Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

METRYKA WATKU DYSKUSYJNEGO
  Dyscyplina  
  Status  Wątek aktywny ogólnodostępny
  Wątek założył  biegowaamatorszczyzna (2016-04-11)
  Ostatnio komentował  39 i 1/2 (2016-04-11)
  Aktywnosc  Komentowano 3 razy, czytano 173 razy
  Lokalizacja
 aaa - brak lokalizacji

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH



biegowaama...
Paweł Kempinski

Ostatnio zalogowany
2018-07-17
07:24

 2016-04-11, 07:06
 Maraton uczy pokory
LINK: http://biegaczamator.blog.pl/
Każdy, kto zerka na ten tytuł może powiedzieć, że to banał, że nic nowego nie wymyśliłem, że każdy o tym doskonale wie. Zresztą sam przed Dębnem ( czy przed moimi poprzednimi startami na Królewskim Dystansie czyli w Szczecinku i w Poznaniu) wiele razy pisałem, że podbiegam z szacunkiem, pokorą i innymi takimi. Ale wiecie co Wam szczerze powiem? Wydawało mi się to takie trochę gadanie na pokaz, że tak brutalnie skrobnę „ opróżnianie się w banie”.( tak do końca dosadnego określenia nie poważyłem się użyć) Bo w końcu trenuję, daję się siebie dużo, jestem w moim odczuciu dobrze przygotowany, to co może mi się przytrafić? Uważałem, że dobrze wykonana praca musi wrócić w postaci sukcesu na trasie. Nie ma innej opcji

Tak mi się zdawało do maratonu w Dębnie. Muszę przyznać, że jechałem tam ( w moim odczuciu) najmocniejszy pod względem przygotowania biegowego. Byłem po bardzo mocnym okresie przygotowawczym, który trwał od grudnia, gdzie wykonałem wszystkie zalecenia. Więc co mogło się przydarzyć? W moim odczuciu musiałem dobiec i to w dobrym jak na mnie czasie, czyli te 2-3 minuty poniżej 4 godzin. Jak pisałem w relacji do 30 kilometra wszystko zgodnie z planem, niemal maszynowo. No, a potem się zaczęło dziać i dopadło mnie przekleństwo 30-stego kilometra ( do tego jeszcze przebiegnę). Owszem do mety się jakoś doczołgałem udało się zakończyć i to nawet 30 minut poniżej wyśrubowanego w Dębnie limitu. Jednak powiedzmy sobie szczerze, to że dobiegłem, to wcale nie powinno być dla mnie powodem chwały, czy raczej lekkiego wstydu, że wbrew zwykłemu zdrowemu rozsądku pobiegłem „na chama”. Tak nie powinno być i nie pochwalam mojego uporu, ale ja już taki jestem i póki nie legnę na amen będę się czołgał. No i jakoś się doczołgałem do mety, ale z zupełnie innym spojrzeniem na znaczenia słowa „pokora” przed startem na Królewskim Dystansem zerknąłem.

Nie ulega wątpliwości, że jak na moje możliwości byłem naprawdę dobrze przygotowany. Pod względem biegowym, kondycyjnym jak na mnie praktycznie na maksa. Ale to jest maraton czyli 42 kilometry z małym hakiem, podczas których dziesiątki, jak nie setki nieprzewidzianych zdarzeń może się przytrafić. Takich, których w żaden sposób nie możemy przewidzieć. To może być jak w moim przypadku podtrucie, czy inne takie osłabienia. Równie dobrze to może być też zwichnięcie stopy, wdepnięcie na stojący gwóźdź, spadek gałęzi z drzewa na głowę i wiele innych. Nawet nagła i niemożliwa do opanowania niechęć do dalszego biegu. Po prostu się wtedy schodzi i tyle nas na trasie widziano. W czasie tylu godzin, tylu kilometrów zawsze może się zdarzyć sekunda, zdarzenie, które nawet jak nas nie pokona, to może mocno osłabić i pod dużym znakiem zapytania postawić dalszy start.

No i tak sobie myślę, czy można powiedzieć, że się jest dobrze przygotowanym do startu w maratonie. Patrząc po sobie mogę napisać tak: jak ktoś powie, że jest przygotowany do maratonu w stu procentach i biegnie jak po swoje, to mogę mu tylko życzyć powodzenia. Tu nie ma miejsca na samo zachwyt. Tu jest miejsce na prawdziwy szacunek i pokorę. I już teraz po Dębnie wiem, co znaczy pokora. To jest zupełnie inna pokora niż ta, którą czułem wcześniej. Bo nie ma pewności, nie ma gwarancji, że się przebiegnie. Owszem dobiegłem, ale nie było to zbyt rozsądne. Bo gdybym był taki, to bym zszedł z trasy. No, ale czy wtedy byłbym biegaczem amatorem? No właśnie to jest pytanie. Jestem uparty, jestem nierozsądny, dobiegłem, ale napiszę jedno: poznałem inne znaczenie słowa pokora. I teraz już chyba wiem co ono naprawdę oznacza. Jednak czy znaczy to, że w przypadku, kiedy znowu się coś takiego zdarzy będę rozsądniejszy? Wolę nie gdybać w tym momencie.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  PRZECZYTAJ MÓJ BLOG (8 wpisów)


tomek20064
Tomasz Koteluk

Ostatnio zalogowany
2021-12-23
13:08

 2016-04-11, 08:25
 
2016-04-11, 07:06 - biegowaamatorszczyzna napisał/-a:

Każdy, kto zerka na ten tytuł może powiedzieć, że to banał, że nic nowego nie wymyśliłem, że każdy o tym doskonale wie. Zresztą sam przed Dębnem ( czy przed moimi poprzednimi startami na Królewskim Dystansie czyli w Szczecinku i w Poznaniu) wiele razy pisałem, że podbiegam z szacunkiem, pokorą i innymi takimi. Ale wiecie co Wam szczerze powiem? Wydawało mi się to takie trochę gadanie na pokaz, że tak brutalnie skrobnę „ opróżnianie się w banie”.( tak do końca dosadnego określenia nie poważyłem się użyć) Bo w końcu trenuję, daję się siebie dużo, jestem w moim odczuciu dobrze przygotowany, to co może mi się przytrafić? Uważałem, że dobrze wykonana praca musi wrócić w postaci sukcesu na trasie. Nie ma innej opcji

Tak mi się zdawało do maratonu w Dębnie. Muszę przyznać, że jechałem tam ( w moim odczuciu) najmocniejszy pod względem przygotowania biegowego. Byłem po bardzo mocnym okresie przygotowawczym, który trwał od grudnia, gdzie wykonałem wszystkie zalecenia. Więc co mogło się przydarzyć? W moim odczuciu musiałem dobiec i to w dobrym jak na mnie czasie, czyli te 2-3 minuty poniżej 4 godzin. Jak pisałem w relacji do 30 kilometra wszystko zgodnie z planem, niemal maszynowo. No, a potem się zaczęło dziać i dopadło mnie przekleństwo 30-stego kilometra ( do tego jeszcze przebiegnę). Owszem do mety się jakoś doczołgałem udało się zakończyć i to nawet 30 minut poniżej wyśrubowanego w Dębnie limitu. Jednak powiedzmy sobie szczerze, to że dobiegłem, to wcale nie powinno być dla mnie powodem chwały, czy raczej lekkiego wstydu, że wbrew zwykłemu zdrowemu rozsądku pobiegłem „na chama”. Tak nie powinno być i nie pochwalam mojego uporu, ale ja już taki jestem i póki nie legnę na amen będę się czołgał. No i jakoś się doczołgałem do mety, ale z zupełnie innym spojrzeniem na znaczenia słowa „pokora” przed startem na Królewskim Dystansem zerknąłem.

Nie ulega wątpliwości, że jak na moje możliwości byłem naprawdę dobrze przygotowany. Pod względem biegowym, kondycyjnym jak na mnie praktycznie na maksa. Ale to jest maraton czyli 42 kilometry z małym hakiem, podczas których dziesiątki, jak nie setki nieprzewidzianych zdarzeń może się przytrafić. Takich, których w żaden sposób nie możemy przewidzieć. To może być jak w moim przypadku podtrucie, czy inne takie osłabienia. Równie dobrze to może być też zwichnięcie stopy, wdepnięcie na stojący gwóźdź, spadek gałęzi z drzewa na głowę i wiele innych. Nawet nagła i niemożliwa do opanowania niechęć do dalszego biegu. Po prostu się wtedy schodzi i tyle nas na trasie widziano. W czasie tylu godzin, tylu kilometrów zawsze może się zdarzyć sekunda, zdarzenie, które nawet jak nas nie pokona, to może mocno osłabić i pod dużym znakiem zapytania postawić dalszy start.

No i tak sobie myślę, czy można powiedzieć, że się jest dobrze przygotowanym do startu w maratonie. Patrząc po sobie mogę napisać tak: jak ktoś powie, że jest przygotowany do maratonu w stu procentach i biegnie jak po swoje, to mogę mu tylko życzyć powodzenia. Tu nie ma miejsca na samo zachwyt. Tu jest miejsce na prawdziwy szacunek i pokorę. I już teraz po Dębnie wiem, co znaczy pokora. To jest zupełnie inna pokora niż ta, którą czułem wcześniej. Bo nie ma pewności, nie ma gwarancji, że się przebiegnie. Owszem dobiegłem, ale nie było to zbyt rozsądne. Bo gdybym był taki, to bym zszedł z trasy. No, ale czy wtedy byłbym biegaczem amatorem? No właśnie to jest pytanie. Jestem uparty, jestem nierozsądny, dobiegłem, ale napiszę jedno: poznałem inne znaczenie słowa pokora. I teraz już chyba wiem co ono naprawdę oznacza. Jednak czy znaczy to, że w przypadku, kiedy znowu się coś takiego zdarzy będę rozsądniejszy? Wolę nie gdybać w tym momencie.
Nic się nie martw tylko trenuj dalej. Mnie też Dębno zmasakrowało raz na 40 km stałem wycieńczony a tłumy zawodników wyprzedzały mnie w ostatnim szaleńczym zrywie ( paskudne uczucie)innym razem padłem na mecie nieżywy i łapałem oddech.
W sobotę pobiegnę swój 11 maraton a już mnie brzuch boli ze strachu tak ma być. Poprzez trening udało mi się przesunąć granicę ostrego bólu na 35 km wtedy faktycznie zaczyna się cierpienie.
Głowa do góry i walczymy.Pozdrawiam.

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (30 sztuk)

 



39 i 1/2
Krzysiek . Jan OFF Ski

Ostatnio zalogowany
---


 2016-04-11, 13:33
 maroton
witaj.udział w maratonie to poważne wyzwanie z tym się zgodzę , ale nie popadajmy w skrajne uczucia czy lęki,skoro uczciwie lub prawie uczciwie przepracowałeś kilka ostatnich miesięcy i czujesz się na 4 godziny. to zacznij na 4,15 a napewno zmieścisz się w 4 godzinach i nie naśladuj zająców , którzy zewsząd będą cie wyprzedzać na początku dystansu;)
powodzenia w biciu rekordów:)

  SKOMENTUJ CYTUJĄC
  NAPISZ LIST DO AUTORA
  ZOBACZ GALERIĘ MOICH ZDJĘĆ (5 sztuk)


DODAJ SWÓJ KOMENTARZ W TYM WĄTKU

POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH




 Ostatnio zalogowani
zmierzymyczas.pl
01:00
piotrpieklo
00:32
lordedward
23:36
orzelek
23:20
kaes
23:10
kos 88
22:56
Gregorius
22:55
Fredo
22:52
Lektor443
22:46
farba
22:43
rdz86
22:43
lachu
22:38
soniksoniks
22:29
benfika
22:12
rolkarz
22:05
Yatzaxx
21:52
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |