Nosiło mnie tak, że ostatnie treningi zamiast luzować, robiłem coraz mocniejsze i - o dziwo - czułem się przy tym doskonale, czując coraz większą moc. Bałem się jednak, że przegnę i zemści się to na mnie podczas maratonu. Na szczęście nie "zakatowałem" się całkiem przed startem ;)



Im bliżej było wtorku, tym gorsze prognozy pogody się pojawiały. Trudno było uwierzyć w załamanie pogody, skoro ostatnie dni były u nas niemal bezchmurne i ciepłe. Nawet w drodze do Katowic w radiu mówili, by cieszyć się ostatnimi chwilami pięknej pogody, bo nazajutrz będzie coś zupełnie przeciwnego i słońca już nie zobaczymy. Mało tego, podobno mogło też trochę popadać. Heh... TROCHĘ!!!...

* * *

Ani się człowiek nie obejrzał nadszedł w końcu ten dzień. Dzień sprawdzenia się w nowej roli. Uczucie niemal jak przed ważnym egzaminem. Dawno już zapomniałem jak taki stresik smakuje. Na zewnątrz jednak starałem się nie okazywać zdenerwowania. Zresztą - czego się bać, skoro Marysieńka obok? :)))



Na 15 minut przed startem oddajemy zbędne rzeczy do autobusu z depozytem, mocujemy baloniki do koszulek, bacząc by nam nie zwiały, chwytam za kija z tabliczką "3:30" i ruszamy na start. W tym momencie zaczyna padać. Początkowo nie za mocno, co daje jeszcze nadzieję, że przejdzie bokiem. Temperatura waha się w okolica 5°C, wieje umiarkowany ale chłodny wiatr. Emocje przedstartowe rozgrzewają nas jednak wystarczająco, a potężnie nagłośnione "We will rock you" Queen"u ładuje baterie na full-a :))) Jak ja kocham te chwile!!! Takie przeżycia może dać tylko maraton ;)

Wreszcie startujemy. Garminek START. Stoper na Timexie - START. Marysia podobnie. Lecimy w sumie na czterech zegarkach ;) Grunt to kontrola czasu i tempa. To nasze najważniejsze zadanie na dzisiaj. Od samego początku jesteśmy mocno skupieni. Te pierwsze kilometry są chyba najtrudniejsze. By złapać to bliskie ideałowi tempo w granicach 4:59 min/km. Wiadomo jak to jest zaraz po starcie, kiedy energia jeszcze rozpiera i jakby się nie biegło wydaje się, że jest za wolno ;) Na szczęście nie jest źle. Ba! Jest wręcz doskonale! :)))



Jestem do tego stopnia skupiony na swojej "robocie", że zapominam o zwiedzaniu!!! Cholerka! Szkoda! Taka fajna trasa! Z każdą chwilą, z każdym kilometrem leje i wieje coraz bardziej. Co chwila wpadamy w coraz większe kałuże. W butach chlupocze. Nawet pić się za bardzo nie chce. Woda z nieba wchodzi w nas jak w gąbkę. Na 10 kilometr dobiegamy z 15-sekundowym zapasem. Tempo trzymamy jak się da najrówniej. Choć przemoknięte garminy trochę nas próbują zmylać. Pomimo, że mamy z Marysią takie same modele, wskazują czasem różne pomiary. Mój pika kilometry o 40-50 metrów później, a i tempo wylicza mi o kilka sekund szybsze. Bierzemy więc poprawkę na te odczyty i wspieramy się stoperami. Całe szczęście, że je mamy ;)

Trasa nie jest płaska. Jest sporo podbiegów i zbiegów. Na szczęście niezbyt długich. Dobrze też, że jest dużo zakrętów i nie nużą długie proste. Trzeba jednak bardzo uważać na dziury i nierówności w nawierzchni, gdyż zalane wodą stają się sporym zagrożeniem. Co większe kałuże staramy się omijać, co drogi nam nie skraca. Cieszę się, że baloniki nie przeszkadzają zbytnio, bo obawiałem się, że trochę będą. Za to grupa nasza napiera jak szalona i co jakiś czas dostaję lekkiego kopniaka w podeszwę, Marysia zresztą również. Ja tam spoko. Ale Marysia krzyczy, że jeszcze raz i odda! :)))



Gdzieś tak od 15 km trochę zaczyna mnie nosić, chce mi się szybciej biec, ale tak podświadomie jakoś, bez złośliwości. Na szczęście jest Marysieńka. Nie z nią takie numery ;) Co jakiś czas słyszę krótkie: "Te, zając?!" Ech te kobietki, na krok nie puszczą, wyrwać się nie dadzą :))) Dwudziesty kilometr i mamy 22 sekundy zapasu. Biegniemy więc w tempie 4:58 min/km. Dokładnie takim, jakeśmy się dzień wcześniej umawiali przygotowując strategię :)))

Na półmetku pod spodkiem żegnamy połówkowiczów, którzy skręcają w lewo do mety. Głośno krzyczę: "Grupa 3:30 biegniemy prosto!!!" Kątem oka widzę, że co najmniej jedna zagubiona osoba usłyszała i wraca na właściwe tory. No, pierwsze koty za płoty. Teraz zacznie się właściwe bieganie maratonu ;) Mijamy przemokniętych i zziębniętych kibiców. Jestem dla nich pełen podziwu. Wszak to oni marzną teraz najbardziej. My się grzejemy ruchem, a i w głowie co innego kołacze, niżeli tylko chłód i wilgoć. Ja w zasadzie to już zapomniałem, że leje. Przyzwyczaiłem się. Niech sobie leje. Ale kibice i wolontariusze na punktach odżywiania są dzisiaj prawdziwymi herosami. Wiem, że nie powinienem jako pacemaker tego robić, ale wzruszenie ścisnęło mnie za gardło, kiedy zobaczyłem szpaler zmarzniętych, głośno dopingujących dzieciaczków z wyciągniętymi przed siebie łapkami. Wybiegłem nieco przed grupę i z największą radością przybiłem serię "piątek" - no nie potrafiłem sobie tego odmówić :)))



Stopniowo grupa staje się coraz bardziej ułożona ;) Jakby mniej już wybiegających przed szereg, a zacinający w twarz wiatr z deszczem sprawia, że większość chce schować się za czyimiś plecami. Mi to nawet nie przeszkadza. Lubię mieć przestrzeń przed sobą. Do tego zaczyna ogarniać mnie bardzo miłe uczucie, że oto właśnie spełniają sie moje marzenia. Że wraz z Marysią prowadzimy swoich żołnierzy do boju. Czuję ich oddech i tupot kroków. Idą jak taran. I nic ich nie zatrzyma. "Te, zając!!! Zegarek ci się spitolił???!!!" - usłyszałem nagle. To Marysieńka, szybciutko ściągnęła mnie z obłoków na ziemię ;) "Eee... takie tam z górki na pazurki" - rzuciłem z rozbrajającym uśmiechem. "Pogadamy na 35-tym!!" - szybka riposta jak w ping-pongu. "No nie, wtedy to już pewnie za wiele nie pogadamy" - mruknąłem ;)

Trzydziesty kilometr. Mamy minutę w zapasie. Po chwili wbiegamy na Nikiszowiec. Klimat tego miejsca pozwala nieco zapomnieć o trudach maratonu. Choć nie na długo. Wszak to już najtrudniejszy jego etap. W pewnym momencie zaczynam mieć wątpliwości, czy jednak nie biegniemy ciut za szybko. Marysia kilka razy ogląda się do tyłu, jakby liczyła ilu nas biegnie. Po czym rzuca głośno: "Słuchajcie, mamy minutę zapasu, biegniemy teraz na czas 3:29. Pasuje wam, czy mamy zwolnić?". "Pasuje!" - pada odpowiedź. No to lecimy. Choć grupa już nam trochę stopniała.

Na ok. 3 kilometry przed metą dopada mnie nagle ochota na toykę... O w mordę! Nigdy nie miałem aż takiego parcia!!! A tu akurat podbieg się zaczął... No myślałem, że narobię w galoty... Po kilku chwilach jednak jak szybko przyszło, tak szybko przeszło. Uff... Uratowany!!! Mało brakowało... ;)



Ostatnie dwa „koloski” to już walka o jak najlepszy czas. Marysia jest niemożliwa. Ta jedyna „dziouszka” w grupie robi z nami facetami co chce - "No teraz musicie dać z siebie wszystko!!!" - krzyczy. "Ale my już daliśmy!" - ktoś rzuca cichutko. "Baba daje radę, a wy nie dacie??!!" - zadziornie pyta. No a to już nie mogło nie podziałać :))) Ostatnią długą prostą dosłownie musieliśmy gonić za naszym wagonikiem, tak nam uciekał!!! I tak oto wpadliśmy na metę z dwuminutowym bonusem :)))

* * *

Dwa lata temu w Dębnie, po swoim trzecim maratonie, stwierdziłem że cudownie jest być maratończykiem! Teraz doszło mi kolejne wspaniałe doświadczenie. Cieszę się ogromnie, że nie "speniałem" i dałem się na to zającowanie namówić. Wiem, że gdyby nie Marysia, byłoby znacznie trudniej. Maryś, Damku - wielkie dzięki!!! :)))

Na koniec chciałbym też podziękować całej naszej grupie "3:30" za spędzone razem chwile oraz pogratulować wszystkim świetnych wyników i walki do samego końca!!! Mam nadzieję, że wkrótce gdzieś się znowu spotkamy na trasie, by spełniać wspólnie nasze kolejne marzenia... :)))


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


Isle del Force (2011-05-05,15:27): Dzięki za wsparcie na starcie Darek.
Rufi (2011-05-05,15:30): ostatni akapit super :-) Resztę przeczytam jutro :-)
Marysieńka (2011-05-05,15:57): Darku.....sądzę, że idealnie uzupełnialiśmy się..Zającu Poziomko:)))
dario_7 (2011-05-05,16:03): Adaśku - i wzajemnie!!! :)))
dario_7 (2011-05-05,16:05): Wiem, wiem Elu, rozwlekłem się... Ale my ścisłowcy już tak czasem mamy, nieprawdaż?? ;)
dario_7 (2011-05-05,16:11): A wiesz Maryś, że... tak! ;) Sobie ino patrzę na te wszystkie zdjęcia i zastanawiam się jak to się stało, że od startu przez całą trasę byłem po Twej prawicy, a na metę wpadłem po lewicy... No nie pamiętam jak to się stało się!!!... :)))
agawa (2011-05-05,17:47): Gratulacje dla zajączków i dla wagoniku. Piękne tempo. Brawo!!!
Truskawa (2011-05-05,18:09): Fantastycznie się czytało. :)
zbig (2011-05-05,18:20): Ładnie napisane. Ja w zeszłym roku również biegłem Silesię Maraton. Ponieważ po Krakowie miałem zapalenie scięgien śródstopia w obu nogach (zbyt mocno zawiazane buty :( ) postanowiłem Silesię pobiec dla kogoś. Prowadziłem moją Ewę na wynik 3:25. Zrobiłem 3:25:33. Ewa przybiegła 6 sekund po mnie. Zostałem skrytykowany, że zostawiłem ją, zamiast biec obok do końca. No nie zachowałem się, jak dżentelmen. Chociaż moja wersja jest inna. Ja byłem zającem i uciekałem, a ona miała mnie gonić :) taka roka zająca :)))
kokrobite (2011-05-05,18:43): Brawo, brawo, brawo!!! :-)
ineczka16 (2011-05-05,19:48): :) proszę, proszę :) zapewne to było ciekawe przeżycie - być zającem... Ciężka praca prowadzić ludzi na wyznaczony czas do mety. Trzeba mieć spore doświadczenie i znać możliwości swojego organizmu by tak prawie że perfekcyjnie ukończyć maraton! Podziwiam!
dario_7 (2011-05-05,21:26): Aga dzięki, to była fantastyczna przygoda :)))
dario_7 (2011-05-05,21:28): Iza, cieszę się :))) I wiesz co? - Przyjemnie się też pisało i wspominało ;)
dario_7 (2011-05-05,21:30): No to Zbyszku też już wiesz jak to jest z tym zającowaniem ;) Brawo!! :))
dario_7 (2011-05-05,21:31): Leszku - dzięki, dzięki, dzięki!!! :)))
dario_7 (2011-05-05,21:33): Paula, dopóki nie spróbowałem nie wiedziałem jak to jest. Przecież wszystko się mogło wydarzyć na trasie ;) Ale na szczęście poszło nie najgorzej i jestem "happy" :)))
DamianSz (2011-05-05,21:41): Darku, jeszcze raz dzięki za Marysię i za Tomka, których zacheciles do tej roli, dzięki również za ten tekst, który może zachęcić wielu biegaczy do pacemakerowania w przyszłorocznym SM, choć ja już raczej nie bedę "bawić się " w ich kaperowanie ,-)
kafii (2011-05-05,21:48): no WIELKIE GRATULACJE dla ,,ZAJĄCZKÓW" na 3:30h:-) Darku jak zwykle świetny artykuł i czytanie tego to czysta rozkosz dla zmysłów :-) ...i jest co powspominać, szkoda, że moja grupka nie wytrzymała do końca tak jak Wasza :-( pewnie dlatego, że nie miałem koło siebie takiej Marysieńki :-)pozdrowionka i gratulki ,,rozzajączkowania" :-)
Gulunek (2011-05-05,21:50): Gratki Darku, mam nadzieję że kiedyś z Wami polecę :)
dario_7 (2011-05-05,22:03): Damianie uwierz, ani Marysi, ani Tomka długo zachęcać nie było trzeba ;) Oni się wprost rwali do tej "roboty"! :))) A Ty wraz z Tytusem jesteście wprost HARPAGANY!!! Wielki SZACUNEK dla Was za tyle godzin na trasie w tych warunkach! ... Poza tym podobałeś mi się w tym kaperowaniu, dlaczego więcej nie???... No bez "jajec"!!!... Aha - i wielkie dzięki za baloniki!!! Wiozłem te swoje dwa do Zielonej Góry na pamiątkę, ale jak podjechałem pod dom i otworzyłem bagażnik to mi odfrunęły! Chwilę patrzyłem jak lecą w kosmos... z uśmiechem patrzyłem... ;)
dario_7 (2011-05-05,22:14): Tomuś, dzięki i nawzajem!!! :))) Z tego co widzę i czytam byłeś idealnym zającem! BRAWO!!! Prowadzić samemu na 3:15 to nie lada sztuka i jestem na prawdę pod wielkim wrażeniem tego wyczynu. A to, że grupa Ci się rozsypała to już nie Twoja wina ;) Z naszej też niewiele zostało... Tak to już jest, sam też nieraz odpadałem... :))) Jeszcze raz gratki pacemakerze!!! :)
dario_7 (2011-05-05,22:15): Dzięki Marku, ja też mam nadzieję, że kiedyś wspólnie pośmigamy ;)
tdrapella (2011-05-06,07:52): Wielkie gratki dla was Darku! Jestem pełen podziwu dla was i wszystkich którzy się za wami utrzymali. Pobiec treningowo maraton w 3:30... Ehhh... może kiedyś :)
dario_7 (2011-05-06,08:49): Dzięki Tomku za uznanie :) Zającowanie to odpowiedzialna praca ale i wspaniałe przeżycia. Cieszę się, że w końcu spróbowałem tego chleba... :)))
Kocjur (2011-05-06,09:11): WIELKIE GRATULACJE dla Was, spisaliście się bezbłędnie :) zwłaszcza, że pogoda nie pomagała...doskonale wiem co czułeś, doświadczyłem tego prowadząc moją Jagódkę w poznańskiej połówce, tego nie da się opisać :)
dario_7 (2011-05-06,09:25): Dzięki Piotrku!! Dokładnie, to trzeba przeżyć samemu :)))
BOP55 (2011-05-06,10:44): BIEGŁO MI SIĘ Z WAMI fajnie przez 5 km - równe tempo. Potem poszedłem do przodu, swoim tempem. Byłem pacemakerem na połowce w W-wie i wiem jak trudno trzymać tempo. Trzeba patrzeć tylko na stoper. Ufając GPS (konflikt Libia) można w tej chwili się bardzo oszukać - błąd czasu brutto w Katowicach prawie 0,5 minuty, w Krakowie miałem ponad 1 minutę na czsie natto.
dario_7 (2011-05-06,11:29): Cieszę się Bogdanie, że przez 5 km byłeś z nami ;) Co do pomiarów czasu samemu stoperowi też ciężko zaufać, bo może okazać się, że kilometry na trasie są nieprecyzyjnie oznakowane. Tak było np. w zeszłym roku w Krakowie - ciężko wówczas wyliczyć prawidłowe tempo :))
Hepatica (2011-05-06,13:22): Dikładnie jak napisano powyżej- Świetnie sie czytało:))). Gratuluję zajaczkom i ich podopiecznym:))). A tym, którym nie wyszło tez gratuluję odwagi podjecia wyzwania aby pobiec z Wami na taki wynik:))). Jak nie dzisiaj, to uda sie jutro:))).
dario_7 (2011-05-06,13:36): Dzięki Krysiu! Warunki były ekstremalne, tym bardziej człowiek się cieszy, że się nie rozsypał... a może raczej nie rozpłynął ;))) Ci co w Katowicach biegli mogą śmiało powiedzieć: "Tak hartowała się stal" :)))
ewulka (2011-05-06,14:27): Poradziliście sobie doskonale.Gratuluję.
dario_7 (2011-05-06,14:42): Dzięki Ewulko ;) Przy Marysi świat niestraszny... :P
BOP55 (2011-05-06,15:38): DARKU, jako były atestator mogę Cię zapewnić, że z reguły organizatorzy sami stawiają znaczniki km, a atestator zgodnie z regulaminem musi określić-wyznaczyć znaczniki co 5 km (chyba że Organizator płaci za każdy km) Artykuł fajny - niedawno dzieliłem się też spostrzeżeniami. Co do czasów: Kraków - GPS pomiar netto-3:33:34 - oficjalny komunikat - 3:35:05(brutto 3:35:51) Katowice - GPS pomiar brutto - 3:24:16 - oficjalny komunikat - 3:24:47 (brutto 3:24:59)
dario_7 (2011-05-06,16:02): Bogdanie, w zeszłym roku w Krakowie międzyczasy pomierzone stoperem i te z komunikatu różniły mi się też o ponad 2 minuty ;) Jednak prowadząc jako zając muszę trzymać równe tempo od pierwszego km i jak oznakowanie co 1 km jest źle poustawiane - a zdarza się to wcale nie rzadko na różnych zawodach - to kicha z wyliczaniem wyłącznie na podstawie stopera ;) W Katowicach było OK :))
zgrzecho (2011-05-06,20:41): gratulacje debiutu :))
dario_7 (2011-05-07,08:07): Dzięki Grzesiu, zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz ;)







 Ostatnio zalogowani
Admin
03:00
krunner
01:53
andreas07
00:22
a.luc
23:46
stanlej
23:44
rolkarz
22:40
LukaszL79
22:26
kubawsw
22:20
BOP55
22:02
szakaluch
21:41
przemcio33
21:28
troLek
21:20
Deja vu
21:19
eldorox
21:11
Seba7765
21:08
chris_cros
21:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |