2009-09-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| spalony Szczecin (czytano: 644 razy)

Sobota, 5.30, wstaję z łóżka, żeby o 6.00 być już w drodze do Szczecina. Musiałem być na miejscu odpowiednio wcze¶nie, żeby odebrać numer startowy. Ruch niewielki, pogoda ładna, temperatura 11 stopni, jazda super.
O godzinie 8.50 melduję się pod stadionem i odbieram to co trzeba. Teraz mam do startu 3 godziny i zero koncepcji, co w tym czasie robić. Przez po¶piech nie zabrałem z domu nic do czytania, co znacznie ułatwiłoby sprawę. Godzinkę pokręciłem się po stadionie, zwiedziłem rozstawiaj±ce się dopiero stoiska z odzież± i obuwiem biegowym, posiedziałem na trybunie w promieniach budz±cego się słońca i o 10 poszedłem na spacerek po okolicy. Okolica nie okazała się ciekawa ale godzinka minęła. Po powrocie przebrałem się i pół godziny przed startem zacz±łem rozgrzewkę w¶ród rzeszy już rozgrzewaj±cych się osób. Potem już ustawienie się na starcie, tradycyjnie na końcu stawki, ambitny plan na 1.45 i wystrzał startera.
Po pierwszym spacerowym kilometrze - 6.01, co wynikało z pokonania przez cał± stawkę jednego okr±żenia na stadionie, ustabilizowałem tempo na 5.00 +/- 5 sekund. Na 3 kilometrze spotkałem chłopaka, który mierzył w taki sam wynik więc biegli¶my razem. Ale kiedy po 5km czas wydłużył się do 5.16 postanowiłem przy¶pieszyć. I to był pocz±tek końca. Czułem się super, pogoda ładna, g±bki z wod± przyjemnie orzeĽwiały, straciłem respekt dla dystansu. Kolejne kilometry po 4.48, 4.34 były zdecydowanie za szybkie i do¶ć nierówne bo przeplatane innymi po 4.55 i 5.10. Na półmetku dogonił mnie kolega i powoli zacz±ł się nawet oddalać a mi jakby odcięto dopływ paliwa. Po 12km jeszcze jeden zryw na 4.40min/km i od 14 kilometra poczułem że nogi mam jak z betonu. Siła i kondycja w porz±dku, a nogi od kolan w dół jak kłody. Każdy krok to ból. Kilometry wydłużyły się do 6.00, 6.30 i nawet 7.50, bieg zacz±łem przeplatać marszem, a plan szybko zweryfikowałem, żeby tylko zmie¶cić się w 2 godzinach. na 500 metrów przed met±, przy wbieganiu na stadion złapał mnie potężny skurcz podudzia, na którym straciłem ponad minutę, żeby go zlikwidować. Wreszcie kiedy pu¶cił trochę ruszyłem na ostatnie okr±żenie stadionu. Nie dałem się już wyprzedzić komu¶, kto deptał mi po piętach i zatrzymałem stoper na 1 godzinie 57 minutach i 38 sekundach...
Nie było ze mn± chyba tak Ľle bo rozpoznałem nawet Monikę Pyrek, która założyła mi medal.
Głodny i spragniony zjadłem wszystko, co dostali¶my na mecie i poszedłem się wyk±pać. Potem jeszcze spaghetti i w droge do Słupska. Niestety w samochodzie wyszło zmęczenie i w drodze powrotnej musiałem zrobić sobie 50 minutowy postój na krótk± drzemkę.
Frycowe zostało zapłacone, następny półmaraton 12 wrze¶nia, tym razem taktykę dopracuję szczegółowo, a na trasie zadbam o uzupełnianie płynów. Musi być lepiej:)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |