2009-04-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton numer 4 - Wiedeń 2009 (czytano: 1777 razy)

Plan na Wiedeń był ułożony już od kilku miesięcy. Dojazd samochodem na służbowe spotkania w poprzedzaj±cym tygodniu w Pradze i Bratysławie. A potem pozostaję na weekend w Wiedniu i czekam na niedzielę. Powrót w poniedziałek z rana. Miałem pojechać z rodzink± (tak jak do Sztokholmu) i poł±czyć maraton w weekendem w pięknym mie¶cie ale znowu co¶ pokrzyżowało Izie plany i pojechałem sam. Może za rok do Pragi (plan jest podobny jak co roku – do 3 razy sztuka) się uda?
Cały misterny plan minimum na poprawę życiówki z Gdańska pokrzyżowało moje „kochane” rozcięgno. Wybiegania brakuje, miałem przerwy w treningach, zmniejszałem dystanse więc kilometrów nie zrobiłem – będzie jak będzie ale nadziei wielkiej na cud nie mam. A jak takie mam nastawienie to i tak pewnie będzie.
Aby oszczędzać stópkę w Pradze potruchtałem tylko 5-6 km, w Bratysławie około 3 więc zmęczenia przed biegiem raczej nie będzie. Odpoczynek i „fun”.
Fajny hotelik w Wiedniu zarezerwowałem jeszcze jesieni±. Ale skoro rodzinka się rozmy¶liła to po co przepłacać za dobry hotel? Szybki rzut oka na internet w marcu i s± jeszcze miejsca w Ibisie. Nocowali¶my tam z Rafałem w czasie Euro – było OK, więc szybko zamieniłem hotele. Zawsze jaka¶ oszczędno¶ć.
Do znajomego zatem Ibisa dotarłem bez przeszkód w pi±tkowe popołudnie. Z Bratysławy to tylko ok. 50 km. Zameldowałem się i pojechałem na Expo. Tam pokręciłem się trochę i nie spotkawszy nikogo znajomego (dziwne :-)) wróciłem do hotelu. W sobotę pasta party w Ratuszu. Tam powinni¶my się pozjeżdżać. A wybieraj± się tu Kluseczka z Arturem, Tusik, Krzysiek Dobrowolski (siła nas Dobrowolskich będzie) oraz cała rodzinka Jaremów.
Sobotni słoneczny i cieplutki poranek min±ł mi na szwędaniu się po sklepach. Chciałem kupić jakie¶ prezenty ale nic ciekawego nie wpadło mi do głowy. W sklepach sportowych też chyba wiedzieli o nalocie biegaczy bo ceny na sprzęt poszybowały pod sufit.
Po południu wyl±dowałem w ratuszu na pasta party. Ratusz piękny, sala balowa w której była impreza dobrze strzeżona (dokładna kontrola zaproszeń jak przy wej¶ciu do drogiego muzeum) ale rzeczywi¶cie warta zwiedzenia. Natomiast sam makaron to porażka. Jakie¶ takie austriackie kluchy na słodko – ohyda. Dobrze że miałem jeszcze czas co¶ zje¶ć i poszedłem wieczorem do włoskiej knajpki koło hotelu na prawdziwe „spaghetti” bo chyba byłoby krucho. W ratuszu spotkałem się z Kluseczk±, Arturem i jej tat±. ¦miesznie chyba wygl±dało nasze przedstawianie się z Arturem. Chwilę pogadali¶my a potem udali¶my się każdy w swoj± stronę.
Rano tradycyjnie, pobudka, ¶niadanko, ubieranko i przejazd metrem na start. Tam depozyt w ciężarówce (ciekawy system – zastanawiałem się jak uda mi się znaleĽć moje ciuchy na mecie ale nie było żadnego problemu) i w oczekiwaniu na pierwszy wystrzał spotkałem Krzy¶ka Dobrowolskiego. Mam popularne nazwisko ale miło jest spotkać niespokrewnionego imiennika (albo raczej „nazwiskownika”) który ma podobn± pasję. A jak do tego dodamy Kluseczkę i Artura to robi się już prawie „mafia”.
Czekaj±c na start potruchtałem obok elity. Ci to faktycznie wygl±daj± na 2:15 - Zazdro¶ć mnie zaczęł± podgryzać wiec szybko przeniosłem się do swojej strefy.
Strzał z armaty i poszli¶my. Już na pocz±tku dylemat – most podzielony i biec praw± czy lew± stron±? Jak wygl±da trasa? Pobiegłem praw± a lepiej było lew± bo zakręt szedł w lewo. Taki sam bł±d jak na starcie w Sztokholmie. Brawo.
Słońce prażyło niemiłosiernie (znowu jak w Sztokholmie w zeszłym roku), chmurek nie widać, wiatru generalnie też nie czuć więc będzie się działo (niestety). Dobrze ze wzi±łem czapeczkę.
Przygotowania jak mówiłem za bardzo nie było wiec pozostało mi liczyć na cud. I cud się zdarzył, ale tylko do połówki. Wydawało się że nieĽle idzie ale po połówce zacz±łem odczuwać braki. Jako¶ udało się dobiec do 30 i … to by było na tyle. Czwarta próba i czwarta porażka. Chociaż tym razem tak nie boli bo mogłem się tego spodziewać.
Zostało tylko 12 kilometrów więc oczywi¶cie jak zwykle postanowiłem domaszerować końcówkę. I tak doszedłem kontroluj±c aby nie przekroczyć 5. Przed sam± kresk± oczywi¶cie wróciłem do biegu i w końcu wyszło 4:51 (wice-życiówka) co zważywszy na formę i upał uznałem za umiarkowany sukcesik.
Po biegu udało się wzi±ć prysznic w namiocie, znaleĽć swoje dresy i na koniec wypić wspólnie z Tusikiem, Jaremami, Krzy¶kiem i jego koleg± dobrze schłodzone austriackie piwko. Niestety Kluseczka z rodzinka spieszyła się do Warszawy i musiała szybko znikać.
A teraz trzeba wyleczyć rozcięgno i zaatakować skutecznie Wrocław jesieni±. Wszak w tym roku tam Mistrzostwa Teamu.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |